Zastanawia mnie jedynie dlaczego właśnie tylko Ci wierzący mają tak głupie, moralne problemy, czemu to tylko ich zawsze kusi szatan i wpadają w depresje z powodu jakiegoś "grzechu" czy innego załamania wiary. To jest pokrętne rozumowanie, które należy leczyć u psychologa a niekiedy i u psychiatry a nie w konfesjonale czy napierdalając 208 razy zdrowaś mario bross na branzoletce survivalowej. Dlaczego to właśnie osoby głęboko wierzące odczuwają "pokusy szatana", depresje i kace moralne z byle powodu związanego z wiarą?
Będąc małym, pokornym katolikiem myślałem podobnie - że jak cośtam to cośtam i jezus się obrazi. Dzięki temu miałem głowę pełną sprzecznych myśli a wszystko dzięki religijnemu wychowaniu, indoktrynacji i głupiemu katolickiemu pierdoleniu stawiającego ultimatum i groźby piekłem, które każde "ułożone" dziecko traktuje ze 100% powagą. Odkąd zostałem agnostykiem a następnie ateistą żyje tak jak kiedyś i w materii moich poczynań nic się nie zmieniło. Nie mam żadnych kaców moralnych, nie próbuje podejmować bezsensownych wyrzeczeń i pokut, które do niczego nie prowadzą oraz w przeciwieństwie do katolików nie czuje żadnych "pokus szatana" ani depresji z powodu jakiegoś "grzechu", którym mogłem urazić najświętszą maryje niepokalaną dziewice matkę i królowe polski, która nawet jak kiedyś żyła to umarła kilka tysięcy lat temu. Mam powody aby twierdzić, że większość struktur religijnych to zwykła klatka mentalno umysłowa, pułapka dla ludzi słabych, łatwowiernych i bogobojnych, którzy nie potrafią się odnaleźć a ich celem życiowym i priorytetem przestaje być dobro własne i rodziny a "jak nie obrazić jezusa swoim postępowaniem".