Z ich punktu widzenia, to zupełnie normalne: mocno chore części ciała się ucina. Skoro laptop jest przyczyną "choroby", to go wywal - proste, jasne, logiczne. Tyle dziwnego, że ja jestem wierzący, chodzę do kościoła, a aż mnie rzuca na myśl, że miałbym się stać czymś takim, jak oni: nie tykać młotka w niedzielę, wypierdolić komputer z pornusem za okno, czy mieć doła, bo podpierdoliłem zapałkę starej. Swoją drogą, mam nauczycielkę religii, która nas całkiem niedawno zaprowadziła do jakiejś kupy moherów i mieliśmy się z nimi modlić na ulicy - masakra, ja rozumiem, że się mamy modlić w sali z katechetką, ja rozumiem, że czasami nas ciąga do kościoła, ale pierdolę stać dookoła jakiejś studzienki kanalizacyjnej i śpiewać ku uciesze przechodniów ("A co to za idioci?") jakieś katolickie piosenki.
Też się wyżalić chciałem, a co - będę sobie żałował?