Kiedy wstaje świt: Epizod V 16967 35

O temacie

Autor Kito

Zaczęty 1.10.2012 roku

Wyświetleń 16967

Odpowiedzi 35

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy

Kito

Kiedy wstaje świt: Epizod V
2012-10-01, 19:33(Ostatnia zmiana: 2012-10-01, 20:17)
Po chwili zastanowienia przełamałem się i postanowiłem TU udostępnić mały fragmencik mojej twórczości ^^  Strasznie się tego obawiałem, ze względu na to, że to parę słów jest, ze względu na to, że jak widziałem krytykę niektórych, to pomyślałem, że można by się było nieźle zdemotywować (a przecież nie po to udostępniamy teksty!) dlatego upraszam o konserwatywną krytykę... Dobrze mówię, konserwatywną tak? No i ostatni powód to to, że czasami mam obawy, że ktoś perfidnie zaj*bie mi cokolwiek z tekstu... Czego już na wstępie zabraniam! O mojej twórczości póki co nic nie piszę, bo nie widzę takiej potrzeby, skoro nikt mnie nie zna na forum... A więc!
A PS. Przepraszam, za kiepskie formatowanie, ale nie mam sił się z tym droczyć ;(


***
- Ciii, Szept - Thail pochylił się w siodle. Pogłaskał konia po grzywie.
Z daleka w ciemności biły światła zajazdu. Wznosił się na wzgórzu, opodal skalnego łuku w przełęczy. Thail zeskoczył ciężko z konia. Przerzucił uzdę przez łeb i ruszył na przód.
- Już jesteśmy. Wiem, wiem. Nie parskaj. Spokojnie - mówił mag. - Już tuż tuż. Zaraz coś zjesz. - Skóra na szyi konia zadrżała, gdy tylko ją poklepał.
Karczma znajdowała się wyżej, niż się z początku wydawało. Na blankach ostrokołu widać było wartowników z pochodniami i halabardami. Byli doskonałym celem jak uznał zielonooki. Kiedy znalazł się przy zamkniętej bramie, stwierdził, że poczułby się bezpieczniej gdyby się za nią znalazł.
- Kto idzie! - zawołał odźwierny. - Gadaj ktoś ty!
- Swój! - odparł spokojnie mag. - Thail. Szukam noclegu.
- Skądeś przybywasz?
Mag westchnął.
- Z daleka. Jestem zdrożony. Otwórz dobry człowieku. - Mówił na tyle wyrozumiałym tonem, na ile pozwoliła mu na to cierpliwość. Drewniana furta po chwili donośnego tupotu rozwarła się. W progu stanął młody mężczyzna, w brązowej, grubej kurtce.
- Wyglądasz jak trup! - żachnął się zniesmaczony, kiedy zbliżył ogień pochodni do twarzy maga.
- Wspominałem już, żem zmęczony… Wpuścisz mnie, czy mam przenocować na zewnątrz?
- A czym zapłacisz włóczęgo? - Wartownik nie rezygnował.
Przy świetle pochodni w zielonych oczach maga zapłonęły iskierki irytacji.
- Złotem - mruknął. - A teraz otwórz bramę, bo konia do stajni trzeba zaprowadzić. Tylko szybko.
Mężczyzna jakby zawahał się. Cofnął się o krok poczym zamknął drewniane drzwi. Brama otworzyła się na tyle, bo mógł się w niej zmieścić koń. Thail znalazł się na podwórcu. Spojrzał na piętrową karczmę. Wyglądała przytulnie, zdałoby się, kusząco.
Każda porządna karczma wyglądała kusząco. Zwłaszcza po całym dniu wędrówki. Postąpił krok dalej. W tym momencie zza drzwi wyskoczył jakiś pijak wykrzykując klątwy. Przez chwilę mag zastanawiał się, czy jednak nie zawrócić. Przypuszczał jednak, że następna karczma czeka go daleką stąd. Chciał odpocząć, dlatego też i wszedł do środka.
- Czego? - Prychnął karczmarz, gdy zielonooki zbliżył się do szynkwasu.
Thail uśmiechnął się smutno.
- Czuję się prawię jak elf - mruknął. - Chcę kolacji, izby na jedną noc. No - zastanowił się. - I owsa, dla konia. Izbę, możliwie najmniejszą - dodał po chwili.
Szynkarz mierzył go wzrokiem wspierając się na buduarze.  Pewnie nie w smak mu było gościć tak bladego przybysza. W istocie Thail wyglądał jakby był chory. Zawsze tak wyglądał i prawdopodobnie dlatego każdy omijał go jak trędowatego.
- Widzę, że trzos macie - stwierdził zamyślony szynkarz. - Chodźcie za mną.
Przeszli krótkim korytarzem. Karczmarz otworzył pierwszy pokój po lewej stronie. Był czysty i przytulny.
- Kolację przyniosę za chwilę - zakomunikował gospodarz poczym położył klucz do pokoju na komodzie i wyszedł.
Thail dotknął pościeli łóżka, odpinając rękawice. Położył je na parapecie okna. Stolik już nakryty obrusem, znajdował się na środku. Położył na nim skurzany trzos. Na powale wisiała lampa. Mag odpiął miecz i położył go na komodzie. Rozebrał się do koszuli, zawinął jej rękawy i wyszedł z izby, zamykając ją przy tym na klucz. Gwar z sali gościnnej odbijały się w całej karczmie.
Na podwórzu było zimniej. Ktoś rozmawiał z karczmarzem. Przez chwilę zielonookiemu wydawało się, że to jakaś mroczna postać. Przetarł oczy. Teraz już karczmarz stał sam.
- Już niosę kolację - odezwał się podchodząc do maga. - Podać ją do pokoju?
- Jest zamknięty… - rzucił zamyślony. - Już go otwieram.
Dobra, ciepła zupa, dwie pajdy chleba pokrytego smalcem. Dobra kolacja. Gospodarz życzył smacznego, kiedy znikał w drzwiach. Kiedy Thail skończył zamknął drzwi na klucz i położył się do spania. Okiennica, znajdująca się naprzeciw drzwi, a teraz już pod stopami maga, wpuszczała srebrzystą smugę światła.(…)

Jeśli się będzie podobało CD na pewno N. xD A jeśli ktoś nie załapie o co kaman to się nie martw! To tylko skrawek całości ;)
 

chesterking

chesterking

Użytkownicy
posty60
Propsy31
  • Użytkownicy
Jeśli to tylko skrawek to moge prosić o więcej? ;p  Lubię takie historyjki.
 

Luke_Flamesword

Luke_Flamesword

Użytkownicy
posty188
Propsy402
  • Użytkownicy
Cytuj
dlatego upraszam o konserwatywną krytykę... Dobrze mówię, konserwatywną tak?
Lol, trzeba było od razu napisać że konserwową krytykę byś chciał :D  Następnym razem jak nie będziesz pewny jakichś słów to lepiej ich nie używaj albo znaczenie sprawdź w google, bo potem wychodzą takie kwiatki, że niektórzy mogą z krzeseł spaść :P
 

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy

Kito

Kiedy wstaje świt: Epizod V
#3 2012-10-02, 17:42(Ostatnia zmiana: 2012-10-02, 19:24)
Jeśli to tylko skrawek to moge prosić o więcej? ;p  Lubię takie historyjki.
NO! I to się nazywa MOTYWATOR ludziska! Dziękuję! No jeśli się podoba, to z przyjemnością wyklepię więcej ^^

Cytuj
dlatego upraszam o konserwatywną krytykę... Dobrze mówię, konserwatywną tak?
(...)że niektórzy mogą z krzeseł spaść :P
Ale mnie między innymi o to chodziło :P Po co mamy jako społeczność forumowa do cholery ciężkiej po sobie jechać i k*rwować po wszystkich? :)  A tak ktoś się uśmieje, ktoś powie, że to pisał idiota... No boże... Niech se myślą co chcą... Choć muszę przyznać, że po Twoim poście wnioskuję że załapałeś o co mi chodziło ^^  ale mogę się mylić... Teraz tak właśnie do mnie doszło, że nie chodziło mi o konserwatywną a o KONSTRUKTYWNĄ... -.- Cały ja... Zawsze coś mi się myli albo jedno z drugim kojarzy -.-

