Wszystkim Justify Murders.
---------------------------------------
Poranek był mroźny i mokry, choć właśnie rozpoczął się miesiąc Wschodzącego Kwiecia. Szara mgiełka osnuła wilgotną pajęczyną kontury rozpadającej się gospody. Wzniesiona na kamiennym murze, drewniana budowla lata swej świetności miała już dawno za sobą. Przy koniowiązie stała chuda i ochwacona chabeta, obskubująca korę z pobliskiej brzozy. Drzwi karczmy rozwarły się z hukiem i wytoczył się przez nie baryłkowaty szynkarz. Sumiasty wąs zapleciony miał w brudne warkoczyki a łysa i ogromna głowa pokryta była bliznami po oparzeniu. Karczmarz wypróżnił pęcherz na grządkę z cebulą, ziewną, pierdnął i… zamarł w bezruchu. Na schodach gospody zasiadał człek słusznej postury. Zardzewiała kolczuga, płytowe naramienniki, wgnieciona tarcza przewieszona przez plecy, skórzane spodnie rozdarte w kroku i zabłocone żołnierskie buty przydawały mu wygląd wzorcowego bandziora. Śniada twarz pokryta był bruzdami i paskudną blizną, która ciągnęła się od skroni, przez oko i nos aż do szerokiej żuchwy. Nos złamany w niejednej bójce, brudne i posklejane, kiedyś kruczoczarne włosy, teraz poprzetykane były pasemkami siwizny, zdawały się delikatnie falować, choć nie było wiatru. Mężczyzna systematycznie, niemal z namaszczeniem zaczął ostrzyć długi miecz o wyszczerbionym ostrzu.
Karczmarz odetchnął z ulgą, dokończył ziewanie i dopiął guziki spodni.
- Cholera, ale mnie przestraszyłeś – zagaił do siedzącego bandziora. – Myślałem, że zjawisz się dopiero za kilka dni. Przygotowałbym coś specjalnego.
- Wystarczy to, co zawsze – wychrypiał przybysz spluwając na ostrze. – Ale jeżeli znowu ochrzcisz choćby jedną butelkę to wypruje ci flaki i zrobię z nich szelki do ineksprymabli.
Karczmarz słyszalnie przełknął ślinę. Przyzwyczaił się już do pogróżek swego mocodawcy, ale ta zimna nuta w głosie mężczyzny zawsze sprawiała, że nie mógł ukryć drżenia dłoni.
- To była chwila słabości – usprawiedliwiał się nie wiadomo, który już raz, chowając ręce w przepastne rękawy fartucha. – Zaraz tu będą – dodał zmieniając temat.
- To dobrze, bo mam już odciski na tyłku od siedzenia – wojownik wstał i przeciągnął się z chrzęstem kości. – Ilu tym razem?
- Chyba tak jak zawsze czterech albo pięciu – karczmarz pogładził potrójny podbródek. – Ale podobno Lord wynajął kogoś nowego.
Przybysz schował osełkę do troków przy siodle i machnął mieczem.
- Kogo?
- Sher Morghar – wybąkał oberżysta wbijając wzrok w dziurawe kamasze. – Ale wątpię, że to prawda. Pewnie to tylko bajdurzenia gawiedzi.
- Może tak, a może nie – w głosie wojownika znać było napięcie. Nie był to jednak strach, przybysz miał strasznego kaca. – Przynieś wino i ser.
Karczmarz skinął głową i bez słowa odwrócił się na pięcie.
- A pozostali? – pytanie zatrzymało oberżystę w połowie drogi.
- Nie wiem, panie – tym razem karczmarz lekko się zająknął. – Tylko ty przybyłeś na wezwanie.
- Nie przynoś wina – wojownik wsadził miecz do pochwy i poklepał klacz po chudej szyi. – Daj mi bimber ze swoich zapasów.
Gospodarz szybko przytaknął głową i zniknął w drzwiach gospody.
*
Słońce stało już wysoko, kiedy przed karczmą rozległ się tętent końskich kopyt.
- Już są – mruknął karczmarz i zaczął energicznie wycierać gliniane kufle klejącą się od brudu szmatą od czego czystsze się nie robiły.
Mężczyzna skinął głową i oparł się plecami o ścianę gospody. Zasiadał w najciemniejszym kącie oberży. Pas z mieczem leżał na stole, tuż obok stała pękata butelka i pusty kubek. Kiedy drzwi gospody ustąpiły pod mocnym kopnięciem akurat nalewał trunek, od którego łzawiły mu oczy.
Do Karczmy wtoczyło się pięciu gwardzistów z herbem Lorda Pogranicza na kolczugach, był to kruk zaciskający szpony na złotej monecie.
- A ty ciągle tu jesteś – najwyższy z gwardzistów zbliżył się ciężkim krokiem do dziwnie pobladłego na twarzy oberżysty. – Nie szanujesz swego Lorda moczymordo. Wypinasz swoje świńskie dupsko na jego nakazy. A to bardzo nieładnie Geralt. Nawet bardziej niż nieładnie. To jawny bunt. Wiesz przecież co robimy z buntownikami?
- Ta gospoda to mój dom – zaczął karczmarz z nadzieją wbijając wzrok w siedzącego wojownika. – Z dziada pradziada. Urodziłem się tutaj, tutaj żyję i tutaj wydam ostatnie tchnienie.
- No z tym ostatnim to akurat się zgadzam – gwardzista wbił długi nóż w blat szynkwasu. – Prawda chłopcy?
Chłopcy brzydko się zaśmiali. Zgrzytnęły wyciągane miecze.
- To czas chyba spotkać się z dziadem i pradziadem Geralt…
- Nie tak szybko królewski przydupasie - gwardziści jak na komendę odwrócili się w stronę przybysza, który leniwie sączył bimber z kubka. – Ja widzę tutaj dwie możliwości. Pierwsza to schowacie miecze i zabierzecie stąd swoje parszywe dupska. Druga… Hmm, tej chyba nie chcielibyście poznać.
Dowódca gwardzistów mimochodem spojrzał na swoich ludzi. Pięciu na jednego w jego mniemaniu było wystarczającą przewagą.
- Wyrzućcie chłopcy stąd to cuchnące ścierwo.
Gwardziści ruszyli w stronę przybysza. Niewidomo skąd w powietrzu zafurkotał rzucony zydel. Jeden z żołdaków, trafiony w skroń padł bez czucia na ziemię. Pozostała trójka rzuciła się z krzykiem na nieznajomego. Mężczyzna stał już, w jednej dłoni dzierżył wyszczerbiony miecz, w drugiej kubek z samogonem. Z zaskakującą szybkością uchylił się przed szerokim, poprzecznym cięciem i niedbałym ruchem rozpłatał podbrzusze gwardzisty. Nie uronił przy tym ani kropli trunku! Pozostała dwójka uderzyła równocześnie. Jeden rozdzierająco krzyknął, kiedy chlusnął mu w twarz żrący płyn, drugi ze zdziwieniem wpatrywał się w sztych miecz wystający z jego brzucha. Nieznajomy wyszarpnął miecz i uciszył krzyczącego gwardzistę ciosem w skroń. Walka skończyła się równie szybko i nieoczekiwanie, co się zaczęła. Wojownik ze stoickim spokojem napełnił kubek bimbrem i ruszył w stronę przywódcy gwardzistów, który drżącą ręką próbował wyszarpnął miecz.
- Mam wiadomość dla twojego Lorda – mężczyzna brzydko się uśmiechnął, opuszczone ostrze złowrogo chrobotało o drewnianą podłogę, kiedy zbliżał się do gwardzisty. – Powiedz mu, że lordowska władza kończy się przed progiem tej gospody. I gówno mnie obchodzi, co na to Jego Lordowska Mość odpowie. Stary król, oddał nam te ziemie za to, że przelewaliśmy krew u jego boku. Ta karczma to monument, który będzie trwał dopóki żyją wszyscy ze starej gwardii króla. Powiedz to swojemu Lordowi. A jeżeli nasze sąsiedztwo mu nie w smak to droga wolna, niech spakuje manatki i wynosi się gdzie tam sobie chce. Powiedz mu też, że Sfora nigdy nie zapomina i zawsze reguluje należność. A teraz odejdź zanim zmienię zdanie.
Gwardzista nie dał się dłużej prosić.
- Ale konie zostaw. Spacerek dobrze ci zrobi.
- Panie, to dziesięć mil z okładem – wychrypiał przerażony żołdak.
- Będziesz miał więc sporo czasu, żeby wbić sobie moje słowa do łba. A teraz won.
Żołdak skinął głową i wybiegł z oberży.
- Trzeba posprzątać to ścierwo – zauważył wychylając duszkiem resztę zawartości kubka. – Mam uczulenie na wszystko, co królewskie.
- Za stodołą jest śliczny gnojownik – karczmarz lekko się uśmiechnął. – Będą tam doskonale pasować. Dzięki Siekacz – dodał po chwili.
- Za co mi dziękujesz? – wojownik wzruszył ramionami. – Wiesz, że za butelkę dobrego samogonu wejdę nawet w smoczy zadek.
- Dziękuję za to, że przybyłeś. Źle się dzieje odkąd nastały nowe rządy. Nowy władca otacza się chciwymi padalcami, dla których nie ma żadnej świętości. Szybko zapomniano o zasługach Sfory.
