Akt 8: Ostatnia podróż na drodze do przeżycia
Ben odzyskał świadomość. Wbiegł w puszczę. Wszędzie dziki, wilki i... drzewa. Po kilku minutach dotarł do farmy Seruka, na której nie wszystko działo się jak powinno. Wszędzie biegały krowy i świnie, żadnego człowieka, wszędzie trupy. Ben wiedział, że może tam spotkać jakiegoś barbarzyńcę, więc szybko się stamtąd ulotnił. Biegł przez ogromną gęstwinę, zboczył ze ścieżki i wszedł na drogę na cmentarz.Droga była wąska i cała wybrukowana, nigdzie nie było widać żużlu, czy piasku.Ben idąc nieświadomie na cmentarz, spotykał wiele zwierząt leśnych, dziki, wilki, a nawet niedźwiedzie. Na szczęście były one nastawione przyjaźnie. Ben zaczął widzieć coraz mniej, jakby miał mroczki w oczach, to tylko mgła, szedł przez mgłę, aż napotkał skrzyżowanie. Droga na wprost prowadziła do Latorgi, na lewo była Farma Seruka, a w prawo był cmentarz. Ben wiedział, że całkowicie zboczył drogi. Farma stała w końcu w płomieniach, a Latorga także została spalona przez Barbarzyńców. Jedynym wyjściem wydawało się zawrócić... Bennie po krótkich rozmyślaniach, usłyszał krzyk, stupot nóg. Grunt pod nogami powoli zaczął się ruszać. Ben stał na miejscu jeszcze przez chwilę. Wszystko ucichło, ziemia przestała się ruszać. Kompletna cisza, grobowa.
Nagle z lasu na drodze do Latorgi, wybiegło stado słoni, siedziało na nich po 2 Barbarów, jeden strzelał z łuku, drugi prowadził. Ben zaczął czym prędzej biec drogą do Farmy Seruka, lecz z naprzeciwka wybiegło 3 Barbarów na koniach i zaczęło go gonic. Ben skręcił w las obok drogi. Biegł i biegł, nawet nie czuł bólu, czy zmęczenia.
Po kilku minutach zgubił pościg. Niestety zabłądził. Po godzinie znalazł małą leśniczówkę. Mieszkał tam niejaki Roghtag, pustelnik, były Barbarzyńca. Ben podszedł do drzwi, nikogo nie było w pobliżu. Powoli i po cichu otworzył je i rozejrzał się dookoła. Cisza, jakby nikogo tam nigdy nie było. Ben zamknął za sobą drzwi. Na stole leżał zeschnięty chleb i woda. Dla byłego więźnia nie był to kłopot. W kącie stała mała skrzynka, niestety zamknięta. Ben nie próżnował w kopalni Granda Grot. Wyjął z kieszeni spodni wytrych i zaczął majstrować przy zamku skrzyni. Udało mu się. W środku znalazł jakiś strój, zapewne mieszczański i jednoręczny topór obosieczny. Ben szybko się przebrał i uzbroił. Na parterze nic więcej nie było, więc wszedł na drewniane schody i wszedł na górę. Gdy schody się skończyły, Ben ujrzał piękny widok: W oddali widać było Daron Vak, jakieś 30 mil od skrzyżowania, na którym napadnięto Bena. Całe połacie lasów, rozciągały się wokół leśniczówki. 5 mil od Bena, znajdowała się droga do miasta - Daron Vak. Ben miał zejść ze schodów, gdy nagle usłyszał trzaskanie drzwi na dolnym piętrze. Nie było wyjścia, nieznajomy kroczył już na górę, słychać było tylko ciężkie kroki.Ben wychylił się za wieżyczkę, na której stał i spostrzegł małe rusztowanie, widocznie leśniczówka ta została niedawno z budowana. Bennie nie czekając, aż nieznajomy spotka go na górze, schował się na rusztowaniu. Ten "ktoś" wszedł na górę i zaczął się rozglądać. Chwilę jeszcze postał i wrócił na parter. Ben znów wszedł na wieżyczkę. Jedynym wyjściem było zabicie tego "kogoś" lub przejście obok niego niezauważenie. Gdy Ben zaczął schodzić po schodach, kroków nieznajomego już nie było słychać. Zszedł na dół. Spokojnie i po cichu, po prostu bez szelestnie. Pod schodami na wieżyczkę, z której schodził Ben stał fotel, pusty, choć nie do końca. Ben dojrzał coś na nim, obejrzał się wokoło - nikogo nie ma. Na fotelu leżał złoty bełt, który Bennie bezzwłocznie zatrzymał. Obrócił się w stronę wyjścia, lecz coś go powstrzymywało, coś mu mówiło, że ktoś stoi mu nad uchem. Ben usłyszał nagle cichy szum wiatru za sobą i chwilę potem, klaskanie.