A tutaj mam epizod IV tegoż opowiadania ;)
Cytuj
IV

Na szczycie gór była ogromna wnęka odgrodzona złotą bramą. Na niej widniały słońce i półksiężyc.
- Biblioteka Słońca i Księżyca - westchnęła Syntia, po czym włożyła klucz do bramy. Wrota rozwarły się leniwie. Czarodziejka musiała się cofnąć o kilka kamiennych schodów, bo zostałaby zepchnięta.
Przekroczyła próg. Biblioteka była ogromna pod względem wysokości.
Syntia stała na tle nienaturalnie wielkiego korytarza, który wyglądał również na długi. Na jego końcu było ciemno, bo światło po prostu tam nie sięgało. Z głównego tunelu odchodziły na boki inne równie wysokie korytarze.
Czarodziejka była tu wielokrotnie. Poruszała się po bibliotece swobodnie.
Nie czekała dłużej. Ruszyła na przód.
- Alchemia - przeczytała napis widniejący przy przejściu w poboczny korytarz. - Nie. Magia… Też nie. Hm… Sztuka. Medycyna… Mistycyzm i religie - wymieniała. - Astrologia - weszła w korytarz. Był on ciemny, ale kiedy czarodziejka zrobiła pierwszy krok, kryształy natychmiast rozbłysły różnymi kolorami. Na środku był jeden duży, który rzucał najwięcej światła.
Syntia spojrzała na wielki regał sięgający aż do sklepiania… Czyli trochę wysoko… Wzięła się pod boki.
- Cholera - syknęła. - Nie mogliby łaskawie zatrudnić jakiegoś trolla, albo giganta? Mogli chodziarz dać drabinę… i za każdym razem to samo. Eh.
Zbliżyła się do regału i wyjęła pierwszą księgę, która wpadła jej w rękę.
- Niebiosa? Nie - odłożyła księgę z powrotem i wyjęła inną. - Co my tu mamy? Symbole gwiazd? Hm… Wolałabym konstelacje gwiazd… - otworzyła księgę. - Nie, tu nic nie ma.
Znów odłożyła księgę. Cofnęła się kilka kroków.
Wzniosła powolnie prawą rękę, za którą szła biała smuga. Po krótkiej chwili wzniosła i lewą rękę, po czym nie czekając machnęła nimi raptownie w dół. Z pod kamiennej posadzki wyłoniła się jakby drewniana postać. Zielony ogień płonął pomiędzy jej drewnianymi kośćmi.
Czarodziejka splotła ręce na piersi.
- Konstelacje gwiazd - powiedziała ponuro. - Proszę…
Drewniany sługa nie czekał na nic więcej. Natychmiast zwrócił się w stronę regału. Szukał na tym samy poziomie, co ona, ale nic nie znalazł.
Wzniósł się w powietrze. Tam też nic. Wzbił się jeszcze wyżej. Płonącą ręką chwycił księgę, poczym leniwie, wrócił na ziemię.
Czarodziejka chwyciła księgę.
- Stadium gwiazd. Dobrze. Może być. Odejdź.
Stworzenie tak uczyniło. Dosłownie wróciło tam, skąd przybyło… Do ziemi… Syntia zaczęła czytać.
- Konstelacja wojownika weszła w koniunkcję z konstelacją węża… Nie. Nie węża. Woła też nie. Strzały… Symbolizuje…
Czarodziejka upuściła księgę.
- Niech to licho - syknęła.
Z powrotem przeniosła się drogą magiczną do wieży Azmalta. Podróż trwałą zaledwie dwie chwile.
Kiedy się już tam znalazła, widziała tylko maga.
- Gdzie Thail? - zapytała.
- Ruszył do Alceonu. Ma zamiar czekać na króla.
Czarodziejka bez zwłoki ruszyła w tym samym kierunku. Miała nadzieję, że go jeszcze złapie. Kiedy wyszła z wieży, czekała już na nią woźnica, na pięknym, godnym królowej powozie.
- W stronę Alceonu. Gościńcem - rzekła woźnicy.
- Wio! - zawołał tamten, bijąc lejcami.
 

chesterking

chesterking

Użytkownicy
posty60
Propsy31
  • Użytkownicy
No teraz jeszcze bardziej mnie to zaciekawiło. Mam tylko jedno pytanie GDZIE reszta?? ;p

Oczywiście zauważyłem dwa błędy. Mianowicie:

Cytuj
Mogli chodziarz dać drabinę…

oraz

Cytuj
poczym leniwie, wrócił na ziemię.



Ps. Jeszcze jedno pytanie. Jak dużo tekstu zdołałeś napisać? (tzn. ile epizodów, rozdziałów, czy jak tam jeszcze można to określić...)
 

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy

Kito

Kiedy wstaje świt: Epizod V
#5 2012-10-02, 22:07(Ostatnia zmiana: 2012-10-02, 22:16)
No teraz jeszcze bardziej mnie to zaciekawiło. Mam tylko jedno pytanie GDZIE reszta?? ;p

Oczywiście zauważyłem dwa błędy. Mianowicie:

Cytuj
Mogli chodziarz dać drabinę…

oraz

Cytuj
poczym leniwie, wrócił na ziemię.



Ps. Jeszcze jedno pytanie. Jak dużo tekstu zdołałeś napisać? (tzn. ile epizodów, rozdziałów, czy jak tam jeszcze można to określić...)
Dziękuję za przyuważenie tychże błędów jaki za miłe słowa! Jak tak dalej pójdzie, uwierzę, że mogę napisać bestseller xD Co do reszty to cóż... Ciężka sprawa, gdyż pisanie kilku wątków na raz i nie zamknięcie nawet ich połowy jest ciut kłopotliwe i wprowadza mały zamęt w głowie autora ^^  A powiedz mi... Bo potrzebuję obiektywnej opinii... Jak się to czyta...? Szczerze proszę. O ocenienie stylu mojego pisania nawet nie proszę, bo z tych wypada chyba do polonisty iść...


Co do ilości to na dzień dzisiejszy mam 4 konony (rozdziały) opowiadań nie liczę... nie chce mi się :P a storn mam 91... Ta liczba będzie się zmieniać w raz z edycją i poprawkami :)
 

chesterking

chesterking

Użytkownicy
posty60
Propsy31
  • Użytkownicy
Z mojej strony mogę napisać tyle, że lubię taką fantastykę. Bardzo mało jest utworów o tej tematyce która mogłaby zwrócić moją uwagę. W twojej pracy jest właśnie to coś co tę uwagę przykuwa. Dlatego jak możesz wywnioskować to bardzo dobrze mi się czyta, ale nie wiem czy ktoś inny podziela moje zdanie, gdyż każdy ma inne gusta( nie będę się więcej rozpisywać, bo już na pewno zrozumiałeś o co mi chodzi).
 

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy

Kito

Kiedy wstaje świt: Epizod V
#7 2012-10-02, 22:27(Ostatnia zmiana: 2012-10-02, 22:29)
Oczywiście! Masz całkowitą rację. I właśnie tu jest najtrudniej, żeby trafić w gusta każdego czytelnika. :wink:   Przyznam się, że maiłem obawy, że każdy zacznie tu na mnie bluzgać, z jaki ja im tu gównem za przeproszeniem spamuję (oczywiście pomijając obawy które wymieniłem w pierwszym poście tegoż tematu). Wynika to faktu, że przeczytałem bardzo nie wiele książek... Nie mniej jednak Ty chwalisz... Wielu chwali... A jak posłałem do wydawnictwa, to okazuje się, że to słabe... Ale nawet staram się o tym nie myśleć... Póki co, pcham to na przód starając się być jak najoryginalniejszym  :wink:
 

Niebieskooki

Niebieskooki

Użytkownicy
posty276
Propsy30
ProfesjaGracz
  • Użytkownicy
nie martw sie J.K Rowlling też miała problem z wydawnictwem, twierdzono ze napisała gniota, a jednak zobacz jak sobie zyje teraz mama Harrego Pottera :)
 

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy
(...)jak sobie zyje teraz mama Harrego Pottera :)
Żyje i ma się dobrze... Baaardzo dobrze. Chyba nie muszę ukrywać, że też chciałbym TAK sobie pożywać ;> Dziękuję za słowa  ;d  
A jak Tobie się podobało? ^^  Krytyka jakaś jest? ;> Choć nie wiem czy takie skrawki można krytykować  :pokerface:
 

chesterking

chesterking

Użytkownicy
posty60
Propsy31
  • Użytkownicy
Nic więcej nie będziesz już udestępniał? Jeśli tak to czekam na kolejna dawkę tekstu. ;d  Jeżeli nie to dlaczego?
 

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy
Nic więcej nie będziesz już udestępniał? Jeśli tak to czekam na kolejna dawkę tekstu. ;d  Jeżeli nie to dlaczego?
Ten TUTAJ kolega potrafi zmotywować  :lol:   :ok:  Nie dodawałem bo było cicho ale skoro tak to dodam ;> A to 2 epizody z opowiadania: ,,Jeszcze jedna szansa" IX i X Żeby było coś do poczytania ^^  Nie widzę sensu otwierania nowego tematu dla nowego opowiadania... No, także ten tego...  ;d   Tu jest tego 5 stron A4 więc sądzę, że teraz to trochę większy ,,skrawek". Życzę miłej lektury:

IX

Góry były dosyć strome, a ścieżka kamienista, przez co musieli zejść z koni.
Brama starał zamknięta.
Thail pozostawiając konia, wszedł po stopniach. Przy złotej wrotach, wyciągnął dłoń i przyłożył do mocnych prętów. Wymówił jakieś zaklęcie, poczym brama poczęła się otwierać. W środku było ciemno, jednak natychmiast kiedy oboje przekroczyli próg, kryształy w wielkich kamiennych misach, stojących na prostokątnych podstawach rozbłysnęły światłem. Morrigan była w raju. Thail kroczył w głąb korytarza. Kolejne kryształy rozświetlały rozciągający się gdzieś wysoko nad ich głowami, trójlistny łuk. Skręcił w lewo, w jedno z ramion. Tam łuk był już ostry, ale nie wiele niższy od tego w głównym korytarzu.
Sięgnął na regał po pierwszą lepszą księgę.

