Przede wszystkim dziękuję ekipie za przetłumaczenie tej ciekawej modyfikacji. Naprawdę dobrze się przy niej bawiłem choć po przeczytaniu całego postu mogłoby się komuś zdać, że było inaczej.
Ktoś napisał, że świat moda jest wielkości Górniczej Doliny. Nie wiem o co mu chodziło. Mnie przyszło się poruszać na mikroskopijnej wręcz mapce. Poza rozmiarami i trochę zbyt dziwnymi jak na mój gust skałami to zastrzeżeń wcale nie mam. Ba, nawet spodobał mi się ten świat, który co się dziwić, ładny jest. No ale spójrzcie.
Wszędzie blisko, lokacja jedna na drugiej, ludzie i potwory gnieżdżą się jak karaluchy. Typowe dla gier, no nie? Tyle, że tu jest jeszcze lepiej. Tu lokacje nie są oddalone o rzut kamieniem. Tu... Rolnik i straż stoją w bramie. Rolnik nie pracuje w polu (na poletku, przepraszam), bo na nim harcują bestie. I on nie śmie prosić o pomoc, bo wiadomo, że straż niedobra i leniwa jest. Tylko, że te bestie są tak blisko bramy, że stanowią potencjalne zagrożenie dla porządku miasta. Nie trzeba nawet wychodzić z bramy, kuszą na spokojnie się dosięgnie. Albo ten gość, który dawno temu postanowił opuścić cywilizację i zaszyć się w górach. Ten, gdzie na drodze do jego domu stoi golem. Kurczę, prawie jak wyprawa do wieży Xardasa. Daleko do niego, co? Jeszcze drogowskazy dodali jajcarze.
Miasto to jakiś absurd. Takie osiedle na końcu świata, dosłownie parę domów na krzyż, które utrzymuje się z ryb i myśliwstwa ma budynki jak z górnego miasta Khorinis, rynek niewiele mniejszy i brukowany, mury do nieba... I straż mają! A dokładnie to umundurowana, wyszkolona i opłacana część zbrojna miasta stanowi jakąś 1/3 jego ludności. Pomijam oczywiście Bronora. Mieszkańcy jego domu składający się jedynie z uzbrojonych po zęby najemników liczniejsi są chyba od strażników. Jakie znaczenie strategiczne ma ten obszar, co? Jakby to było coś wielkości Khorinis to bym się tak bardzo nie czepiał, ale w tym przypadku powinno być tak: drewniane, kryte strzechą chaty, ostrokół i kilku wieśków z widłami.
Widzicie, napisałem tego posta by wyrazić swoją opinię o rzeczy jak dla mnie wyjątkowo (i zapewne niezamierzenie) złośliwej. O wielkości mapy (pardon, mapki) to chciałem wspomnieć tak przy okazji. Specjalnie mi nie przeszkadzała, ale uważam, że jest to powszechna wada wielu fajnych modów. Dobra, do rzeczy.
Oto nasz protagonista, złodziej wszechstronnie wyszkolony, lecz ogołocony ze sprzętu i za burtę wyrzucony. Ma on za questa wykraść skarb z pobliskiego miasta. Tyle wie. Szybko daje się ustalić, że skarb to klejnot należący do wpływowego bogacza. Trzeba się dostać do jego dobrze strzeżonej willi. Na początku bohater przeprowadza rekonesans, dowiaduje się kto i co może mu pomóc, wchodzi w układy, szuka słabych punktów strzeżonej posiadłości. Jest fajnie, i nawet, że się tak wyrażę - klimatycznie. Do czasu. Najpierw wygrałem większość walk na "arenie", potem zdobyłem wspaniały pancerz, wpadłem na trop potężnego prastarego artefaktu. W międzyczasie zdobyłem trudno dostępne składniki aby przeprowadzić rytuał, który przywróci moc mojemu magicznemu ostrzu, a wtedy bez trudu zgładzę bestię. Zresztą niewielu mi podskoczy. Ileż to potworów już ubiłem? A, tyle setek. Rozumiecie? Ja mam zdobyć drogą błyskotkę, nie Oko Innosa. Nie jestem wybrańcem bogów, który ma wysiekać orków, uziemić smoki czy uwolnić świat od arcydemona. Jestem złodziejem, więc nie pchać mi questów dla herosów.
No, ale stało się. Mianowicie ja się stałem najpotężniejszą istotą na wyspie. To źle? Mogę wbić bogaczowi na chałupy. Jak będzie robił kłopoty to wszystkich pozabijam. Mało to głów uciąłem? No i mam miecz co zamraża. Ale figę! Chytrzy autorzy schowali skarb. Ten zmaterializuje się dopiero gdy wejdę do willi ich przeklętym sposobem. A sposób przeklęty, bo nie tyle jedynie słuszny, a zwyczajnie głupi. I teraz będą spojlery. Uwaga! Żeby dostać się do willi trzeba zeskoczyć na jej dach ze skał. Trzeba szukać nauczyciela akrobatyki, a to implikuje questa, w którym trzeba przejść questa, aby dostać questa kierującego do osoby zlecającej swojego prywatnego questa... Rękopis znaleziony w Saragossie to przy tym pikuś he he. A poważnie to autorzy sami najwyraźniej zauważyli, że trochę przekombinowali. Mieli z pewnością dość roboty przy skryptach, a i żal było wyrzucać czy zmieniać to co już w miarę działało, tak więc żartobliwie zadrwili z siebie dając Hektorowi jego głowę. Nie prościej było umocować linę?