Nic więcej nie będziesz już udestępniał? Jeśli tak to czekam na kolejna dawkę tekstu. ;d Jeżeli nie to dlaczego?
Ten TUTAJ kolega potrafi zmotywować

Nie dodawałem bo było cicho ale skoro tak to dodam ;> A to 2 epizody z opowiadania: ,,Jeszcze jedna szansa" IX i X Żeby było coś do poczytania

Nie widzę sensu otwierania nowego tematu dla nowego opowiadania... No, także ten tego... ;d Tu jest tego 5 stron A4 więc sądzę, że teraz to trochę większy ,,skrawek". Życzę miłej lektury:
IX
Góry były dosyć strome, a ścieżka kamienista, przez co musieli zejść z koni.
Brama starał zamknięta.
Thail pozostawiając konia, wszedł po stopniach. Przy złotej wrotach, wyciągnął dłoń i przyłożył do mocnych prętów. Wymówił jakieś zaklęcie, poczym brama poczęła się otwierać. W środku było ciemno, jednak natychmiast kiedy oboje przekroczyli próg, kryształy w wielkich kamiennych misach, stojących na prostokątnych podstawach rozbłysnęły światłem. Morrigan była w raju. Thail kroczył w głąb korytarza. Kolejne kryształy rozświetlały rozciągający się gdzieś wysoko nad ich głowami, trójlistny łuk. Skręcił w lewo, w jedno z ramion. Tam łuk był już ostry, ale nie wiele niższy od tego w głównym korytarzu.
Sięgnął na regał po pierwszą lepszą księgę.
Serafie, czasami nazywane Anielicami.
Zamieszkują prastare zakony, założone, przez przepiękne przodkinie niebiańskich aniołów. Hurysy te, są bowiem uosobieniem wszystkiego co dobre i piękne. Należy je czcić, boć są żywym symbolem Stwórcy. Ich społeczności składając się tylko i wyłącznie z kobiet.
„Anielice” fragment
Gabriel Natarill
Był to niepełny tekst, traktujący o tym zakonie.
Pełny tom zawierał bardzo podobne wzmianki:
Serafie są potomkiniami aniołów. Żyją głównie w klasztorach, nie licząc tych, które wędrują lub walczą za wiarę. Często są zwane Anielicami, z powodu żelaznych skrzydeł, które noszą na plecach. Ich proces starzenia się, zanika, gdy uczennice przyjmują tak zwane święcenia. Jednak jednie młoda kobieta i taka, które ma czyste łono, może zostać święcona, musi również długo służyć klasztorowi oraz Stwórcy.
„Testament Serafii” fragment
Druga założycielka klasztoru, Sophia
Znajomość Serafii wzrosła z żadnej, do nijakiej, jak pomyślał mag. Chociaż chciał znaleźć coś na temat Księżycowego ostrza, a raczej stali, z której zostało ono zrobione, to ta księga przykuła jego uwagę. Jednak znalazł.
Księżycowa stal, była nawet jeszcze rzadsza i jeszcze wspanialsza, od Vernitu, szlachetnego i, i tak już rzadkiego metalu, z jakiego powstały jego rękawice. Była wstanie przeciąć nawet smoczą łuskę, o czym mag zdążył się już przekonać. Bla, bla, bla. Bełkot.
Zdziwił się, kiedy usłyszał rumor przy wejściu do wspaniałej biblioteki. Zaraz później usłyszał agonalne krzyki. Znalazł się obok Morrigan, przeszukującą martwych koalicjantów.
- Spóźniłeś się - rzuciła jakby z zadowoleniem. - Możesz spokojnie wrócić do studiowania ksiąg… Ja z resztą też.
- Wiem to, co chciałem wiedzieć. - Odparł bez namysłu.
- Możemy więc ruszać w drogę. - Mruknęła. - Mamy trzy dodatkowe konie. - Skonstatowała.
- Tak. Czekaj… - Urwał mag.
W zacienionym kącie pulsowało przytlone mocno światło. Thail podszedł do dziwnej emanacji. Dziwny krąg zdawał rozszerzać, wchłaniać maga, w swą bezkresną toń.
Thail stał na wyniosłym pagórku, tuż pod progiem lasu.
