Miasto Bez Cienii 7000 13

O temacie

Autor dr inż. Fenix

Zaczęty 23.01.2008 roku

Wyświetleń 7000

Odpowiedzi 13

dr inż. Fenix

dr inż. Fenix

The Modders
Dekadent
posty262
Propsy131
  • The Modders
  • Dekadent

dr inż. Fenix
The Modders

Miasto Bez Cienii
2008-01-23, 21:59(Ostatnia zmiana: 2008-04-03, 18:10)
Jest to w sumie opowiadanie na konkurs. Miał na początku miał to być, krótki sen postaci z Tawerny, który rozrósł się w prawie 20 stronicowy tekst. Samo opowiadanie wymaga jeszcze poprawek, ale liczę, że czytelnicy pomogą mi wyłapać to czego sam nie zauważyłem.
********************************************************************************
****************

Miasto bez cieni. Rozważmy "Utopię".Według Thomasa More'a jest to państwo idealne. Wszyscy obywatele są sobie równi pod każdym względem. Tak samo się ubierają, myślą, zachowują. Brak odstępstw i cykliczność daje im poczucie bezpieczeństwa. Bo każdy kto się nie dostosuje ginie lub trafia w niewolę. To ludzie.
 A ich rękodzieła? Między miastami jest taka sama odległość dwunastu tysięcy kroków. By nie powstawały różnice, domy również są identyczne. Zwykła matematyka.
    Linie i kąty..
            *      *      *
   Uderzenie  w bark.
   Jak idziesz?!
   Fenix rozejrzał się. Znajdował się na ulicy wielkiego miasta. Chodziło po niej tysiące ludzi.
 Wszyscy ubrani w takie same szare habity. Zdawali się nieobecni. Nikt nie patrzył na innych czy otoczenie. Wszyscy patrzyli prosto przed siebie. Jak gdyby każdy był już myślami w miejscu swego dążenia, nie zważając co się dzieje dookoła niego.
 Fenix, w swym brązowym habicie, wyróżniał się z tłumu. Nie miał również określonego celu. Spróbował zebrać myśli. Ostatnie co pamiętał to czeluść... Czyjejś głowy? Pamięć płatała mu figle. Miał również wrażenie, że powinien teraz rozmawiać z ... kimś?
 Był w nieznanym mieście. Nie wiedział dlaczego. Uznał, że panika jest bezcelowa. Musi obiektywnie rozważyć całą sytuację. Zebrać informacje by znaleźć rozwiązanie.
 Logika podpowiadała mu, by zagadnąć któregoś z przechodniów. Stuknął w ramię jednego z nich. Ten odburknął coś niezrozumiale i poszedł w swoją stronę. Fenix zawołał jeszcze za nim, jednak usłyszał tylko "Nie mam czasu".
    Mam gdzieś cudze problemy.
    Fenix przystanął zdziwiony. Uszy mówiły mu, że usłyszał trzy słowa. Jednak w pamięci miał dwa zdania.
            *      *      *
 Przemierzając ulice, ten w brązowym habicie tworzył w myślach obraz miasta. Ulice przecinały się pod kątem prostym. Budynki- co do jednego wielopiętrowe przeszklone wieżowce. W ich szybach odbijały się postacie przechodniów. Same budowle zdawały się... martwe. Szkło było tak czarne, że nie było widać za nim żadnego ruchu. Tworzyło to złudzenie, że w środku rzeczywiście nikogo nie ma. Jak by budynek był tylko bryłą.
 Włócząc się bez celu, Fenix dotarł na plac. Nie zdziwiło go, że ma kształt kwadratu. Zauważył, że zebrał się tam niewielki tłumek ludzi. Na jednej ze znajdujących się tu ławek, stał mężczyzna. Wygłaszał orację do zebranych.
    -Trzeba to zakończyć! Rozkład miejsc pracy jest niewłaściwy!
    Czarnuchy zabierają nam pracę!
   -Nasze władze nie radzą sobie z tym. Trzeba wybrać kogoś nowego.
    Ja będę lepiej rządzić!
   Znów Fenix doznał tego wrażenia. Że oprócz tego co rejestrują jego uszy, słyszy coś jeszcze.
    -Racja!- zawołał, któryś z słuchaczy.- Potrzebna jest ostrzejsza polityka społeczna!
    Zabić ich!
   -Właśnie!- dodał inny.- W dodatku ci, którzy nie są stąd pracują za zbyt małe pensje. Trzeba to zmienić.
    Robole! Przez nich zwykli ludzie zarabiają za mało.
 -Trzeba to zmienić!- Krzyknął mówca.- Badania dowodzą, że czarna rasa ma mniejszy mózg. Dlatego tak mało ich jest na wysokich stanowiskach. Dlatego powinniśmy wziąć ich pod specjalną opiekę.
    To głupcy, zwierzęta. Powinniśmy ich wykorzystać do tego do czego są stworzeni. Zniewolić ich.
 Fenix nie wiedział co go bardziej przeraża. Ta demagogia czy to co słyszy po za nią. Te... "znaczenia" obdarte z ułudy. Czy to, że ludzie kłamią czy to co ukrywają. Nie chciał tego dłużej słuchać. Zarzucił kaptur na głowę i odszedł krokiem tak szybkim, że graniczącym z biegiem.
            *      *      *
 Nie wiedział ile wędrował. Sądził, że znajduje się w tym mieście od kilku godzin. Jednak światło wciąż było takie same. Wszystko pokrywało to samo miękkie, żółte światło. Ludzi, budynki. I nic nie rzucało cienia. Fenix uniósł głowę w górę. Wieżowce przesłaniały większość nieboskłonu, ale ten skrawek nieba, który widział również miał tą samą żółtą barwę co wszystko wokół.
 Usłyszał wysoki krzyk. Rozejrzał się dookoła. Zauważył, że pomiędzy dwoma wieżowcami jest niewielka, pusta przestrzeń. Tam, jak i na placu zebrał się mały tłumek. Pobiegł w tamtą stronę. Krzyk powtórzył się.
 Przeciskając się przez ludzi zobaczył, że w tym jednym miejscu jest cień. Gdy zobaczył, co przyciągnęło tu tych ludzi, stanął bez ruchu tak jak oni. Na ziemi leżała kobieta. Krwawiła z nosa, z ust, miała podbite oko i podarte ubranie. W tej "scenie" uczestniczyło jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden przetrzymywał jej ręce nad głową. A drugi... Fenix czuł, że jej krzyk rozdziera go na dwoje...
    ...Jego cząstka błaga by przerwać to co się dzieje, uciec, zrobić cokolwiek by nie być świadkiem tego co się dzieje...
    ...Inna część patrzyła z radością na tą scenę. Upajała się każdym momentem. Pożerała doznania z niej płynące. Zapach krwi i potu pobudzał. Widok bezbronności, "przedmiotu" do wykorzystania, zachęcał. Czuł... Potęgę. Ludzki triumf. I zwierzęcą żądzę.
 Fenix czuł, że to doznanie zalewa go niczym fala, każe mu trwać i patrzeć. By zapamiętać . By... wykorzystać. Za sobą słyszał głosy.
    Dalej! Mocniej!
    Szczęściara... I czemu krzyczysz?
    Kto by pomyślał, że po pracy trafię na takie widowisko.
    Hm... A gdyby spróbować tak w domu?
   Tak!

