Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Luke_Flamesword

Strony: [1]
1
Offtopic / Oficjalny hymn theModders
« dnia: 2012-09-28, 23:59 »
Witam, jako iż theModders jest forum z wieloletnimi tradycjami, dotyczącym równie wieloletniej i tradycyjnej, a wręcz antycznej gry - powinno mieć własny hymn, aby dobrze się prezentować na dzikich wertepach Internetu i żeby się nie śmiały się z nas inne fora skupione wokół archaicznych gier.

O to mój kandydat:

https://www.youtube.com/watch?v=SXT3YFjRJ_E




Proponuje też, aby przy logo forum, dokleić do tych trzech postaci Uzbeka z wiadrem.

2
Pisarstwo / Tańczący z emocjami
« dnia: 2012-09-20, 12:32 »
Zacząłem ostatnio pod wpływem weny pisać małe opowiadanko, co prawda osadzone w świecie TES, ale że jest tutaj trochę osób, które zna tą serie gier, to uznałem że tutaj też je zamieszczę. Opowiadanie przedstawia alternatywną fabułę Skyrim pozbawioną patosu, bohaterstwa i innego crapu. Znajomość gry nie jest konieczna do czerpania przyjemności z czytania, choć na pewno przyda się, aby wyłapać wszystkie smaczki.




Halgen? A może Helgen?
Nie jestem nawet pewien jak ta dziura na krańcu świata się nazywa, co jest lekko dołujące biorąc pod uwagę fakt, że jest to ostatnie miejsce w Tamriel jakie jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Nie wiem także czy ręce mi drżą z powodu przejmującego chłodu czy też nerwów. Nie wiem czy mam czuć ulgę, że zaraz wszystko się skończy czy też panikować i błagać o życie. W głowie mam jeden, wielki mętlik.
Jedyne czego jestem pewien to to, że jest naprawdę bardzo, ale to bardzo zimno. Mógłbym się założyć, że jeśli nie zetną tej mojej głupiej głowy w ciągu najbliższej godziny to i tak zamarznę na śmierć.
Ah tak, zapomniałem wspomnieć – właśnie stoję w kolejce do kata. Chętnie bym opowiedział jak doszło do tego wszystkiego, ale moja historia najwyraźniej i tak dobiega końca.

Ciach. Poleciała kolejna głowa, jednego rebelianta mniej. Strażnik wyczytujący kolejne to nazwiska skazańców podchodzi do mnie – nadeszła moja kolej.
-   William Stanwood!
Moje serce zatrzymuje się moment, a głupia i nielogiczna nadzieja że być może to jakaś pomyłka, że być może nikt mnie nie wyczyta i za chwilę będę w drodze do domu, została brutalnie zabita.

Gdzieś w oddali rozlega się pomruk tak złowrogi, że aż na moment wszyscy się zatrzymują i w ciszy wsłuchują w przestrzeń. Nawet ja na moment poczułem grozę większą od strachu przed nadchodzącą śmiercią. Jeden ze strażników przerwał ciszę, żartując że to pewnie burczy w brzuchu ukrywającym się w górach Gromowładnym. Wśród Cesarskich rozległ się śmiech – jedynie przywódca grupy włożył odrobinę wysiłku w zachowanie powagi.
Mnie jednak nie było do śmiechu, moja przewrażliwiona na niebezpieczeństwa intuicja podpowiadała mi, że to bardzo zły znak. Jakby już nie mogłoby być gorzej.
Rozglądając się naokoło, moją uwagę przykuł stojący zaraz za mną skazaniec – potężnie zbudowany Nord, jako jedyny z jakiegoś powodu zakneblowany – pewnie jeden z tych krzykaczy, którym się zamyka usta żeby nie psuli przedstawienia. Biła od niego jakaś taka dziwna aura dumy i siły, przynamniej osobiście tak to odczuwałem. W każdym razie to co mnie najbardziej zainteresowało w tym osobniku to jego oczy, a raczej to co w nich zobaczyłem. A był to lęk człowieka, który normalnie powala mamuty jedną ręką. Ta osoba najwyraźniej potrafiła zidentyfikować źródło tego pomruku, a jej reakcja mnie przerażała. Jeżeli boją się ludzie, którzy wyglądają na nieustraszonych, to co ja mam zrobić? Rozpaść się na kawałki ze strachu?

Moje rozmyślania przerwał strażnik od listy, który w międzyczasie zdążył się uspokoić i przestał się krztusić ze śmiechu.
-   Stanwood! Nie stój jak kołek i ruszaj w stronę tego sympatycznego pana z toporem. I nie smuć się tak.  – palec wskazujący strażnika pojawił się niezwykle blisko mojego czoła, celując w sam jego środek – Zaraz zrzucimy ci ten ciężar z barków.
Cesarski zaczął się ponownie krztusić ze śmiechu, jakby miał zaraz skonać, nie zauważając nawet fali zażenowania i złości, która poleciała w jego stronę prosto od przełożonego i rozbiła się na kilku pobliskich osobach rozpryskując się okazale. Część z nich poczuła się winna, nie wiedząc czemu.
Ah, kolejna rzecz o której nie wspomniałem. Jestem niezwykle wrażliwy, nawet jak na Bretona, na postrzeganie ludzi na nieco subtelniejszych płaszczyznach niż ta fizyczna. Sfera emocjonalna jest często dla mnie aż nadto wyraźna. Wspaniały dar, dzięki któremu wiele zyskałem, ale jeszcze więcej zaraz stracę.

Ruszyłem niepewnym krokiem w stronę kata, mając wrażenie że nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa. Jeszcze nigdy nie odczuwałem ich w ten sposób - były niezwykle ciężkie i najwyraźniej miały ochotę dramatycznie zemdleć.

