Racja, nic tak nie niszczy ludzi i rodzin jak alkohol. U mnie w sumie było podobnie, dlatego może mam podświadomą awersję do używek, a to o czym pisałem to były "radosne czasy" średniej szkoły kiedy już żyłem na własny rachunek, z dala od domu. U mnie też starszy nie wylewał za kołnierz, ale w porównaniu z tym co piszecie było "lajtowo": nigdy nie był agresywny, zawsze starał się zachować twarz, nie spał po rowach, nie pierdolił głupot. W sumie do tej pory w wielu kwestiach jest dla mnie autorytetem. Ale sama świadomość, że wóda jest dla niego ważniejsza niż rodzina mnie dobijała. Najgorsze to, że nie miał wsparcia u żony, która to bagatelizowała i w sumie ukrywała przed znajomymi (ta, coś w stylu "a co ludzi powiedzą"), a dzieci go w sumie odtrąciły (siora to egoistka, a ja byłem ciągle poza chatą). Został sam z problemem, z którym nie mógł sobie sam poradzić. Jak się ogarnęliśmy to było za późno, wóda była najważniejsza. Nie powiem, mam wyrzuty z tego powody bo wydaje mi się, że gdybym wcześniej na to zwrócił uwagę to potoczyło by się inaczej. Najgorsze to, że cały czas byłem poza domem a mama i siora nie chciały mnie "martwić" - już wtedy sam na siebie zarabiałem i pomagałem rodzicom (średnia szkoła). Później wojsko, studia, praca - ciągle poza rodzinnym domem. Jak 3 lata temu wróciłem na stare śmieci to był dla mnie szok, jak ktoś może tak stoczyć się przez wódę. Prosiliśmy, błagaliśmy, straszyliśmy, był psycholog, przyjaciele, etc. - nic nie pomagało, starszy ma za słabą wolę. W końcu mama powiedziała, że odejdzie. Nic nie powiedział, wyszedł wieczorem. Starsza miała jakieś przeczucie i zadzwoniła po mnie. Nikomu nie życzę odcinać własnego ojca ze stryka. Na szczęście przeżył i jakoś się otrząsnął i powoli stanął na nogi.
Chodzi o to, że wóda ma różne oblicza: jedni tłuką swoich bliskich (to straszne skurwysyństwo), inny znęcają się psychicznie (znajomej matka umarła przez męża skurwiela, który zatruwał jej życie), inni udają, że nie ma problemu, oszukują siebie i bliskich, co też niszczy rodzinę może nawet bardziej niż agresja. Dlatego nigdy nie zbagatelizuję problemów z alkoholem. Pewnie, że wszystko jest dla ludzi, ale niestety często mamy tendencje do braku umiaru i to się z reguły źle kończy. Z mojego punktu widzenia puenta jest taka, że trzeba takim osobom pomagać i czasem część winy ponoszą też najbliżsi, którzy oględnie mówiąc kładą lachę i mają w dupie problemy innych. Trzeba walczyć o takich ludzi, o ile ma kto, a z tym niestety jest różnie.