Widział morze krasnoludów kroczące w jego stronę. Odwrócił się by pobiec w las, niemal uderzając w twarz spoglądającemu w dal elfowi. Ten jednak zdawał się go nie zauważyć, spoglądając dalej, na wskroś przebijając wzrokiem maga. Dopiero teraz dotarło do niego to, że to nie jest rzeczywistość. Było to jedno ze wspomnień Wielkiej Wojny.
To nie była wojna, to była rzeź…
Krasnoludy napierały, nie zważając na grad strzał, który posyłały w niebo elfy, wycofujące się powoli do lasu. Na ich twarzach malowało się przerażenie. Zuchwałe krasnoludy wyszły na powierzchnię, chcąc zasiedlić nowe ziemie. Widać pod ziemią zrobiło się im za ciasno, więc wypłynęli na nią niczym powódź. Potop, który zalewał cały kraj elfów trawił ogniem diabelskim i rąbał toporem, wszystko to, co dało się porąbać.
Zanim elfy się wycofały, znaczna ich część została wybita w pień. Las stał martwy. Przyglądał się tej rzezi i nic. Nie zrobił nic; Thail również. Mógł jedynie patrzeć, ja uciekające elfy dobijały się do ostatniego bastionu. Do Taurenu.
- To jeszcze nie koniec - powiedział Thail wycofując się o obłoku dymu.
- Co tu robią Czynne Wspomnienia? - mruknęła Morrigan.
- Nie mam pojęcia, jednak to przechowuje fragment wspomnienia Wielkiej Wojny i rzezi, jakiej dokonały krasnoludy na elfach i same elfy, na swoich pobratymcach.
Thail machnął machinalnie ręką.
- Nie czas na czcze gadanie. Czas ruszać w drogę.
- Gdzie teraz?
- Zastanawiam się, gdzie można jeszcze znaleźć trochę księżycowej stali. Być może ostatnie kawałki były w posiadaniu Zakonu Czarnej Róży. Nie jestem pewien. Tarcza Maelhora została przekuta w miecz. Ten z kolei ma Aletariel. Był jeszcze jeden miecz z księżycowej stali… Wydaje mi się, że… Nie. Nie wiem… Kawałki które posiada zakon, będą musiały wystarczyć, na pokrycie mojego miecza warstwą tej stali.
- Zakon Czarnej Róży będzie chciał je oddać? - Zapytała z przekąsem czarodziejka.
- Nie - odparł z zabójczą brawurą Thail, wzruszając przy tym ramionami. - Ale nie będą mieli innego wyjścia.
Trzy zapasowe konie okazały się przydatne na trakcie. Jednego Thail wymienił od razu na schronienie przed deszczem w przydrożnej karczmie i za posiłek dla niego i czarodziejki. Ponad to, w jukach było kilka kryształów, nie tylko antymagii. Wszystkie miały swoją wartość w złocie. Oprócz kryształów były jakieś śmieci i trochę jedzenia.
Czarne chmury zdawały się stać w miejscu, zupełnie jakby chciały ich spowolnić, zatrzymać. Deszcz zacinał, lało jak z cebra. Thail rozmyślał skupiony na kroplach deszczu. Było ciemniej mimo, iż nie minęło dużo czasu od południa. Morrigan studiowała swoją książkę. Oboje siedzieli na stryszku. Gdzieś w oddali parskały konie. Mag nie wiedział, czy czują zagrożenie, czy rżą, bo rżą. Gdzieś indziej słychać było gwar bywalców, jednak na poddasze dochodziły jedynie stłumione i głuche pogłosy.
Czas płynął zielonookiemu bardzo powoli. Pogrążył się w głębokiej kontemplacji. Przez srebrne rękawice przemykały mu różne ingrediencje. Miał zamknięte oczy. Alchemia polowa to jedno z najtrudniejszych wyzwań, jakich się można podjąć. Zwłaszcza, kiedy ma się zamknięte oczy i nie wiele ampułek pod ręką. Garść wymieszanego w dłoni zielska, zacisnął najmocniej jak potrafił. Poczuł ciepło, spowodowane, nagle rzuconym zaklęciem. Fala ciepła uderzyła jego śródręcze później przedramię. Wypłynęło przez to więcej soku, niż gdyby ściskał ziele chłodną ręką. Wąziutka stróżka spłynęła prosto w nieduży otwór fiolki.
