Sorry, czytałem na wyrywki, nie chciałem się zagłębiać bo w sumie to samo powtarza się co drugim poście.
1. Szacunek. Myślę, że Fenix miał na myśli coś innego. A przynajmniej ja to widzę inaczej. Owszem szanuję chrześcijan za poświęcenie i kiedyś, i teraz. Żeby była jasność mam na myśli tylko tych prawdziwych, takich, którzy potrafią żyć w zgodzie z boskimi przykazaniami, dają swoim życie świadectwo wiary, etc. Kiedyś to byli ludzie, którzy poświęcili majątek, a nawet życie. Dla mnie to nie jest idiotyzm. Szanowałbym także wrogów, którzy potrafią się poświęcić w imię czegoś w co wierzą. Szacunek jest bardzo ważny, a niestety jest go coraz mniej. Najczęściej wymienia się to na arogancję i szyderstwo, czasem cynizm. Szanuję kobietę na kasie bo zapierdziela ileś tam godzin bez przerwy i siura do pampersa, ja bym tak nie potrafił. Mogę jej nie lubić bo orżnęła mnie na kasie, albo jest niemiła. Może sama wychowuje trójkę dzieci, życie ciągle kopię ją w dupę? Też bym się na jej miejscu z niczego nie cieszył i pewnie bez kija nikt by do mnie nie podszedł. Mogę się założyć, że matka niejednego z was też nie ma życia usłanego różami. Tacy ludzi nie mają żadnej pomocy od innych osób, a jak już to są raczej odosobnione przypadki. Niektórzy z nich zwracają się do Boga - celowo nie piszę do Kościoła. I to im pomaga. Nieważne, czy istnieje czy nie, czy wiara to stek kłamstw czy zawoalowana prawda. Ważne jest to, że wiara daje im siłę do walki z życiem. Równie dobrze może to być ateista, który jest w 100% przekonany, że Boga nie ma, Kościół to banda darmozjadów i złodziei, do tego pedofilów, impertynentów i aroganckich gnojków. Jeżeli jest pewien swego, broni swoich racji i żyje wg zasad, które wyznaje to ja szanuję taką osobę mimo, że się z nią nie zgadzam, czy też jej nie lubię.
Chyba to miał na myśli Fenix.
Dlatego niedawno założyłem stowarzyszenie pozarządowe w naszej gminie. Głównie po to, żeby pomagać ludziom, bo sektor 1 (instytucje publiczne, samorządowe, etc.) ma to w dupie. Zawsze miałem parcie na wspieranie bliźnich, szczególnie osób potrzebujących. Wychodzę z założenia, że jak ludzie nie wezmą sprawy we własne ręce to nikt im niczego nie da za darmo. Poza tym po co czekać na jałmużnę jak można samemu coś zrobić? Tutaj sporo jeszcze pracy jest z naszą mentalnością, ale najważniejszy jest pierwszy ruch i pokazanie ludziom, że jednak można. Przyznam, że praca społeczna daje mi zajebiście dużo satysfakcji, zwykłe dziękuje wystarcza za kilkutygodniowy trud, no i fakt, że udało się komuś pomóc. Piszę o tym, żeby dobitnie zaznaczyć jak ważne są zasady, wg których postępujemy w życiu. I że trzeba ich bronić za wszelką cenę. Żeby była jasność to nie jest stowarzyszenie katolickie

Kilka osób to zdeklarowani ateiści, po prostu wspólnie chcemy zrobić coś dla naszych dzieciaków i dla mieszkańców gminy. Nie bójcie się takich inicjatyw. Jeżeli uważacie, że możecie dać ludziom coś wartościowego od siebie, to zróbcie to bo warto :[ I tu chyba większe pole do popisu mają ateiści. Bo jeżeli ktoś nie wierzy w duszę, życie po śmierci, etc. to chyba ważne dla takiej osoby jest zostawić po sobie możliwie atrakcyjne zwłoki, pomnik swojego życia, etc. Wtedy będzie przynajmniej żył w pamięci ludzi, którym pomógł.
Sorry za tą małą dygresję.
2. Wiara. To też wydaje mi się, że jest indywidualną sprawą każdego z nas. Każdy w coś tam wierzy jakby tego nie nazwał, czasem jest czegoś pewien na bank chociaż ja osobiście uważam to za arogancję. Zawsze trzeba zakładać, ze jednak można się mylić. Ale to przychodzi z wiekiem. Ja też nigdy nie grzeszyłem pobożnością, w zasadzie byłem jedną z niewielu osób w swojej "wsi", która jako pierwsza jawnie manifestowała brak wiary. Zdaje się, że tak do 22 roku życia. Miałem te same argumenty co większość z was. Byłem pewien swoich racji. Pech chciał, że mija żona to osoba bardzo wierząca - kurde ile razy ja się z nią sprzeczałem