Serafie, czasami nazywane Anielicami.
Zamieszkują prastare zakony, założone, przez przepiękne przodkinie niebiańskich aniołów. Hurysy te, są bowiem uosobieniem wszystkiego co dobre i piękne. Należy je czcić, boć są żywym symbolem Stwórcy. Ich społeczności składając się tylko i wyłącznie z kobiet.

„Anielice” fragment
Gabriel Natarill

Był to niepełny tekst, traktujący o tym zakonie.
Pełny tom zawierał bardzo podobne wzmianki:

Serafie są potomkiniami aniołów. Żyją głównie w klasztorach, nie licząc tych, które wędrują lub walczą za wiarę. Często są zwane Anielicami, z powodu żelaznych skrzydeł, które noszą na plecach. Ich proces starzenia się, zanika, gdy uczennice przyjmują tak zwane święcenia. Jednak jednie młoda kobieta i taka, które ma czyste łono, może zostać święcona, musi również długo służyć klasztorowi oraz Stwórcy.

„Testament Serafii” fragment
Druga założycielka klasztoru, Sophia

Znajomość Serafii wzrosła z żadnej, do nijakiej, jak pomyślał mag. Chociaż chciał znaleźć coś na temat Księżycowego ostrza, a raczej stali, z której zostało ono zrobione, to ta księga przykuła jego uwagę. Jednak znalazł.
Księżycowa stal, była nawet jeszcze rzadsza i jeszcze wspanialsza, od Vernitu, szlachetnego i, i tak już rzadkiego metalu, z jakiego powstały jego rękawice. Była wstanie przeciąć nawet smoczą łuskę, o czym mag zdążył się już przekonać. Bla, bla, bla. Bełkot.
Zdziwił się, kiedy usłyszał rumor przy wejściu do wspaniałej biblioteki. Zaraz później usłyszał agonalne krzyki. Znalazł się obok Morrigan, przeszukującą martwych koalicjantów.
- Spóźniłeś się - rzuciła jakby z zadowoleniem. - Możesz spokojnie wrócić do studiowania ksiąg… Ja z resztą też.
- Wiem to, co chciałem wiedzieć. - Odparł bez namysłu.
- Możemy więc ruszać w drogę. - Mruknęła. - Mamy trzy dodatkowe konie. - Skonstatowała.
- Tak. Czekaj… - Urwał mag.
W zacienionym kącie pulsowało przytlone mocno światło. Thail podszedł do dziwnej emanacji. Dziwny krąg zdawał rozszerzać, wchłaniać maga, w swą bezkresną toń.

Thail stał na wyniosłym pagórku, tuż pod progiem lasu.
Widział morze krasnoludów kroczące w jego stronę. Odwrócił się by pobiec w las, niemal uderzając w twarz spoglądającemu w dal elfowi. Ten jednak zdawał się go nie zauważyć, spoglądając dalej, na wskroś przebijając wzrokiem maga. Dopiero teraz dotarło do niego to, że to nie jest rzeczywistość. Było to jedno ze wspomnień Wielkiej Wojny.
To nie była wojna, to była rzeź…
Krasnoludy napierały, nie zważając na grad  strzał, który posyłały w niebo elfy, wycofujące się powoli do lasu. Na ich twarzach malowało się przerażenie. Zuchwałe krasnoludy wyszły na powierzchnię, chcąc zasiedlić nowe ziemie. Widać pod ziemią zrobiło się im za ciasno, więc wypłynęli na nią niczym powódź. Potop, który zalewał cały kraj elfów trawił ogniem diabelskim i rąbał toporem, wszystko to, co dało się porąbać.
Zanim elfy się wycofały, znaczna ich część została wybita w pień. Las stał martwy. Przyglądał się tej rzezi i nic. Nie zrobił nic; Thail również. Mógł jedynie patrzeć, ja uciekające elfy dobijały się do ostatniego bastionu. Do Taurenu.
- To jeszcze nie koniec - powiedział Thail wycofując się o obłoku dymu.
- Co tu robią Czynne Wspomnienia? - mruknęła Morrigan.
- Nie mam pojęcia, jednak to przechowuje fragment wspomnienia Wielkiej Wojny i rzezi, jakiej dokonały krasnoludy na elfach i same elfy, na swoich pobratymcach.
Thail machnął machinalnie ręką.
- Nie czas na czcze gadanie. Czas ruszać w drogę.
- Gdzie teraz?
- Zastanawiam się, gdzie można jeszcze znaleźć trochę księżycowej stali. Być może ostatnie kawałki były w posiadaniu Zakonu Czarnej Róży. Nie jestem pewien. Tarcza Maelhora została przekuta w miecz. Ten z kolei ma Aletariel. Był jeszcze jeden miecz z księżycowej stali… Wydaje mi się, że… Nie. Nie wiem… Kawałki które posiada zakon, będą musiały wystarczyć, na pokrycie mojego miecza warstwą tej stali.
- Zakon Czarnej Róży będzie chciał je oddać? - Zapytała z przekąsem czarodziejka.
- Nie - odparł z zabójczą brawurą Thail, wzruszając przy tym ramionami. - Ale nie będą mieli innego wyjścia.
Trzy zapasowe konie okazały się przydatne na trakcie. Jednego Thail wymienił od razu na schronienie przed deszczem w przydrożnej karczmie i za posiłek dla niego i czarodziejki. Ponad to, w jukach było kilka kryształów, nie tylko antymagii. Wszystkie miały swoją wartość w złocie. Oprócz kryształów były jakieś śmieci i trochę jedzenia.
Czarne chmury zdawały się stać w miejscu, zupełnie jakby  chciały ich spowolnić, zatrzymać. Deszcz zacinał, lało jak z cebra. Thail rozmyślał skupiony na kroplach deszczu. Było ciemniej mimo, iż nie minęło dużo czasu od południa. Morrigan studiowała swoją książkę. Oboje siedzieli na stryszku. Gdzieś w oddali parskały konie. Mag nie wiedział, czy czują zagrożenie, czy rżą, bo rżą. Gdzieś indziej słychać było gwar bywalców, jednak na poddasze dochodziły jedynie stłumione i głuche pogłosy.
Czas płynął zielonookiemu bardzo powoli. Pogrążył się w głębokiej kontemplacji. Przez srebrne rękawice przemykały mu różne ingrediencje. Miał zamknięte oczy. Alchemia polowa to jedno z najtrudniejszych wyzwań, jakich się można podjąć. Zwłaszcza, kiedy ma się zamknięte oczy i nie wiele ampułek pod ręką. Garść wymieszanego w dłoni zielska, zacisnął najmocniej jak potrafił. Poczuł ciepło, spowodowane, nagle rzuconym zaklęciem. Fala ciepła uderzyła jego śródręcze później przedramię. Wypłynęło przez to więcej soku, niż gdyby ściskał ziele chłodną ręką. Wąziutka stróżka spłynęła prosto w nieduży otwór fiolki.
Podniósł flakonik na wysokość oczu, poczym zatkał go korkiem i wstrząsnął. Otworzył na powrót i wziął maleńkiego łyczka. Ponownie zatkał, schował buteleczkę za pazuchę. Poczuł, jak skóra ściąga się na jego twarzy. Żyły wyszły na wierzch, ale nie były już łagodne jak kiedykolwiek przedtem. Teraz zdawały się być zaostrzone na końcach niczym igły, tam też chowały się pod skórę.
Mag padł na bok bez tchu. Dopiero teraz Morrigan oderwała się od książki. Pospiesznie przykucnęła przy zielonookim. Chwyciła go pod szyję i zaczęła cucić, uderzając delikatnie po twarzy.
Deszcz przeszedł, a zmrok zapadł już dawno. Thail dalej leżał nieprzytomny. Morrigan cały czas czuwała przy nim, jednak ją również niebawem zmógł sen. Kiedy nad ranem się obudziła ogarniało ją bardzo niepokojące uczucie. Wydawało się jej bowiem, że śni o tym samym, co Thail. Jednak kiedy rozejrzała się, spostrzegła, że nie ma go przy niej. Wtedy właśnie klapa się otworzyła, rozwiewając i wypuszczając w powietrze łuk słomy, która wyściełała deski pod nimi. Thail trzymał miskę gulaszu, z wetkniętą weń drewnianą łyżką.
Morrigan jadła łapczywie. Mag przyglądał się jej cierpliwie. Wyglądał tak, jakby chciał jej coś oznajmić. Ona od razu to spostrzegła.
- Co? - zapytała nonszalancko, kiedy przełknęła papkę. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Nic. - Pokręcił głową. - Nic - powtórzył - jedz.
- A ty? - zapytała z troską. Wymuszoną, jak przypuszczał. Cieszyła go jednak myśl, że zapytała tak, a nie gapiąc się na niego spode łba… Nawet jeśli się do tego zmuszała…
- Już jadłem - odwrócił wzrok. Wstał zgarbiony, gdyż strop wisiał nisko. Stanął przed kapą, kiedy się odwrócił. - Jedz i jedziemy dalej.
Czekał na nią na trakcie. Siedział na koniu, pochylony lekko, wspierając się rękoma na kulbace. Kiedy ona wdrapała się na grzbiet swojego wierzchowca, ruszył bez słowa. Wyglądał poważnie jak zawsze. Jednak ona zdawała się coś wyczuwać. Nie dawała po sobie poznać, że się go bała.
- Co się stało? - zapytała wreszcie czarodziejka, trochę jakby zniecierpliwiona.
- Dostałem… Kolejne wieści od Syntii. Mamy wracać jak najprędzej do Alceonu…
- A księżycowa stal? - Zdziwiła się jego nagłą zmianą zdania.
- Alaja i jej brat Aletariel też tam będą - wyjaśnił Thail. - On ma księżycowe ostrze.
Czarodziejka potaknęła, nic już nie powiedziała. Zdałoby się, pierwszy raz nie wiedziała, co powiedzieć.