   -To smutne prawda?- usłyszał Fenix.- Ta bierność.
 Ten w brązowym habicie poczuł, że zalewa go fala wstydu. To co czuł wcześniej zniknęło. Z przestrachem odwrócił głos. Czuł jednak ulgę, że nie musi patrzeć. Odwrócił się w stronę głosy osoby, która jako jedyna okazała ludzkie uczucia.
    I która nie była człowiekiem.
            *      *      *
    -Smutniejsze jest jeszcze to, że dopóki ktoś nie skrytykuje, to wszyscy to akceptują. Nieprawdaż, pielgrzymie?
 Fenix przyjrzał się mówiącej postaci. Była z grubsza humanoidalna. Tak jak w rysunkach dzieci. Posiadała ręce, nogi i głowę, ale bez żadnych subtelniejszych szczegółów. Nie miała nawet na swej zielonej skórze zarysów mięśni ramion czy kolan. Żadnych włosów również. Twarz była gładką powierzchnią bez ust, nosa i oczu. Jedynie dwie biały trójkątne plamy w miejscu oczodołów, dawały szanse stwierdzenia, w którą stronę patrzy.
    Exspes, wędrowiec pomiędzy światami. Dla jednych postać znana bardzo dobrze. Innym obca.
    -Słucham?- zdołał wykrztusić Fenix. Zdał sobie sprawę, że to do niego były skierowane te słowa.
 -To- odparła postać wskazując ręką na scenę w zaułku.- Nikt sam z siebie nie pomyśli by pomóc.- zastanowił się.- Pomóc tej kobiecie- dodał.
 Fenix zdał sobie sprawę, że krzyki zdają się dobiegać jak by z oddali. Głosy umilkły. Ciemność skrywająca zaułek, pokryła również miasto. Ten w brązowym habicie widział długie cienie jakie rzucają zebrani ludzie. Swój również. Tylko ta istota mówiąca do niego nie posiadała go.
    -Smutne? To tragedia!- zawołał.
 -Tragedia, pielgrzymie?- Exspes mówił spokojnym, pogodnym głosem. Fenix poczuł wzbierającą w nim złość. To przez ten ton, nieodpowiedni do chwili. - W każdej chwili umierają miliony ludzi. W tej chwili dzieje się również wiele innych poważniejszych sytuacji niż ten gwałt, a nikt nawet nie zauważy, że są złe.
 Gwałt, to słowo nie przeszło by Fenixowi przez gardło. A ten mówił jakby relacjonował wydarzenia dziejące się kilkadziesiąt lat wstecz. Tak jakby w ogóle to go nie dotyczyło.
    -Na wojny idą ludzie z własnej woli. Gdy zabijają częściej czynią to ze strachu o własne życie, niż z żądzy zabijania.
    -Naprawdę, pielgrzymie?- stwierdził Exspes.- Ale czy ja mówiłem o wojnach pielgrzymie?
    -A co może być gorszego niż bezsensowna śmierć tysięcy ludzi? I przestań mnie nazywać pielgrzymem.
 -Mord jest naprawdę takim złem, pielgrzymie?- Expes zignorował ostatnie zdanie, co jeszcze bardziej rozdrażniło Fenixa.- A niszczenie ciekawości świata, odbieranie marzeń? Degradowanie pragnień do rzeczy namacalnych? Wypaczanie sensu altruizmu? To śmierć za życia.
    Ten w brązowym habicie nie wytrzymał.
    -Kim ty jesteś, że wydajesz takie osądy?!
    -Kimś kto choć patrzy, jest w stanie odwrócić wzrok. Sam.
 To rozbroiło Fenixa. Poczucie winy powróciło ze zdwojoną siłą. Razem z nim przybył strach. Wywołany znalezieniem się w nieznanym mieście, brakiem logicznych wspomnień, tym że dystansowanie się od innych ludzi zawiodło.
    Exspes zaśmiał się.
    -"Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem." I gdzie dotarłeś robaku?
    Fenix znał te słowa. Były znane mu ze... Wspomnienie umknęło po raz kolejny.
    -Czego chcesz?- spytał, w nadziei, że zaprzestaną rozmów na niewygodne dla niego tematy.
    -Ja? Niczego. To ty potrzebujesz pomocy, pielgrzymie. Ty jesteś zagubiony. Zaplątany.
 Exspes odwrócił się. Ten w brązowym habicie zobaczył, że z jego pleców wyrasta sześć pająkowatych kończyn sięgających do ziemi. Za nim zdążył coś powiedzieć, "wędrujący pomiędzy światami" zniknął w tłumie. Fenix usłyszał jeszcze tylko słowa.
    "Patrz jak zawsze pielgrzymie. Lecz czy dalej chcesz być istotą bez ust?"
 Świat powrócił do poprzedniego stanu. Dźwięki wyostrzyły się. Światło znów przybrało barwę jasnego bursztynu. Cień pozostał tylko w zaułku.
 Fenix zdał sobie sprawę, że wszystko się skończyło. Ci... widzowie (nie był wstanie określić ich inaczej) rozchodzili się w milczeniu.
    Ech... Już koniec.
    Ci z telewizji wytrzymują dłużej.
    Co trzeba było kupić? A tak, ziemniaki, mydło...

 Fenix patrzył jak znikają wśród innych ubranych na szaro postaci. Kaci również. W zaułku został pielgrzym, zdezorientowany i przerażony. I kobieta, na ziemi, skulona do pozycji embrionalnej, szlochająca. Pielgrzym patrzył na nią. Stwierdził, że ma niewiele ponad dwadzieścia lat. Nie wiedział jak się zachować. Czuł, że jest taki sam jak ci, którzy patrzyli. Jego poczucie winy nic nie zmieniało.
 Stał bezruchu, nie mogą podjąć żadnej decyzji. W końcu dziewczyna wstała. Próbowała wytrzepać swoją szatę z kurzu. Wycierając twarz z krwi i łez stworzyła przy tym czerwoną smugę na swoim rękawie. Jej habit był w opłakanym stanie. Z przodu był rozdarty od pasa w dół i mokry na poziomie ud. Dziewczyna podjęła ostatnią próbę wygładzenia swej szaty. I wyszła z zaułka.
 Mijając Fenixa otarła się o jego ramię. Nic jednak nie powiedziała. Tak jak by go nie zauważyła. Za to pielgrzym poczuł jej dreszcze w chwili gdy dotknęli się. Ale to nie było jedyne doznanie...
 ...Lęk przed dotykiem, poczucie winy, niemożność zaufania innym ludziom, brak złudzeń, wymuszony śmiech, strach przed samotnością, ale i niemożliwość egzystowania w grupie.
    Jednak to nie te uczucia przeraziły Fenixa...
    Akceptacja i... Satysfakcja
    Z celowości własnego istnienia.

