Naprawdę naiwny wydaję mi się pogląd, że państwo delegalizuje substancje odurzające, ponieważ troszczy się o nasze zdrowie i bezpieczeństwo (co udowadnia legalność alkoholu i nikotyny, nie mówiąc już o dostępnych w aptece - często także bez recepty - opiatach czy opioidach) . Warto zaznaczyć, że substancje wyjęte spod prawa i objęte szczególnego rodzaju nadzorem to rzeczywiście w większości rzeczy, którym użytkownicy przypisują religijne czy duchowe znaczenie (mam tu na myśli MDMA, DMT, lekkie psychodeliki pokroju marihuany, za którą, jeśli kogoś to interesuje, nie przepadam). Najpodlejsze stadium bakterii chrześcijańskiej: wyzywać ludzi od ćpunów, uznając, że pierdolenie pedofila w sutannie to jedyna droga wiodąca do mistycyzmu i doznań metafizycznych.

Psychodeliki były punktem wyjścia do rozmaitych badań nad duchowością, miały nieoceniony wkład w rozliczne badania dotyczące ego czy moralności (pomimo że rezultaty i znaczenie doznań rozumie się tygodnie, a często miesiące po zażyciu substancji), a także w sztukę (https/
https://www.youtube.com/watch?v=ja3LGFY1i0o
). Nie tylko artyści, ale i środowiska naukowe niejednokrotnie wypowiadały się na ten temat, sugerując np., że w rzeczywistości jesteśmy jednym organizmem, a wszelka energia we wszechświecie pochodzi ze wspólnego źródła, bez którego bylibyśmy bezcelowo dryfującymi satelitami. Innymi słowy nie istnieje coś takiego, jak odrębność pomiędzy podmiotem a przedmiotem (to chyba o tym zniesieniu ego mówi Thoro). O non-dualistycznej metafizyce mówiły także różne odłamy wschodnich szkół filozoficznych (np. buddyzm), której przypieczętowaniem była medytacja (które wbrew powszechnej opinii nie jest brakiem myślenia, tylko zerwaniem bezpośredniej, osobistej
identyfikacji z myśleniem, zniesieniem
ja jako podmiotu poznającego). Znajdźcie mi kurwa lepszy bodziec do nauk nad duchowością i dalej pierdolcie, że ćpanie to tylko hedonistyczny i bezproduktywny akt; pomijając, że 1) bardzo ciężko zajebać się jakimkolwiek psychodelikiem, czego nie można powiedzieć o najpopularniejszym narkotyku wyrządzającym krzywdę nie tylko jego użytkownikom (wypadki drogowe, bójki i niechciane ciąże to tylko początek góry lodowej: u nas na przykład pijany Seba spierdalał kiedyś przed policją i próbując przeskoczyć przez stalowe ogrodzenie umarł, nadziewając się tyłkiem na naostrzony bolec

); 2) popaść w uzależnienie, 3) czerpać bezpośrednią i stricte fizyczną przyjemność bezpośrednio po zażyciu.
Przez pewien okres sporo na ten temat czytałem i sam jakieś dwa lata temu nosiłem się z zamiarem wypicia wywaru zwanego ayatuasca. O ile się orientuję, można ją zamówić na jakiejś niemieckiej stronie internetowej z dragami. Trzeba się jednak liczyć z niezłym maratonem rzygów i chyba dlatego ostatecznie odżegnałem się od tego pomysłu.

Ogólnie temat jest cholernie ciekawy i z chęcią posłucham doświadczeń osób mających relacje z substancjami pokroju DMT czy LSD (sugestywny opis Thora był zajmujący i osobisty - nie sądzę, że rzeczy, o których pisał, powyczytywał z książek).