X

Znów na zamku, pomyślał mag. Nawet nie był zmęczony. Poszedł prosto do prywatnej komnaty Syntii, która teraz po śmierci jej siostry, na zamku piastowała urząd królewskiej doradczyni. Służący, zaprowadził maga przed jej oblicze, zgodnie z jej poleceniem…
- Dobrze, że jesteś - powiedziała czarodziejka pospiesznie.
Thail spojrzał na Alaje, później jej brata a na końcu na Syntię. Nie uśmiechnął się, do żadnego z nich. Jedynie mina zelżała mu lekko, kiedy spoczęła na obliczu czarodziejki. Kiedy Morrigan weszła do środka, para stojących przed biurkiem elfów, wbiła w nią nieprzyjemny wzrok. Ona odwdzięczyła się tym samym.
- Usiądźcie. - Podjęła Syntia. Widać było, że ta sytuacja jest dla niej równie trudna, jak dla pozostałych. To jednak nie pocieszyło nikogo.
- Nie! - ryknął Aletariel. - Nie w jego obecności - dodał, kiedy kojący wzrok Alaji, wbił się w jego oczy.
- W taki razie wypierdalać - odparowała Morrigan bez ogródek, postępując krok do przodu. Manifestacja jej wyższości zrobiła wrażenie na wszystkich… Nawet na zielonookim, który spojrzał na nią z podziwem.
Elf splunął. Siostra wyprowadziła go, popychając go otwartą ręką po lędźwiach.
- Cholera. Powinniście być tutaj wszyscy… Potrzebuję was… Gondwana was potrzebuje! Potrzebuje jeszcze jednej szansy!
Morrigan machnęła ręką lekceważąco. Mag nie podzielał jej braku dbałości, jednak nie wyglądał na specjalnie przejętego losem Gondwany. Bardziej interesowały go sprawy magów.
- Wiem, że jesteście zmęczeni - spróbowała ponownie czarodziejka. Wspierała się na biurku, a głowę miała spuszczoną. Włosy zwisały jej, dotykając blatu i pergaminów. - Ale to sprawa najwyższej wagi. Bezpośredni rozkaz króla.
Thail splótł ręce na piersi. Jego twarz była wygięta w nieładnym grymasie. Nie czekał dłużej na pozwolenie. Morrigan zresztą też. Rozgościli się na wygodnych fotelach. Wiele sprzecznych uczuć, rozdziewało zielonookiego.
- Teraz nas potrzebuje? - żachnął się. - Teraz? - powtórzył dobitniej. - Teraz to może mnie w żyć pocałować. Potrzebuję księżycowe ostrze, które posiada teraz Aletariel.
- Co ci po nim? - zapytała spokojnie - skoro i tak nie wiesz co z nim zrobić - skonstatowała. Thail zamilkł. - A ja wiem, gdzie Arvalt od dłuższego czasu próbuje przywołać Maelchora. Coś go jednak zatrzymuje… Gra na zwłokę.
- Księżycowe ostrze - mruknął mag. - Potrzeba księżycowej stali, by odblokować portal.
- Skąd to wszystko wiesz?
Thail wbił w nią swój drążący wzrok. Nie miał ochoty odpowiadać. Nie widział sensu, w mówieniu prawdy. Nie widział nawet takiej potrzeby. Nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami niedbale. Morrigan najwyraźniej też oczekiwała odpowiedzi. Tak przynajmniej podpowiadał jej wzrok.
- Gdzie więc będzie przyzwany Maelchor? - zapytał w końcu mag, czując, wręcz wibrującą ciszę.
- Ze Starej Wieży zostały tylko zgliszcza. Powiadają, że jej podziemia skrywają stary grobowiec Maelchora i więzienie jego duszy. Znasz jego historię?
- Nie. - Pokręcił bezwiednie głową Thail. - Nie znam - odburknął.
- Był ponoć tak potężnym czarnoksiężnikiem, że zaklął swoją dyszę w kryształy. Coś jednak poszło nie tak, a on sam został uwięziony. Ten, kto przyzwie go z powrotem, po pokonaniu jego demonicznego odzwierciedlenia, posiądzie jego wiedzę i moc.
- Kuszące - rzucił od niechcenia - ale mało praktyczne i prawdopodobnie demon się wymknie i zacznie pustoszyć nasz świat. Z resztą to i tak stek bzdur. Nawet jeśli się go pokona, zapewne i tak nie posiądzie się jego wiedzy bo i jak? Słowo pisane. Oto prawdziwa wiedza.
Morrigan uśmiechnęła się doń wyzywająco. Syntia nie skomentowała jego słów.
- W takim razie zgliszcza Starej Wieży - mruknął Thail.
- Nie tak zaraz… - urwała ponuro czarodziejka. - Jest jeszcze coś. Septentrionowie przyłączyli się do Koalicji.
Zapadłą cisza. Thail na pierwszą chwilę nie wiedział za bardzo, co powiedzieć. Nic mu nie mówiło to nazwisko. I naglę wierzgnął jakby ukłuty drzewcem w tył biodra, prawie przy tym stając. Morrigan patrzała na niego zdezoriętowana.
- Septentrionowie to najbardziej wpływowa rodzina w Gondwanie - wyjaśnił Thail. - Bardzo zamożna i szanowana. - Tu mag zwrócił się do Syntii. - Rozumiem, że król nie kiwnie nawet palcem?
- Pertraktują - podjęła z trudem. - Ale wiem, że nic z tego nie będzie.
Mag zamarł. Nie w smak mu było zadzierać z rodziną Septentrionów.
 

chesterking

chesterking

Użytkownicy
posty60
Propsy31
  • Użytkownicy
Szczerze to ten tekst jest bardziej zawiły od wcześniejszego. I to mi się podoba. Aż obraz wydarzeń sam się tworzy. ;p  
Może i nie jestem znawcą, ale takie teksty cieszą moje oczy.

To teraz troszeczkę krytyki. :D
Jak wcześniej wspomniałeś popracuj nad błędami. Może i nie są to BARDZO istotne błędy, ale zawsze lepiej to wygląda. :D  Przez pewną chwilkę czytania odniosłem wrażenie, że wątki się trochę zaczęły gubić( oczywiście według mnie, nie wiem czy inni mają podobne bądź odmienne zdanie na ten temat).

Tyle ode mnie.

Ps. O następną dawkę tekstu nawet nie śmiem prosić.
 

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy

Kito

Kiedy wstaje świt: Epizod V
#13 2012-10-11, 20:22(Ostatnia zmiana: 2012-10-11, 20:26)
Szczerze to ten tekst jest bardziej zawiły od wcześniejszego. I to mi się podoba. Aż obraz wydarzeń sam się tworzy. ;p  
Może i nie jestem znawcą, ale takie teksty cieszą moje oczy.

To teraz troszeczkę krytyki. :D
Jak wcześniej wspomniałeś popracuj nad błędami. Może i nie są to BARDZO istotne błędy, ale zawsze lepiej to wygląda. :D  Przez pewną chwilkę czytania odniosłem wrażenie, że wątki się trochę zaczęły gubić( oczywiście według mnie, nie wiem czy inni mają podobne bądź odmienne zdanie na ten temat).

Tyle ode mnie.

Ps. O następną dawkę tekstu nawet nie śmiem prosić.
Kurde mać! Powiedziałbym, że spuściłbym się w nogawkę z podniecenia, że ktoś tak bardzo może chwalić mój tekst, motywować mnie do dalszej pracy (i tak konstruktywnie krytykować moje pisanie!), ale jest to bardzo niekulturalne więc powiem, że łezka mi się w oku kręci!  :wink:   :ok:  
Tak, błędy są i to przeokropne czasami, aż wstyd bierze :facepalm:  ale usprawiedliwiam to tym, że nie wiele w życiu książek przeczytałem... No... I tym, że jestem dyslektykiem :pokerface:  
Racja, wątki czasami się mi gubią (wiem to, bo ktoś mi też już to mówił, choć może jest to też takie zawiłe, bo wrzucam wyrwane z kontekstu skrawki?  oO  )... Niestety subiektywny "kąt" widzenia nie pozwala mi określić gdzie i tu chciałbym Cię prosić, abyś mi powiedział gdzie konkretnie się gubisz. Byłbym za tą wskazówkę wdzięczny. :wink:
Powaga?! Da się to wyimaginować?! oO
No... chyba nie mam więcej pytań...? Nie, zdaje się, że nie mam ^^  OK!  :ok:   Les#msg1056197s Roll!

