No i znowuż zabrałem się za pisanie

. Mam nadzieję, że tym razem nie znudzi mi się to tak szybko, jak w przypadku reszty

.
Postanowiłem napisać opowiadanie, którego akcja będzie się działa pod koniec XIX wieku. Zapewne znajdziecie wiele błędów (językowych jak i po prostu błędów "w realiach"), ale cóż... Staram się

. Na razie mam dwa rozdziały. Zapraszam do czytania:
A i jeszcze jedno - opka piszę w openoffice writer, więc może być wiele błędów w formatowaniu.
Scott Burkenstoy
Rozdział I
Nieoczekiwani goście
Koniec XIX wieku... Certec było największym i najbardziej uprzemysłowionym miastem na całym świecie. Ulice były tłoczne, a w każdym budynku można było spotkać co najmniej grupkę ludzi. Nikt nie miał odwagi ich zaatakować, gdyż przewyższali wszystko we wszystkim. Wpływy tej miejscowości rozszerzały się w niesamowitym tempie, a wszystkie okoliczne wioski były jej podporządkowane. W centrum znajdował się sklep z różnymi drobiazgami i wynalazkami. Prowadził go Scott Burkenstoy ? młody majsterkowicz, żyjący gdzieś na uboczu świata. Wszyscy uważali go za dziwoląga, ale tak naprawdę nikt go nie znał. Nie miał bliskich ? rodzice zmarli przedwcześnie w niewyjaśnionych okolicznościach, a przez jego ogólną opinię nikt nie był na tyle odważny, aby cokolwiek do niego powiedzieć poza interesami. Mimo tego, że jego sklep cały czas miał klientów, to on sam nigdy nie miał zbyt wielu pieniędzy. Wszystko wydawał na różnego rodzaju graty, z których mógłby coś zrobić...
12 grudnia 1880 roku, sobota. Dzień, jak co dzień ? po kilku godzinach twardego snu, Scott zerwał się, aby zrobić tylko najważniejsze rzeczy i od razu iść poszukać jakiegoś syfu do jego ?zabawek?. Włożył na siebie stare, porwane spodnie, koszulę, wełnianą kurtkę, buty i ruszył na łowy. Pierwszym przystankiem było oczywiście okoliczne wysypisko śmieci. Po około dwóch godzinach spędzonych w tym ?raju? wyszedł z całą torbą różnego śmiecia. Powolnym krokiem ruszył w stronę swojego warsztatu. Na ulicach walały się gazety, a ludzie w pośpiechu ciągle gdzieś pędzili. Nie, to nie był styl Burkenstoy'a. On zawsze robił wszystko powoli i dokładnie. Dopracowywał każdą rzecz co do najmniejszego szczegółu.
Gdy już dotarł do swojego królestwa napotkał pod drzwiami jakiegoś niskiego, dobrze ubranego człowieka z obstawą dwóch osiłków. Zawahał się, ale po chwili przemógł się i powiedział:
Dzień dobry. Mogę w czymś pomóc? - spytał z lekko przerażonym głosem
Ha! A myślisz, że po co tu stoimy? - odrzekł bogacz
Scott otworzył drzwi do warsztatu i rzekł: ?Zapraszam do środka?. Gość rzekł pewnym siebie głosem:
- Dobra, nie będę owijał w bawełnę. Nazywam się Barry Newlander i jestem handlarzem. Zajmuję się kupnem takich urządzeń, jakie tworzy pan, a potem sprzedaję je największym szychom tego biznesu. - rzekł
- No i co w związku z tym? - odparł naukowiec
- To, że potrzebuję pewnego drobiazgu... Bardzo ważnego, jeśli mam być szczery. Widzi pan ? niedawno kupiłem maszynę parową, ale coś się w niej popsuło. Ściągałem najlepszych fachowców w tej dziedzinie ? powiedzieli mi, co się spieprzyło, ale nie wiedzą, jak to naprawić. Słyszałem o panu wiele dobrego. Jestem pewien, że mi pomożesz.
- No... I co będę miał w zamian?
- Mam dojścia, dzięki którym mogę uczynić cię sławnym i bogatym... Warunkiem jest to, że zrobisz to w dwa tygodnie. Muszę to załatwić jak najszybciej. Możesz odmówić, jeśli chcesz, ale wtedy pamiętaj ? nie znamy się, a ta rozmowa nigdy nie miała miejsca.
- A jeśli nie wyrobię się w tym czasie?
- Ujmę to tak ? widzisz tych tutaj? - wskazuje na osiłków ? To jest Gar, a to Lukan. Domyśl się, co będzie oznaczać niepowodzenie...