Wtem rozległ się po raz kolejny złowieszczy ryk, tym razem dużo głośniej i wyraźniej, a zza najbliższej góry wyłoniła się ogromna, skrzydlata, czarna i łuskowata bestia. Tak mnie to zaskoczyło i przestraszyło, że osunąłem się na kolana lądując w błocie i śniegu. To najwyraźniej było już zbyt wiele dla mojego ciała.
Mój umysł zaczął pracować na pełnych obrotach, przypominając sobie i analizując niezliczone bestiariusze, które miałem okazje studiować przed laty. Szukałem logicznego wyjaśnienia na to co zobaczyłem, bo nie byłem w stanie przyjąć do wiadomości, że od tak sobie przyfrunął najprawdziwszy smok. To nie mogła być prawda. Pewnie mam już urojenia z powodu nieumiejętności pogodzenia się z nadchodzącą śmiercią. A może już umarłem i o tym nie wiem? Czytałem o istnieniu takich duchów. Ewentualnie zupa, którą mi dali rano była nieświeża – wiedziałem, że ma jakiś taki dziwny, podejrzany smak. Może nawet mnie czymś naćpali, żeby mieć ze mnie ubaw.
Tymczasem moje niezwykle realistyczne urojenie wylądowało na dachu jednego z domów, powodując tym samym niesamowity chaos, panikę i przerażenie. Mnóstwo ludzi uciekało we wszelkie możliwe strony, inni stali otępiale jakby nie dotarło do nich jeszcze to co się dzieje. Wśród tego całego hałasu i zgiełku, przywódca żołnierzy próbował wydawać jakieś rozkazy, ale widząc że większość żołnierzy albo go nie słyszy albo ignoruje, poddał się, burknął coś o odwrocie i ruszył w kierunku stajni.
Smok wydał  z siebie jakiś dziwny krzyk, brzmiący niepokojąco ludzko i znów wzbił się w powietrze. Niespodziewanie niebo zasnuło się gęstymi chmurami, a na okoliczne budynki zaczęły spadać ogniste kule, których źródło było najwyraźniej gdzieś w tych chmurach. Klęczałem przerażony pośród ognia, błota i topniejącego śniegu nie mogąc się ruszyć, jedynie biernie obserwując ogrom zniszczenia. W ciągu kilku chwil większa cześć wioski stanęła w ogniu, a wszędzie wokół było słychać krzyki ludzi – zarówno tych umierających w ogniu, jak i tych przerażonych całą sytuacją.
Jeden z uciekających strażników poślizgnął się i wpadł na mnie, w wyniku czego przewróciłem się lewy bok. Nie wiem czy to samo zderzenie czy wylądowanie głową w śniegu mnie ocuciło, ale cały strach został przesłonięty przez potrzebę przetrwania. Mimo, że podłoże było śliskie, a ja miałem związane ręce – jakoś udało mi się wstać. Szybko się rozejrzałem po otoczeniu w poszukiwaniu jakiejkolwiek kryjówki. Moją uwagę natychmiast przykuł oddalony o kilkadziesiąt metrów kamienny budynek, będący najwyraźniej wieżą strażniczą.
Chciałbym powiedzieć, że biegłem tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu, ale zdecydowanie nie miałem do tego warunków. Modliłem się, żeby się nie poślizgnąć na tym cholernym lodzie i rzeczywiście się nie poślizgnąłem. Zamiast tego przefrunął tuż nade mną ten przerośnięty gad, a podmuch powietrza jaki tym wywołał, od razu mnie wywrócił. Na domiar złego obok mnie przebiegł jakiś uciekinier ochlapując mnie błotem. Mimo, że wzrok mi się nieco zamazał od błota wpadającego do mego biednego oka, rozpoznałem zakneblowanego skurczybyka, wbiegającego do budynku, który sobie upatrzyłem. Czym prędzej pozbierałem się z ziemi i pognałem w tym samym kierunku. Dyszałem tak głośno, że prawdopodobnie wywołałem lawinę w pobliskich górach.

W końcu osiągnąłem upragniony cel i wbiegłem do budynku, padając na podłogę jakbym osiągnął ostateczny cel swojego życia i nic już nie miało mieć znaczenia. Usiadłem pod ścianą, żeby złapać oddech i rozejrzałem się po pomieszczeniu. W środku prócz mnie, były trzy inne osoby – zakneblowany typek, jakiś inny skazaniec i siwowłosy jegomość, prawdopodobnie zwykły mieszkaniec wioski. Starzec przy użyciu najwidoczniej nie zbyt ostrego noża siłował się z więzami skazańca – ciężko powiedzieć czy robił to z własnej woli czy został do tego zmuszony. W otoczeniu było tyle emocji, że moje zmysły zostały przytępione i nie potrafiłem jasno określić czym się kierują otaczający mnie ludzie.
Po kilku chwilach nerwowego oczekiwania więzy w końcu puściły. Skazaniec szybko chwycił nóż, który trzymał staruszek wprawiając go tym samym w niemałe przerażenie, ale nic mu nie zrobił. Odwrócił się w kierunku zakneblowanego jegomościa, uwalniając go kilkoma sprawnymi ruchami zarówno od knebla jak i ograniczających ręce więzów. Sam akt był dokonany z taką czcią, że aż wydało mi się to podejrzane. Przyjrzałem się bliżej emocjom nadpobudliwego skazańca i dość wyraźnie ujrzałem, że prócz strachu i chęci przeżycia dominowały tam także nadzieje na jakieś łaski lub zaszczyty. Najwyraźniej zakneblowany Nord musiał być jakąś lokalną szychą.
Z całej trójki tylko staruszek zwracał na mnie jakąkolwiek uwagę, patrząc na mnie w taki sposób, jakby liczył na to, że okażę się jego zbawcą, który wyciągnie go z tej beznadziejnej sytuacji. Niestety ja nie z tych.
Tymczasem skazańcy coś omawiali szeptem, ignorując mnie całkowicie, więc czym prędzej wyciągnąłem w ich stronę swoje związane ręce.
-   Przetnijcie! – wpływ pośpiechu i stresu sprawił, że nie byłem zbyt elokwentny – Błagam! – dodałem żeby pozbawić się resztek męskości i godności.
Pozbawiony knebla typek, jak go teraz nazywałem, spojrzał na mnie, a w jego oczach nie zauważyłem ani litości, ani jakiejkolwiek innej emocji ukierunkowanej na mnie. Byłem mu tak obojętny, że aż przez chwilę poczułem się jak nic nie warty robak. Bez słowa chwycił nóż, uwolnił me nadgarstki i odwrócił się z powrotem do swego towarzysza. Było widać, że zrobił to mechanicznie, tylko i wyłącznie ze względu na honor czy jakieś inne bzdurne zasady stanowiące trzon jego światopoglądu.
Słyszałem tylko pojedyncze słowa z rozmowy skazańców. Kilka razy padła nazwa „Windhelm”, kojarzyłem, że jest to jedno z większych miast Skyrim. Zanotowałem w pamięci fakt, żeby przypadkiem nigdy się nie wybierać do tego miejsca. Po chwili skończyli rozmowę, a pozbawiony knebla typek stanął w wejściu i niespodziewanie krzyknął coś, co brzmiało niepokojąco podobnie do okrzyku smoka. Jednak jeszcze bardziej niepokojący był fakt, że osobnik ten gdzieś zniknął.