- Może nadszedł właściwy czas przyjacielu, żeby im o tym przypomnieć – głos Siekacz mógłby pociąć nawet diament. – Mamy kilka dni zanim ten kundel doczołga się do swojego Pana. Rozpal stos. Niech przybędą pozostali.
Karczmarz skinął głową, chwycił za nogi najbliższe ciało i stękając, zaczął ciągnąć trupa w stronę tylnego wyjścia. Siekacz westchnął i wyszedł przed karczmę.
Promienie Słońca czule pieściły osmaganą wichrami twarz.
- To też mój dom – mruknął wojownik i usiadł na schodach.
***
Stos zapłonął tuż przed wieczorem. Wysoki na kilka jardów ogień tańczył na chłodnym wietrze. Siekacz siedział na cembrowinie studni wpatrując się w płomienie. Ile to już czasu minęło odkąd Sfora przestała istnieć? Chyba za dużo.
- Najwyższa pora wrócić do obiegu – mruknął i wrzucił w ogień ogryzek jabłka.
Geralt dorzucił do ognia spory pniak i przycupnął grzejąc dłonie.
- Przyjadą? – zapytał z niepewnością w głosie.
- Ja na ich miejscu udałbym, że nie widzę tego płomienia – stwierdził rzeczowo Siekacz. – Mają nowe życie, przywileje, majątki, nawet prawdziwe żony. Zobaczymy…
- A ty? Dlaczego przybyłeś?
- Miałem swoje powody – mruknął niechętnie Siekacz i pogrążył się w zadumie.
Wiedział, że stał się cieniem człowieka, którym był kiedyś. Cieniem kogoś, kto prowadził towarzyszy na bój, kogoś, komu ufano bardziej niż śmierci. Kim jest teraz? Zapijaczonym bandziorem, włóczęgą bez własnego kąta, pałętającym się po gościńcach wściekłym psem, wywołańcem, za którego głowę wyznaczono okrągłą sumkę. Tak, stary król mawiał: „Gdzie jest moja Sfora? Jeżeli wszyscy zawiedli to spuście z łańcucha moje psy!”
Byli najgorszą zbieraniną, jaką widziała ta umęczona ziemia. Zabójcy, gwałciciele, podpalacze, zdrajcy, wolni strzelcy, wywołańcy, najemnicy i cholera wie, kto jeszcze. Tylko jedno trzymało ich razem - walka. Kiedy walczyli byli braćmi, nierozerwalnym pierścieniem męstwa i wielkich czynów, chociaż honorem, żaden z nich nigdy nie splamił się w życiu. Niestety wszystko, co dobre ma swój początek jak i kres. Wielka Woja się skończyła, król rozdał im patenty rycerskie, majątki i udział w łupach. Tylko Sfora dostała takie przywileje. Wielu spośród możnych i rycerstwa ubodło to bardziej niż zdrady żon po kilkuletniej rozłące. Król dość niespodziewanie zszedł z tego świata. Znaleziono go w łożu z jakąś zapijaczoną dziwką. Podobno jego serce tego nie wytrzymało.
„Gówno prawda – pomyślał Siekacz. – O Nestorze Mocnym można było powiedzieć wszystko, ale nie to, że był mężczyzną, którego mogła wykończyć jedna dziwka”.
Doskonale pamiętał jak król spraszał do siebie markietanki. Rzadko przychodziła tylko jedna. Rankiem Nestor wyglądał jak młody bóg a kobiety nie miały siły wyczołgać się z namiotu. Władca Railandu został otruty, nikt jednak nie mówił o tym głośno, a ci, którzy nieopatrznie popełnili ten błąd dość szybko znikali lub znajdowano ich w rynsztoku z poderżniętym gardłem.
Nastały nowe czasy i nowe rządy. Czasy pokoju i rządy byłego Lorda Pogranicza, księcia Advona Dicka. Nowy władca bardzo szybko podporządkował sobie Radę Mieczy i Najwyższą Radę Magów. Poleciały głowy, rynsztoki spłynęły krwią domniemanych zdrajców, a establishment dziwnie spokorniał. Nowe rządy nowego króla, nowy ład i porządek. Siekacz musiał przyznać, że Dick trzymał wszystkich twardą ręką, nie znosił jakiegokolwiek sprzeciwu, każdy kto ośmielił się mieć inne zdanie niż władca płacił za bezczelność głową. Każdy musiał też dowieść swojej wartości. Nowym Lordem Pogranicza został, totumfacki króla, hrabia Walf, powszechnie zwany Lordem Wyzyskiem. Storm, potrafił ściągnąć podatek nawet z umarłych każąc płacić ich rodzinom za miejsce na pochówek, wprowadził czerwony grosik, czyli podatek, który płaciły wszystkie nierządnice, opodatkował cechy, uczelnie, oberże i wdowy, wprowadził bykowe i podatek kastralny. Wpływy z granicznych prowincji pod jego panowaniem przynosiły kilkukrotnie wyższe dochody. Lord Wyzysk był oczkiem w głowie nowego władcy. Niestety Lord Wyzysk był też bardzo pamiętliwym człowiekiem. Nigdy nie zapomniał hańby, którą okrył się podczas walnej bitwy o Trupie Wzgórza. Wtedy jeszcze hrabia Walf, popełnił najczęściej spotykany błąd u dufnych w swój kunszt żołnierski szlachciców - zlekceważył oddział wroga, który w głównej mierze składał się z pospolitego ruszenia. Walf wydał rozkaz do ataku frontalnego na przeciwnika okopanego na szczycie wzgórza. Ciężka kawaleria wpadła w zastawioną pułapkę - wilcze doły. Chłopi roznieśli na widłach i kunicach kwiat rycerstwa, zanim piechota i tarczownicy zdołali przybyć z odsieczą. Drugim błędem Walfa było pozostanie na widoku. Głównodowodzący ze swoją świtą przyglądał się bitwie z pobliskiego wzgórza. Rebelianci niespodziewanie zaatakowali wzniesienie. Walf salwował się ucieczką, jego świta dzielnie stawała osłaniając odwrót krnąbrnego hrabiego, niestety wszyscy przepłacili swą odwagę życiem. Walf podzieliłby ich los gdyby nie Sfora, którą Nestor wysłał przodem na rekonesans. Królewskie psy rozgromiły buntowników. Siekacz doskonale pamiętał wyraz twarzy hrabiego, kiedy król zmieszał go z błotem przed całą armią. Niestety stary władca nieopatrznie rzekł wtedy, że tylko odwaga wściekłych psów ocaliła przed zgubą uciekającego dowódcę. Dowódcę, który zostawił swych żołnierzy, dowódcę, za którego dumę i głupotę królewscy żołnierze płacili życiem. Hrabia spojrzał wtedy prosto w oczy Siekacza. Dowódca Sfory doskonale zdawał sobie sprawę, że nieopatrznie przyczynił się do upokorzenia Walfa. Po wojnie król nadał wszystkim swoim psom przywileje i ziemie. Wszystkie majątki znajdowały się na terenach pogranicza. A teraz Lordem Pogranicza został Lord Wyzysk. Lord, który nigdy nie zapominał o niespłaconych długach.
Posypały się iskry, pękła smolna szczapa. Siekacz otrząsnął się z zadumy.
- Chłodna noc – mruknął pod nosem.
- Co?! – Geralt przebudził się z niespokojnej drzemki. – Co się dzieje?
- Nic, o czym warto pamiętać o świcie – odparł Siekacz i szczelniej opatulił się brudnym płaszczem. – Muszę jeszcze odwiedzić kilka miejsc. Miej oko na moją chabetę.
- Długo cię nie będzie? – zapytał z niepokojem karczmarz.
- Zdążę wrócić przed kolejnymi wysłannikami Wyzyska – zapewnił wojownik i zniknął w mroku.
Po chwili nocną ciszę zmącił słaby tętent końskich kopyt. Gdzieś w chaszczach złowieszczo zakrzyczał puszczyk. Geralt trwożnie rozejrzał się dookoła i spiesznie zniknął we wnętrzu gospody.
***
Szarzało już, kiedy dotarł do niewielkiej osady. Zamieszkiwali tu bartnicy i drwale. Niska palisada od biedy chroniła mieszkańców przed mniejszymi zwierzętami, nie chroniła jednak przed ludźmi. Siekacz wiedział, że na pograniczu po zakończeniu wojny zapanował chaos bezprawia a oględnie mówiąc prawo silniejszego. Kilkuset najemników straciło zatrudnienie, maruderzy zrobili się jeszcze bezczelniejsi. Lepiej zorganizowani utworzyli spore bandy i nękali mieszkańców pogranicza. Ta osada nie należała do wyjątków. Bartnicy i drwale oddawali ponad połowę swojego zarobku. Każdy osada, która odrzuciła propozycję „ochrony” dość szybko zamieniała się w dymiącą ruinę. Siekacz doskonale znał tutejszych rzezimieszków, sam niejednokrotnie nabijał sobie kiesę w podobny sposób. Takie było życie, silniejszy brał to, co niekoniecznie mu się należało a słabszy albo się na to godził, albo ginął. Przez kilka lat, przed Wielką Wojną Siekacz przewodził kompanią najemników. Chronili brudne interesy pewnej gildii kupieckiej. Praca były bardzo intratna, oczywiście z uczciwością nie miała za wiele wspólnego. Ale kupcy płacili bardzo dobrze do tego na boku można było zarobić drugie tyle.