Cytuj
V (to już przeczytałeś, dopisałem jedynie jeden akapit przed VI i to właśnie stamtąd polecam zacząć ;))

- Ciii, Szept - Thail pochylił się w siodle. Pogłaskał konia po grzywie.
Z daleka w ciemności biły światła zajazdu. Wznosił się na wzgórzu, opodal skalnego łuku w przełęczy. Thail zeskoczył ciężko z konia. Przerzucił uzdę przez łeb i ruszył na przód.
- Już jesteśmy. Wiem, wiem. Nie parskaj. Spokojnie - mówił mag. - Już tuż tuż. Zaraz coś zjesz. - Skóra na szyi konia zadrżała, gdy tylko ją poklepał.
Karczma znajdowała się wyżej, niż się z początku wydawało. Na blankach ostrokołu widać było wartowników z pochodniami i halabardami. Byli doskonałym celem jak uznał zielonooki. Kiedy znalazł się przy zamkniętej bramie, stwierdził, że poczułby się bezpieczniej gdyby się za nią znalazł.
- Kto idzie! - zawołał odźwierny. - Gadaj ktoś ty!
- Swój! - odparł spokojnie mag. - Thail. Szukam noclegu.
- Skądeś przybywasz?
Mag westchnął.
- Z daleka. Jestem zdrożony. Otwórz dobry człowieku. - Mówił na tyle wyrozumiałym tonem, na ile pozwoliła mu na to cierpliwość. Drewniana furta po chwili donośnego tupotu rozwarła się. W progu stanął młody mężczyzna, w brązowej, grubej kurtce.
- Wyglądasz jak trup! - żachnął się zniesmaczony, kiedy zbliżył ogień pochodni do twarzy maga.
- Wspominałem już, żem zmęczony… Wpuścisz mnie, czy mam przenocować na zewnątrz?
- A czym zapłacisz włóczęgo? - Wartownik nie rezygnował.
Przy świetle pochodni w zielonych oczach maga zapłonęły iskierki irytacji.
- Złotem - mruknął. - A teraz otwórz bramę, bo konia do stajni trzeba zaprowadzić. Tylko szybko.
Mężczyzna jakby zawahał się. Cofnął się o krok poczym zamknął drewniane drzwi. Brama otworzyła się na tyle, bo mógł się w niej zmieścić koń. Thail znalazł się na podwórcu. Spojrzał na piętrową karczmę. Wyglądała przytulnie, zdałoby się, kusząco.
Każda porządna karczma wyglądała kusząco. Zwłaszcza po całym dniu wędrówki. Postąpił krok dalej. W tym momencie zza drzwi wyskoczył jakiś pijak wykrzykując klątwy. Przez chwilę mag zastanawiał się, czy jednak nie zawrócić. Przypuszczał jednak, że następna karczma czeka go daleką stąd. Chciał odpocząć, dlatego też i wszedł do środka.
- Czego? - Prychnął karczmarz, gdy zielonooki zbliżył się do szynkwasu.
Thail uśmiechnął się smutno.
- Czuję się prawię jak elf - mruknął. - Chcę kolacji, izby na jedną noc. No - zastanowił się. - I owsa, dla konia. Izbę, możliwie najmniejszą - dodał po chwili.
Szynkarz mierzył go wzrokiem wspierając się na buduarze.  Pewnie nie w smak mu było gościć tak bladego przybysza. W istocie Thail wyglądał jakby był chory. Zawsze tak wyglądał i prawdopodobnie dlatego każdy omijał go jak trędowatego.
- Widzę, że trzos macie - stwierdził zamyślony szynkarz. - Chodźcie za mną.
Przeszli krótkim korytarzem. Karczmarz otworzył pierwszy pokój po lewej stronie. Był czysty i przytulny.
- Kolację przyniosę za chwilę - zakomunikował gospodarz poczym położył klucz do pokoju na komodzie i wyszedł.
Thail dotknął pościeli łóżka, odpinając rękawice. Położył je na parapecie okna. Stolik już nakryty obrusem, znajdował się na środku. Położył na nim skurzany trzos. Na powale wisiała lampa. Mag odpiął miecz i położył go na komodzie. Rozebrał się do koszuli, zawinął jej rękawy i wyszedł z izby, zamykając ją przy tym na klucz. Gwar z sali gościnnej odbijały się w całej karczmie.
Na podwórzu było zimniej. Ktoś rozmawiał z karczmarzem. Przez chwilę zielonookiemu wydawało się, że to jakaś mroczna postać. Przetarł oczy. Teraz już karczmarz stał sam.
- Już niosę kolację - odezwał się podchodząc do maga. - Podać ją do pokoju?
- Jest zamknięty… - rzucił zamyślony. - Już go otwieram.
Dobra, ciepła zupa, dwie pajdy chleba pokrytego smalcem. Dobra kolacja. Gospodarz życzył smacznego, kiedy znikał w drzwiach. Kiedy Thail skończył zamknął drzwi na klucz i położył się do spania. Okiennica, znajdująca się naprzeciw drzwi, a teraz już pod stopami maga, znajdująca się w niedalekiej odległości od korony łóżka, wpuszczała srebrzystą smugę światła.
Ranek był zwyczajny tylko trochę wcześni. Tylko nie teraz! Pomyślał mag.
Kogut ryczał w niebogłosy, budząc cały zajazd. Zielonookiemu przemknęła myśl, że ugotuje go ognistą kula i da na rosół karczmarzowi. Zaraz jednak opamiętał. Wstał leniwie z łóżka, gramoląc się niemiłosiernie.
Kiedy zapłacił czynsz, zasiadł przy stole. Nie chciał zrazu ruszać w drogę. Najsampierw chciał się obudzić. Piaskowy dziadek jak mu się zdało zasypał go cebrem tego wszetecznego pyłu. Czekał więc jakąś chwilę jakby na zbawienie, kiedy do zajazdu wtargnęła elfka. Nie poznał jej od razu, gdyż nie zwracał na nią większej uwagi. Kiedy jednak pokłóciła się z karczmarze, jak to mają w zwyczaju elfy, gdy przychodzą do ludzkiej karczmy, poznał jej głos.
Alaja.
Mag odwrócił się raptownie, jakby strzelony w pysk, gdyż siedział on plecami do szynkwasu. To była ona postać o długich złotych włosach. Po skroniach spadały jej warkoczyki. Miała oczy koloru oceanu i ostre rysy pociągłej i chudej twarzy. Miała na sobie niebieską tunikę w regularnie postrzępione rękawy. Spadała ona nisko na uda, gdzie była również postrzępiona w regularny zygzak. Czarny gors wiązany z tyłu, sprawiał, że wyglądała na bardzo szczupłą. Podkreślał również jej wdzięki. Na nogach miała naciągnięte brązowe pończochy, dochodzące do górnej części uda. Na stopach zaś, miała lekkie trzewiki, których nos wygięty był do góry.
Skonfundował się, kiedy wstał na równe nogi. Zanim jednak zdążył coś przedsięwziąć, ona odwróciła się do niego.


