13
« dnia: 2008-11-09, 19:36 »
Na motywach filmu "True Romance" Tony'ego Scotta. Film prawdopodobnie jest miliardy razy lepszy od tego co popełniłem poniżej, więc proszę się do niego nie zrażać.
Ralc wziął torbę, do której Ilen zapakowała rzeczy Bali, po czym wyszedł przez drzwi mijając ciała dwóch zabitych przez niego mężczyzn. Tancerka nie przerwała swojego tańca choćby na chwilę. Wracając do mieszkania Ralc rozpamiętywał ostatnie zajście, zabił dwóch złych ludzi, nie miał wyrzutów sumienia, czuł, że postąpił sprawiedliwie, tak jak powinien, bo na co zasługuje alfons i jego ochroniarz, jeśli nie na śmierć? Pamiętał jaki Lance był pewny siebie jeszcze na kilka minut przed własną śmiercią. Teraz wydawało mu się zabawne, że alfons uznał jego obojętność na ponętne ruchy tancerki, niechęć do siadania i skupienie na nim samym (alfonsie, czyli Lance'ie, nie na Ralcu) za oznakę strachu. Ralc się nie bał, on przez chwilę poczuł się jak bohater jednej z przeczytanych przez niego książek, który staje przed złoczyńcą i wie, że za chwilę uwolni świat od tego ścierwa. Nie bał się nawet, gdy w czasie zapasów alfons zdobywał przewagę, kiedy ochroniarz go złapał od tyłu, a Lance go bił bez litości. Wiedział już wtedy, że to tylko taka faza walki. Czekał na swoją kolej. Wtedy właśnie ochroniarz wyszedł, a Lance usiadł na nim okrakiem - to był ten moment - wyjął nóż do tej pory ukryty w rękawie i wbił go od dołu w głowę mężczyzny przebijając się przez skórę i kości, by dotrzeć do mózgu. Ralc, był już wcześniej ubrudzony krwią, głównie własną, a teraz był w niej cały ubabrany. Wtedy krzyki prostytutek przygnały ochroniarza, lecz Ralc już stał i nim ten ogromny, łysawy mężczyzna zdołał się spostrzec Ralc przekręcał nóż, który wbił w jego trzewia, gdy wielkolud padł na podłogę Ralc poczuł ohydny zapach kału, więc zasłonił swój nos górną częścią garderoby, po czym Ilen na jego rozkaz, poparty dwoma trupami leżącymi na podłodze, mówiącymi koleżance z dawnej pracy Bali "ten facet jest niebezpieczny, lepiej będzie go słuchać". Teraz było to już tylko wspomnienie, a sam Ralc wspinał się po schodach do kamienicy, by jak jakiś wielki bohater oddać miłości swojego życia jej rzeczy.
Wchodząc do mieszkania Ralc zobaczył tę niebiańską postać o długich blond włosach opadających swobodnie na ramiona, o niebieskich oczach zerkających z wysokości metra siedemdziesiąt pięć. "Dla tego anioła, nie - bogini mógłbym umrzeć" pomyślał Ralc podchodząc do dziewczyny patrzącej na niego zdziwionym wzrokiem.
- Mam twoje reczy - powiedział podając jej pakunek.
- Kochany - powiedziała patrąc na jego zakrwawione ubranie - zabiłeś go, prawda? - przytuliła go, trzymała go tak mocno jak trzyma się piękny sen, który może się zaraz skończyć, jeśli go się nie złapie.
Później otwarli pakunek, wewnątrz nie było żadnych ubrań, był za to po brzegi wypchany wilczymi jagodami, lulkami, tojadami, bieluniami, szalejami, piołunami i wieloma innymi środkami odurzającymi, których posiadanie było surowo karane. Kochankowie popatrzyli na siebie, oboje wiedzieli, co to oznacza - wiedzieli, że dzięki temu staną się bogaci.
- Musimy to szybko sprzedać. Nie możemy ryzykować.
- Nie uda się nam tego szybko opchnąć.
- Uda się, znajdziemy bogatego inwestora, może trzeba będzie obniżyć cenę, ale i tak to będzie góra złota. Ustawimy się na całe życie.
- Wszystko pięknie, ale znasz kogoś, kto by chciał to kupić? Hę?
- Mam znajomego, który ma dojście do elit, pewnie by nas z kimś umówił. Mówię ci, gdy to dopracujemy otrzymamy plan doskonały.
- Trzeba było tak od razu. Teraz chodź do łóżka, może i nie mam mojej seksownej bielizny, ale i bez niej chyba jestem sexy - gdy to powiedziała zdjęła odzież dla poparcia swojego zdania, a po chwili pożerający ją wzrokiem Ralc rzucił się na nią jak zwierzę, można by powiedzieć, że jak niedźwiedź, lecz jego krępa budowa i energiczność w czasie stosunków przypominały raczej królika.
Po tym jak się obudzili ruszyli do przyjaciela Ralca, który miał załatwić im spotkanie z pewnym znanym i szanowanym biznesmenem. Gdy doszło do spotkania Floyd - przyjaciel Ralca wyglądał na zdenerwowanego. Po wzajemnym zapoznaniu się Ralc przepraszając gospodarza wyszedł do łazienki w celu opróżnienia pęcherza. W czasie, gdy w łazience było słychać płynący płyn wyjęto przedmioty handlu, to jest pakunek wyniesiony z domu alfonsa i torbę pełną złota, a wtedy do salonu dostał się przez otwarte drzwi oddział gwardii, mający wielokrotną przewagę liczebną nad zgromadzonymi w celu ubicia interesów. Wszyscy byli zmieszani i wstrząśnięci, poza Ralcem, który o niczym nie wiedział, oraz Floydem, który wydawał się nie być zaskoczony.