- Ta cholerna wojna wszystko odmieniła – mruknął pod nosem Siekacz ze złością potrząsając pustym już bukłakiem. – Trza było stanąć po stronie rebelii. Do dzisiaj byłbym już pewnie ustawiony na resztę życia. Cholera zachciało mi się uczciwej pracy na królewskim wikcie.
Wojownik rzucił bukłakiem w szczekające psy, które ze skowytem rozbiegły się po osadzie. Z największej chaty wyłonił się brodaty olbrzym z wielką pałą w ręku, która równie dobrze mogłaby służyć za dyszel do wozu.
- Czego tu chcesz? – zadudniło niczym z cembrowiny.
- Przepłukać gardło i rozprostować kości – Siekacz zeskoczył z konia i rzucił wodze umorusanemu smarkaczowi. Ostentacyjnie podciągnął dziurawe portki i rozejrzał się po osadzie. – Zdaje się, że macie problem ze szczurami, co to wyżerają wam chleb, na który tak ciężko harujecie. Zgadza się?
Brodacz z zakłopotaniem podrapał się po głowie. Widać było, że myślenie sprawia mu spory wysiłek.
- Tu nie ma szczurów. Mamy łowne sierście. Czego tu chcesz? – powtórzył z uporem.
- Chyba mnie nie zrozumiałeś…
- Ale ja i owszem – miękki, niemalże śpiewny głos rozległ się tuż za plecami Siekacza. Wojownik odwrócił się i z nieskrywanym zdziwieniem zogniskował wzrok na zardzewiałym grocie wymierzonym w jego… podbrzusze.
- Czego tu szukasz łachmaniarzu?!
Kobieta była piękna, wysmukła i zielonooka. Całe jej powabne ciało opinały brązowe, garbowane skóry. Siekacz nie mógł oderwać wzroku od biustu, który wydawało się, że za chwilę rozsadzi przyciasny kubrak.
- Przybyłem zaoferować swe usługi, o Pani – rzekł i ukłonił się łamiąc przy okazji całą dworską etykietę.
- Nie potrzebujemy pomocy takich jak ty. Wracaj tam skąd przybyłeś i powiedz swoim konfratrom, żeby trzymali się z dala od tego miejsca!
Kobieta ślicznie marszczyła nosek, kiedy się denerwowała. Siekacz przybrał swój najbardziej uroczy uśmiech.
- Pomyliłaś się. Nie jestem…
- Nie obchodzi mnie, kim jesteś! – przerwała mu zielonooka bogini mocniej napinając cięciwę. Kubrak niebezpiecznie zatrzeszczał, puściło kilka szwów.
- Mogłabyś jeszcze bardziej naciągnąć łuk? – rzucił z głupia frant Siekacz.
- Wynoś się stąd zanim całkiem stracę cierpliwość. Czuję jak swędzą mnie pośladki. A jak najdzie mnie ochota, żeby się po nich podrapać, skończysz ze strzałą w brzuchu.
- To nie na mnie powinnaś skupić swoje śliczne oczęta, tylko na nich - Siekacz z drwiącym uśmiechem wskazał poza plecy dziewczyny.
- Nie nabiorę się na…
Nagle gdzieś za łuczniczką parsknął koń i rozległ się nieprzyjemny śmiech. Siekacz musiał przyznać, że młódka był szyba. Odskoczyła w bok i wymierzyła grot strzały w pierwszego z siedmiu jeźdźców.
- Narowista klacz z ciebie. Dobrze, że wziąłem pejcz – mężczyzna głośno trzasnął batem i znowu się zaśmiał. Jego towarzysze wbili w łuczniczkę tępe i głodne spojrzenia.
- Wynoś się Czarny – głos dziewczyny stężał. W przymrużonych oczach zatliła się iskierka strachu. – Nie dostaniesz nawet miedziaka. Zabieraj stąd tą żałosną bandę i wracajcie do swoich owiec.
Na twarzy bandyty nazwanego Czarnym pojawił się brzydki grymas.
- Za chwile obetnę ci jęzor i zerżnę w dupę. Opuść łuk to być może zrobię to bezboleśnie.
Widać było, że dziewczyna się waha, była to jednak bardzo krótka chwila. Jęknęła spuszczana cięciwa. Czarny zwalił się z kulbaki, próbując wyszarpnąć strzałą z przebitej na wylot szyi. Bluzgając krwią wbił gasnące, pełne bezgranicznego zdumienia spojrzenie, w twarz dziewczyny.
Tymczasem zielonooka wypuściła kolejną strzałę. Trafiony w kłąb koń stanął dęba zrzucając jeźdźca. Zafurkotał rzucony nóż, trafiony w pierś jeździec zaplątał się w strzemię. Siekacz wyszarpnął miecz. Jego koń pognał przed siebie tratując grządkę z rzodkiewką. Olbrzymi brodacz zatoczył młyńca pałą odrzucając od siebie dwóch napastników. Kolejna strzała przecięła powietrze, ale tym razem nadleciała z innej strony. Siekacz nie miał jednak czasu na to aby sprawdzić kto im pomaga. Skoczył pomiędzy krzyczących bandziorów. Na szczęście przejście było zbyt wąskie by mogło atakować go więcej niż dwóch przeciwników na raz. Były najemnik sparował płaskie cięcie i wyprowadził szybki sztych trafiając oprycha w pierś. Instynktownie uniknął potężnego ciosu maczugi uskakując w bok. Pechowo poślizgną się w kałuży krwi z szyi Czarnego i legł jak długi. Zamajaczył nad nim cień nabijanej gwoździami maczugi. Zaśpiewał kolejny zwiastun śmierci, ćwiekowana pałka wysunęła się ze zmartwiałej dłoni. Siekacz odrzucił nogą walące się na niego ciało i uderzył po nogach ostatniego ze zbirów, który z krzykiem padł na ziemię. Brodacz nie wydając żadnego odgłosu roztrzaskał głowę bandziora obryzgując twarz Siekacza mózgiem, krwią i kępkami włosów.
- Co ty robisz do cholery? – warknął wojownik gramoląc się na równe nogi. – Zapaskudziłeś mi całą kolczugę.
Siekacz otarł rękawem twarz i… znowu stanął twarzą w twarz z wymierzony w siebie grotem. Tym razem dziewczyna mierzyła w pierś. Wojownik złowił kątem okaz ruch w cieniu niewielkiej drewutni. Mętny promień słońca odbił się na wymierzonym w jego plecy grocie.
- Już po wszystkim dziewko. Odłóż ten kij zanim komuś nieopatrznie stanie się krzywda. Nie chciałbym, żeby cię teraz zaswędział tyłek – dodał Siekacz wypluwając z ust włosy Czarnego. – Możesz też powiedzieć swojemu towarzyszowi, żeby zrobił to samo. Jesteśmy po tej samej stronie.
- Hardy jesteś jak na kogoś, kogo życie wisi na włosku.
- Raczej na twojej… cięciwie.
- Dlaczego mi pomogłeś?
- A dlaczego nie? – Siekacz wyszarpnął nóż z drgającego jeszcze ciała. – Mam słabość do dobrego trunku i zielonookich dziewic, ot co.
- A ja mam słabość do zawszonych i bezczelnych idiotów, dlatego jeszcze żyjesz – dziewczyna powoli opuściła łuk. – Po co tu przyjechałeś?
- Chciałem zarobić. W moim wieku trzeba już myśleć o spokojnej starości. Przejeżdżałem tędy kilka dni wcześniej. Widziałem jak Czarny rozmawiał ze starszym osady, pomyślałem, że wkrótce tu wróci, a ja zarobię na jego śmierci. Niestety uprzedziłaś mnie dziewko.
Siekacz zauważył, że ukryty w cieniu łucznik gdzieś zniknął.
- Czy ty naprawdę myślisz, że uwierzę w te bzdury? – dziewczyna skrzywiła twarz w pogardliwym grymasie, ślicznie przy tym marszcząc nosek. – Pomogłeś mi, dlatego pozwolę ci odjechać.
- Wdzięcznym za tę łaskę, ale mam pusty bukłak…
- Tam jest studnia - przerwała mu dziewczyna ponownie unosząc łuk. - Możesz też napoić konia.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet – mruknął Siekacz i odwiązał klacz od koniowiązu. – Nie myśl sobie dziewko, że reszta bandy puści wam to płazem. Wrócą tu i to wkrótce. A wtedy puszczą wam nie tylko czerwonego kura. Wiesz, co banda Czarnego ma w zwyczaju robić z tymi, którzy ośmielili się zabić kogoś z nich? A ty zdaje się, że zabiłaś ich herszta.
Dziewczyna starała się ukryć nerwowy tik.
- Widzę, że jednak nie wiesz. Mężczyzn najczęściej nabijają na pal i obdzierają ze skóry. A kobiety… No cóż nie chciałabyś tego usłyszeć. Bywaj więc dziewko i przygotuj sobie więcej szyp. Ty i twój chowający się w cieniu przyjaciel. Dam ci też dobrą radę. Nie traćcie czasu na rozmowy. Jak tylko zobaczycie kogoś z zakazaną mordą zabijcie go a dopiero później sprawdźcie kto zacz.