Kiedyś wymusiła na mnie, żebym poszedł do spowiedzi do księdza Orzechowskiego. Jak jest tu jakiś student z Wrocka to powinien wiedzieć o kim piszę, parafia na bujwida, typowo studencka. Poszedłem do niego do piwnicy na pieniek i pech chciał, że akurat miał dwóch pacjentów. Okazało się, że to matka z nastoletnim synem była. Nie miałem pojęcia, że Orzech jest tez egzorcystą i właśnie po to matka przywlokła synalka. Zobaczyłem tam sceny, których za cholerę nie można racjonalnie wytłumaczyć. I pomyślałem sobie, że jeżeli istnieje Zło (bo to oględnie mówiąc widziałem) to musi istnieć też to drugie. No i tak to się u mnie zaczęło. Bez dowodu też bym nigdy nie uwierzył. Może to i źle o mnie świadczy, bo nie na tym wiara polega, ale ja inaczej nie potrafię. Ach i utnę komentarze w stylu choroby psychicznej tego chłopaka czy jakiegoś schorzenia mózgu. To nie było to, albo jeżeli już to nie tylko to. Nie mam zamiaru nic opisywać, bo nie o to chodzi. I osobiście mam gdzieś czy ktoś w to uwierzy, czy nie. Ważne, że ja w to wierzę, bo to widziałem. A później poznałem jeszcze kilka ciekawych osób, np. Presnala, szefa salezjan z Gdańska chyba, co rok wpada do mnie na pielgrzymce. Nie spotkałem jeszcze osoby, która potrafi tak prosto przekazać istotę wiary. W ogóle to ciekawa osoba, anarchista, kryminalista, były gangster, etc. Kolejna taka osoba to Wanda Półtawska. Żona mnie z nią poznała, przyznam, że ta kobieta od razu wywołała u mnie wzmożone parcie na stolec. Od pierwszego wejrzenia ją znienawidziłem

Jest kompletnie konserwatywna, gdyby żyła w średniowieczu to pewnie byłaby najlepszym inkwizytorem. Ale szanuję ją, tym bardziej po tym co przeszła. W obozie koncentracyjnym przeżyła tylko dlatego, że poddała się z własnej woli "badaniom". Przeżyła. Później był rak, którego pokonała, mimo, że lekarze dawali jej coś z 10% szansy. Jakiś czas temu dowiedziałem się, że to JPII wstawił się za jej zdrowie u Ojca Pio i rak niby zniknął w kilka dni. Nie wiem, też do takich akcji jestem raczej sceptycznie nastawiony. Choć z drugiej strony ludzki organizm ma sporo możliwości jeżeli chodzi o samouleczenie. To też w dużej mierze kwestia determinacji, silnej woli i wiary w coś tam: w Boga, że się uda, etc. I jakoś nie odczuwam potrzeby, żeby sprawdzać czy może to był błąd lekarski, jakieś tajemne mikstury, czy księżyc akurat stał w nowiu. Mi to wystarcza, życie jest za krótkie, żeby dociekać swoich racji, prawdy, wiedzy, w każdym jego aspekcie.
3. Co mi daje wiara. Przede wszystkim wewnętrzny spokój. W Kościele świetnie się czuję, przychodzą mi wtedy do głowy najlepsze pomysły (chodzi o pisanie). Często widzę absurdy w ewangelii, nieścisłości, etc. Ale jak pisałem na początku ja wierzę w Boga, Kościół to tylko instytucja, do tego z bardzo wyeksponowanym czynnikiem ludzkim.
Przyznam, że nadal mam problemy z przyjęciem wielu dogmatów, nie jestem jakimś wzorcowym katolem. Ale ogólnie staram się dawać w życiu świadectwo nie tyle co katolika, co właśnie porządnego człowieka i to jest dla mnie bardzo ważne. Nie kryję się też ze swoją wiarą, ale nigdy nikogo do niczego nie namawiałem. To o czym napisałem w 2 punkcie chyba pierwszy raz wyszło na światło dzienne, nawet żonie o tym nie mówiłem. Czego byście nie napisali (mam na myśli ateistów), zawsze pozostanie jakiś margines błędów, prawdopodobieństwa, czy przypadku, nie ma więc 100% pewności na to, że Boga nie ma. Albo jakiejś istoty, która po prostu gdzieś tam sobie egzystuje, może jakiejś woli, która mniej lub bardziej wpływa na świat, chociażby poprzez prawa fizyki, skład molekularny, pierwiastki chemiczne, etc. Nie mam pojęcia jak to nazwać, żeby nikt nie poczuł się urażony.
Jedyne czego wam życzę to tego, żebyście byli w 100% pewni swego, czy tego w co wierzycie, bo to sporo daje. I nie widzę przeszkód, żeby ateista i katol, czy żyd żyli ze sobą w harmonii, przyjaźnili się, etc. Wiara nie musi kształtować naszego człowieczeństwa, a przynajmniej nie tylko wiara, czy wiedza.
I pamiętajcie, że to tylko moje zdanie. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać. Napisałem tylko, jak to ze mną było. A najbardziej