A jednak nie zniknął. W ciągu zaledwie sekundy przetransportował swoje wielkie cielsko przez pół wioski, po czym pobiegł w stronę bramy, znikając za jednym z płonących budynków. Nie zaskoczyło mnie to jednak ani trochę. Dzisiejsze, wyjątkowo efekciarskie „wejście smoka” sprawiło, że już chyba nigdy, nic mnie nie zaskoczy. Cokolwiek w moim umyśle odpowiada za uczucie zaskoczenia - prawdopodobnie zostało nieodwracalnie uszkodzone.

Właśnie dlatego gdy chwilę później, w wieże w której się chowaliśmy, uderzyło coś większego – jedna z ognistych kul lub nawet sam smok – sprawiając, że kawałek górnej części budynku spadł przy samym wejściu, blokując nam drogę ucieczki, nie byłem ani trochę zaskoczony. Nic, a nic. Nawet odrobinę.
Roześmiałem się histerycznie, nie wiedząc co innego mógłbym jeszcze zrobić. Pozostała dwójka spojrzała się na mnie, skazaniec z niechęcią w oczach, a staruszek z rezygnacją. Ten drugi usiadł pod ścianą i zaczął coś mamrotać pod nosem, prawdopodobnie jakieś religijne bzdury, mające dać mu komfort psychiczny przed śmiercią. Całkowicie się poddał.
Z kolei skazaniec bez słowa wbiegł na schody, pnąc się ku górze wieży. Jako, że z całej dwójki wyglądał na tego, który ma lepszy plan, ruszyłem za nim.

Czym prędzej wspiąłem się po schodach, przebywając wysokość jakichś dwóch pięter. Moim oczom ukazał się widok człowieka stojącego niepewnie na tle całkiem sporej wyrwy w ścianie. Odwrócił się i spojrzał mnie, pokazując mi w swoich oczach cały lęk, którego już dłużej nie musiał ukrywać, ponieważ człowiek, którego tak podziwiał był już daleko stąd.
-   Myślisz, że powinniśmy skoczyć?  - odezwał się do mnie po raz pierwszy, wskazując głową na zrujnowane i wciąż palące się domostwo.
Odniosłem wrażenie, że i tak zrobi, ale dla psychicznego komfortu woli uzyskać aprobatę otoczenia dla swego pomysłu.
-   Cóż... możemy zrobić to ryzykując, że skręcimy karki albo zostać tutaj i liczyć na to, że jakimś cudem ta wieża się zaraz nie rozpadnie pogrzebując nas żywcem.
Chyba go nie pocieszyłem, ale tak już mam – lubię stawiać sytuacje jasno, nawet jeśli prawda jest nieprzyjemna.
Mój towarzysz niedoli spojrzał jeszcze raz na zniszczony dach, znajdujący się pod nami, znów na mnie i biorąc głęboki wdech, jakby zamierzał zanurzyć się pod wodę – skoczył. Udało mu się trafić w dziurę w dachu, co nie było wielkim wyczynem biorąc pod uwagę, że obecnie ten dach składał się głównie z dziur, po czym wylądował na podłodze pierwszego piętra budynku. Widząc, że nic mu nie jest, również skoczyłem, bez zastanowienia także biorąc głęboki wdech. Niestety po drodze nie miałem tyle szczęścia i zahaczyłem lewym ramieniem o jedną z odstających desek. Na domiar złego podłoga pierwszego piętra zbuntowała się i postanowiła się pod nami zarwać, gdy tylko na niej wylądowałem.
Całe ciało mnie bolało, ale na szczęście nic nie złamałem. Lewe ramię krwawiło, ale rana nie wyglądała na głęboką. Bardziej mnie to ramię bolało niż krwawiło, tak by przynamniej powiedziała moja wredna matka.
Z trudem wygramoliłem się spod sterty desek i ujrzałem leżącego obok skazańca. Był przywalony belką, a z brzucha wystawał mu ostry kawałek metalu. Dla niego to był już koniec. Żył jeszcze, ale zdecydowanie nie było możliwości, aby go uratować. Wybiegłem czym prędzej z budynku, czując jak ściga mnie jego przerażenie. Krztusząc się dymem wyszedłem znów na ulicę i zwymiotowałem. Wokół waliły wciąż kule ognia z nieba, choć chyba z mniejszą już częstotliwością. A może tylko mi się zdawało, bo się przyzwyczaiłem do tego wszechobecnego zniszczenia. Zaczynałem żałować że się jednak nie załapałem na katowski topór.

Nie wiedziałem już gdzie biec. Straciłem orientacje, a wszędzie wokół były tylko płonące budynki i porozrzucane ciała - jedne zwęglone, inne rozszarpane. Ruszyłem więc w kierunku, gdzie było najmniej ognia, z nadzieją że droga ta doprowadzi mnie do wyjścia. Tymczasem smok wciąż fruwał nad wioską plując ogniem i łapiąc w swoją ogromną, obrzydliwą paszcze przypadkowych ludzi, tylko po to aby wyrzucić ich na dużą wysokość. Wyglądało to tak, jakby się dobrze bawił wyłapując pojedyncze istoty i odbierając im po kolei życie.
Starałem się ukrywać w miarę możliwości przed wzrokiem gada, żeby przypadkiem nie obrał sobie mnie za cel. Nie wiem czemu, ale miałem usilne wrażenie, że jak już kogoś sobie upatrzy to nie odpuści, póki nie dorwie swojej ofiary.
Biegałem między budynkami, w niektórych chowałem się, gdy tylko zbliżył się smok. Miałem okazje obserwować z ukrycia, jak dorwał małego chłopca, biegnącego środkiem placu i krzyczącego za mamą. Prawdopodobnie będzie mi się to jeszcze długo śnić po nocach.
W jednym z domów walały się na ziemi ubrania, więc korzystając z tego, że i tak musiałem się na chwilę przyczaić – zrzuciłem swoje brudne, więzienne łachy i przebrałem się w świeże ubrania. Teraz w razie czego nie wyglądałem już jak skazaniec i mogłem udawać jakiegoś wędrownego handlarza, gdybym przypadkiem po tym wszystkim trafił w łapy straży. Głupio by było przeżyć ten koszmar tylko po to, aby znowu trafić na egzekucję. Po tym wszystkim co już przeszedłem i co jeszcze jest przede mną, nie mam zamiaru dać się zabić.
Smok odfrunął do innej części wioski, więc czym prędzej ruszyłem dalej. Skręciłem za kolejnym z budynków i moim oczom ukazała się brama. Widok ten mnie załamał całkowicie. Okazało się, że wyjście było zagrodzone ogromnymi kawałkami murów, powozami, ciałami koni, fragmentami budynków i innymi obiektami, które ewidentnie zostały nagromadzone przez jakąś potężną siłę. Ten smok okazał się sprytniejszy niż sądziłem. Uwięził nas tutaj i teraz zabija jednego po drugim.
Tuż obok znajdował się budynek koszar, moja ostatnia deska ratunku. Skoro nie mogłem uciec, to zostało mi jedynie schować się w miejscu, do którego to bydlę nie dotrze. Wbiegłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi, upewniając się że smok mnie nie widział.