VI

Było ciemno w pomieszczeniu, gdy się obudził. Jego oczy momentalnie się przystosowały. Ciekawe, zastanowił się mag, czy myśleli, że ciemność mnie powstrzyma, czy po prostu też lubią ciemności?
Powróz na nadgarstkach wgryza się w nie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie ma na sobie rękawic, ani miecza na plecach. To nie było pocieszające. Rozejrzał się po ciemnej izbie. Po lewej pod zacienionym przez kawał wilczej skóry okno, stał stolik, zydel. Na środku mnóstwo wolnej przestrzeni. Po prawej dostrzegł drewnianą poręcz schodów.
Przepalił sznur, który pętał jego dłonie. Siłą woli. Wstał powoli. Słyszał piski myszy na dole delikatnie niczym muśnięcie promieni słonecznych na twarzy. Słyszał również trzask ognia. Kiedy wstaje świt? Zapytał sam siebie w duchu. Od razu zszedł po schodach, gdyż tam, nie pozostało nic. Na parterze palił się ogień w kominku.
Elfy spartaczyły robotę, pomyślał. Albo chciały, abym się uwolnił. Zawsze był dylemat. Jakieś „ale”, drugie dno, które dawało o sobie znać. Zawsze. Jak mogłem dać się tak podejść. Miłe oczka. Co ja sobie myślałem? Zawsze miałeś słabość do kobiet, odezwało się sumienie.
W stoliku tkwił sztylet. Thail wyciągnął go, ostrym szarpnięciem. Wetknął go sobie za pas. Kiedy ruszył do drzwi, usłyszał strzępy rozmowy. Runął gwałtownie na ścianę przy wejściu i zaczekał. Chciał wiedzieć, kto go pojmał i po co. Chciał również wymknąć się, bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Jednak nie widział sensu uciekać. Zaraz znów poczęli by go szukać.
Tylko po co?
Nie znajdował w sobie żadnej winy. Nawet sumienie go nie kalało a przecież takie wrażliwe. Drzwi rozwarły się. Do środka wdarło się światło dnia. Do środka weszło dwóch elfów, śmiejących się niczym niedźwiedzie. Śmiejące się elfy. To niebywałe.
Zakradł się do pierwszego i huknął go łokciem w czaszkę, kiedy drugi rozkładał się przed kominkiem. Zaskoczony poderwał się gwałtownie, jednak obcas na jego twarzy zdołał go przekonać, że to zły pomysł. Z nosa pociekła mu krew. O dziwo był przytomny, w przeciwieństwie do tego, który leżał pod nogami zielonookiego.
- Viael#msg1056197l - syknął elf, gramoląc się niezgrabnie.
Thail chwycił go za koszulę i podniósł bez żalu. Uderzył raz jeszcze w brzuch. Tamten skulił się, upadłby znów, gdyby nie to, że mag go trzymał. Z jego ust oprócz krwi wydobył się zduszony okrzyk. Delikatny, prawie dziewiczy.
- Tak, tak - zaczął lekceważąco Thai. - Dalej zgrywaj twardziela, a wyjedziesz stąd nogami do przodu.
Elf chwiał się, szarpany za ramię. Wyszarpnął niezdarnie nóż zza pasa i wygiął do tyłu, przygotowując się do wbicia go w głowę. Kolejne uderzenie w brzuch skutecznie go jednak powstrzymało. Sztylet upadł gdzieś na ziemię.
- Gadaj kto cię przysłał.
Elf wymamrotał coś w swoim ojczystym języku, czego mag nawet nie słuchał. Chciał, by przemówił w jego języku. Pańskim języku. Gruchnąłby go ponownie, gdyby nie powstrzymał nagle pięści. Elf cofnął brzuch resztkami sił odruchowo, ale nic by to nie dało.
- Kto cię nasłał! - ryknął zielonooki. Gdy zobaczył, że tamten znów coś szepce w elfiej mowie, tym razem gruchnął go bez ceregieli. Tamten łupnął głową o ścianę i stracił przytomność.
Mag zgiął się, chwytając sztylet, kiedy przez drzwi wpadła kolejna osoba.
Alaja.
Momentalnie chwyciła za łuk, napięła cięciwę i równie szybko posłała strzałę.
Nic się nie stało. Thail chwycił pocisk tuż przed prawym okiem, poczym wyrzuciwszy go bez zastanowienia, przyskoczył do elfki. Ta zamachnęła się i chlasnęła by go ramieniem łuku, gdyby nie uchylił się i runął w bok. Alaja posłała kolejną strzałę, jednak mag był szybszy. Odepchnął drzewiec i wyrwał piękny łuk elfce. Obezwładnił ją bez trudu, przycisnąwszy do siebie.
- Koniec zabawy - mruknął. - Kto was nasłał?
Złotowłosa szarpnęła się rozpaczliwie. Nie potrzebnie. Nie pomogły nawet słodkie oczka, na które nabrała go się za pierwszym razem.
- Zapytam jeszcze raz - zaczął cierpliwie. - Kto was nasłał? Jesteście łowcami nagród?
Zamilkł.
Teraz już wiedział wszystko. Wiedział również to, że się nie dowie od niej, kto za niego zapłacił. Nie było to bez znaczenia, jednak nie było to również najważniejsze. Mag zaryzykował. Ścisnął jej nadgarstek. Jęknęła z bólu, jednak się nie odezwała. Zdałoby się, nie mowa, gdyby nie pisnęła nagle.
- Przestań! Powiadają, żeś człek zły! Że zabijał naszych braci.
Thail rozluźnił uścisk. Chyba za bardzo, gdyż złotowłosa zdołała się wyrwać z uścisku.
- Kto? - Zapytał którko.
- Inny czarownik - rzekła posępnie, wściekła na niego. -  Zwą go Arvalt. Budził respekt. Zdaje się z koalicją poufalić.
Thail wzdrygnął się.
- Nie jesteśmy wrogami - urwał oschle. Alaja zdawał się słuchać. Trochę jak zahipnotyzowana. Mag jednak nie rzucił jednak żadnego zaklęcia. Czyżby wiedział, że elfy mnie nie zdołają zatrzymać? Czyżby chciał mnie tylko spowolnić? Takie myśli spowiły jego umysł.
Złotowłosa korzystając z chwili nieuwagi, chwyciła łuk. Thail powstrzymał ją jednak stanowczym gestem dłoni. Elfka podniosła łuk, jednak schowała go za plecy.
- Nie jesteśmy wrogami - powtórzył mag z naciskiem. Alaja wzruszyła ramionami.
Thail spojrzał po nieprzytomnych elfach. Zauważył, że obaj mieli jego rękawice i miecz, niby łupy przyodziane. Zerwał je zrazu i sam nałożył. Kiedy też to czynił, złotowłosa zauważyła srebrny liść, który wyłonił się spod koszuli.
Alaja wzdrygnęła się.
- Czekaj Viael#msg1056197l - odezwała się zdesperowana. Nie znała go z imienia. - Jesteś… przyjacielem elfów? - Wymamrotała zaskoczona.
- Thail, nie Viael#msg1056197l - mruknął. W języku elfów oznaczało to zielonookiego.
- Nie wiedziałam - rzekła przepraszająco.
Mag wzruszył ramionami. Odwrócił się. Nie interesowało go to co mam mu do powiedzenia najemna elfka. Chciał ruszyć spokojnie do stolicy. Nie wiedział jednak gdzie jest. Spojrzał na Alaje. A patrzał srogo. To przez nią bowiem Gilwen zginęła. Była z koalicjantami. Wypomniał jej to. Na to jej policzki poczęły spływać łzami.
- Myślisz, że tego chciałam? - rzekła desperatka. - Pojmali mojego brata! Szantażują mnie, że jeśli nie będę robiła co mi każą, on zginie!
Thail pochylił głowę. Nic nie powiedział. Ta poczęła szarpać go desperacko za rękawy kurtki na ramionach. Nie czuł nic wobec niej prócz pogardy, lecz byłą mu potrzebna, aby go wyprowadziła.
- Gdzie jesteśmy? - rzucił bezceremonialnie mag.
- W opuszczonej chacie, w lesie. Idą tu po ciebie.
- Dobrze. A więc wyprowadzisz mnie.
I wyszli na zewnątrz w las. Za chatą czekał na niego posłusznie jego koń i trzy konie elfów, przywiązane do koryta z wodą. Nikt ich nie przyłapał, ani też nie minął, gdy się przedzierali przez ostępy. Thail po jakimś czasie zorientował się wreszcie, gdzie się znajduje. Zbliżyli się do stolicy nieco.
- Postąpiłabyś roztropnie, gdybyś zaprowadziła mnie do Arvalta. - Rzekł mag.
- Nie… - wymamrotała Alaja. - Nie mogę. Nie wiem, gdzie się znajduje. Spotykamy się w umówionych miejscach… I  tylko w tedy, kiedy sobie tego zażyczy.
- Nic to w takim razie. - Wzruszył ramionami obcesowo, nawet na nią nie spojrzawszy. - Czas mi w drogę.
Mag zaczekał jeszcze chwilę, pochylony w siodle posępnie.
- Stój Thail - rzuciła niepewnie. - Arvaltowi widać na tobie zależy… Nie poradzisz sobie beze mnie.
- Jak do tej pory radziłem sobie świetnie sam. Wolę być sam… I nie zamierzam za to przepraszać.
- Mogłabym go zbywać… Nie wie, że go zdradziłam.
Tu mag spojrzał na nią surowo. Wystarczyła chwila, by złotowłosa skuliła się w siodle.
- Skąd mam wiedzieć, że i mnie nie zdradzisz? - powiedział zimno, beznamiętnie.
Nie ufał jej. Nie potrafił. Nie wierzył w jej dobre intencje, jakkolwiek szczere by one nie były.
- Pomóż mi… - rzekła błagalnym tonem. - On ma mojego brata… Zabije go jeśli… - na policzkach Alaji znów błysnęły perły przezroczystych łez. Nie dokończyła.
- Oczekujesz, że ci zaufam? Gilwen prawdopodobnie nie żyje. Mnie ogłuszyłaś i związałaś. Zostawiłaś elfy w chacie, zupełnie jakby były twoją własnością… Kiedy Arvalt znów się z tobą spotka, wydasz mnie przy pierwszej lepszej okazji. Nie Alaja… Nie zaufam ci.
- A kim ty jesteś, że możesz mnie osądzać? - Krzyknęła zrozpaczona.
Mag znów pochylił głowę. Wolał milczeć. Wiedział, że nie ma prawa jej osądzać, że sam jest nikim. Złotowłosa elfka zabiła mu ćwieka, jednak nie czuł przez to gniewu. Nie czuł nic. Było mu to wszystko obojętne. Jednak kiedy pomyślał, że może go wydać, zrodziły się wątpliwości.
- A jeśli dowiodę swej lojalności? - wymamrotała przez łzy, zupełni jakby czytając jego myśli.
- A jak chcesz tego dokonać? - Thail zmarszczył brwi. - Nie ważne. Wszystko mi jedno. Wiedz, że jeśli mnie wydasz, długo będziesz tego żałować.