            *      *      *
 Pielgrzym wciąż stał bez ruchu. Chciał przestać czuć, chciał zniknąć. Rozpłynąć się w tym zaułku, jedynym miejscu gdzie istniał cień. Jednak ukojenie nie nadchodziło. Cisza nie pomagała.
 Niewiele świadczyło o tym co tu się stało. Jednak te... okruchy wspomnień, zdawały się krzyczeć. Głośniej i głośniej, przeobrażając się głosy innych ludzi. To plama z moczu, krwi i łez. I trzy wybite zęby.
   Bez korzeni.
            *      *      *
 Fenix wyszedł na ulicę. Nie rozglądał się jak poprzednio, analizując miejsce w którym się znalazł. Bał się, że jego wzrok napotka którąś z szyb wieżowców. I natrafi w niej na swoje odbicie. Mierziła go perspektywa spojrzenia na samego siebie. Bezpieczniej było patrzeć w przód.
    Odgłosy kroków, szelest materiału zagłuszał myśli.
    "Rozgrzeszał"...
    ...Nie byłem jedyny.
    Fenix dał się nieść tłumowi. Czuł się dobrze nie myśląc, nie patrząc. Pozwalał się prowadzić.
    Kurz przybrudził jego habit. Jego ciemny brąz w kilku miejscach wydawał się bledszy.
            *      *      *
 Tłum prowadził Fenixa ulicami miasta. Marsz trwał długo. Miejsce wielopiętrowych budynków zajęła pusta przestrzeń. Znajdowała się tu wielka budowla o kształcie ośmiokąta. Ciągnęli ku niej liczni ludzie.
 Pielgrzym czuł się odurzony. Obrazy pojawiały się i znikały. Tłumy formujące się w wieloosobowe kolejki... Wysoka, betonowa ściana... Liczne otwory u podstawy budynku... Korytarz... Czerwone plastikowe krzesełko... Całe miejsce było wypełnione czerwienią. Na którą teraz wylewała się szara fala.
 Fenix rozejrzał się. Wydawało mu się, że zna takie miejsca. To był... informacje powoli wypływały na powierzchnię świadomości... To... stadion. Na planie ośmiokąta, ustawione były, co raz niżej, rzędy siedzeń. Na najniższym poziomie tkwił prostokąt w kolorze miedzi. Na dwóch przeciwległych końcach ustawione były dwie metalowe tyczki, na których leżała trzecia.
 W całej hali czuć było pełne napięcia oczekiwanie. Wszystkie twarze były zwrócone w dół. Pielgrzym stwierdził, że widzi tam jakieś postacie. Wychodziły na... boisko, z dwóch przeciwległych stron. Było ich około dwudziestu, ustawionych w dwóch rzędach. Każdy trzymał w prawej ręce kij. Długości ludzkiej nogi i spłaszczony na końcu. Wszyscy byli ubrani w szare habity. Pokrywały je czarne pasy. Wzory były identyczne u osób stających w tym samym rzędzie. Jak dla dwóch różnych grup osób. Po chwili na boisko wkroczyła jeszcze jedna osoba. Niosła pod pachą skórzaną kulę wielkości ludzkiej głowy. Fenix widzi jak wkracza pomiędzy zawodników. Kładzie ją na ziemi. Złapała gwizdek zawieszony na na szyi i zagwizdała.
    Mecz rozpoczął się.
            *      *      *
   Tłum uderzał nogami o podłogę i rękami i oparcia krzesełek.
   Dum-Dum-Du-Du-Dum! Du-Du-Du-Du-Dum-Dum!!
    Jednak echo niosło się po stadionie. Przez to dźwięki zdawały się szybsze, głębsze... dziksze.
    Dum-dum-dum-dum!-Dum-dum-dum-dum!
 Również gra na boisku stawała się coraz bardziej zacięta. Z tego co Fenix zobaczył, gra polegała na tym, że by posłać piłkę nogą lub kijem do... bramki znajdującej się na końcu prostokąta. Jednak kije trafiały częściej w zawodników drużyny przeciwnej niż w piłkę. O wiele częściej niż to było konieczne. Zdał sobie sprawę, że dla zawodników nie liczą się już punkty.
    -Kiwaj się!
    Dołóż mu!
   Tak samo jak dla widzów.
    Każdy faul był oklaskiwany bardziej niż zdobyty punkt. Oczywiście jeśli był odpowiednio widowiskowy.
    Złamana noga i rozbita czaszka! Super!
 Póki co, nie wszyscy poddawali się zbiorowej euforii. Fenix zauważył po swojej prawej stronie, dwóch ludzi siedzących na krzesełkach, pochłoniętych rozmową.
    -Weź nie ściemniaj - powiedział jeden kręcąc z niedowierzaniem głową.
 -Dlaczego?- odparł drugi.- Towarczyk miał już trzy akcje i znowu nie wcelował, i jeszcze... IDZIESZ, IDZIESZ! Nie!!- okrzyk rozczarowania przebiegł się po zebranych.- I widzisz? Znowu! Gadam ci, mecz jest sprzedany.
 Tu rozmowa się skończyła, gdyż skupili się na grze, która stawała się coraz bardziej zacięta. Zawodnicy przestali w ogóle respektować zasady. Z resztą nie było nikogo kto mógłby je egzekwować. Fenix stwierdza, że sędzia gdzieś zniknął. Dlatego gracze zacieklej uderzali w siebie nawzajem niż w piłkę. Ku uciesze tłumów. Ilekroć odgłos łamanej kości przetoczył się echem po stadionie, ilekroć po boisku popłynęła świeża krew, ludzie piali z zachwytu. Było to jak spirala. Jedna osoba krzyknęła, inni jej wtórowali. I tak każdy człowiek oddziaływał na drugiego. Podsycał w nim nienawiść. A ona rosła z każdą chwilą. Aż osiągnęła poziom, przy którym nie można było pozostać obojętnym. Ludzie, bez wyjątku, krzyczeli, skakali tupali.
    Słowem, robili wszystko by dać upust drzemiących w nich uczuciom.
    -Igrzysk! Igrzysk! Dajcie nam Chleba i Igrzysk! Panem et circenses!- krzyczał jakiś bardziej oczytany członek gawiedzi.
    Fenix zdał sobie sprawę, że to on krzyczy. Nie spodziewał się, iż inni mu zawtórują. Po chwili cały stadion krzyczał.
   -Panem et circenses! Panem et circenses! Panem et circenses!- skandowali.
    Panem et sanguinem! Panem et sanguinem! Panem et sanguinem!
    -Panem et sanguinem!- woła Fenix.

            *      *      *
    Ostanie sekundy meczu. Rozlega się wysoki, przeciągły dźwięk. Oczy wszystkich kierują się w stronę tablicy wiszącej nad boiskiem. Widnieje na niej napis, "Goście: 57 Gospodarze: 52". Fala wściekłości przetacza się po zebranych. Wyrywają krzesełka, atakują się nawzajem. W międzyczasie zawodnicy uciekają. Ludzie dewastują wszystko co są w stanie. Jednak po pewnym czasie nie ma już czego niszczyć. Tłum kieruje się do wyjść.
 Wściekłość nie ustaje. Ludzie przetaczają się po ulicach niczym fala. Atakują wszystko na swojej drodze. Kopią i uderzają w najniższe okna wieżowców. Fenix również. To, że jest w tłumie daje mu poczucie bezpieczeństwa... i bezkarności.
 Echa uderzeń mieszają się, tworząc jeden potężny, jednostajny dźwięk. Mimo tylu ataków budynki pozostają niewzruszone. Na szybach nie ma nawet rysy.
    Maszerują. Mijane po drodze ławki, kosze, nawet słupy są niszczone. Część z tych przedmiotów zostaje zabrana jako maczugi.
    Tłumu nikt nie prowadzi. Błąkają się po mieście, niszcząc wszystko z czym dają sobie radę.
    -Widzicie te śmietniki? Marna robota! To wszystko przez NICH!
 -A te ławki? To nie jest nawet prawdziwe drewno!- mówi wymachując kawałkiem drewna nad głową.- A dlaczego? Bo ONI zabrali kasę!

            *      *      *
   To dla motłochu najgorsza zbrodnia. Że ONI nie są NAMI. A jeśli nie są nami, to są niczym.
            *      *      *
    Minęło dużo czasu, tłum nie uspokaja się. Wszyscy są zagniewani. Wielu do tej pory tłumiło swoje uczucia. Teraz fala zniszczyła tamę. Gniew płynie niepohamowanym strumieniem. Nie gaśnie.
    Dochodzą do miejsca którego szukali.
 -Bić!- wołają niektórzy. Jednak większość nie jest w stanie. Zamiast tego z ich gardeł wydobywa się dziki ryk. A jednym z tych, którzy krzyczą najgłośniej jest Fenix.
   Ubrany w szary habit.