Minąłem przedsionek i wbiegłem do kolejnego pomieszczenia, które wyglądało na sypialnie strażników. Rzuciłem się na bukłak z wodą i zacząłem pić tak łapczywie, jakbym z tydzień spędził na pustyni.
Gdy już przestałem się krztusić i złapałem oddech, wykorzystałem resztę wody by obmyć ranę na ramieniu. Nie krwawiła zbyt mocno, może już nawet w ogóle, ale na wszelki wypadek złapałem kawałek materiału i obwiązałem go sobie wokół rany.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu i niestety nie znalazłem żadnego plecaka, ani niczego co mogłoby mi posłużyć za niezbędny prowiant do przeżycia, gdy już się wydostanę z tego przeklętego miejsca. Trudno, później będę się tym martwił. Na szczęście wszędzie wokół było mnóstwo broni, szczególnie mieczy, ale to nie one mnie interesowały – jeszcze bym się tym żelastwem pokaleczył albo sobie coś odciął. Zresztą nie miałem siły, aby tym wymachiwać. Znalazłem za to sztylet - to powinno wystarczyć, przynamniej na tyle, aby się bronić przed agresywnymi świrami – ludzie w obliczu takiego niebezpieczeństwa potrafią zachowywać jak dzikie zwierzęta.
Już miałem iść dalej, gdy w jednym z kątów zauważyłem drewniany, długi łuk, a obok niego kołczan z kilkoma strzałami. Naliczyłem ich siedem. Nie chciałem pozbywać się sztyletu, a że nie miałem go gdzie schować, wrzuciłem go do kołczanu i tak uzbrojony ruszyłem dalej.

Idąc wąskim korytarzem, nagle usłyszałem jakieś krzyki i hałasy, sugerujące że ktoś gdzieś walczy. Ostrożnie wychyliłem głowę zza zakrętu i ujrzałem dwie osoby.
Pierwszą był cesarski strażnik, mający w ręce jedynie tarczę i broniący się przed wściekłymi atakami, kogoś kto wyglądał na jednego ze skazańców. Były więzień walił raz za razem w tarczę przeciwnika, uniemożliwiając mu schylenie się po miecz, który najwidoczniej musiał mu wypaść z ręki.
Musiałem szybko podjąć decyzję. Z reguły nie włączam się do takich spraw i pozwalam, żeby rozstrzygnęły się same, ale w tych okolicznościach wynik tej walki mógł mieć niebagatelne znacznie dla moich dalszych losów. Pozwoliłem sobie chwilę się przyjrzeć obu walczącym. Skazaniec wyglądał jakby był w jakimś amoku, gotowy zabić każdego kto mu się napatoczy pod miecz. Raczej by nie wysłuchał moich opowieści o tym, jak to staliśmy w kolejce do jednego kata. Z kolei strażnik jest strażnikiem i mógłby mnie pamiętać, ale wyglądał na osobę, która nie lubi zabijać bez przyczyny. Z jakiegoś powodu wzbudził też we mnie sympatię.
Zdecydowałem się działać. Wyciągnąłem jedną strzałę i spróbowałem naciągnąć cięciwę łuku, lecz okazało się to trudniejsze niż myślałem. Poczułem ostry ból w zranionym ramieniu i strzała wypadła mi z ręki.
Szlag, nie miałem czasu na takie porażki. Musiałem zapomnieć o bólu, zapomnieć o tym że ręce nie mają już siły. Połowa z tego jest tylko w głowie – przypomniałem sobie tak często wypowiadane słowa trenera.
Wziąłem głęboki oddech, aby się uspokoić i naciągnąłem łuk, wychodząc jednocześnie zza rogu. Na szczęście pozostałem niezauważony, gdyż walczący byli zbyt zajęci sobą. Nieubłaganie mijały sekundy, kiedy czekałem aż cel mi wystawi tak, abym przypadkiem nie zabił tego drugiego, a każda z tych sekund trwała prawie wieczność. W końcu strażnik stracił równowagę pod wpływem jednego z ciosów i klęcząc na jednym kolanie zasłaniał się nieporadnie, za rozwalającą się już tarczą. Wyglądał na wyczerpanego. Jego przeciwnik uśmiechnął się triumfalnie i gdy zamachnął się do ostatecznego ciosu – wystrzeliłem. Nie była to jeszcze pozycja, która by mnie zadowalała, ale już nie miałem czasu. Strzała trafiła go w lewy bok, tuż pod żebrami – nie celowałem głowę, bo bałem się że nie trafię.
Strażnik na szczęście zachował trzeźwość umysłu i wykorzystując szok oraz zamroczenie bólem przeciwnika, sięgnął szybko po leżący na ziemi miecz i wbił mu go w sam środek klatki piersiowej. Skazaniec osunął się martwy na kamienną podłogę.