Siekacz wgramolił się na konia i przeklinając pod nosem odebrał od zasmarkanego chłopca bukłak napełniony wodą.
- Jak będziesz czuć ich smrodliwe oddechy na karku to pamiętaj, że ostrzegałem.
Wojownik zawrócił wierzchowca i ruszył na południe, w stronę starego fortu. Miał nadzieję, że spotka tam kogoś znajomego. Dziewczyna odprowadziło go wzrokiem. Była zbyt dumna aby okazać, że się boi. Była córką myśliwego, nie raz stała już oko w oko ze śmiercią. Niestety wiedziała też, że ten nieznajomy ma rację.
- Uron, daj znać pozostałym. Musimy się przygotować. Ash, przestań się chować i przygotuj konie.
Brodaty olbrzym posłusznie skinął głową i odszedł w stronę lasu. Z cienia drewutni oderwał się przybrany w czerń, może szesnastoletni młodzieniec i posłusznie ruszył w stronę łąki, na której pasło się kilka wierzchowców. Dziewczyna ponownie utkwiła wzrok w niknącym wśród drzew jeźdźcu. Doszło ją wesołe pogwizdywanie. Znała tą swawolną piosenkę i aż się zarumieniła na wspomnienie tego o czym traktowała.
***
Księżyc stał w nowiu kiedy Siekacz wjechał na brukowany trak, lub raczej jego marne resztki. Kiedyś gościniec stanowił część Złotego Szlaku, to tędy wędrowały objuczone złotem karawany. To tutaj też przed ćwierćwieczem miał miejsce najsłynniejszy napad w dziejach krain. Oficjalnie podano, że bandyci zrabowali sto cetnarów nuggetów, jednak nieoficjalnie szeptano o pięciokrotnie większym łupie. Siekacz widział raz u kupców, dla których pracował skrzynie pełną złotych sztab, ale nie potrafił sobie wyobrazić ile wozów wyładowanych tym kruszcem musieli zrabować bandyci. To musiał być dobrze przygotowany napad. Niedługo po rabunku w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął zarządca kopalni i jego najbliższy współpracownik, niejaki Ian. Obaj byli zamieszani w liczne nadużycie i defraudacje. W końcu wysłany przez króla śledczy stwierdził, że plan przygotował właśnie zarządca a pomagał mu w tym Ian.
- Po co komu taka kupa złota? - mruknął Siekacz i podrapał się po tyłku. - Do grobu i tak tego ze sobą nie zabiorą.
Nocną ciszę zmąciło dalekie wycie. Na wilczy zew wkrótce odpowiedzieli inni łowcy. Myśliwy musiał znaleźć zdobycz, z którą nie mógł sobie poradzić sam. Siekacz miał nadzieję, że to nie ludzka zdobycz. Koń znowu potknął się w głębokiej bruździe.
- Cholerny trakt i cholerni wieśniacy – zaklął Siekacz i zsunął się z siodła. - Rozkradną wszystko nawet deski z trumny.
Rzeczywiście onegdaj brukowany gościniec był chlubą pogranicza. Teraz ział rozpadlinami, dziurami i bruzdami. Okoliczni mieszkańcy już dawno rozkradli kostkę brukową. Nawet fort wzmocniono kamieniem z gościńca. Od czasów napadu rzadko podróżowały tędy karawany kupieckie i trakt umarł śmiercią naturalną. Fort wznosił się na wzgórzu. Zbudowano go podczas wojny, stał się symbolem i monumentem upamiętniającym bohaterską obronę przyszłej Szarej Kompanii. To tutaj król pierwszy raz zwrócił uwagę na kompanię najemników. Stu dwudziestu ludzi broniło fortu przez siedem dni przed dwutysięczną armią. Rebelianci w końcu zrezygnowali i w ostatniej chwili zrejterowali przed zbliżającą się królewską armią. Nestor był pewien, że fort został zdobyty i wysłał ciężką piechotę do ataku z marszu. Kiedy tarczownicy wylegli na palisadę ujrzeli jak na dziedzińcu kilkunastu najemników najzwyczajniej w świecie kończyło opróżniać zapasy wina, coś z kilkanaście antałków. Wyszło po jednym na łebka. Kiedy następnego dnia doszli do siebie, król rozkazał wezwać przed swoje obliczę dowódcę najemników. Jakież było jego zdziwienie kiedy przyszli wszyscy, a po drodze obili jeszcze wysłanych gwardzistów. Na groźne spojrzenie władcy Siekacz odparł, że w kompani wszyscy są równi, że są braćmi w mieczu. Król na te słowa śmiał się do rozpuku i łamiąc dworską etykietę poczęstował najemników winem z własnych zapasów. Pił z nimi kubek w kubek, do rana. Kiedy chwiejący się na nogach monarcha próbował wstać od stołu Siekacz podparł go ramieniem. Obaj zataczając się opuścili królewski namiot, żeby opróżnić pęcherze. Sikając król oznajmił:
- Od dzisiaj będziecie moimi psami. Będziecie kąsać moich wrogów i każdego kto sprzeciwi się królewskiej woli.
Siekacz beknął i odparł:
- Na pohybel suczym synom, panie. Oczywiście, jeżeli dobrze za to zapłacisz.
Tak oto Nestor Mocny zdobył sobie miecze i oddanie najemników. Spośród dobrej setki największych zbirów z całego królestwa zostało zaledwie siedemnastu. Król zawsze posyłał ich w największy wir walki, a oni zawsze płacili daniną z krwi. Po długiej naradzie, na której poważnie uszczuplono zapasy wina królewskiej armii, wybrano dowódcę oddziału. Został nim Siekacz, mimo, że obił pysk wszystkim, którzy oddali na niego głos. Tak też, kilka dni po przybyciu armii, powstała nowa formacja, zwana Szarą Kompanią. Król przekazał Siekaczowi patent dowódcy i wolną rękę w doborze rekrutów. Siekacz rozesłał swoich ludzi do najgorszych karczm, melin a nawet do Koloni Karnej. Wkrótce kompania stała się wzbudzającą trwogę bandą wszelkiej maści łotrów spod ciemnej maści a przewodził nimi były rycerz, najemnik i rajfur. Szara Kompania słuchała tylko króla i tylko król miał nad nią władzę. Jednak zapanować nad tą bandą potrafił tylko Siekacz. Wkrótce nazwano ich pogardliwie Sforą, której trzon stanowiła Stara Gwardia, pozostałość po kompani najemników, garstce, która zadrwiła z armii rebeliantów. Tak narodziła się legenda, która płonęła w ludzkich sercach tak jak płonąć może wiecheć słomy: mocno, lecz krótko. Wojna się skończył, ze Sfory pozostało przy życiu zaledwie siedmiu najemników a Siekacz właśnie zamierzał spotkać się z jednym z nich. Koń parsknął i stanął dęba. Jeździec wyszarpnął miecz. Pierwsza strzała trafiła wierzchowca w kłąb. Biedne zwierzę zakwiczało i rzuciło się w bok prawie przygniatając dosiadającego go człowieka. Siekacz zeskoczył w ostatniej chwili, potknął się w wykrocie i legł jak długi. To uratowało mu życie. Dwa kolejne pociski przeleciały tuż nad jego głową. Wojownik przetoczył się do wypełnionego błotnistą mazią wądołu.
- Niech to szlak znowu będę musiał się wykąpać – mruknął pod nosem i rzucił kamieniem w pobliskie krzaki.
Napastnicy dali się nabrać. Trzy pociski jednocześnie przeszyły leszczynową kępę.
- Nie znoszę łuczników – mruczał Siekacz odczołgując się w stronę kniei. - Prawdziwy mężczyzna walczy oko w oko na wyciągnięcie miecza. Cholera, dlaczego ja gadam sam ze sobą?
Kiedy od zagajnika dzieliło go zaledwie kilka jardów poczuł na plecach zimny dreszcz. Instynkt jeszcze nigdy go nie zawiódł. Najszybciej jak tylko potrafił przeturlał się w stronę gęstych paproci. Strzały uderzyły w ziemię, kilka cali od niego. Może i by się udało gdyby nie pień spróchniałego drzewa, którego nie zauważył w zielonej gęstwinie. Jedynym, co ujrzał było rozgwieżdżone niebo i dziwne fajerwerki. Kiedy zamroczenie minęło uniósł się nieporadnie na czworakach. Było już jednak za późno. Strzała trafiła go w ramię. Druga przeleciała nad głową a trzecia zabiła pniak. Siekacz nie stracił zimnej krwi. Nie raz był już w podobnej sytuacji. Zerwał się błyskawicznie na nogi. Odruchowo złamał brzechwę strzały. Ujrzał wymierzone w siebie groty. Księżyc powoli niknął za chmurami. Miał szansę. Jęknęły cięciwy. Rozpaczliwie skoczył w bok. Zanim padł na ziemie zdołał rzucić nożem. Jeden z łuczników głucho zacharczał i padł na twarz. Pozostali znów zwolnili cięciwy. Wojownik stał już na nogach. Pierwsza strzała trafiła go w udo, drugą odbił mieczem. Łucznicy nerwowo zaczęli nakładać kolejne szypy. Tym razem nie zdążyli spuścić cięciw. Pierwszego ciął od góry przecinając go niemalże wzdłuż. Włożył w cios całą swoją furię. Krzyk łucznika rozdarł nocne powietrze. Drugi rzucił się do ucieczki. Siekacz zamachnął się mieczem. Długie ostrze trafiło łucznika idealnie pomiędzy łopatki. Siła uderzenia rzuciła człowieka niczym słomianą kukłę na młodą brzózkę.