VII

Kiedy przybyli do stolicy, przywitała ich posępna wieść, wedle której król Arint miał nie żyć. Jednak mag od początku nie dawał wiary tym wieściom. Zdało się, że Alaja była poruszona tym bardziej niż on. Nie wiedział czemu, ale nie potrafił wykrzesać w sobie choć odrobiny bojaźni i skruchy. Rycerzem już raczej nie będę, pomyślał. Pogodził się bez najmniejszego trudu z faktem, że się na niego nie nadaje.
Wędrowali ulicami. Minęli posąg, który przyciągnął uwagę zielonookiego. W istocie posąg był biały, jakby z wapnia. Przedstawiał on wojownika bez twarzy. Wzbudzał on dziwne uczucia, jednak na magu nie wywarł większego wrażenia poza tym, że przyciągnął jego uwagę. Posąg ten miał upamiętniać kogoś, kto stanął w obronie uciśnionych. Kiepsko jednak spełniał swoją rolę, taka myśl przemknęła po głowie maga. Po jaką cholerę stawiać posąg ku pamięci wojownika, skoro i tak nie ma on twarzy, i nie można go ni jak scharakteryzować?
Posągów w Alceonie nie było aż tak wiele. Wszystkie były zabytkami, które stanowiły spuściznę kultury Gondwany, jak również wszystkie były porośnięte mchem albo obsrane przez przypadkowe ptactwo. Na przykład posąg arcykapłana Dellanida był właściwie nie do rozpoznania. Z resztą nie tylko on bo przesławny rycerz Orik z Toriny, który ma teraz więcej złota niż król, a sławą cieszy się na całe Trójświecie, nie różni się bardzo od posągu woja bez twarzy. Jednak Thail miał to w głębokim poważaniu. Prawdopodobnie w głębokim poważaniu miałby również to, że jego posąg jest również obsrany… Był tylko jeden malutki szkopuł… Thail nie miał własnego posągu.
Od ulicy, ze strony rynku bił tłok. Zielonooki nie chciał się tam kierować. Ugrzązłby szybko, w tej grzmiącej i wściekłej tłuszczy. Zebrali się pewnie, by maglować wieści o śmierci króla.
- Propaganda - rzucił kpiąco Thail. - Namieszać w głowie motłochu, zrobić szum i znów namieszać w głowie. Szybki przepis na przewrót w kraju.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że tą propagandę mógł właśnie siać Arvalt, głowa koalicji. Nie był jednak na tyle głupi, by wyznaczyć sobie za punkt honoru, wyplenienie tej propagandy. Do czego to doszło?, grzmiał Thail sam w sobie. Już nawet publicznie oznajmiają, że król nie wróci. To było coś… wręcz zaskakującego! Potrzeba było nie lada odwagi, żeby wystąpić publicznie i obwieszczać te rzeczy! Gdyby byli tam strażnicy, którzy dziwnym trafem gdzieś się zapodziali, zapewne powiesili by tego krzykacza bez jakichkolwiek ceregieli. „Za sianie postrachu wśród plebsu i mieszczaństwa”, jak przypomniał sobie mag słowa dobrotliwego strażnika.
Ominęli więc rynek krótszą drogą, nie ingerując tym samym w sprawy polityczne. Markiz, który ich zatrzymał za ratuszem, wypytywał kogoś w jego rodzimym języku. Pochodził z Rodinii, jak wnosił z akcentu Thail. Kiedy jednak skończył z rozmówcą zwrócił się do niego.
- Mości panie! Cóż też tu was przywiało? - Zapytał jakby wesoło. - Wy też w sprawie wieści, które rozpanoszyły się po mieście jak wszy po dupsku?
- Zdaje mi się, ze gdybyśmy przybyli w sprawie wiadomości, bylibyśmy razem z motłochem. Dobrze miarkuję? - zapytał brawurowo Thail.
- Tak, tak - powtórzył szybko markiz. - Zaiste. A więc co was sprowadza do Gondwany? Ojoj! Niech zgadnę… Przybyliście z listami do najwyższej doradczyni królewskiej?
To podsunęło zielonookiemu pewną myśl. Gdyby go niech cieli wpuścić na zamek, mógłby powiedzieć, że przybywa z listami do kogoś. Kwestia tylko do kogo? Nie znał nikogo na zamku.
- Muszę was jednak zmartwić - ciągnął Rodinianin - Celti nie ma na zamku. Powinna być z królem, ale powiadają, że zaniedbała obowiązki - powiedział z kuglarskim współczuciem dla najwyższej doradczyni markiz. - Tak, tak - powiedział z jeszcze bardziej udawanym przejęciem.
- Dobrze - przerwał ostro mag, monolog markiza. - Miło się rozmawiało, ale czas mi w drogę - rzucił obojętnie mag.
Z trudem wyrwał się ze szponów gadatliwego markiza, który chyba na siłę szukał bratniej duszy, z którą mógłby porozmawiać, lub której mógłby się wyżalić. Zielonookiego jednak nie interesowały niczyje żale, dlatego zignorował nawoływania Rodinianin, i pomknął dalej.
Do górnego miasta wpuścili go niechętnie. Musiał trochę okłamać strażników, a że nie wyglądał na ostatniego włóczęgę, wpuścili go bez zbędnej manifestacji brzeszczotów. Z Alają był większy problem. Tu jednak przyczyniał się bardzo Syntia, która przybyła już wcześniej do miasta.
- Słyszałeś te bzdury? - zapytała, kierując się w stronę zamku.
- Owszem. - Mruknął Thail.
- Jakiś parszywy krzykacz, rozpuścił plotkę, że król nie żyje! Dasz wiarę?
- Mhm - przytaknął. - Czyżby Koalicja chciała przejąć tron?
- Raczej im się to nie uda, do póki Alfa trzyma tu porządek - oznajmiła czarodziejka.
- Alfa…? - Zastanowił się mag. - To musi być ciekawe. Ale nie to chciałbym przedyskutować.
Tu mag spojrzał na złotowłosą elfkę.
- Alaja była w zmowie z Arvaltem - wyjaśnił mag. Syntai stanęła ja wryta, jakby nie dowierzając własnym uszom. - Słyszałaś o nim?
- Owszem - odparła pospiesznie. - Nie rozumiem czemu ja tu przyprowadziłeś. - Rzekła z zakłopotaniem. - To nie rozważne! Chyba jej nie ufasz.
- Nie. Ale może być całkiem przydatna.
Elfka spuściła wzrok. Czuła się najwyraźniej zażenowana. Thail od razu to zauważył. Syntia przyglądała się jej badawczo. Przez chwilę mag miał wrażenie, że czarodziejka zechce zabić elfkę, albo wyda ją straży. Sam nie wiedział skąd taka myśl.
- Tak - rzekła wreszcie, bardzo przeciągliwie. - W istocie może być przydatna. Co jednak będzie, jeśli nas wyda? Co jeśli służy nadal temu plugawemu szelmie? Będę musiała wypalić jej oczy - rzuciła, patrząc nadal na Alaje. Thail przypuszczał, że chce ją nastraszyć. Przez chwilę sam zdawał się nawet dygotać na myśl o tym jakie szkody na ciele, mogą uczynić magowie.
- Dobrze, jeśli byłaby pod twoim nadzorem - stwierdził Thail. - Nie chciałbym, aby jakieś cenne pergaminy, dostały się w ręce Koalicji…
- Spokojnie. Osobiście się nią… Zaopiekuję - zapewniła Syntia.

Dzięki wpływom czarodziejki Thail mógł porządnie się wyspać, a jego koń, mógł porządnie się najeść, korzystając z wygód porządnej królewskiej stajni. Izdebka była nieduża. Thail nie przepadał za ogromnymi sypialniami. Im mniejsza, tym lepsza.
Kiedy wstał świt, mag wziął porządną kąpiel. Woda była gorąca i spieniona. W łaźni nie było nikogo, to też Thail miał spokój. Ta myśl dodała kąpieli jeszcze więcej finezji, a tym samym pociechy z niej. Minęła upojnie. Kiedy odział ładny strój, który sprawiał, iż Thail mógł mylić się ze szlachcicem, ruszył do czarodziejki.

