Właśnie Zeppeliny. Dostrzegam pewne analogie wśród osób słuchających takiej muzyki, których nie rozumiem. Może ktoś mnie oświeci.
Posłużę się przykładem kolegi, z którym mieszkam. Pamiętam go jeszcze z czasów liceum kiedy to bujał się w takich klimatach systemu, metalliki, nirvany i pink floyda. To z nim po stokroć wracając najebany z któregoś z wrocławskich pubów darliśmy ryje na pełny regulator wykrzykując repertuar comy. Ogółem do niedawna jeszcze zwykliśmy o sobie mówić alternatywni towarzysze. Od jakiegoś roku obserwuję w nim powolne skurwienie światopoglądu. Jest to jak rozumiem efekt przystosowania się do tego skurwiałego świata
( http://www.atochuj.pl/drugi-moj-wkurw-wielotematyczny/ ), jednak nie umiem pojąć jak osoba do niedawna szydząca ze wszelkiego plastiku, teraz sama stała się wielkim pozorantem w swoim płaszczu, z zegarkiem za 9 stów (mówił, że nigdy by czegoś takiego nie popełniił, lepiej wydać hajs na australijskie wino

), okularkami ala wojewódzki, stając się jakąś wyimaginowaną elitą spod znaku starbucksa i facebook'a, a w moich oczach człowiekiem, który nie mam pojęcia kim jest i w co na prawdę wieży.
Ta nieoczekiwana przemiana również odbiła się na muzyce. Żywi się jakimś Dżemem, Kazikiem, Led Zeppelinem, Massivem, fat boy slimem, the chemical brothers. Wszystkie te zespoły definiuję jako ogólnie muzyka która mnie wkurwia i dlatego pytam czy ktoś mi umie wytłumaczyć czy zwyczajnemu alternatywnemu towarzyszowi może się taka muzyka podobać czy kolega jebnął się gdzieś w łeb? 2 ostanie w ogóle nie kumam, z massiva bardzo lubię kilka utworków, resztę hejtuję. Dżem i Kazik - muzyka ambitna prawda, ale pod względem muzycznym to jest przecież dno. Rozumiem posłuchać sobie czasem tej kakafoni ze względu na teksty, ale jak można tego w kółko słuchać? Równie dobrze mógłbym w kółko czytać jakąś jedną mądrość z forum. Myślałem, że lubimy muzykę niejednoznaczną, rozwiniętą motywowo, budującą klimat, taką jak coma, a on mi teraz czymś takim tutaj pociska do ucha.
No i w końcu ten cały Led Zeppelin, Pink Floydzi i reszta brytyjskiej muzyki lat 70tych. Co w tych wszystkich zespołach jest aż tak zajebistego, że teraz robią się jakieś dziwne kulty z nimi związane? oO Z zażenowaniem wspominam jak tu z koleżanką fejspalmowaliśmy naszych kolegów kiedy oni oglądając jakiegoś kaseciaka z Zeppelinami, na którym gość wziął butelkę i zaczął przy jej pomocy grać na gitarze, zaczęli krzyczeć "Patrz go skurwiela, zajebiści są. Improwizacja w chuj!"

Jaka kurwa improwizacja! Przecież wiadomo, że to wszystko wyuczone jest, a ci się jarają jak na tym filmiku z Halo 3. Co fajnego jest w tej muzyce, w której gościu śpiewa jakimś spedalonym dziewczęcym głosikiem, a muzycy wariują jak opętani choć przykurwienia żadnego nie słyszę? Oczywiście ktoś może uznać, że to ja jestem pokurwiony słuchając jakiegoś Opetha czy Moonspela, ale ja tam słyszę emocje, czuć szatana, pierdolnięcie, nastrój, klimat. Większość tekstów rozumiem jak sobie wygoogluję i przetłumaczę (choć i wtedy nie zawsze), ale ja słuchając muzyki chcę słuchać muzyki, a nie jakiś z dupy oczywistych życiowych mądrości, które się nudzą po trzecim odsłuchaniu.