Podniósł flakonik na wysokość oczu, poczym zatkał go korkiem i wstrząsnął. Otworzył na powrót i wziął maleńkiego łyczka. Ponownie zatkał, schował buteleczkę za pazuchę. Poczuł, jak skóra ściąga się na jego twarzy. Żyły wyszły na wierzch, ale nie były już łagodne jak kiedykolwiek przedtem. Teraz zdawały się być zaostrzone na końcach niczym igły, tam też chowały się pod skórę.
Mag padł na bok bez tchu. Dopiero teraz Morrigan oderwała się od książki. Pospiesznie przykucnęła przy zielonookim. Chwyciła go pod szyję i zaczęła cucić, uderzając delikatnie po twarzy.
Deszcz przeszedł, a zmrok zapadł już dawno. Thail dalej leżał nieprzytomny. Morrigan cały czas czuwała przy nim, jednak ją również niebawem zmógł sen. Kiedy nad ranem się obudziła ogarniało ją bardzo niepokojące uczucie. Wydawało się jej bowiem, że śni o tym samym, co Thail. Jednak kiedy rozejrzała się, spostrzegła, że nie ma go przy niej. Wtedy właśnie klapa się otworzyła, rozwiewając i wypuszczając w powietrze łuk słomy, która wyściełała deski pod nimi. Thail trzymał miskę gulaszu, z wetkniętą weń drewnianą łyżką.
Morrigan jadła łapczywie. Mag przyglądał się jej cierpliwie. Wyglądał tak, jakby chciał jej coś oznajmić. Ona od razu to spostrzegła.
- Co? - zapytała nonszalancko, kiedy przełknęła papkę. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Nic. - Pokręcił głową. - Nic - powtórzył - jedz.
- A ty? - zapytała z troską. Wymuszoną, jak przypuszczał. Cieszyła go jednak myśl, że zapytała tak, a nie gapiąc się na niego spode łba… Nawet jeśli się do tego zmuszała…
- Już jadłem - odwrócił wzrok. Wstał zgarbiony, gdyż strop wisiał nisko. Stanął przed kapą, kiedy się odwrócił. - Jedz i jedziemy dalej.
Czekał na nią na trakcie. Siedział na koniu, pochylony lekko, wspierając się rękoma na kulbace. Kiedy ona wdrapała się na grzbiet swojego wierzchowca, ruszył bez słowa. Wyglądał poważnie jak zawsze. Jednak ona zdawała się coś wyczuwać. Nie dawała po sobie poznać, że się go bała.
- Co się stało? - zapytała wreszcie czarodziejka, trochę jakby zniecierpliwiona.
- Dostałem… Kolejne wieści od Syntii. Mamy wracać jak najprędzej do Alceonu…
- A księżycowa stal? - Zdziwiła się jego nagłą zmianą zdania.
- Alaja i jej brat Aletariel też tam będą - wyjaśnił Thail. - On ma księżycowe ostrze.
Czarodziejka potaknęła, nic już nie powiedziała. Zdałoby się, pierwszy raz nie wiedziała, co powiedzieć.
X
Znów na zamku, pomyślał mag. Nawet nie był zmęczony. Poszedł prosto do prywatnej komnaty Syntii, która teraz po śmierci jej siostry, na zamku piastowała urząd królewskiej doradczyni. Służący, zaprowadził maga przed jej oblicze, zgodnie z jej poleceniem…
- Dobrze, że jesteś - powiedziała czarodziejka pospiesznie.
Thail spojrzał na Alaje, później jej brata a na końcu na Syntię. Nie uśmiechnął się, do żadnego z nich. Jedynie mina zelżała mu lekko, kiedy spoczęła na obliczu czarodziejki. Kiedy Morrigan weszła do środka, para stojących przed biurkiem elfów, wbiła w nią nieprzyjemny wzrok. Ona odwdzięczyła się tym samym.
- Usiądźcie. - Podjęła Syntia. Widać było, że ta sytuacja jest dla niej równie trudna, jak dla pozostałych. To jednak nie pocieszyło nikogo.
- Nie! - ryknął Aletariel. - Nie w jego obecności - dodał, kiedy kojący wzrok Alaji, wbił się w jego oczy.
- W taki razie wypierdalać - odparowała Morrigan bez ogródek, postępując krok do przodu. Manifestacja jej wyższości zrobiła wrażenie na wszystkich… Nawet na zielonookim, który spojrzał na nią z podziwem.