            *      *      *
 To miejsce było inne. Nie ma tu wysokich wieżowców z betonu i szkła. Ich miejsce zajmują kilkupiętrowe, ceglane kamienice. Miejscami widać mniejsze budynki o dużych szybach- sklepy. Również tutaj ludzie byli ubrani w szare stroje. Jedyne co ich odróżniało od nadchodzącego tłumu, to kolor włosów i skóry głowy. Na ulicy toczyło się leniwe życie. Przed jednym z budynków, na ławce siedziało kilku staruszków. Właśnie z jednego ze sklepu wyszła matka z kilku letnią córeczką. Dziecko zdało sobie sprawę z wrzawy panującej u wylotu ulicy. Podobnie jak reszta zebrany ludzi. Dziewczynka pociągnęła matkę za rękaw i wyciągnęła rękę. Kobieta skierowała wzrok w stronę, w którą wskazywało dziecko.
            *      *      *
    Idą. Krzyczą. Wszyscy zebrani na ulicy widzą ich. Nie trzeba wiele czasu by zrozumieć o co się dzieje. Starsi chowają się do domów. Kobieta z dzieckiem patrzy na nadchodzących. Jej wzrok spotyka się ze wzrokiem Fenixa.
    Łapie dziecko za rękę i wciąga je do wnętrza sklepu i zatrzaskuje drzwi.
 Tłum rozdziela się. Większość rozbiega się po domach. Fenix i dwóch innych idzie w stronę sklepu. Jeden naciska na klamkę. Zamknięte. Przez chwilę szarpie za nią, ale bez skutku. Fenix wyrywa mu uprzednio zabrany metalowy pręt. Uderza w szybę. Szkło pęka. Jeszcze kilka ruchów, by pozbyć się resztek szyby z okna. Wchodzą do środka.
 W sklepie panuje półmrok. Półki tworzą ciasne przejścia. Jeden z towarzyszy Fenixa popycha jedną z nich. Ta, upadając, przewraca jeszcze kilka innych.
    -Wyłaź!

            *      *      *
   Kilka chwil wcześniej...
   W sklepie był również sprzedawca. Starszy człowiek.
    -Czy to już wszystko pani Rosowska?- spytał kobiety.
   -Chyba tak, panie Niemcewicz.
    -Mamo, kupisz mi batona?- spytała dziewczynka ciągnąc matkę za rękaw.
   -Ale zjesz go dopiero po obiedzie, dobrze Olu?
    Dziecko przytaknęło i podało matce upragniony przedmiot. Ta podała go sprzedawcy.
    -Zobaczmy... Jeszcze 1,20. To będzie razem 13,87.
 Rosowska podała sprzedawcy odliczone pieniądze. Trzymając dziecko za rękę ruszyła do wyjścia. Niemcewicz zauważył, że na półkach brakuje koncentratu pomidorowego. Poszedł po niego na zaplecze. Gdy szukał towaru, usłyszał dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Głośno. Spojrzał co się dzieje. To była Rosowska. Teraz starała się jak najszybciej założyć wszystkie zamki.
    -Co się dzieje mamo?
 -Nic, nic- odparła matka, przytulając dziecko.- Panie Niemcewicz, ulicą idą jacyś wandale.- Więcej nie trzeba było mu mówić. Sprzedawca nie myślał długo.
    -Proszę na zaplecze, szybko!- powiedział.
 Zaprowadził kobiety na tył sklepu. Budynek miał tylko jedno wejście, więc nie miał wielkiego wyboru. Gdy znikał w pomieszczeniu, usłyszał, że ktoś szarpie za klamkę. Wcisnęli dziecko pomiędzy kosze z chlebem i stos tekturowych kartonów. Dziewczynka była przestraszone i zdezorientowane, ale posłuchała matki. Rosowska schowała się za półką ze słoikami. Starszy człowiek wziął jeden z nich. Zawierał marynowaną paprykę. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Bandyci weszli do środka. Kolejnym odgłosem był huk upadających półek. Niemcewicz wszedł do głównej części sklepu, ściskając słoik.
            *      *      *
    Jak na życzenie, z zaplecza wychodzi starszy człowiek.
    -Słucham? Czym mogę panom pomóc- pyta spokojnie, choć jest blady na twarzy.
 -Zamknij mordę!- woła jeden z mężczyzn, idąc w jego stronę. Bierze zamach. Jednak Niemcewicz jest szybszy. Słoik trafia napastnika w szczękę. Jego odłamki tną twarz, a zalewa dostaję się do oczu.- Ty!...- Urywa. Czuje piekący ból. Trze energicznie oczy, by pozbyć się przezroczystej cieczy. Jednak zamiast tego pod powieki dostaje się szkło.- Aaaargh!!!- krzyczy, padając na ziemię.
 Tak mogło by się to wszystko skończyć, gdyby napastnik był sam. Ale do starca zbliża się drugi mężczyzna. Niemcewicz nie ma czym się obronić. Wyciąga chude ręce przed siebie w desperacko próbując osłonić się przed uderzeniem. Nadaremnie. Pięść trafia go w brzuch i sprzedawca upada na ziemię. Próbuje się podnieść. Cios metalową pałką powala go znowu. Z miejsca uderzenia wycieka krew. Starzec już nie wstanie.
    Fenix i drugi bandyta zostawiają leżące ciała. Wchodzą na zaplecze.

            *      *      *
 Ola siedziała skulona, tak jak kazała jej mama. Przysłuchiwała się odgłosom dobiegającym ze sklepu. Drżała. Krzyki, uderzenia. Potem usłyszała kroki. Co raz bliższe.
 -Popatrzcie co my tu mamy.- usłyszała głos. Pochylał się nad nią biały mężczyzna. Uśmiechał się. Jednak nie był to przyjazny uśmiech. Dziewczynka próbowała się wcisnąć jeszcze głębiej.- Mały...- Nie dokończył jednak. Za nim pojawiła się matka. Tak jak Niemcewicz uderzyła słoikiem w głowę. Może miała więcej szczęścia, może było w niej więcej desperacji. Nieważne. Udało jej się ogłuszyć tego napastnika.
            *      *      *
    Fenix widzi jak kobieta uderza jego towarzysza. Jak śmie podnieść rękę na mężczyznę?!, myśli. Rzuca się na nią. Łapie za włosy.
 -Ty s...- Nie dokańcza. Rosowska składa ręce i trafia go w brzuch. Fenix rozluźnia uścisk. To wystarczy. Kobieta wyrywa się. Popycha swego przeciwnika. Ten trafia na półkę z nabiałem. Mleko, mąka, jajka spadają na podłogę. Pękają opakowania i skorupki. Fenix próbuje wstać, jednak ślizga się po lepkiej mieszaninie. Upada.
    -Ola! Szybko, uciekaj do ojca!- woła matka.

    Tak!
   Nie!
 Fenix chce złapać dziewczynkę za jej ubranie. Lecz jego palce są wstanie musnąć tylko skraj materiał. Próbuje tego samego z matką. Teraz udaje się. Kobieta traci równowagę na białej mazi. By nie upaść próbuje złapać się jednej z półek. Tej ze słoikami. Ale półka również upada. Na Rosowską.

            *      *      *
 Ola posłuchała matki i uciekła. Drzwi były zamknięte. Rozbita sklepowa szyba była zbyt wysoko. Dziewczynka rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś stołku czy krzesła. Nic takiego nie zauważyła. Usłyszała głos dochodzący z zaplecza. Męski głos.
            *      *      *
    Fenix klął. Był obolały, a jego obranie brudne. Ktoś za to zapłaci. Widok plamy krwi wyciekającej spod przewróconej półki, wywołuje u niego ponury śmiech. Jego życzenie się spełniło.
 Wstaje. Podłoga jest brudna. Wszystkie substancje zmieszały się. Całość ma bury kolor. Taki sam ma teraz jego habit. To wywołuje w nim gniew. Wychodzi z zaplecza. Rozgląda się po sklepie. Drzwi są zamknięte. Domyśla się, że małe dziecko nie jest w stanie wyjść oknem.
 Podnosi metalową pałkę jednego z pozostałych napastników. Ciągnie ją po podłodze, przechadzając się po pomieszczeniu. Mija półki sklepowe, przestępuje nad leżącymi ciałami. Nigdzie nie ma dziewczynki. Pewna myśl wpada Fenixowi do głowy. Zagląda za ladę.
 -Akuku- mówi do skulonego dziecka, przechodząc za ladę. Dziewczynka spogląda na jego twarz. Przebiega pomiędzy jego nogami. Po raz drugi nie udaje mu się jej złapać. Wpada na zaplecze. Fenix podąża za nią.
    Na zapleczu widzi jak, mała próbuje wyciągnąć Rosowską z pod półki. Ola ciągnie za jej rękaw. Bez efektu.

