Jeszcze nie oglądałem, ale moja pierwsza reakcja na tytuł: internet upadnie w momencie kiedy zostanie zniszczone połączenie pomiędzy dwoma ostatnimi komputerami. Internet jest siecią zdecentralizowaną, projektowaną na wypadek wojny jądrowej. Zniszczenie nawet ważnych węzłów nie jest w stanie go unicestwić, najwyżej utrudnić korzystanie z niego / odciąć połączenia między konkretnymi rejonami (ale nawet wówczas komunikacja między nimi by funkcjonowała, tylko wolniej, bo szła by przez te węzły które nadal są dostępne, ale odleglejsze geograficznie).
//edit: faktycznie ciekawe.
Podsumowując: nawet jeśli nie da się go zniszczyć od zewnątrz, to od "wewnątrz" już całkiem łatwo można narobić problemów. Węzły ufają sobie nawzajem co do informacji o swoich możliwościach przekazania danych w konkretne miejsca. Jeden węzeł "zdrajca" mógłby wstrzymać ruch (prelegent wspomniał że taka sytuacja miała miejsce w początkach arpanetu).
Z drugiej strony jestem dość zdziwiony że taki system nadal obecnie funkcjonuje (i trochę w to wątpię). Zgaduję że węzły (nie chodzi tu o prywatne urządzenia, ale potężne węzły firm telekomunikacyjnych) łączą się tylko z innymi konkretnie określonymi, a jeśli któryś z nich zaczyna mieszać, to po wykryciu tego się go zwyczajnie odcina i niech się właściciel potem martwi że został dosłownie odcięty od internetu.