Siekacz kuśtykając dowlókł się do nieruchomego ciała. Wyszarpnął miecz i zerwał kaptur z głowy trupa. Wygolona głowa, odcisk po szyszaku, szara kolczuga.
- Tak, śmierdzi Wyzyskiem na milę – głos, który nieoczekiwanie rozległ się za wojownikiem wydawał się dziwnie znajomy. - Obstawili wszystkie pograniczne trakty. Polują na każdego kto próbuje dostać się do fortu lub się z niego wydostać.
Siekacz podparł się na mieczu i powoli odwrócił się drugą ręką tamując krew.
- Dobrze znowu usłyszeć starego przyjaciela.
- Dobrze znowu zobaczyć twoją zakazaną mordę.
Przybysz zbliżył się do Siekacza. Mężczyźni uścisnęli sobie prawice.
- Nie mogłeś zjawić się wcześniej? - burknął z wyrzutem Siekacz, krzywiąc się kiedy mężczyzna bez żadnego ostrzeżenia wyszarpnął strzałę z jego nogi. - Co ty robisz do cholery?!
- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Przewiąż ranę bo nie mam zamiaru wlec cię aż do fortu – rzucił Siekaczowi kawałek czystego płótna.
Najemnik stękając założył prowizoryczny opatrunek.
- Polujesz? - wskazał na skóry, które mężczyzna miał przewieszone przez plecy.
- Dobrze płacą za wilcze skalpy.
- Zostałeś myśliwym? - Siekacz nie zdołał ukryć zdumienia.
Łucznik wzruszył ramionami.
- Coś robić trzeba. Czasy się zmieniają, ludzie też, a żyć trzeba. Dasz radę dowlec się do fortu? – zapytał po chwili.
- Chyba nie mam wyboru – burknął Siekacz i głośno stęknął, kiedy myśliwy pomógł mu wstać. - A ty gdzie się wybierasz?
- Tamci nie byli sami. Skończę to, co ty tak nieudolnie zacząłeś.
- Sami się o to prosili. - Siekacz musiał podeprzeć się mieczem, żeby nie upaść. Widać było, że grot utkwił w kości. - Spotkamy się o świcie w forcie.
- O ile się tam dowleczesz - zadrwił myśliwy i zrzucił wilcze skóry na ziemię. - Idź ciągle na północ. Wkrótce trafisz na wąską ścieżkę. Doprowadzi cię do strumyka. Przemyj tam ranę. Później idź brzegiem rzeczki, zaprowadzi cię do fortu - mężczyzna bezszelestnie ruszył w stronę traktu.
- Miło znowu cię zobaczyć Diego – rzucił przez ramię Siekacz mląc w ustach przekleństwo. Ból z kości promieniował na całą nogę.
- Chciałbym móc powiedzieć to samo, ale odnoszę dziwne wrażenie, że niedługo będę żałował spotkania z tobą Szary Wilku.
Siekacz jednak przeliczył swoje siły. Kiedy doszedł go szmer strumienia, wyglądał już jak kilkudniowy trup i podobnie cuchnął. Opatrunek jak i nogawka spodni były mokre od krwi i chyba też od moczu. Wojownik z westchnięciem zwalił się twarzą w zimną wodę, która na chwilę go otrzeźwiła. Lodowata woda zwęziła naczynia krwionośne, ukoiła ból i wyziębiła organizm.
- Cholera, jeżeli się nie wykrwawię to zamarznę albo się utopię – zadygotał zębami i wywlókł się na czworakach na brzeg.
Przewrócenie się na plecy i stęknięcie z bólu pochłonęły resztki sił. Wbił tępe spojrzenie w rozgwieżdżone niebo.
- Umrę jako kretyn wpatrując się w gwiazdy – mruknął i na chwile przymknął oczy. Kiedy ponownie je otworzył nocne niebo i gwiazdy przybrały wygląd pryszczatej twarzy czarnowłosego młokosa.
- Tu jest! – krzyknął chłopak głosem zdradzającym, że właśnie przeszedł mutację. – Szybko, on ledwo zipie!
Po chwili do pryszczatej twarzy dołączyła zielonooka bogini.
- To ty… – zdołał wyszeptać Siekacz zanim stracił przytomność.
***
Obudził go mocny zapach kawy i ból w nodze. Spróbował się podnieść, ale natychmiast tego pożałował. Na tyle na ile pozwoliła mu obolała szyja rozejrzał się po pomieszczeniu. Leżał na miękkim sienniku w niewielkiej izbie. Na zbitych z nie okorowanych bali ścianach wisiały wilcze i niedźwiedzie skóry. Na wystrój wnętrza składał się prosty stół, dwa zydle i wiadro na odchody. Z izby prowadziło tylko jedno wyjście, przez które leniwie sączyły się promienie słońca. Skórzana zasłona przesłaniająca dziurę w ścianie podniosła się i słoneczny blask na chwile go oślepił. Ktoś się nad nim pochylił. To był Diego.
- Wyglądasz i cuchniesz jak trup – powiedział stary przyjaciel marszcząc nos. – Straciłeś sporo krwi, na szczęście Nia wyłuskała grot. Przez kilka dni raczej nikogo w tyłek nie kopniesz tą nogą, ale raczej wyżyjesz.
- Poczułbym się lepiej jakbyś dał mi coś do picia – wycharczał nie swoim głosem Siekacz. Popękane wargi piekły niemiłosiernie, kiedy Diego przytknął do ust gąsiorek, ale ciepło, które rozlało się w brzuchu i paliło trzewia było tego warte.
- Wystarczy – zadecydował myśliwy i zakorkował bukłak. – Nie będę wlewał w ciebie dobrego samogonu dopóki nie upewnię się, że go nie zmarnujesz, i że przeżyjesz.
- Przecież powiedziałeś, że wydobrzeję. A bimber w moim przypadku przyspiesza regenerację.
- Raczej degenerację szarych komórek – prychnął myśliwy. – Po jaką cholerę pchałeś się do fortu?
- Przecież wiesz.
- Tak, widziałem ogień. Nie mogłem jednak wyruszyć. Mam pewne… zobowiązania – dodał jakby usprawiedliwiającym tonem.
- Ty? Chyba nie mówisz o kilku zapchlonych skórach?
- Nie. Ale to nie twoja sprawa. Każdy wybrał własną drogę przyjacielu.
- Właśnie widzę, że zrobił się z ciebie zramolały kłusownik.
- A z ciebie cholerny pijaczyna.
- Przecież zawsze nim byłem – mruknął Siekacz i zdobył się na wysiłek, żeby rozciągnąć usta w uśmiechu.
Diego spojrzał na niego z dziwnym wyrazem w oczach.
- Jutro wyruszymy do Fortu. Nia i Ash zmajstrowali nosze, które pociągnie twoja chabeta.
- Przynajmniej nie obiję sobie tyłka w siodle – skwitował Siekacz i bezwiednie zamknął oczy. Powieki strasznie mu ciążyły, ból w nodze rozlewał się pulsującym ciepłem na całe ciało. A może to gorzałka zaczęła działać.
- Śpij przyjacielu – doszedł go ponury głos Diego i Siekacz znowu zapadł w czarną nicość.
***
Kiedy ponownie odzyskał przytomność zagryzł zęby z bólu. Prowizoryczne włóki, na których leżał bezlitośnie obijały się o kamienie i pnie, a ranę palił żywy ogień. Siekacz odruchowo pomacał nogę i wyczuł gruby opatrunek.
- To specjalna maść – doszedł go śpiewny głos. – Wdało się zakażenie. Im bardziej piecze tym lepiej.
- Niech cię szlak dziewko – warknął bezsilnie wojownik i z naburmuszoną miną skrzyżował ręce na piersiach. – Robisz to specjalnie, nienawidzisz facetów i przez to wyżywasz się na mnie.
- Nienawidzę głupców, którzy po nocy pałętają się po podejrzanych traktach – skwitowała marszcząc nosek. W zielonych oczach zatańczył płomień. – Czarny i jego banda dostali to, na co zasłużyli.
- Tak, i ja też.
- Sam jesteś sobie winien. Po co pchałeś się do fortu?
Miała rację – przyznał w myślach najemnik. I to go najbardziej denerwowało.
- Zejdź mi z oczu.
- Ani mi się śni. Obiecałam Diego, że dowiozę cię do Fortu w jednym kawałku. Poza tym – dodała ze złośliwym uśmiechem. – Cuchniesz tak, że nawet komary omijają cię szerokim łukiem. Zawsze to jakiś pozytyw.
- Komary, ale nie ty. Nie potrzebuję pomocy zarozumiałej dziewuchy z cyckami na wierzchu – odciął się Siekacz.