            *      *      *
   -Mamo! Mamusiu, obudź się- wołała przez łzy.- Mamo już nie będę! Będę grzeczna! Mamo proszę obudź się.
            *      *      *
    Fenix stoi i patrzy. Wciąż jednak ściska pręt. Widzi bezsensowne starania dziecka.
    To nie mój gatunek. To nie człowiek.
    Ola odwraca cię. Spogląda na niego. W tym spojrzeniu nie ma jednak nienawiści. Nawet obrazy czy strachu.

 Ona miała nadzieję, że on coś z tym zrobi. Bo skoro jest starszy to jest mądrzejszy. Może zrobić coś czego ona nie umie. Sprawić by jej matka obudziła się.
    Co mnie obchodzą jej uczucia?
    Skończyć z nią! Mogę to zrobić. Jestem w stanie.   

   Mogę?
    Fenix upadł na kolana. Wypuścił pręt, który potoczył się po podłodze.
    -Dobrze, że istnieje granica między człowiekiem, a osobą- usłyszał za sobą znajomy głos.
            *      *      *
    Ze świat znów odpływały barwy i dźwięki. Ruch ustał.
    Fenix nawet się nie odwrócił.
    -Czego chcesz?- spytał cicho. Czuł wstyd, który przysłaniał wszystkie inne uczucia.
 -I znowu to samo pytanie.- stwierdził Exspes rozbawionym tonem. Nie wydawał się zainteresowany zaistniałą sytuacją.- Ty nie masz nic, co mogło by mi być potrzebne, pielgrzymie.
    -Więc zostaw mnie samego-odparł drżącym głosem. Wstyd ustąpił miejsca złości. Na przybysza.
    -Po co? To takie interesujące patrzeć jak się miotasz.
 To było za wiele. Znowu. Fenix zerwał się z kolan i odwrócił się ze wściekłością. Chciał uderzyć Exspesa. Jednak nim zdołał zrobić jakiś ruch w tym kierunku, ten złapał go za rękę, wykręcił i przycisnął pielgrzyma do ściany.
 -Co chcesz zrobić?- z głosu Expesa zniknął rozbawiony ton. Miał w sobie groźbę.- Uderzyć mnie? Gdzie się podział ten żal, wstyd i smutek, za to co zrobiłeś? Już chcesz dokonać następnego mordu?
    Fenix poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go w twarz.
    Gdy Exspes puścił go, znów upadł na podłogę. Podkulił nogi, zakrył uszy rękami i ukrył twarz w kolanach.
 -O nie, nie uciekniesz teraz- powiedział zielony humanoid. Złapał skuloną postać i podniósł.- Użalanie się nad sobą. Załamywanie się. Robienie wszystkiego by myśleć o sobie, a nie swoich czynach. Ta droga jest dla ciebie zamknięta- mówił, patrząc w nieobecne oblicze.- Będziesz pamiętał.
 Fenix zdawał się nie reagować. Gdy Exspes puścił go, ten stał w miejscu. Nie poruszał się nawet, gdy humanoid wyszedł, a barwy wrócił do świata. Po pewnym czasie odwrócił głowę w stronę ciała kobiety. Zauważył, że dziewczynka zasnęła trzymając w dłoniach rękę swojej matki.
 Podniósł rękę i dotknął swego lewego policzka. Potem spojrzał na swoją dłoń. Zobaczył krew na palcach. Ponownie przeniósł wzrok na dziecko.
    Wybiegł z zaplecza.
            *      *      *    
 Uciekał. Miał już dość. Tego miasta, tych ludzi, tamtego humanoida. Nawet samego siebie. Wśród wieżowców przepychał się pomiędzy postaciami w habitach. Nie zwracał uwagi na krzyki, przekleństwa. Wszystkie były za nim. Nie zauważył nawet, że ściana budynków skończyła się. Pędził teraz przez szachownicę identycznych pól. Każde otoczone kwadratowym płotem, z kostką, przykrytą ostrosłupem, będącym budynkiem mieszkalnym.
 Fenix musiał się zatrzymać. Nie miał już sił na dalszy bieg. Rozejrzał się. Wokół nie było nikogo. Pielgrzym podszedł do jednego z płotów, by zobaczyć czy widać kogoś w oknie. Jednak szyby były zrobione z tego samego materiału co w centrum. Widział tylko swoje odbicie.
 Spojrzał pod nogi. Żadnej roślinności. W każdym kwadracie podłoże stanowiła betonowa płyta. Uklęknął, w miejscu gdzie płyty stykały się, zwykle rosła drobna roślinność. Ale nie tutaj. Popatrzył na miasto, które opuścił. Wieżowce widziane z oddali, wyglądały jak jedna bryła. Sześcian. Tak jak by cała przestrzeń została zagospodarowana według planu, dopiero potem wprowadzili się tu ludzie. Spojrzał w drugą stronę. Na rzędy identycznych domów. Ciągnęły się aż po horyzont. Wstał. Wszystko było lepsze od pozostawania w tym miejscu.
            *      *      *    
    Tak jak przypuszczał, przedmieścia nie ciągnęły się w nieskończoność. Budynki ustąpiły miejsca drzewom. W pewnym sensie.
 Fenix spojrzał na metalową siatkę. Oddzielała zabudowania od flory. O ile tak można było nazwać to co miał przed oczami. Konary pozbawione liści. Sucha gleba bez żadnych roślin. Pielgrzym ruszył wzdłuż siatki, szukając przejścia. Poszukiwania okazały się jednak bezowocne. Nie miał wyjścia. Złapał swoimi palcami drut i zaczął się wspinać.
 Droga nie była trudna. O ile Fenix mógł ocenić płot miał cztery, może pięć metrów. Wieńczyły go stalowe zwoje drutu kolczastego. Skierowane w stronę lasu, dało się je odsunąć bez większego wysiłku. Ta prostota sprawiła, że pielgrzym nie przykładał się zbytnio do swego zadania. Jego myśli cały czas wracały do tamtego sklepu.
 Brak skupienia był błędem. Przechodząc nad płotem stracił równowagę i niechybnie runął by w dół, gdyby jego rękaw nie zahaczył o drut kolczasty. Poczuł przeszywający ból. Materiał wytrzymał na tyle długo, że Fenix zdążył wolną dłonią złapać za płot. Gdy wydostał się ze stalowych objęć, zaczął schodzić w dół. Stanął na ziemi.
 Spojrzał na swoją lewą rękę. Rękaw był rozdarty, a na przedramieniu widniała długa rana. Krwawiła, ale na szczęście metal nie wbił się zbyt głęboko. Pielgrzym przycisnął do niej strzępy materiału by zatamować krwotok. Samą rękę przycisnął do tułowia i przytrzymał drugą.
 Rozejrzał się. Las wyglądał tak samo jak za płotem. Martwy. I tak jak na przedmieściach, nie było tu nikogo. Przyjrzał się drzewom. Trącił nogą jedno z nich. Kora wydawała się skamieniała. Uklęknął i zdrową ręką wziął garść ziemi. Pomyślałby, że trzyma najzwyklejszy piasek. Suchy, żółty, pozbawiony obcych drobin. "Czysty". Jednak to co trzymał było zbyt zbite. Powąchał swoje znalezisko. Wyczuł amoniak. Przez chwilę patrzył jak ziarna przesypują mu się między palcami. Gdy na jego dłoni nic już nie zostało, wstał. Takie zniszczenia nie powstały przypadkiem. Tylko ludzie byli wstanie tak zanieczyścić ziemię, by zgładzić całe życie. Fenix jeszcze raz spojrzał na miasto, które opuścił. Po czym zagłębił się w cmentarz drzew.
 Szedł z nadzieją, że znajdzie chociaż ślad trwającego życia. Jednak nadaremno. Sucha ziemia ustąpiła miejsca pożółkłej trawie. Ta jednak rozpadała się w pył pod stopami piechura. Pomiędzy drzewami widział również krzewy. Ich liczba rosła w miarę oddalania się od miasta. Jak wszystko wokół, były martwe. Na ich gałęziach znajdowały się liczne kolce. Gdy pielgrzym przedzierał się przez nieżyjącą faunę, niszczyła ona materiał jego ubrania i drapały skórę. Zwalniał. Droga przez chaszcze była coraz trudniejsza.
 Z przyzwyczajenia spojrzał w niebo, licząc, że po ruchu słońca, zmierzy ile czasu zajęła mu wędrówka. Przeliczył się jednak. Niebo było tak samo jednolicie żółte jak w mieście. Fenix zdał sobie sprawę z beznadziei swojej sytuacji. Nie mógł wydostać się z tego miasta, gdyż krzewy z kolcami blokowały mu drogę.
 Ludzie mogli bardzo pragnąć odciąć się od natury. Zniszczyć ją, by nie pozostał nawet ślad więzi między nimi. Ale kolce zostawały. Tylko ogień mógł strawić ten cmentarz. Ostatnie wspomnienie dawnej fauny i flory. Jednak płomienie zgładziły by również człowieka.
    Teraz nie miał wyboru. Musiał zawrócić. Jednak bał się. Odpowiedzialności.
            *      *      *
 Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przejście przez płot było nieprzemyślanym działaniem. Wydostał się z miasta, jednak nie rozważył możliwości, że będzie musiał tam wrócić. Przedarcie się przez drut kolczasty będąc po tej stronie, nie będzie łatwe. Jeśli możliwe.
 Fenix spojrzał na zranioną rękę. Nie krwawiła, jednak ból pozostał. Jeszcze raz sprawdził płot. I tym razem nie znalazł, żadnego otworu czy luźnej siatki. Z braku innej możliwości, zaczął się wspinać. Tak jak przypuszczał, drut kolczasty był poważna przeszkodą. Pierwsza próba usunięcia go z drogi, skończyła się utratą reszty materiału z lewego rękawa. Jednakowoż posłużył on jako ochrona dla dłoni, która odsuwał zwoje po raz drugi. To umożliwiło przebycie reszty drogi. Jednak nie bezproblemowo. Drut dopełnił dzieła zniszczenia, które rozpoczęły kolce obumarłych roślin. Spód jego szaty został podarty, a przez całe plecy ciągnęło się nacięcie. Jednak udało się. Postawił nogi na betonie.