Strażnik bez chwili zwłoki wyciągnął miecz z ciała i tak uzbrojony spojrzał na mnie.
-   Właśnie mnie uratowałeś czy jestem po prostu drugi na liście do zabicia? – zapytał niepewnie.
Podszedłem powoli do wyczerpanego i słaniającego się na nogach Norda. Łuk trzymałem opuszczony, aby upewnić go że nie mam złych zamiarów.
-   Gdybym chciał, abyście oboje nie żyli to poczekałbym na koniec waszej walki i załatwił tego, który by przeżył. – starałem się zabrzmieć jak ktoś, kto doskonale wie co robi i chyba mi to nawet wyszło.
-   Wybacz, nie potrafię już trzeźwo myśleć. Dziękuje za ratunek.
-   Nie ma sprawy – odpowiedziałem, po czym dodałem podając mu rękę – Will.
-   Hadvar – przedstawił się strażnik.
Uspokojony Nord usiadł na jednym z krzeseł i poprosił mnie, abym dał mu chwilę odpocząć. Natychmiast się zgodziłem i usiadłem obok, żeby nie sterczeć jak kołek. Sam zresztą byłem wykończony. Hadvar patrzył na mnie w milczeniu i zdecydowanie intensywnie nad czymś myślał. Po chwili postanowił się odezwać.
-   Jesteś jednym ze skazańców, prawda?
Szlag, wyskoczył mi z tym tak nagle, że mnie zaskoczył. Mimo, że się o mnie to zapytał, wyczułem że jest pewien tego, jaka jest prawda, więc nie opłacało mi się kłamać. Jedyną rozsądną opcją było przyznanie się.
-   Zgadza się – westchnąłem ciężko – Jak na to wpadłeś? Skojarzyłeś mnie po twarzy?
-   To też. Nie mam jednak tak dobrej pamięci, żeby być całkowicie pewien na podstawie tylko tego. Pewności mi dostarczyły dwie inne rzeczy.
-   Jakie? – zapytałem z zaciekawieniem.
-   Po pierwsze – twoje ubrania. Może i są brudne oraz przepocone, ale wyglądają zdecydowanie dużo czyściej niż twoja twarz i reszta ciała. Musiałeś się przebrać w trakcie tej krwawej apokalipsy, a do tego skłonna mogłaby być tylko osoba, której bardzo by zależało na tym, aby jej nikt nie zastał w poprzednim stroju. Ewentualnie mogłeś stracić swoje poprzednie ubrania lub nawet być nagi podczas kąpieli, gdy zaczął się atak smoka, co cię zmusiło do biegania na golasa po ulicach i szukania jakichś ubrań. Zauważyłem jednak ślady na twoich nadgarstkach, gdy mi się przedstawiałeś, które by jasno wskazywały na to, że jeszcze niedawno miałeś związane ręce. To mi wystarczyło, abym wiedział z kim mam do czynienia, a są jeszcze inne poszlaki.
-   I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytałem spokojnie, czując że nie muszę spodziewać się niczego złego.
-   Zamierzam ci ułatwić rozpoczęcie nowego życia, o ile oczywiście przeżyjemy dzisiejszy dzień.
-   Hę? – zdziwiłem się. Nie spodziewałem się aż tak pozytywnej reakcji, w pierwszej chwili pomyślałem że żartuje, ale nie – był całkowicie poważny.
-   Widzisz, sprawa ma się tak, że ze względu na moją funkcję doskonale wiem kto i za co miał dzisiaj zostać ścięty. Nie często trafia się nam Breton, a patrząc na twoje... nie obraź się... delikatne rysy twarzy, zgaduje że to ty nim jesteś. Ba, właściwie jestem tego pewien, bo jednak taki chudzielec jak ty, zdecydowanie wyróżnia się wśród tych wszystkich umięśnionych Nordów.
Jestem wdzięczny za ofertę pomocy, ale te komentarze to mógł sobie oszczędzić.
-   Wiem co zrobiłeś – kontynuował Hadvar – i choć nie pochwalam tego, to też nie uważam, abyś zasłużył na śmierć, tylko dlatego że wywinąłeś kilka brzydkich numerów ważnym osobom z otoczenia samego cesarza. Szczerze mówiąc śmiałem się jak głupi, czytając twoją listę zarzutów i muszę przyznać, że masz tupet. Po za tym myślę, że dzisiejszy dzień był dla ciebie wystarczającą karą, dlatego zamierzam ci pomóc w ramach odwdzięczenia się za uratowanie mi życia, nawet jeśli nie zrobiłeś tego z czystej dobroci serca. Nie jestem naiwny i nie będę się oszukiwał, że twoje intencje z pewnością były krystalicznie czyste, ale drugiej strony nie mogę też zaprzeczyć takiej możliwości, więc nie będę się w to wgłębiał. Liczy się sam czyn.
-   Ulżyło mi, przynajmniej jedna dobra wiadomość tego dnia – odpowiedziałem czując jak przepełnia mnie wdzięczność.
-   Swoją drogą powiedz mi jedną rzecz. Od wczoraj mnie to strasznie trapi. Przeglądałem raporty dotyczące twojej sprawy i lekko niedowierzałem datom. Naprawdę dotarłeś w tak krótkim czasie z samej stolicy, aż za granicę Skyrim?
-   Cóż, jakby to powiedzieć... Nie jest to żaden powód do dumy, ale pod wpływem strachu potrafię spieprzać jak mało kto.
W tym momencie oboje wybuchnęliśmy śmiechem, na moment zapominając o naszym beznadziejnym położeniu.

c.d.n.

3
Pisarstwo / Eryk
« dnia: 2011-04-22, 13:33 »
Dla czystego relaksu postanowiłem sobie niezobowiązująco(c.d może być kiedykolwiek lub nigdy) pisać parodię opowiadań w świecie Gothica. Enjoy:

***
W Górniczej Dolinie życie toczyło się jak zwykle leniwie – kopacze kopali, strażnicy strażnikowali, magowie magowali, a Cienie siedziały sobie w cieniu, gdyż magiczna bariera niestety przepuszczała szkodliwe promieniowanie UV. Wszystko jednak miało się zmienić, gdyż tego dnia za barierę trafiła nowa osoba. Bezimienny bohater, zwany także Erykiem miał właśnie dobrowolnie przekroczyć granicę przez którą przechodzili tylko skazani na dożywotnie zamknięcie.  Po co chciał to zrobić? Eryk nie potrzebował sensownego motywu. Eryk był bohaterem, więc bohaterował za friko i bez większego namysłu. Tym razem jego celem było uratowanie biednych skazańców, bezbronnych morderców i pokrzywdzonych gwałcicieli z rąk.... eeee... czy tam czegoś magicznego złowrogiej bariery.