Elf splunął. Siostra wyprowadziła go, popychając go otwartą ręką po lędźwiach.
- Cholera. Powinniście być tutaj wszyscy… Potrzebuję was… Gondwana was potrzebuje! Potrzebuje jeszcze jednej szansy!
Morrigan machnęła ręką lekceważąco. Mag nie podzielał jej braku dbałości, jednak nie wyglądał na specjalnie przejętego losem Gondwany. Bardziej interesowały go sprawy magów.
- Wiem, że jesteście zmęczeni - spróbowała ponownie czarodziejka. Wspierała się na biurku, a głowę miała spuszczoną. Włosy zwisały jej, dotykając blatu i pergaminów. - Ale to sprawa najwyższej wagi. Bezpośredni rozkaz króla.
Thail splótł ręce na piersi. Jego twarz była wygięta w nieładnym grymasie. Nie czekał dłużej na pozwolenie. Morrigan zresztą też. Rozgościli się na wygodnych fotelach. Wiele sprzecznych uczuć, rozdziewało zielonookiego.
- Teraz nas potrzebuje? - żachnął się. - Teraz? - powtórzył dobitniej. - Teraz to może mnie w żyć pocałować. Potrzebuję księżycowe ostrze, które posiada teraz Aletariel.
- Co ci po nim? - zapytała spokojnie - skoro i tak nie wiesz co z nim zrobić - skonstatowała. Thail zamilkł. - A ja wiem, gdzie Arvalt od dłuższego czasu próbuje przywołać Maelchora. Coś go jednak zatrzymuje… Gra na zwłokę.
- Księżycowe ostrze - mruknął mag. - Potrzeba księżycowej stali, by odblokować portal.
- Skąd to wszystko wiesz?
Thail wbił w nią swój drążący wzrok. Nie miał ochoty odpowiadać. Nie widział sensu, w mówieniu prawdy. Nie widział nawet takiej potrzeby. Nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami niedbale. Morrigan najwyraźniej też oczekiwała odpowiedzi. Tak przynajmniej podpowiadał jej wzrok.
- Gdzie więc będzie przyzwany Maelchor? - zapytał w końcu mag, czując, wręcz wibrującą ciszę.
- Ze Starej Wieży zostały tylko zgliszcza. Powiadają, że jej podziemia skrywają stary grobowiec Maelchora i więzienie jego duszy. Znasz jego historię?
- Nie. - Pokręcił bezwiednie głową Thail. - Nie znam - odburknął.
- Był ponoć tak potężnym czarnoksiężnikiem, że zaklął swoją dyszę w kryształy. Coś jednak poszło nie tak, a on sam został uwięziony. Ten, kto przyzwie go z powrotem, po pokonaniu jego demonicznego odzwierciedlenia, posiądzie jego wiedzę i moc.
- Kuszące - rzucił od niechcenia - ale mało praktyczne i prawdopodobnie demon się wymknie i zacznie pustoszyć nasz świat. Z resztą to i tak stek bzdur. Nawet jeśli się go pokona, zapewne i tak nie posiądzie się jego wiedzy bo i jak? Słowo pisane. Oto prawdziwa wiedza.
Morrigan uśmiechnęła się doń wyzywająco. Syntia nie skomentowała jego słów.
- W takim razie zgliszcza Starej Wieży - mruknął Thail.
- Nie tak zaraz… - urwała ponuro czarodziejka. - Jest jeszcze coś. Septentrionowie przyłączyli się do Koalicji.
Zapadłą cisza. Thail na pierwszą chwilę nie wiedział za bardzo, co powiedzieć. Nic mu nie mówiło to nazwisko. I naglę wierzgnął jakby ukłuty drzewcem w tył biodra, prawie przy tym stając. Morrigan patrzała na niego zdezoriętowana.
- Septentrionowie to najbardziej wpływowa rodzina w Gondwanie - wyjaśnił Thail. - Bardzo zamożna i szanowana. - Tu mag zwrócił się do Syntii. - Rozumiem, że król nie kiwnie nawet palcem?
- Pertraktują - podjęła z trudem. - Ale wiem, że nic z tego nie będzie.
Mag zamarł. Nie w smak mu było zadzierać z rodziną Septentrionów.