 Mijając domy, rozmyślał. O nierzeczywistym miejscu, w którym się znalazł. O słowach dziwnej zielonej istoty i o ludziach. Dla których priorytetem była pewność i bezpieczeństwo. Mogących poświęcić wszystko- radość, kontakty z innymi ludźmi, ciekawość świata.
    I o kolcach. Niezależnie czy były wytworem człowieka czy natury kaleczyły tak samo. Tego ludzie nie odrzucili.
            *      *      *
 Centrum miasta było prawdziwym labiryntem. Rzędy takich samych budynków sprawiały, że orientacja stawała się niemożliwa. Próby odtworzenia obrazu miasta nic nie dawały. Nie było żadnych punktów odniesienia. Po raz kolejny znalazł się w kwadracie przestrzeni pozbawiony wieżowców. W jego centrum znajdowała się inna budowla. Nie był to jednak czworobok przykryty dachem. Budynek znajdował się na fundamentach w kształcie krzyża. Przez pionową belkę przebiegała oś symetrii. Wejście znajdowało się przy jego podstawie. Tworzyły je wielkie, prostokątne, dwudrzwiowe wrota. Po ich bokach wyrastała para strzelistych wież. Ściany budynku pokrywały witraże. Po dokładniejszych oględzinach, Fenix stwierdził, że zamiast szkła pomiędzy drutami znajdowały się płytki bursztynu. W kolorach od jasnozłotego do ciemnego brązu. Sama bryła budynku była szara.
 Pielgrzym zdał sobie sprawę, że ze środka dobiegają dźwięki. Podszedł bliżej. Odgłosy przerodziły się w słowa. Jednostajne brzmienie wydobywające się z setek gardeł. Nie mógł odróżnić poszczególnych wyrazów, więc zbliżał się coraz bardziej. Aż wszedł do środka.
 Wewnątrz budynek wydawał się jeszcze większy. Był wręcz przytłaczający. Cienkie kolumny strzelały pod sufit. Wydawało się, że są zbyt kruche by utrzymać ciężar całego sklepienia, choć to przeczyłoby temu co widział. Światło wpadające przez witraże miało kolor płynnego złota. Wnętrze wypełniały rzędy metalowych ławek. We wszystkich siedzieli ludzie. Na przeciw wejścia, za ich szeregami ławek stał kamienny stół. A za nim, ubrany w jak wszyscy w szary habit, mężczyzna. W przeciwieństwie do innych miała jednak złotą szarfę wokół pasa i czerwony szal na ramionach.
    -Módlcie się- powiedział unosząc ręce.
 Na ten znak wszyscy zebrani pochylili głowy. Fenix przechadzał się wśród nich. Ignorowany przez zebrany, poruszał się pomiędzy ławkami. Widział różnych ludzi- starych, młodych, kobiety i mężczyzn. Mieli zamknięte oczy. Usta poruszały się w rytm bezgłośnie wymawianych słów. Jednak nie wszystkie.
 -I co ci powiedziała Jolka?- usłyszał. Dwóch chłopaków, mających nie więcej niż piętnaście lat, jak ocenił pielgrzym, rozmawiali. Nie kryli się z tym. Wręcz przeciwnie, swoją postawą zdawali się prowokować resztę ludzi.
    -Nic nowego po za tym, że...
 -Uciszcie się!- syknęła staruszka z następnego rzędu, odwracają się do rozmówców.- Nie jesteście u siebie. To jest dom modlitwy!- Kobieta znów pochyliła głowę. Za nią rozległ się przytłumiony śmiech.
 -A teraz- zawołał człowiek przepasany złotą szarfą, najprawdopodobniej kapłan.- Proście o przebaczenie, tak jak wy przebaczacie.
    To bez sensu.
    -Panie przebacz nam tak jak i my przebaczamy- to zdanie powtarzali wszyscy zebrani w świątyni.
    A żeby tą Kwiatkowską diabli wzięli..
 Powtarzali wszyscy poza dwójką chłopaków. Jeden dalej starał się stłumić śmiech, a drugi... rozglądał się zniesmaczony. Przez chwilę Fenix miał wrażenie, że ten wzrok spoczął na nim. Jednak za moment, chłopak dalej wodził wzrokiem po ludziach siedzących w ławkach. Pielgrzym również patrzył.
 -Idźcie w pokoju- rozległ się głos kapłana. Był to kolejny sygnał. Na ten znak ludzie zaczęli opuszczać ławki i wychodzić ze świątyni. Pierwszy chłopak przepychał się między ludźmi, by jak najprędzej opuścić budynek. Nie był wyjątkiem. Gdy kapłan wyszedł, zniknęły pobożne miny. Każdy zachowywał się jak pierwszy chłopak. Starał się jak najszybciej dotrzeć do wyjścia. Lecz drugi został. Siedział czekając, aż wszyscy opuszczą budynek. Gdy nie został już nikt po za nim i niezauważonym Fenixem, pochylił głowę. Wychodząc Pielgrzym słyszał szept, rozlegający się w opuszczonym budynku. Uznał, że nie powinien słuchać.
            *      *      *
 Znów maszerował. I zdał sobie sprawę jak wielu rzeczy nie zauważył. Wszyscy nosili szare habity, ale nie były one takie same. Widział, młode dziewczyny mające wcięcie w talii by podkreślić swoje wdzięki. Dzieci nosiły krótsze szaty, by nie potykać się o materiał. Z kolei szaty starców przecierały się na łokciach. To nie była jednolita rzeka ludzi. Poruszali się we wszystkich kierunkach. Wiry powstawały tam gdzie dwóch ludzi wpadało na siebie. A zatoczki tam gdzie kilka osób stawało pod wieżowcami by porozmawiać.
 Fenix zastanawiał się czy to ludzie się zmienili czy to on zaczął patrzeć uważniej. Spojrzał na swe odbicie w jednaj z szyb najbliższego wieżowca. Na jego lewym policzku widniała rana. Miała kształt dłoni o pięciu palcach. W kilku miejscach wciąż widział pęczniejące krople krwi. Jego ubranie było w opłakanym stanie. Brakowało jednego rękawa, materiał pokrywały liczne bruzdy. Mimo takiego wyglądu, nie czuł do siebie odrazy. Już nie.
    "oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
   powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych?"
 Patrząc na swoje odbicie zadał sobie sprawę, że widzi za nim ruch. Budowla przed nim, nie była tylko graniastosłupem, które widział wcześniej. Budynek był pełen ludzi.
 -Tato, zobacz!- usłyszał za sobą. Odwrócił się i spojrzał na scenę. Dziecko, najwyżej dziesięcioletni chłopiec, pokazywało książkę starszemu mężczyźnie, prawdopodobnie swojemu ojcu.- Dostałem ją od Mateusza. Jego mama powiedziała, by dał ją komuś komu ufa, kto będzie o nią dbał.
 -A właściwie dlaczego oddawali tę książkę?- spytał ojciec biorąc do rąk podarunek. Był to ciężki tom z tytułem i nazwiskiem autora wygrawerowanymi na złoto. Oglądał ją ze wszystkich stron, jakby szukając zniszczeń. Jednak książka była w bardzo dobrym stanie.
 -Koleżanka mamy Mateusza przeprowadza się- odpowiedziało dziecko.- I oddaje książki, które nie będą jej potrzebne, osobom, którym się przydadzą i będą o nie dbać.
 -Ta książka jest warta dwie albo nawet trzy stówy- stwierdził ojciec, wręczając dziecku książkę.- Pokombinuj, a może uda ci się wyciągnąć jeszcze kilka. Potem sprzeda się je wszystkie.
            *      *      *
    Mówi się, że słowa mogą zmienić świat.
    Najczęściej są to słowa wypowiadane bez zastanowienia.
            *      *      *
 Zobaczył sufit swego pokoju. Stwierdził, że leży w łóżku. Na lewej ręce nie miał nawet śladu zranienia. Wstał. Podszedł do okna. Z wynajmowanego przez siebie pokoju, miał wspaniały widok na rynek. Rozpoczynał się jarmark. Kupcy rozstawiali swe stragany, a nieliczni jeszcze klienci, kręcili się wśród wystawionych towarów.
 To tylko sen, pomyślał Fenix, ubierając się. Jednak zdawał się tak rzeczywisty. A te wspomnienia... Czuł się tak jakby przeżywał inne życie. Czy nawet życia. Echa wspomnień nawiedzały go jeszcze teraz. Stadion, wieżowiec... We śnie te słowa miały znaczenie. Teraz były tylko obcymi i niepełnymi obrazami. Jednak pewne elementy wciąż tkwiły w pamięci. I nie chciały jej opuścić.
 Gdy przymknął powieki, wciąż widział ojca i syna. Ta scena w jakiś sposób poruszyła go. Chciał podejść do tamtego mężczyzny i powiedzieć mu... Co? Nie miał zielonego pojęcia co właściwie mógłby powiedzieć, ale to nie było ważne. Chodziło o sam akt protestu. "By nie godzić się z niesprawiedliwością", to stwierdzenie przyszło Fenixowi na myśl, ale wydało mu się patetyczne i tandetne. To co zobaczył, trudno było zakwalifikować to jakiegokolwiek wykroczenia. A Jednak takie chwile wpływają na postawy ludzi.
 Lecz sen się skończył. Choć nie miał pewności. Wszystko było tam takie realne, namacalne. Tak jakby działo się po prostu w innym miejscu, a nie w jego wyobraźni. Samo przebudzenie również było dziwne. Przez chwilę miał wrażenie, że słyszy skrzypienie swego łóżka. Tak jakby, nagle zadziałała na nie większa siła. Nie miał też pewności czy otwierał oczy. Po prostu zobaczył sufit.
 Nalał wody do miednicy stojącej na stoliku w pobliżu łóżka. Już chciał zanurzyć ręce, gdy coś przykuło jego uwagę. W jego odbiciu.
    Blizna na lewym policzku w kształcie dłoni o pięciu palcach.
 