Wszystko jedno – Eryk nie musi myśleć, jest bohaterem, człowiekiem czynu, a nie jakimś tam myślicielem. Eryk jest także narratorem tej powieści, lecz cierpi na rozdwojenie jaźni, więc nie zdaje sobie sprawy, że on i ja to jedna osoba, mimo że tak nie jest, bo przecież Eryk to Eryk, a ja to ja – kimkolwiek ja niby jestem. Z pewnością musi być jakieś dobre wytłumaczenie tego, że używam jednocześnie tego samego ciała co Eryk.

No nieważne, w każdym razie nasz bohater wziął głęboki oddech i przekroczył magiczną barierę, po czym przypomniał sobie że zostawił cały ekwipunek leżący dwa metry dalej, tuż przed barierą. Eryk już miał się zdenerwować, gdy zrozumiał że to przecież nic w porównaniu z tym, że zapomniał także zgasić ognisko w pobliżu jego farmy, więc prawdopodobnie cała już spłonęła, przy okazji zabijając matkę, żonę oraz synów, z którymi swoja drogą zapomniał się pożegnać czy powiadomić w ogóle że gdzieś idzie. Nasz bohater stwierdził, że nie ma co się niepotrzebnie przejmować, szczególnie że nie jest pewien czy jego rodzina istniała naprawdę. To samo jeśli chodzi o farmę... a może to było miasto? Nieważne, ognisko istniało i tego był pewien, bardzo pewien. Swoją drogą, skoro już o tym pomyślał – podszedł do pobliskiego jeziorka i zamoczył w niej na chwilę silnie poparzoną dłoń.

Bezimienny Eryk stwierdził, że starczy tego użalania się nad sobą i przyszła pora na bohaterstwo, jednak do tego potrzebował nowego ekwipunku. Krążąc przez godzinę wokół jeziora znalazł gruby patyk, mający zastąpić broń oraz kilka jabłek, dzięki którym mógł zregenerować siły i przygotować się do zabijania. Erykowi było nieco szkoda rzeczy, które zostały za barierą – szczególnie ciepłej piżamki oraz kaktusa w doniczce, który zastępował mu domowe zwierzątko – wabił się Bob i żywił się mięsem z wiewiórek. Bez Boba to już nie było to samo. Trzeba było jednak jakoś się pogodzić z tą stratą. Eryk zacisnął mocno zęby, walnął się patykiem w twarz i uronił łzę. Teraz, gdy już rozwiązał emocjonalne napięcie, mógł ruszyć dalej.

Bohater nie musiał iść daleko, aby usłyszeć złowrogie chrobotanie. Bez chwili namysłu rzucił się w krzaki i powoli wychylając głowę odnalazł źródło hałasu. Było tak jak myślał od pierwszej chwili – w pobliżu czatował dziki chrząszcz. Po niespokojnych ruchach owada, Eryk wywnioskował że ma wściekliznę, a więc jest podwójnie niebezpieczny. Trzeba było działać szybko i bezbłędnie – na szczęście Eryk był wyszkolony i doświadczony. Wysmarował sobie twarz i ręce ziemią, chwycił mocno swój patyk i zaczął się skradać w kierunku chrząszcza. Ledwie jednak zrobił kilka kroków w kierunku owada, a ten odwrócił się w jego stronę, kierując ku niemu swoje przerażające żuwaczki. Eryk w pierwszej chwili pod wpływem ogromnej fali emocji zapiszczał donośnie jak kobieta, lecz szybko opanował się i zrobił to co było najlepsze dla tej sytuacji – stanął nieruchomo i zaczął udawać drzewo. Przeciwnik najwyraźniej dał się nabrać, gdyż znów się odwrócił. Eryk zaśmiał się w duchu z powodu głupoty owada i błyskawicznym ruchem rzucił się na niego waląc patykiem na oślep. Trafił za 16 razem.
-   Za Shire! – krzyknął bohater, po czym zadał ostateczny cios.
Eryk spojrzał na to co zostało z jego ofiary i zwymiotował. Ten szok sprawił, że nasz bohater już nigdy nie miał wymówić literki „r”.
- Jasna choleła – pomyślał Eryk.

4
Offtopic / Praca licencjacka
« dnia: 2010-10-04, 22:20 »
Jako, że niektórzy z Was tutaj na forum interesują branżą gier komputerowych w większym stopniu niż "kiedy wyjdzie nowy Gothic" to mam do Was prośbę. Dzisiaj się dowiedziałem, że na za tydzień mam skombinować sobie z kilka luźnych propozycji na temat mojej pracy licencjackiej - mam to zrobić w ramach ogólnego tematu jakim jest "komunikacja multimedialna w biznesie" - promotor dał do zrozumienia, że gry komputerowe jako jedna z form multimediów mogą też być materiałem na ciekawy temat, szczególnie że w ostatnich czasach te możliwości gier są coraz większe i coraz częściej wykorzystywane.

Aha, niektórym słowo komunikacja to się może kojarzyć np. tylko ludźmi porozumiewającymi się za pomocą różnych środków komunikacji - tu chodzi o przesył dowolnych danych/informacji od A do B. Ważne jest też to, aby dało się na tym zarobić.

Podsumowując i pisząc w wielkim uproszczeniu - potrzebuję propozycji tematów o tym jak wykorzystać gry komputerowe przy przesyłaniu jakichkolwiek informacji i jednocześnie zarabiać na tym kasę. Będę wdzięczny za wszelkie inspirację, pomysły a także linki do konkretnych źródeł, materiałów, itd.

Z góry dzięki za pomoc :)

5
Pisarstwo / Wszyscy ludzie Lee
« dnia: 2008-06-22, 19:36 »
Opowiadanie jest alternatywną historią Gothica widzianą z perspektywy Lee i jego ludzi. Alternatywną dlatego, że nie będzie w niej bezimiennego bohatera ani żadnego innego wybrańca, który by rozwiązał wszystkie ich problemy. Ludzie będą musieli sobie sami poradzić ze Śniącym i innymi zagrożeniami. Miłego czytania:


Rozdział I
  W Starym Obozie panowały cisza i spokój. Był właśnie środek nocy – jedyna pora, kiedy cały zgiełk obozowego życia milkł tylko po to, aby znów zaatakować z samego rana. Nawet letnie upały panujące od tygodni nie były w stanie przeszkodzić w zaśnięciu, wyczerpanym od pracy mieszkańcom kolonii. Jednak nie wszyscy spali – pomiędzy drewnianymi chatkami przemykał jakiś cień. Poruszał się dosyć szybko, ale ostrożnie mijając leżących co kawałek, spitych mieszkańców obozu. Tajemniczy osobnik wydał z siebie ciche westchnienie ulgi, gdy wreszcie dotarł do celu – chatki stojącej tuż pod zamkowymi murami.
   W środku, przy niewielkim stoliku siedział dobrze zbudowany mężczyzna. Plecami oparty o ścianę ciasnego domku, stukał palcami po powierzchni pustej butelki. Próbował wystukać melodię, którą słyszał dawno temu, jeszcze w domu, ale nie mógł sobie przypomnieć jak szedł początek. Usłyszawszy kroki rozbudził się z zamyślenia i spojrzał w stronę wejścia.
-   Co tak długo? – zapytał właściciel chatki, ziewając przeciągle.
-   Przecież wiesz, że nawet wśród strażników Gomeza zdarzają się tacy, którzy czuwają nie tylko w dzień – odpowiedział gość dosiadając się do stołu - a prosiłeś mnie, abym nie rzucał się w oczy... musiałem iść od drugiej strony, bo koło południowej bramy po prostu nie dało się niezauważenie przejść.
-   Nieważne... poczęstuj się ryżówką i rozsiądź wygodnie, bo to będzie długa rozmowa – odpowiedział, podając butelkę gościowi – Kazałem ci przyjść w nocy, ponieważ w dzień kręci się tu cała masa ciekawskich ludzi, a to co ci powiem ma być tajemnicą... przynajmniej na razie. Od pewnego czasu szykuję coś naprawdę dużego i chciałbym, abyś mi w tym pomógł. Musisz mi jednak obiecać, że wszystko co usłyszysz dzisiejszej nocy, zostanie między nami. Powiem ci coś, czego nie zdradza się bliskiemu przyjacielowi czy nawet własnej matce. Rozumiesz?
-   Daj spokój, widziałeś kiedyś Laresa rozpowiadającego na prawo i lewo o cudzych tajemnicach? Z pewnością nie, bo taki nie istnieje – znam tylko jednego, godnego zaufania i mogę ci powiedzieć, że właśnie siedzi przed tobą – odpowiedział uśmiechając się lekko.
-   Wiem, chciałem się tylko upewnić, że nie przyjdzie Ci do głowy zwierzanie się komuś, kogo uważasz za godnego zaufania. Przejdźmy jednak od razu do rzeczy, bo szkoda czasu - mężczyzna przerwał, aby pociągnąć solidny łyk ryżówki, po czym zaczął mówić dalej – Jak zapewne pamiętasz, zastanawialiśmy się jak pozbawić Gomeza i resztę jego wieprzy władzy, którą zdobyli tak podstępnie. Doszedłem jednak do wniosku, że to nie ma sensu – magnaci mają swoją grupkę fanatyków, która będzie ich bronić do ostatniej kropli krwi. Gdybyśmy chcieli ich obalić – skończyło by się to straszliwą rzezią, z którą nie chcę mieć nic wspólnego. Jest jednak inny pomysł, który pozwoli się nam uwolnić spod ich tyranii.
-   Jaki? – zapytał z zaciekawieniem Lares.
-   Stworzymy nowy obóz, miejsce gdzie ludzie nie będą traktowani jak niewolnicy, miejsce w którym, sami sobie będziemy panami i...
-   Lee, kompletnie ci odbiło – przerwał nagle słuchacz – myślisz, że możemy sobie tak po prostu gdzieś pójść i założyć obóz? Magnaci na to nie pozwolą i jeśli będziemy mieli szczęście to nas tylko powieszą, gdy się o wszystkim dowiedzą.
-   Spokojnie przyjacielu, wszystko jest zaplanowane, tak aby nie było tego typu atrakcji. Wyobraź sobie, że na ten pomysł nie wpadłem ja, ale sam Saturas.
-   Żartujesz...
-   W żadnym razie – dowiedziałem się od niego, że magowie wody tak samo jak i my pragną wolności i mają nawet pewien plan, ale nie są w stanie go zrealizować pod okiem Gomeza, któremu za bardzo się podobają wczasy pod barierą. Dlatego zaoferowali mi pomoc w zorganizowaniu obozu. Mamy już wybrane miejsce i tak naprawdę jedyna rzecz jaką jeszcze musimy zrobić, to przekonanie ludzi, że najlepsza rzecz jaka ich może w życiu spotkać, to właśnie nasz obóz.
-   To nie będzie takie łatwe, magnaci zrobią wszystko, żeby nas powstrzymać, kiedy tylko się dowiedzą, że...
-   Coś wymyślę...w gardle mi zaschło, więc pozwolisz, że zrobię sobie małą przerwę na piwko, a potem odpowiem ci na resztę pytań – odpowiedział Lee, pokazując kciukiem na frontową ścianę chatki, a następnie palcem wskazującym na swoje ucho.
Lares załapał od razu o co chodzi i wstając po cichu, ruszył w stronę okna, znajdującego się na bocznej ścianie domku. Lee tymczasem zaczął rozmawiać ze ścianą, aby zagłuszyć kroki przyjaciela i uśpić czujność podsłuchiwacza. Lares wyszedł oknem, lądując bezszelestnie na trawie pożółkłej od słońca. Z kieszeni wyciągnął swój niezastąpiony nóż, starł niedbale pot z czoła i wychylił powoli głowę za róg chatki. Tyłem do niego stał jakiś mężczyzna z uchem przyklejonym do ściany – najwyraźniej nasłuchiwał co się dzieje w środku. Lares zakradł się do podsłuchiwacza, chwycił go za lewą rękę, wykręcając mu ją do tyłu i przyłożył mu nóż do gardła.
-   Siedź cicho i żadnych numerów chłoptasiu, bo zaszlachtuje Cię jak świnię – szepnął schwytanemu do ucha.
Więzień został zaprowadzony do chatki i posadzony na tym samym taborecie, na którym kilka chwil wcześniej siedział Lares. Wyglądał na przerażonego całą sytuacją, spoglądał nerwowo na mężczyzn, obserwując czy któryś z nich rzeczywiście nie zamierza go zabić.
-   Kim jesteś i dlaczego nas podsłuchiwałeś? – zapytał spokojnie Lee – ktoś cię przysłał?
-   J...Je..Jestem Mike – wyjąkał więzień – ja nic nie wiem, nic nie słyszałem. Tak tylko sobie przysnąłem oparty o waszą chatkę.
-   Masz nas za idiotów? – prawie krzyknął Lares – Życie ci nie miłe, do cholery?
-   Ciszej na bogów, bo pobudzisz wszystkich w okolicy – szepnął Lee, po czym zwrócił się do Mike’a – A ty przestań opowiadać bajki, bo będziemy musieli wyciągnąć z ciebie prawdę siłą, a wierz mi – ani ty, ani ja tego nie chcemy.
-   No dobra – odparł przestraszony więzień – Wracałem właśnie z małej popijawy u Fiska, kiedy mi się zakręciło głowie, więc przystanąłem na chwilę i oparłem się o waszą chatkę. Usłyszałem, fragment rozmowy... coś o rzezi, krwi i obaleniu Gomeza. Uznałem, że ktoś chce urządzić sieczkę w obozie, więc miałem nadzieje, że usłyszę kiedy do tego dojdzie, abym mógł odpowiednio wcześniej zwiać i wrócić, kiedy będzie po wszystkim.
-   I mamy ci uwierzyć, że całkowicie przypadkowo zatrzymałeś się akurat przy tej chacie? – zapytał Lares – Cóż za zbieg okoliczności!
-   Najwidoczniej... – dodał Mike z coraz mniejszą nadzieją, że dożyje rana.
-   Musimy z nim coś zrobić – wtrącił Lee – usłyszał zbyt wiele i nie możemy ryzykować, że się komuś wygada. A to zmusza nas do...
-   Błagam, nie! – zaczął panikować Mike – obiecuje, że nic nie powiem, nie zabijajcie mnie!
-   Cicho gnojku,  przecież nie jesteśmy mordercami – zdenerwował się Lares – Jakoś wątpię, żeby Gomez wysłał na przeszpiegi tego maminsynka – zwrócił się po chwili do przyjaciela.
-   Ja też, ale i tak nie możemy go puścić. Będziemy go pilnować przez całą dobę, dopóki to co usłyszał nie przestanie być tajemnicą. W nocy będzie się go wiązało, żeby nie uciekł, a w dzień będzie nam towarzyszył przez cały czas – nawet wysikać się nie będzie mu wolno samemu.
-   I jak chcesz cokolwiek zdziałać mając tego balasta na głowie? Może wciśniemy go magom wody? Oni by go przypilnowali.
-   To by było wygodne rozwiązanie, ale trzeba się zastanowić pod jakim pretekstem go odstawić do magów, tak aby nie wzbudzało to podejrzeń. Nie możemy działać zbyt pochopnie.
-   No to może... – wtrącił niepewnie więzień – pójdę do nich jako rzekomy  pomocnik do sprzątania i tego typu rzeczy?
-   No proszę – rzekł ironicznie Lares – nasz mały Mike jednak potrafi powiedzieć coś mądrego.
-   Świetnie – ucieszył się Lee – Z samego rana pójdę z nim do Saturasa, wyjaśnię sytuację i będziemy mieli go z głowy. Już magowie sobie z nim poradzą. O reszcie porozmawiamy jutro, nie chcę zdradzać kolejnych szczegółów w jego obecności.
-   Dasz sobie z nim radę? Mogę zostać do rana – zaproponował Lares.
-   Nie, lepiej będzie jak wrócisz do siebie, póki w obozie wszyscy śpią. Gdyby ktoś cię zobaczył to byłeś na małym spotkaniu alkoholowym z twoim przyjacielem Lee oraz nowopoznanym Mike’iem. Spotkamy się jutro i pójdziemy sobie na polowanie – powiedział Lee kładąc dziwny nacisk na słowo „polowanie”.
-   Jak chcesz – odpowiedział Lares zbierając się do wyjścia – powodzenia i do zobaczenia jutro.
Mężczyzna opuścił chatkę Lee i udał się pospiesznie w stronę jego własnej. Wiedział, że i tak nie zaśnie tej nocy – cała idea nowego obozu budziła w nim co prawda obawy, ale też wprawiała go w podekscytowanie. Od dawna pragnął spokojniejszego życia, bez tych wszystkich morderców wymuszających haracze za „ochronę”. Był złodziejem i to diabelnie dobrym złodziejem, ale życie tutaj go momentami przerastało. Wiedział, że obóz założony i dowodzony przez kogoś takiego Lee byłby zupełnie innym miejscem. Takim w którym nie trzeba by się bać o to, że ktoś poderżnie ci gardło we śnie, tylko po to, aby przejąć mały, rozlatujący się domek.