- Czy wszyscy mężczyźni są idiotami? – zapytała nie wiadomo kogo dziewczyna i zawróciła konia.
Siekacz nie znosił bezsilności. A teraz był bezsilny i do tego zdany na łaskę tej dziewuchy. Zmeł w ustach przekleństwo i zamknął oczy. Jednak ból w ranie nie pozwalał zasnąć ani zebrać myśli.
- Gdzie jest Diego? – warknął w nadziej, że ktoś go usłyszy.
- Pojechał przodem – doszedł go po chwili głos pryszczatego chłopaka. – Musi przygotować medyka na twój przyjazd.
- Przygotować?
- Ten stary zboczeniec ciągle jest zalany – wpadła chłopakowi w słowo Nia. – A jak nie jest to ugania się za dziewkami.
- Już się cieszę na to spotkanie – mruknął Siekacz i znowu zapanowała cisza.
- To ty stałeś w cieniu drewutni, kiedy nadjechała banda Czarnego? – rzucił z głupia frant Siekacz.
- Tak – doszedł go po chwili nazbyt pewny siebie głos chłopaka. – Trafiam jaskółkę w locie.
- Raczej latająca krowę – Nia znowu wtrąciła swoje trzy grosze. – I to ciężarną.
- Przecież trafiłem jednego z bandy Czarnego – obruszył się chłopak.
- Bo był idiotą – skwitowała dziewczyna. Siekacz stwierdził, że dziewczyna coraz bardziej go drażni. – Sam się nadział na strzałę.
- Trafiłem tam gdzie mierzyłem! – upierał się z zawzięta miną Ash. Widać było, że on też ma dość Nii.
- Szkoda sobie język szczepić na gadanie z babą – Siekacz postanowił wesprzeć chłopaka. – Pewnie brakuje jej czegoś pomiędzy nogami.
- Tylko czegoś co mogłabym poczuć – odparowała bez zastanowienia.
Siekacz nic nie odpowiedział. Prychnął tylko i odwrócił głowę w drugą stronę.
- Tak myślałam. Wielki, nieustraszony wojownik a boi się kobiet – nie ustępowała dziewczyna. – Jesteś żałosny. Miałeś kiedyś kobietę czy może wolisz chłopców, takich jak Ash?
- Miałem, ale zginęła w pożarze razem z naszym synem – Siekacz sam nie wiedział, dlaczego to powiedział, ale nie potrafił już zahamować potoku słów. Za długo zżerało go to od środka. – Najpierw zabawiła się z nią cała drużyna. Później pobili ją do nieprzytomności, oblali naftą i wrzucili do chaty. Chłopczyk nazywał się Mika. Miał dziewięć miesięcy, widziałem go tylko raz zanim odjechałem na północ z karawaną, którą ochraniałem. Rozbili mu głowę o kamień. Później podłożyli ogień. Kiedy wróciłem, zostały już tylko zimne zgliszcza. Wytropiłem wszystkich, zabiłem ich po kolei, robiłem to bardzo powoli. To była ostatnia kobieta jaką miałem – dodał na zakończenie i zamknął oczy.
To dziwne, ale Siekacz poczuł niewysłowioną ulgę. Nigdy nikomu o tym nie powiedział. Nię zamurowało. Oblała się rumieńcem i wściekle okładając konia ruszyła przed siebie. Ash chrząkną i zwiesił głowę. Jednak co chwilę zerkał na rannego mężczyznę. Trudno mu było pojąć, że ludzie mogą sobie wzajemnie wyrządzać takie krzywdy. Siekacz uśmiechnął się do wspomnień. Jeszcze raz ujrzał ukochaną z dzieckiem w ramionach. Machała mu na pożegnanie czerwoną chustką, tą samą, którą miał teraz obwiązaną szyję. Zanim zasnął usłyszał jeszcze płacz dziecka i huk pękających od żaru krokwi.
***
Do fortu dotarli przed wieczorem. Nia wprowadziła ich przez ukrytą za krzakiem bzu furtę. Ash odprowadził wierzchowce przez główną bramę. Nia podtrzymywała Siekacza i pomogła mu przedrzeć się przez krzaki. Furta na pierwszy rzut oka pozbawiona była klamek i zawiasów, otwierała się po wciśnięciu w puste miejsce odłupanej cegły ukrytej pod spróchniałym pniem. Siekacz ledwo się wlókł. Kilka razy prawie udało mu się przewrócić się na ziemię, ale zadziwiająco silna jak na swój wygląd dziewczyna nie puściła i zdołali utrzymać równowagę. Siekacz czuł jej zapach i z uporem odganiał myśli, które nagle zaczęły się kotłować w umęczonej głowie. Nia od ich ostatniej pogawędki nie odezwała się ani słowem. Unikała też wzroku najemnika. W końcu dotarli do wzniesionej na kamiennym murku chaty z bali. Nia uderzyła w grube dębowe drzwi, które prawie natychmiast stanęły otworem. Diego z ponurym wyrazem twarzy podparł Siekacza z drugiej strony i razem dowlekli rannego do prostego łoża. Delikatnie ułożyli mężczyznę na zwierzęcych skórach. Nia była już przy drzwiach, kiedy rozległ się ledwo zrozumiały charkot wojownika:
- To nie twoja wina – Diego marszcząc brwi spojrzał na dziewczynę nic jednak nie powiedział. – Dziękuję za uratowanie życia.
Nia bez słowa skinęła głową i szybko wyszła na zewnątrz.
- Chyba coś mnie ominęło – mruknął Diego i ściągnął kocioł z bulgoczącym wywarem zawieszony nad paleniskiem.
Siekacz stracił przytomność. Kiedy znowu otworzył oczy pochylał się nad nim łysy chudzielec z największym nosem na świecie. Siekacz mimowolnie zmarszczył nos.
- Śmierdzisz gorzej niż ja – mruknął krzywiąc twarz.
Zdawało się, że łysielec w ogóle go nie słyszy. Powąchał skórę najemnika, wytarł palcem pot z jego skóry i polizał, po czym wyciągnął pękatą butelkę i pociągną solidny łyka.
- To nie tylko zakażenie. To trucizna – głos miał zachrypnięty i ewidentnie przepity. – Nazywają ją Czarną Teściową, bo zabija powoli wycieńczając cały organizm. Chorzy często w ostatniej fazie zatrucia odchodzą od zmysłów – felczer pociągnął kolejny łyk. – Teściowa ma jeden słaby punkt: rozpuszcza się w bardzo mocnym alkoholu. Z jedzeniem w ogóle się nie przyswaja przez organizm.
- Co piłeś? – zapytał szybko Diego wpatrując się w przyjaciela.
- Po drodze trułem się wodą. Tylko w karczmie… - Siekacz na chwilę zamilkł i przetarł spocone czoło wierzchem dłoni. – Niech to szlak, Geralt. Ale dlaczego? Przecież sam mnie wezwał, bał się siepaczy Wyzyska.
- Lord pewnie złożył mu propozycję nie do odrzucenia. A nasłani gwardziści to były wkalkulowane straty. Wyzysk, gdyby tylko mógł poświęciłby własna matkę, żeby nas dorwać.
- Cholera znałem go ponad dziesięć lat – mruknął Siekacz. – Prowadził moja oberżę…
- Masz antidotum na tą truciznę? – zapytał Diego felczera nie zwracając uwagi na zbolałą minę najemnika.
- Aha, jedyną i najlepszą – uzdrowiciel rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i z uwielbieniem poklepał pękatą flaszkę. – Tylko alkohol jest w stanie wypłukać truciznę z krwiobiegu. A dokładnie duża zawartość alkoholu neutralizuje alkaloidy zawarte we krwi. Ale rzadko się zdarza, że człowiek przeżywa kurację. Zresztą to trucizna krasnoludów, tylko oni bez ofiar przyswajają alkohol, który jest w stanie rozpuścić wdowę.
- Bez obawy poradzę sobie z tym – Siekacz bez ostrzeżenia wyrwał felczerowi butelkę i za jednym zamachem wychylił resztę jej zawartości.
Uzdrowiciel zrobił przerażoną i zarazem zdumiona minę.
- Przecież to był czysty spirytus – jęknął z wyrzutem na twarzy.
- Ujdzie, piłem już mocniejsze trunki. Chyba spodoba mi się ta kuracja.
- W to nie wątpię – wtrącił się Diego. – Zorn później przyślę ci antałek z samogonem.
Twarz felczera znowu się rozpromieniła. Uścisnął prawicę Diega i mocno potrząsnął.
- Uważaj tylko, żeby nie przesadził – ruchem głowy wskazał, kogo ma na myśli. – Litr dziennie powinien wystarczyć w zupełności.
- Jak długo to będzie trwało? – zapytał Diego.
- Góra dziesięć dni. A jeżeli ma silny organizm to z osiem. Pamiętaj litr dziennie, ani kropli więcej – powtórzył Zorn, wytarł wielki nos brudną chustką i bez pożegnania wyszedł z chaty.
- Zrujnujesz mnie Wilku – skwitował Diego i wyciągnął z kufra spory gąsiorek. – Dzisiaj napiję się z tobą. Obu nam przyda się taka kuracja.
- Miałem nadzieję, że to powiesz – zaśmiał się z grymasem bólu na twarzy Siekacz i znowu stracił przytomność.