"Wolna wola jest iluzją!"

"Biorąc pod uwagę, że wszechświat jest układem zamkniętym, w którym wszystkie ruchy cząstek elementarnych, będących bodźcami organizmów żywych są determinowane ruchami Browna trwającymi od wielkiego wybuchu."

Jednak czy wszechświat to tylko cząstki elementarne?





"I am the blade of TheModders!"

Gregas

Gregas

Użytkownicy
posty44
Profesjabrak
  • Użytkownicy

Gregas

Miasto Bez Cienii
#1 2008-01-26, 17:36(Ostatnia zmiana: 2008-01-26, 17:41)
Świetne opowiadanie.
Co się może dziać z człowiekiem gdy napierają inni. Ale według mnie jest to za bardzo pokazane - takie same budynki, tacy sami ludzie, ulice - to trochę nie realne, mógłbyś przedstawić to bardziej wiarygodnie, lecz dalej zachowując ten motyw. Ładnie pokazane emocje bohaterów, choć w sklepie, gdzie Fenix wtargnął z tym drugim, zdawało mi się że zmienił się z sekundy na sekunde - w jednej chwili, pełen nienawiści, zaraz potem po spotkaniu z exspasem zmienił się i zaczęły w nim zbierać myśli które były nieadekwatne do jego wcześniejszego zachwowania. Znów tu więcej przydałoby się opisu działań exspasa, na Fenixa.

EDIT:
Cieszy mnie też to, ze bohater został przedstawiony tak jak inni.
Czyli nie był herosem, który mas silniejszą wolę od wszystkich i jesy super pro, tylko ulega różnym wpływom innych tak jak wszyscy.

To moje zdanie. Pojawiło się parę błędów, szczególnie interpunkcyjnych.
Moja ostateczna ocena: 9.5/10 za błędy i biorąc nawet pod uwage wcześniejsze spostrzeżenia, to i tak opowiadanie jest świetne i warte uwagi każdego.

Pozdrawiam
Gregi
 

Lavius

Lavius

Użytkownicy
posty96
  • Użytkownicy
Że wam się chcę pisać takie opki a mi się chce je oceniać xD Fenix świetnie się to czytało. Gratulacje za pomysł i wykonanie. Jednak powielę ocenę Gregiego bo gdzieniegdzie doszukałem się błędów typowo stylistycznych a takowe mnie dosyć wprawnie wnerwiają xD
 

Zdunek

Zdunek

Administrator
Ken'Udz mistrz stali i runy
posty671
Propsy132
Profesjabrak
  • Administrator
  • Ken'Udz mistrz stali i runy
świetny opek, wypasiony materiał na film krótkometrażowy, gdyby nie animacje postaci to bym się za to zabrał :)
 
Po co utrudniać coś co jest proste?

Agencja Interaktywna - CreaWeb.

dr inż. Fenix

dr inż. Fenix

The Modders
Dekadent
posty262
Propsy131
  • The Modders
  • Dekadent
Lavius a chciało by ci się pokazać gdzie były te błędy? Bo przy większym tekście, trudno coś znaleźć.
 
"Wolna wola jest iluzją!"

"Biorąc pod uwagę, że wszechświat jest układem zamkniętym, w którym wszystkie ruchy cząstek elementarnych, będących bodźcami organizmów żywych są determinowane ruchami Browna trwającymi od wielkiego wybuchu."

Jednak czy wszechświat to tylko cząstki elementarne?





"I am the blade of TheModders!"