*

-   A więc nazywasz się Mike? – zagadał Lee.
-   Tak – odpowiedział więzień nie wiedząc co jeszcze mógł dodać do odpowiedzi na tak głupie pytanie.
-   Chcesz może trochę ryżówki? Zostało jeszcze...
-   Nie, dziękuje... – przerwał Mike – ...wypiłem już dzisiaj trochę i widzisz jak się to skończyło... – odparł załamany.
Nastała krępująca cisza, którą postanowił przerwać Lee.
-   To może opowiesz coś osobie? Mamy jeszcze co najmniej kilka godzin...
Więzień przez chwile milczał, tak jakby rozważał w duchu czy warto się w ogóle odzywać. Spojrzał swojemu oprawcy na moment prosto w oczy, po czym szybko opuścił wzrok w kierunku podłogi i rozpoczął opowieść.

6
Twórczość modderska / Aithamavel
« dnia: 2008-02-24, 00:19 »
Dziś miała miejsca miejsce premiera nowej wersji alpha mojego moda Aithamavel, który jest totalną konwersją do gry TESIV: Oblivion. Jest to całkowicie nowa gra, nie mająca z serią The Elder Scrolls nic wspólnego. Głównym celem jakie sobie założyłem przy pracy nad Aithamavel jest stworzenie dopracowanego i klimatycznego świata, posiadającego własną fascynującą historię, zamieszkanego przez ciekawe postacie. Do tego dochodzi oryginalna i rozbudowana fabuła, w której to gracz nie tylko nie jest żadnym wybrańcem, półbogiem czy innym dziwakiem, ale nawet nie dostaje zlecenia na ratowanie świata.

Mod można ściągnąć z plikowni serwisu Clockwork City. Tam też znajdziecie więcej informacji o samym modzie.

Download

Dla małej zachęty:
Screeny na photobucket (kategorie są po lewej)
Preview na youtube

Strony: [1]
Do góry