***
Kiedy znowu oprzytomniał czuł, że wszystko go boli, kręciło mu się w głowie, ale przestał się pocić. Kuracja zaczynała działać. Z trudem zwlókł się ze skór i stanął na drżących nogach. Równowagę zachował tylko dzięki kosturowi, który pewnie Diego postawił przy łóżku. Na wpół idąc, na wpół wlokąc się wyszedł przed chatę. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Jednak życie w Forcie jeszcze nie zamarło. Siekacz nie sądził, że osada tak się rozrośnie. Wszystkie domy w obrębie murów zostały odbudowane i zamieszkane. Do tego powstało kilkanaście nowych chat. Zauważył też spory spichlerz, nową studnię, rozbudowaną stajnię a nawet karczmę. Kurczowo trzymając się kija usiadł na schodach. Ludzie, którzy go zauważyli zaraz odwracali wzrok. Nie dziwił się. Wyglądał jak trup do tego cuchną śmiercią i uryną.
- Ta osada to ich nowy dom – rzekł Diego przysiadając się obok towarzysza. Siekacz nawet nie usłyszał, kiedy przyjaciel nadszedł. – Większość to uciekinierzy ze spalonych gospodarstw i wiosek pogranicza. Mamy kowala – dopiero teraz Siekacz zdał sobie sprawę, że cały czas słychać miarowe uderzenie młota o kowadło. – Felczera już poznałeś. Są stolarze, krawiec a nawet alchemik. Fort dostał też nową nazwę. Ludzie ochrzcili osadę Nadzieją.
Siekacz nic nie odpowiedział tylko skinął głową.
- Postanowiłem się tutaj osiedlić i pomóc tym ludziom – kontynuował Diego. – Poluję i zaopatruję osadę w mięso. Uczę też Asha i Nię, już niezgorzej radzą sobie w kniei.
- To twoja córka – najemnik bardziej stwierdził niż zapytał.
- Skąd wiesz? – Diego wyraźnie się zmieszał.
- Ma oczy matki.
- Tak, Nia to moja córka – powiedział po chwili Diego wbijając wzrok w dal.- Kiedy dowiedziałem się, że na Pograniczu szaleje zaraza natychmiast wyruszyłem z powrotem. Polowałem wtedy w Czarnych Górach. Kiedy dotarłem na miejsce zastałem tylko zgliszcza. Lord nałożył na osadę kwarantannę. Zabił deskami bramę a żołnierze otoczyli kordonem wieś i zaczęli strzelać zapalonymi strzałami. Nikt nie zwracał uwagi na krzyki żywych, chyba, że próbowali uciec przed śmiercią w płomieniach – tych zabijano bez żadnych skrupułów. Ponad połowa mieszkańców nie zachorowała, ale to też nie było ważne. Nigdy nie znalazłem w zgliszczach tego, co zostało z Livii. Myślałem, że Nia też zginęła, miała wtedy siedem lat. Nie wiem dlaczego, ale ruszyłem do Fortu. Nie masz pojęcia co poczułem kiedy zobaczyłem Nię jak bawi się z innymi dziećmi na dziedzińcu. Storm, kowal, ocalił swoją rodzinę bo kuźnia znajdowała się poza osadą. Kiedy przybyli żołdacy Nia bawiła się z jego dziećmi. Storm zdołał zbiec zanim rozpętało się piekło. Nia nie wiedziała co stało się z matką. Powiedziałem jej o tym dopiero dwa lata temu. I żałuję, że to zrobiłem. Od tego czasu nie myśli o niczym innym niż zabicie Lorda Pogranicza. Ta dziewczyna ma gorącą głowę i obawiam się, że zrobi jakieś głupstwo. Jest wszystkim, co mam – Diego spojrzał na przyjaciela. – Rozumiesz?
Siekacz znowu skinął głową. Słowa nie były potrzebne.
- Z czasem przybyło tu więcej uciekinierów. Okazało się, że Wyzysk obłożył podobną kwarantanną pięć osad i kilkanaście gospodarstw rolnych. Bezkarnie zabił setki ludzi. Postanowiłem, że zostanę i zaopiekuję się Nią. Odbudowaliśmy Fort, ludzi ciągle przybywało. To, co widzisz to tylko część. Nadzieja liczy sobie teraz ponad dwieście domostw, większość rozrzucona jest poza palisadą.
- Sporo – odezwał się Siekacz. Głos ciągle mu drżał, ale mówił wyraźnie. – Teraz rozumiem dlaczego Wyzysk tak się na was zawziął. Ale ta sielanka nie będzie trwała wiecznie przyjacielu.
- Wiem. Dlatego zorganizowałem oddział straży. Razem ze Stormem uczymy ludzi jak się obronić. Oddział liczy ponad sto osób i radzą sobie całkiem znośnie. Naprawiliśmy umocnienia, palisadę i fosę. Przygotowaliśmy też trochę niespodzianek. Storm zbudował kilka balist i katapult. Mamy nawet skorpiony. Dookoła osady jest sporo pułapek, głównie wilcze doły. Tylko mieszkańcy wiedzą o ich rozmieszczeniu. Cały czas okolicę patrolują dwuosobowe oddziały zwiadowców. Uwierz mi jesteśmy przygotowani na to, aby bronić swojego domu.
- Motywacji wam nie brakuje, ale nie zapominaj, że większość z tej twojej małej armii to chłopi i rzemieślnicy. Lord wyśle tu zaprawionych w bojach żołnierzy i na pewno wybierze największych zabijaków. Do tego ma w kieszeni okoliczne bandy. Nie macie najmniejszych szans.
Diego zacisnął usta do krwi.
- Ale będziemy walczyć do końca – w głosie starego najemnika zabrzmiało tyle zdecydowania, że nawet Siekacz przez chwilę uwierzył w możliwość równej walki. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby Lord połamał sobie zęby na Nadziei.
- Wiem przyjacielu. Ale potrzebujecie zawodowców, ludzi, którzy poprowadzą tą twoją zgraję, którzy będą walczyć w pierwszym szeregu, którzy pokażą jak zabijać, jak zwyciężać i jak ginąć z mieczem w ręku. Większość z wieśniaków na widok uzbrojonych po zęby siepaczy Wyzyska zapaskudzi spodnie. Nie wątpię, że będą walczyć, bo mają o co, ale żeby wygrać trzeba wierzyć w zwycięstwo, nawet jeżeli jest ono nierealne. Potrzebujecie najemników, którzy za złoto będą za was przelewać krew.
- Jednego już mamy – powiedział Diego uważnie przypatrując się towarzyszowi.
- Jestem wypalonym wrakiem – Siekacz pokręcił głową i spojrzał na siny horyzont. – Umarłem przyjacielu już wiele lat temu. Jedynym co trzyma mnie przy życiu to butelka i miecz.
- Nic nie dzieje się bez powodu – Diego położył Siekaczowi dłoń na ramieniu. – Wróciłeś na Pogranicze, dotarłeś do Fortu. Ja wierzę w przeznaczenie.
- Ale ja już nie wierzę w nic – odrzekł po długiej chwili milczenia najemnik.- Jestem złym człowiekiem. Zabijałem dla złota, dla przyjemności, dla chęci udowodnienia innym, że jestem najlepszy. A złoto przepijałem. Nie mam nic, o co mógłbym walczyć. Kiedyś wierzyłem w ludzi, w honor, w sprawiedliwość. Ale to było dawno temu… Teraz został mi tylko miecz i śmierć, która za mną podąża. Kiedy odzyskam siły - odjadę.
- To twój wybór. Pamiętaj jednak, że zło tryumfuje wtedy, gdy nie robimy nic, aby je powstrzymać.
Siekacz wzruszył ramionami, spróbował wstać jednak drżące ręce odmówiły posłuszeństwa. Diego podparł przyjaciela ramieniem. Kiedy położył się w łóżku miał w głowie mętlik i za dużo wątpliwości, żeby się nad nimi zastanawiać na trzeźwo. Ale wciąż zadawał sobie w duchu jedno pytanie, na które bał się odpowiedzieć.
***
Pół dnia przesiedział na ławeczce wygrzewając się w słońcu. Minęło już sześć dni odkąd rozpoczął kurację. Był pewien, że trucizny nie ma już we krwi jednak kuracji nie przerwał. Obserwował bawiącą się dzieciarnię. Szczery śmiech, zapamiętanie, przeświadczenie, że to co robią jest najważniejsze na świecie. Jak bardzo zazdrościł im tej swobody i… czystości. Od ostatniej rozmowy z Diego ciągle się zastanawiał, po co właściwie żyje. Nie miał żadnego celu, czuł tylko zimną pustkę, która zżerała go od środka. Szmaciana piłka upadła nieopodal ciężkiego buta. Podniósł zabawkę i przez chwilę się jej przyglądał. Podbiegła jakaś dziewczynka z wielkimi, czarnymi oczętami i wyciągnęła rączkę. Mogła mieć może ze cztery lata. Siekacz oddał piłkę, zdobył się nawet na uśmiech. Dziewczynka odwróciła się i odbiegła kilka kroków jednak nagle zatrzymała się i znowu utkwiła w najemniku te wielkie oczy.
- Zagra Pan z nami? – zapytała piskliwym głosikiem.