Lavius

Lavius

Użytkownicy
posty96
  • Użytkownicy
Chodziło mi tu o błędy typu:

Cytuj
Spróbował zagadnąć, którego z przechodniów
Cytuj
Mam gdzieś cudze problemu..
Cytuj
Z człowieka co rysunki dzieci

W tym ostatnim na przykład chodzi mi o to że zdanie jest poprawne ale deczko pozbawione sensu. Sorka że późno odpowiadam ale twórczość rzadko przeglądam.
 

dr inż. Fenix

dr inż. Fenix

The Modders
Dekadent
posty262
Propsy131
  • The Modders
  • Dekadent
Dzięki Lavius.
No, wydrukowałem dziś opowiadanie, jutro zanoszę je do szkoły. Chcecie, że bym wam pokazał poprawioną wersję?
 
"Wolna wola jest iluzją!"

"Biorąc pod uwagę, że wszechświat jest układem zamkniętym, w którym wszystkie ruchy cząstek elementarnych, będących bodźcami organizmów żywych są determinowane ruchami Browna trwającymi od wielkiego wybuchu."

Jednak czy wszechświat to tylko cząstki elementarne?





"I am the blade of TheModders!"

Lavius

Lavius

Użytkownicy
posty96
  • Użytkownicy
Jeszcze się pytasz? ;(  Jasne że chcemy :)
 

dr inż. Fenix

dr inż. Fenix

The Modders
Dekadent
posty262
Propsy131
  • The Modders
  • Dekadent
Wiem, że trochę późno, ale zamieszczam konkursową wersję tego opowiadania.
 
"Wolna wola jest iluzją!"

"Biorąc pod uwagę, że wszechświat jest układem zamkniętym, w którym wszystkie ruchy cząstek elementarnych, będących bodźcami organizmów żywych są determinowane ruchami Browna trwającymi od wielkiego wybuchu."

Jednak czy wszechświat to tylko cząstki elementarne?





"I am the blade of TheModders!"

Jedairusz

Jedairusz

Złote Wrota
Grafik 3D w Boombit
posty1022
Propsy1297
NagrodyVV
ProfesjaGrafik 3D
  • Złote Wrota
  • Grafik 3D w Boombit

Jedairusz
Złote Wrota

Miasto Bez Cienii
#9 2008-04-03, 16:07(Ostatnia zmiana: 2008-04-03, 16:10)
Nie zdążę doczytać teraz do końca, w każdym razie znalazłem kilka błędów...
Cytuj
Uznał, że panika jest bez celowa.
bezcelowa  pisze się łącznie
Cytuj
W dodatku ci którzy nie są stąd pracują za zbyt małe pensje.
postawiłbym przecinek przed "którzy"
Cytuj
Bał się, że jego wzrok napotka którą z szyb wieżowców
którąś
Cytuj
Póki co, nie wszyscy poddawali si ę zbiorowej euforii.
zwykła literówka  ;)  
Cytuj
Gadam ci, mecz jest sprzedany.
Ja bym napisał raczej Mówię ci, mecz jest sprzedany. (gadam jakoś nie pasuje)
Cytuj
na daremno
nadaremno

W każdym razie opowiadanie jest dość dojrzałe i mądre.
Czytając je zastanawiamy się nad częstą postawą ludzi - biernością, niezwracaniem uwagi na zło.

dr inż. Fenix

dr inż. Fenix

The Modders
Dekadent
posty262
Propsy131
  • The Modders
  • Dekadent
Poprawiłem to co mi pokazałeś Jadeith... No w większości, nie zmieniam tego "Gadam ci", bo chciałem by to było nie do końca gramatyczne.
 
"Wolna wola jest iluzją!"

"Biorąc pod uwagę, że wszechświat jest układem zamkniętym, w którym wszystkie ruchy cząstek elementarnych, będących bodźcami organizmów żywych są determinowane ruchami Browna trwającymi od wielkiego wybuchu."

Jednak czy wszechświat to tylko cząstki elementarne?





"I am the blade of TheModders!"

Byndeks
  • Gość
Całkiem fajne. Sam chciałbym napisać opowiadanie, ale zawsze jak skończę to co by nie było nie mam pomysłu na tytuł. Czasami jak zaczynam, to brak pomysłów na imiona bohatiren:) A czasami się zdarza, że jak kończę, to mamie się to ze śmieciami myli i wyrzuca:(. Dobra, co by nie było 9/10
 

Gother

Gother

Użytkownicy
Nieskromny Mistrz Gothica
posty457
Propsy260
ProfesjaScenarzysta
  • Użytkownicy
  • Nieskromny Mistrz Gothica
Powyższe opowiadanie to typowy pseudofilozoficzny bełkot. Dość słaby zresztą. Prawdy w nim przedstawione są wyjątkowo banalne, całość nie prezentuje niczego odkrywczego. Ot, wynurzenia dorastającego człowieka, który (żeby było ciekawiej) wciela się w cierpiącego na schizę głównego bohatera, a żeby było jeszcze bardziej poje... dziwnie to mu się to wszystko śni. Nuda!
Choć pomysł do bani (nie tak do końca, dałbym za niego 65% pełnej bani!) to widać, że jako tako formułować swoje myśli umiesz (w opozycji do reszty userów). Tekst spójny, logiczny (jeśli można tak nazwać) zaś poprawność gramatyczna wskazuje, że nie jesteś jednym z ignorantów, którzy znajomość polskich znaków ograniczają do 26 liter i emotek.

Jak mniemam zadaniem recenzenta jest napisanie czy dany tekst/film/mod/prezentacja (niepotrzebne skreślić) warty jest zainteresowania. Owszem, jest dosyć krótki co to wydaje się jego niewątpliwą zaletą, jako, że adresowany jest do dzieciaków, które dopiero rozpoczynają przygodę z tekstami typu bełkot pseudofilozoficzny.

PS. Fenix, jaki konkurs?
 

dr inż. Fenix

dr inż. Fenix

The Modders
Dekadent
posty262
Propsy131
  • The Modders
  • Dekadent
Hm... Krytycyzm jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził, w w sumie myślę, że masz rację co do płytkości.

Generalnie to był konkurs na opowiadanie fantastyczne.
Co do twojej roli recenzenta. To nie powiedziałbym, że tekst był dostatecznie krótki dla ludzi, którzy rozpoczynają "zabawę z pseudofilozoficznymi tekstami".  ;)

Cytuj
Ot, wynurzenia dorastającego człowieka, który (żeby było ciekawiej) wciela się w cierpiącego na schizę głównego bohatera, a żeby było jeszcze bardziej poje... dziwnie to mu się to wszystko śni.
Hm... Imię Fenix dla głównego bohatera pozostało z 2 powodów. Raz to opowiadanie pochodzi z Tawerny i w założeniu miało być o wiele krótsze i mniej pseudofilozoficzne. Dwa chciałem stworzyć postać "odradzającą się", zmieniającą w czasie opowieści swoje wartości moralne. Jak feniks jest symbolem odradzającego się życia. Pozostawienie "x" zamiast "ks", to po prostu sentyment.
Nie wcielam się w kogoś schizowanego, choć przyznaję, że pod niektórymi względami się identyfikuję z tą postacią.
Co do snu. Nie uważam, że to był błąd. Oniryzm jest dosyć popularną formą pokazywania przeżyć wewnętrznych bohatera. Z resztą, gdzie miałbym umieścić miejsce, które zmienia się zależnie od nastawienia bohatera? Przecież nie w realnej rzeczywistości. A i tak, jak sugeruje końcówka, to nie był do końca sen.

Jeszcze ostatnie zdanie Gother nie chcę broń Boże by to zabrzmiało jak afront. Mówisz, że w moim tekście nie ma żadnych odkrywczych przemyśleń. Nie będę się z tym spierał, bo sumie żyjąc na tym świecie ledwo co 18 lat, trudno wnieść do niego coś odkrywczego prawda?
ps. To nie było usprawiedliwianie się.
 
"Wolna wola jest iluzją!"

"Biorąc pod uwagę, że wszechświat jest układem zamkniętym, w którym wszystkie ruchy cząstek elementarnych, będących bodźcami organizmów żywych są determinowane ruchami Browna trwającymi od wielkiego wybuchu."

Jednak czy wszechświat to tylko cząstki elementarne?





"I am the blade of TheModders!"


0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
0 użytkowników
Do góry