VIII

Syntia była u siebie. Thail zapukał do drzwi. Wszedł do środka dopiero, kiedy usłyszał zapraszające zawołanie czarodziejki. W środku było mile ciepło, wszak jednak mag był po gorącej kąpieli, i nie poczuł tego dobrotliwego muśnięcia ciepła na skórze...
Dalej się pisze xD
 

Żadna Głupia Spółgłoska

Żadna Głupia Spółgłoska

Użytkownicy
Mniejszość Żydowska na HMS Stuleja
posty2557
Propsy3534
ProfesjaGracz
  • Użytkownicy
  • Mniejszość Żydowska na HMS Stuleja
Nie przeczytalem wszystkiego, ale w sumie po przeczytaniu wczoraj paru linijek wzielo mnie, zeby samemu wrocic do pisania po dosc dlugiej przerwie (po co mam czytac, skoro mozna pisac? :D ). Kiedy dopracuje to co stworzylem zeszlej nocy, takze wsadze to do mojego tematu, musze tylko pouzupelniac luki bo mam tendencje do zostawiania dziur.

Sam tekst wydaje mi sie jakosciowo calkiem dobry, ale potrzeba Ci jeszcze warsztatu. Czesto uzywasz dziwnych sformulowan, tak jak z ta konserwatywna krytyka - cos Ci swita, ze istnieje taki frazeologizm, ale nie jestes pewien wyrazu. Jak na opowiadania tutaj na forum wypada to wszystko jednak calkiem dobrze. Nie jestem wielkim fanem magicznego fantasy, ale fabularnie tez nie jest zle. ;)
 
Często odkrywa się, jak naprawdę piękną jest rzeczywiście piękna kobieta dopiero po długim z nią obcowaniu. Reguła ta stosuje się również do Niagary, majestatycznych gór i meczetów, szczególnie do meczetów.
Mark Twain

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy

Kito

Kiedy wstaje świt: Epizod V
#15 2012-10-12, 17:48(Ostatnia zmiana: 2012-10-12, 20:48)
po co mam czytac, skoro mozna pisac? :D
Haha xD Widzę, że nie tylko ja wyznaję tą złotą zasadę :lol:  :ok:  

(...)musze tylko pouzupelniac luki bo mam tendencje do zostawiania dziur.
Witaj w klubie :pokerface:  :wink:

Ogólnie tak:
Po 1. Już przygotowywałem się na ostrzy bluzg, ale widzę, że:
a) albo ja jestem dobrm (względnie dobrym) pisarzem, albo
b) tutejsi użytkownicy przestali tak mocno jechać po żółtodziobach ALBO
c) jestem do dupy, ale inni są jeszcze gorsi :lol2:
Po 2. To masz rację, brakuje mi warsztatu bardzo, bardzo, bardzo i jeśli nie będę czytał jak poparzony, (a póki co muszę się zmuszać do czytania) to nigdy nie wyrobię warsztatu... A niestety przez samo pisanie nie nauczę się wszystkiego... Jedyna książka do której mnie czytania ciągnęło to było Dragon Age Davida Gaider#msg1056281a (o tym, że do gry również mnie ku*ewsko ciągnęło nie wspominam :lol: ).
To wszystko z mojej strony, dziękuję za dobre słowo :wink:
 

Żadna Głupia Spółgłoska

Żadna Głupia Spółgłoska

Użytkownicy
Mniejszość Żydowska na HMS Stuleja
posty2557
Propsy3534
ProfesjaGracz
  • Użytkownicy
  • Mniejszość Żydowska na HMS Stuleja
Na ostrzejszy bluzg raczej nie mam czasu. Ogólnie klimat całkiem ciekawy, wyrazisty, jednak samo fantasy i magia średnio mi pasują, a że to już kwestia gustu, to tego za bardzo krytykować nie mogę. Są jednak inne rzeczy, które można poprawić, np. czułem się nieco skonfudowany czytając opis biblioteki - był niewystarczająco dokładny i miałem złe pierwotne wyobrażenie, które potem musiało się nagle zmienić, a tego nie lubię i zdezorientowało mnie na tyle, że nie potrafiłem skupić się na dalszym wątku. Teraz zerknąłem na ten fragment jeszcze raz i już widzę, gdzie popełniłem błąd - po prostu przeczytałem pierwszą linijkę "z automatu" i w ogóle nie zwróciłem uwagi na jej treść. Wyobraziłem sobie wielki, wysoki budynek otoczony murem, a więc spodziewałem się, że bohaterka po przejściu przez bramę (na szczycie której widniało Słońce i Księżyc) znajdzie się na dużym dziedzińcu pokrytym trawnikami i kwiatami. Wniosek z tego - rozbuduj nieco wstępny opis, daj czytelnikowi chwilę, na wyobrażenie i uzmysłowienie wszystkiego, a dopiero potem przechodź do czynów. W sumie zacząłbym nawet od:
Cytuj
- Biblioteka Słońca i Księżyca - westchnęła Syntia, stając naprzeciw zagłębionej w skalnej wnęce strzelistej bramy
A potem kontynuował z dokładniejszym opisem. Dopiero po paru linijkach dziewczyna postąpuje krok naprzód, kiedy zdąży się już napawać widokiem.

Tyle na razie, mam nadzieję, że pomogłem.
 
Często odkrywa się, jak naprawdę piękną jest rzeczywiście piękna kobieta dopiero po długim z nią obcowaniu. Reguła ta stosuje się również do Niagary, majestatycznych gór i meczetów, szczególnie do meczetów.
Mark Twain

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy

Kito

Kiedy wstaje świt: Epizod V
#17 2012-10-12, 20:12(Ostatnia zmiana: 2012-10-12, 20:18)
(...)A potem kontynuował z dokładniejszym opisem. Dopiero po paru linijkach dziewczyna postąpuje krok naprzód, kiedy zdąży się już napawać widokiem.

Tyle na razie, mam nadzieję, że pomogłem.
Chłopie i to jak?! Potrzebuję jak najwięcej konstruktywnej krytyki, żebym wiedział, gdzie popełniam błędy, a nie, żebym się demotywował... Choć w sumie nie jestem dziewczyną, także nie powinienem się jednak obrażać na każdą negatywną opinię, ale mimo wszystko chyba nikt nie lubi, kiedy się nim karci i go bezpodstawnie krytykuje :)
Choć nie wiem czy dobrze Cię zrozumiałem... Masz na myśli, żeby najpierw dać to, że bohaterka ,,wzdycha" a potem opis? No w sumie to logiczne jest... Chyba... Kurde no... właśnie dlatego nie lubię komunikatorów :facepalm:  :pokerface:
Nie mniej dziękuję Ci KONSTRUKTYWNĄ krytykę :wink:  :ok:
PS. Poprawiłem to tak:
Cytuj

Front zionącej czernią pieczary odgrodzony był złotą bramą. Widniały na niej insygnia: słońce i półksiężyc. Czarodziejka wkroczyła po kilku stopniach, stanęła u podnóża szczytu.
- Biblioteka Słońca i Księżyca - powiedziała Syntia, po czym włożyła klucz do bramy.
Wrota rozwarły się leniwie. Czarodziejka musiała się cofnąć o kilka kamiennych schodów, bo zostałaby zepchnięta. Przekroczyła próg. Biblioteka była ogromna pod względem wysokości.
Syntia stała na tle nienaturalnie wielkiego i zapewne także długiego korytarza. Na jego końcu było ciemno, bo światło po prostu tam nie sięgało. Z głównego tunelu odchodziły na boki inne równie wysokie korytarze.
Czarodziejka była tu wielokrotnie. Poruszała się po bibliotece swobodnie. Nie czekała dłużej i ruszyła na przód.
Nie czekała dłużej. Ruszyła na przód... bla bla bla
 

Żadna Głupia Spółgłoska

Żadna Głupia Spółgłoska

Użytkownicy
Mniejszość Żydowska na HMS Stuleja
posty2557
Propsy3534
ProfesjaGracz
  • Użytkownicy
  • Mniejszość Żydowska na HMS Stuleja
No skąd niby wiadomo, że pieczara zionie czernią, skoro jest zagrodzona złotą bramą? Dużo nie zmieniłeś, wciąż ten opis zaczyna się znikąd, bez polotu, i wciąż jest równie "nieopisowy".
 
Często odkrywa się, jak naprawdę piękną jest rzeczywiście piękna kobieta dopiero po długim z nią obcowaniu. Reguła ta stosuje się również do Niagary, majestatycznych gór i meczetów, szczególnie do meczetów.
Mark Twain

Kito

Kito

Użytkownicy
posty162
Propsy17
  • Użytkownicy

Kito

Kiedy wstaje świt: Epizod V
#19 2012-10-13, 10:35(Ostatnia zmiana: 2012-10-13, 10:38)
No skąd niby wiadomo, że pieczara zionie czernią, skoro jest zagrodzona złotą bramą? Dużo nie zmieniłeś, wciąż ten opis zaczyna się znikąd, bez polotu, i wciąż jest równie "nieopisowy".
Brama mi się kojarzy jako tako z bramą, a nie ze szczelną nieprzepuszczającą światła ścianą... Jak kilka złotych prętów z insygniami może powstrzymać bohaterkę przed zerknięciem do ,,zionącej czernią pieczary"?
Ale masz rację, będę musiał to dopracować :ok:

Miast złotych ornamentów wyobraź sobie to co napisałem:
 


0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
0 użytkowników
Do góry