Siekacz spojrzał na małą z nieukrywanym zdziwieniem.
- Ja?
- Tak, Pan. Chłopcy ciągle we mnie rzucają – zaczęła. – Ale ja nigdy nie płaczę! Naprawdę. Mam już prawie cztery lata – z dumą pokazała siedem palców.
- Hmm, to jesteś bardzo dzielną dziewczynką.
- Pewnie, że jestem. Wczoraj zaginęła moja lala – dziewczynka nagle posmutniała. – Nazywała się Lola. Nie miała jednej nóżki, ale i tak kocham ją najbardziej na świecie.
- Lola pewnie się znajdzie – zapewnił z chrząknięciem Siekacz i szybko rozejrzał się aby ktoś nie widzi jak rozmawia z dziewczynką. Pierwszy raz dziecko zamiast z krzykiem uciekać na jego widok zagaiło. – A gdzie są twoi rodzice?
- Mamusia jest w niebie – dziewczynka posmutniała jeszcze bardziej. Spuściła wzrok do ziemi i splotła rączki. Szmaciana piłka potoczyła się po ziemi. Siekacz klęknął i chwycił zabawkę. Stęknął z bólu, ale zdołał podejść do dziewczynki.
- Wiesz co kiedyś powiedziała mi moja mama kiedy byłem mały? – Siekacz kucnął przed dziewczynką i podał jej piłkę. Mała chwyciła zabawkę i z zaciekawieniem spojrzała w oszpeconą twarz najemnika. – Powiedziała mi, że zawsze przy mnie będzie. Nawet wtedy kiedy już odejdzie. Powiedziała, że zawsze będzie się mną opiekować. I wiesz co myślę?
Dziewczynka pokręciła główką.
- Myślę, że twoja mamusia też się tobą cały czas opiekuje. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Siekacz z trudem podniósł się na nogi. Zakręciło mu się w głowie, ale poczuł się dużo lepiej.
- Pan wcale nie jest wstrętnym śmierdzielem – zapiszczała dziewczynka uśmiechając się do zaskoczonego najemnika. – Pan jest bardzo miły. Czy mogę nazywać pana wujkiem?
- Czemu nie – Siekacz był wyraźnie rozbawiony. – A ty jak masz na imię?
- Vinnona wujciu – dziewczynka z uśmiechem pobiegła bawić się z resztą dzieciarni, która patrzyła się na najemnika tak jak patrzy się na wściekłego psa - ze strachem i z odrazą.
Pewnie dorośli ostrzegali dzieci, żeby nie bawiły się w pobliżu tego wstrętnego śmierdziela – przemknęło mu przez myśl. I mieli racje. Gdybym miał dziecko pewnie zrobiłbym to samo. Siekacz znowu usiadł na ławie i z zapamiętaniem przyglądał się Vinnonie. Dziewczynka mimo, że była najmniejsza z całej grupy świetnie dawała sobie radę nawet z dwukrotnie większymi chłopakami, którzy próbowali zabrać jej piłkę. Przebiegała im między nogami lub po prostu uciekała klucząc jak zając.
- Uśmiechasz się – doszedł go cichy głos. Nia chodziła równie bezgłośnie co jej ojciec.
Siekacz zmieszał się. Dziewczyna cały czas unikała go jak ognia. Odezwała się do niego pierwszy raz odkąd zawitali do Fortu.
- E, to skurcz – mruknął najemnik. – To od samogonu drętwieją mi usta.
- Jej matka uciekała ze spalonego gospodarstwa – Nia stanęła za Siekaczem. – Siepacze Lorda dopadli ją kilka mil od Nadziei. Zgwałcili matkę na oczach córki i przybili do drzewa gwoździami. Było ich czterech. Zabiłam każdego z nich strzałem w brzuch. Zabrałam dziewczynkę i przywiozłam do Fortu. Miała wtedy dwa lata i dopiero w tym roku zaczęła mówić.
- Po co mówisz mi takie rzeczy? – warknął Siekacz jednak po chwili zagryzł usta i dodał. - Dzieci widzą za dużo okrucieństwa – Nawet nie poczuł krwi w kącikach ust. – Nie powinno tak być.
Nia w milczeniu skinęła głową.
- Cieszę się, że wracasz do zdrowia. Wkrótce będziesz mógł odjechać – najemnik znowu wbił zamyślone spojrzenie w czarnooką dziewczynkę. – Diego powiedział mi, że z nami nie zostaniesz – pierwszy raz w jej głosie przebrzmiał chłód.
- To moja sprawa – burknął Siekacz. Nie wiedział, na kogo bardziej jest wściekły, na siebie czy na Nię. – Zresztą to nie moja wojna.
- A może nasza? – wybuchła dziewczyna, jednak natychmiast się opanowała. – To nie my palimy, gwałcimy i zabijamy. Naszym jedynym przewinieniem jest to, że chcemy żyć jak wolni ludzie.
Nia okręciła się na pięcie i zniknęła pomiędzy domostwami. Po chwili nadszedł Diego z misą dymiącej potrawki. Podał jedzenie najemnikowi.
- Nie jestem głodny – mruknął Siekacz.
- Musisz jeść, żeby odzyskać siły – w głosie Diego zabrzmiała ostra nuta. – Jak już stąd wyjedziesz będziesz sobie mógł robić co chcesz. Ale w Nadziei jesteś moim gościem i będziesz przestrzegał moich praw. Jak mówię, że masz jeść to lepiej jedz.
- Zrzędzisz jeszcze bardziej niż kiedyś – mruknął najemnik, ale bez słowa sprzeciwu zaczął pałaszować potrawkę. – Jak myślisz kiedy Wyzysk wykona pierwszy ruch?
- Za dziesięć dni upływa termin spłaty daniny i podatków. Wtedy pewnie przyjedzie kwestor z oddziałem zbrojnych. Jak nie uiścimy daniny to weźmie ją sobie siłą.
- A ty na to nie pozwolisz – stwierdził najemnik chrobocząc łyżką po dnie pustej miski. – Mam rację? Dasz się zabić dla tych ludzi?
- Nie będę sam. Odeślemy żołdaków Lorda bez zębów do swojego pana.
- To wtedy przyśle tu całą armię. Co wtedy zrobisz?
Diego odebrał pustą miskę z rak przyjaciela i bez słowa wstał.
- Wracaj do zdrowia – rzekł po chwili. – Musisz wyjechać zanim przybędą siepacze Lorda.
Myśliwy odszedł bezgłośnie niczym duch. Siekacz siedział na ławce do zachodu słońca. Vinnona zanim poszła do domu pożegnała się ze swoim nowym wujaszkiem. Najemnik pierwszy raz od wielu lat poczuł dziwny uścisk w gardle, a perlisty śmiech po odejściu dziewczynki wciąż brzmiał w jego głowie. Wstał, kiedy słońce całkiem już skryło się za nierówną linią wierzchołków drzew.
***
Siekacz był już cały mokry od potu, ale czuł się doskonale. Tańczył z mieczem od świtu, teraz dobiegało już prawie południe. Od dwóch dni nie wypił nawet kropli alkoholu. Nie było łatwo, ale dało się wytrzymać. Walka pozwalała mu nie myśleć o niczym innym. Wychudzone ciało najemnika lśniło w południowym słońcu niczym posąg z brązu. Nia przyglądała się fechtującemu mężczyźnie. Jeszcze nigdy nie widziała tylu blizn na jednym ciele. Mimo to zamiast poczuć niechęć czy odrazę dziewczyna sama przyłapywała się na tym, że ciągle wraca myślami do pooranej bruzdami twarzy mężczyzny, który przecież mógłby być jej ojcem. Ten na pozór nieokrzesany najemnik zafascynował ją już przy pierwszym spotkaniu. Było w nim coś, co sprawiało, że zapadał w pamięci. Nia westchnęła i zbliżyła się do Siekacza.
- Diego chce z tobą porozmawiać – powiedziała wciąż wlepiając wzrok w półnagie ciało najemnika. – Znalazł ślady przy brodzie.
Siekacz wykonał ostatnie cięcie i głośno dysząc oparł się na mieczu. Drżącą ręką wytarł zalewający oczy pot z czoła. Ale jego twarz aż promieniowała radością. Najemnik był w doskonałym humorze.
- Taka ładna pogoda a ten stary pryk tylko włóczy się po lesie – Siekacz z trudem naciągnął bluzę. Dopiero teraz poczuł ból w mięśniach i stawach. Grymas na twarzy zdradzał, że najemnik chyba przesadził z intensywnością treningu. – Cholera mam nadzieję, że się tam dowlokę.
- Pomogę ci – zaoferowała się dziewczyna i zanim spostrzegła co się dzieje przywarła do Siekacza. Jedno muśnięcie ust, łomot serca i drżenie ciał.
Przewrócili się na ziemię, natychmiast zniknęli w wysokiej trawie. Siekacz nie mógł złapać tchu, usta dziewczyny były gorące i zdawały się być wszędzie. Najemnik delikatnie, choć zdecydowanie odsunął Nię od siebie. Dziewczyna spłoniła się jak podlotek i skoczyła na równe nogi.
- Przepraszam – wyjąkała poprawiając potargane włosy. – Nie wiem co mi przyszło do g