- Pnie komisarzu, czy mogę już wyjść? Moje zadanie się już skończyło, prawda? Więc chyba mogę wyjść - powiedział Floyd nie zastanawiając się, czy ochrona biznesmena nie postara się o to, żeby nie wyszedł żywy - być może to nerwy, lecz większości się wydawało, że chłopak jest jednak kretynem, na co wiele wskazywało już wcześniej.
Floyd wracał pijany do domu, po drodze zaczepiła go dziwka, którą zabrał ze sobą, by uczcić zbliżającą się transakcję. Dziwka była zwyczajną dziwką, no może poza pewnym szczegółem - donosiła gwardii na miejscowych mafiozów, dzięki czemu miała nadzieję zarobić wystarczająco wiele, by skończyć z obecnym zajęciem - nie była już taka młoda. Tej nocy, gdy Floyd po minucie przyjemności smacznie spał, a ona przeszukiwała jego ciało i ubrania w nadziei znalezienia czegoś cennego usłyszała głos śpiącego mężczyzny, początkowo go ignorowała, lecz w pewnym momencie zrozumiała, że facet opowiada jej przez sen o transakcji, jaka ma zostać dokonana przez niejakiego Ralca i znanego biznesmena Batesa, poznała wszystkie szczegóły, miejsce i czas akcji, bohaterów. Wszystko wynotowała w swoim kalendarzyku, po czym niezwłocznie udała się do siedziby gwardii, mając nadzieję na nagrodę. Opowiedziała tam o wszystkim co usłyszała tej nocy swojemu kontaktowi, po czym odeszła z niczym, bowiem nie miało to związku z jej sprawą i uznano to za obywatelski donos. Policjanci skontaktowali się z Floydem, który miał już wiele na sumieniu, dzięki czemu mogli go łatwo przeciągnąć na swoją stronę. Wszystko omówili, gwardia miała sprowadzić do sąsiedniego budynku telepatę, który miał monitorować myśli Floyda, mającego w momencie dobijania targu zawołać w myślach gwardię. Tak też się stało.
Teraz, kiedy Kalifscy gwardziści w znacznej przewadze liczebnej mierzyli wzrokiem się z resztą ludzi, którzy przebywali w pokoju, wsród których byli Nowokrojscy ochroniarze Batesa, którzy nie reagowali się na wzywających do odłożenia broni Kalifijczyków, ani na krzyki swojego szefa wzywające do odłożenia broni na ziemię, Bates po raz kolejny żałował zatrudnienia przybyszów ze wschodu. Nowokrojczycy stali nieruchomo, po czym jeden z nich przemówił:
- Nigdy nie odłożymy broni w obawie przed śmiercią, prędzej zgnieniemy niż wystraszymy się paru Kalifijczyków.
- Ich jest pięć razy więcej! - wykrzyczał Bates.
- My jesteśmy pięć razy silniejsi od tych skurwysynów.
Napięcie było ogromne, jeden fałszywy ruch, a te wszystkie piękne białe dywany i ściany zaczną przybierać czerwone kolory. Wszyscy stali w oczekiwaniu na najgorsze, wtedy do salonu wpadli kolejni niezapowiedziani goście.
Prostytutka niezadowolona z braku nagrody powzięła nowy plan zarobienia. Wcześniej doszły ją już słuch, że paczka wypakowana po brzegi halucynogenami została skradziona grupie miejscowych przestępców. Poszła więc do nich, opowiedziała o opowieści pijanego klienta i doczekała się również zapłaty - odrąbanej za pomocą miecza głowy, choć była to raczej zapłata za donoszenie gwardii. Tak, więc przestępczy syndykat przybył na miejsce wymiany mimo wielu nieplanowanych opóźnień. Chwilę po tym jak przestępcy weszli od salonu rozpoczęła się walka. Po chwili ściany były pomalowane w fantazyjne czerwone wzory, a po następnej chwili przez drzwi łazienki wyszedł niczego nie spodziewający się Ralc, gdy zobaczył co się dzieje postanowił wrócić do łazienki, lecz w momencie, gdy się obracał starły się dwie klingi, jedna z nich została pozbawiona jednej ze swoich części, która z ogromną prędkością poleciała w kierunku piersi Ralca wbijając się w nią. Bala pobiegła w stronę Ralca, który stracił przytomność, wyglądał jakby nigdy jej nie miał odzyskać. Wtedy skoczył na nią ostatni z żyjących, walczących. Bala instynktownie wyciągnęła ostrze leżące przy ciele ukochanego. Ostrze wbiło się w kolczugę nacierającego mężczyzny z wielką łatwością, gdy w salonie nikt już nie był zdolny do samodzielnego wstania za wyjątkiem Bali Ralc otworzył oczy. Ruszyli we dwoje ku wyjściu, po drodze zabierając pakunek. Nikt nie zwrócił uwagi na dwójkę zakochanych pokrytych krwią pośród buntu.
Czekam na komentarze, oceny i poprawki milionów błędów, które prawdopodobnie popełniłem powyżej. Chciałbym też się dowiedzieć, czy nadaje się do wykorzystania w opowiadaniach taki nawias jak "(alfonsie, czyli Lance'ie, nie na Ralcu)", bo nie jestem pewien do końca.