Scott bardzo się zawahał... Nie wiadomo, co wybrać... Ryzyko, ale ogromna nagroda, czy po prostu dalej żyć spokojnie? Odrzekł do nich:
Mogę wiedzieć, gdzie pan mieszka? Chciałbym się zastanowić nad tym w samotności.
Hm... Miejsca zamieszkania niestety nie mogę ci podać, ale spotkać możemy się w magazynie przy ulicy Kerston 32. Będę tam czekał dwie godziny od jutrzejszego południa ? po tym czasie może pan zapomnieć o wszystkim...
Dobra, na pewno przyjdę...
Goście wyszli, a Burkenstoy usiadł na starym, rozpadającym się, drewnianym stołku i zaczął myśleć, co oznajmić Barry'emu...
Rozdział II
Fabryka
Następnego dnia zerwał się z łóżka. Za oknem było jeszcze ciemno, a na ulicach nie było słychać gwaru. Spojrzał na zegarek po czym ubrał się w odświętny strój. Poszedł do czegoś na wzór łazienki, wypróżnił się i umył. Ponownie zerknął, która godzina. Po kilku minutach narzucił na siebie czarny, stary i powycierany płaszcz i ruszył w stronę świątyni. Po wejściu usiadł na ławeczce, ale zorientował się, że nikogo tam nie było. Rozejrzał się dookoła i przy ołtarzu dostrzegł jakąś czarną postać, lekko unoszącą się nad ziemią. W strachu wybiegł z kościoła i ile sił w nogach gnał do swego domu. Gdy już tam dotarł rzucił się na łóżko i pół godziny leżał w bezruchu. Po chwili przebrał się w jakieś ciuchy robocze i ? jeszcze cały roztrzęsiony ? usiadł na pobliskim krzesełku. Próbował wmówić sobie: ?Na pewno tylko mi się przewidziało?, ale to nie dawało skutku, gdyż czuł, że to coś było w niego wpatrzone swoimi wielkimi, wyłupiastymi, czerwonymi ślepiami. Już miał zacząć coś majsterkować dla zabicia czasu, gdy nagle przypomniał sobie o ustalonym spotkaniu z tajemniczym jegomościem. Jak strzała wypadł z warsztatu i natychmiast ruszył w stronę ustalonego miejsca spotkania. Na dworze prószył lekki śnieg, dookoła było biało. Ludzie z trudem przedostawali się przez te tony śniegu. Zimno było, jak diabli, a Scott nawet nie drgnął. Był tak przejęty wydarzeniami, że po prostu nie miał czasu, aby reagować na to, co się dzieje dookoła.
Po kilku minutach dotarł do celu. Drzwi do magazynu były lekko uchylone. Burkenstoy delikatnie je pchnął i wszedł do środka. W budynku nie było wcale cieplej, niż na zewnątrz, ale przynajmniej śnieg nie prószył w oczy. Rozejrzał się i zobaczył postać w ciemnym garniturze, ale nie był to Barry, lecz ktoś inny. Ten osobnik był przede wszystkim wyższy. Scott nie wiedział dokładnie, co robić, gdyż po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji. Nieznajomy krzyknął do niego:
- Pan Scott Burkenstoy? - krzyknął donośnym głosem
- T-t-tak... - odparł przestraszony majsterkowicz
- A! To dobrze ? mam nadzieję, że podjął pan decyzję?
- A pan kim jest?
- To nieistotne. Nie odpowiada się pytaniem na pytanie...
- Ech... No dobrze ? tak, podjąłem decyzję ? zgadzam się.
- Ha! Świetnie! Proszę za mną!
Nieznany wyszedł z magazynu i skierował się w stronę dzielnicy fabrycznej. Zmieszany naukowiec ruszył za nim. Około godziny przedzierali się przez śnieg. Wszystko było zasypane. Ludzie stawali na dachach zsypując go na ziemię, gdyż w większości budynków w tej części miasta miały płaskie dachy, co groziło załamaniem. W końcu dotarli na miejsce. Była to ogromna fabryka ? jedna z największych na całym świecie. Burkenstoy od razu zorientował się, z kim ma do czynienia. Cały czas wydawało mu się, że gdzieś już słyszał imię Barry Newlander, ale dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę ? był to handlarz, znany z tego, że robił wiele przekrętów, dzięki którym jest teraz tak bogaty. Scott wdepnął w tak wielkie gówno, że nawet nie sposób tego wyobrazić sobie...