- Brawo! Wielkie brawa! Gdybyś jednak nie wychylałbyś się tak z mojej wieży, to bym cię nie zobaczył... - Ben zawachał się, ale jednak coś nim ruszyło i obrócił się w stronę fotelu, na którym siedział postawny człowiek, ubrany w jakąś czarną szatę, i z kapturem na głowie.
- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - nieznajomy słysząc to natychmiast wstał, podszedł do Bena i rzekł:
- Najpierw ustalmy pewne warunki, ja pytam, ty odpowiadasz, dobra, Ben?
- Skąd znasz moje imię? - nieznajomy trzasnął go w twarz.
- To JA tu zadaje pytania, jasne? - Ben szybko otrząsnął się po potężnym ciosie tego mężczyzny, lecz nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego on mu to robi?
- No dobra, a gdybym ci powiedział, że znam ciebie, twojego wuja i całą tą twoją cholerną rodzinę? Co byś zrobił? - Nieznajomy potrzedł do małego stołka i szybkim, sprawnym ruchem rzucił nim w Bena. Ten zaś był zaskoczony rzutem tego faceta i nie zdążył się uchylić.
- NIC BYŚ NIE ZROBIŁ! - wykrzyczał mu prosto w twarz nieznajomy, potszedł już spokojniej do regału, chwycił kuszę i zaczął gmyrać po półkach, szukając bełtu. Ben zauważył jedną charakterystyczną cechę w tej kuszy. Miala wyryty napis "Dla Morta, od jego najlepszego braciaka", na tyle drobnymi literami, że nie było by do rozczytania z odległosci 2 kroków. Tak, to właśnie ta kusza wisiała na ścianie w domu Morta.
- Ty... Ty morderco! Złodzieju! - Nieznajomy skończył szukać. Załadował i powoli namierzył Bena.
- Taaaa... Zapewniam cię, ani twoi rodzice, ani Mort nie cierpieli za bardzo. Masz moje słowo. - Strzelił. Ben przykucnął i złapał się za rękę, po czym powiedział:
- Zabiję cię! Masz MOJE słowo... - po chwili padł nieprzytomny. Na bełcie była pewnego rodzaju trucizna usypiająca, przez którą, chłopak zemdlał. Nieznajomy odłożył kuszę spowrotem na regał, wziął Bena na plecy i wyszedł w ciemną noc z domu...
Zaczęło się robić jasno, około szóstej rano. Pustelnik, który napadł Bena w leśniczówce, szedł przez gęstwinę drzew mieszanych. Raz łagodnie dotykał Bena liść, a raz ostro kłuła igła. Nieznajomy szedł z Benniem na plecach jeszcze jakieś 10 minut. Ben ocknął się, ale nadal nie miał kompletynej władzy w rękach i nogach, był osłabiony, nie mógł jeszcze chodzić, jego mięśnie były zwiotczałe i miękkie, rozpływały się w rękach nieznajomego, jakby w ogóle ich nie było. Widocznie trucizna jeszcze nie wyszła z mózgu Bena, przez co nie mógł też trzeźwo myśleć, ledwo widział, był prawie ślepy. Na rękach i plecach widniały liczne sińce i blizny. Co jak co, ale trochę to on już przeszedł. Nieznajomy przystanął i cisnął Benem o ziemie.
- Oto właśnie dotarliśmy do końca twej ostatniej podróży po ziemi, przyjacielu...
Ben obejrzał się wokoło, spostrzegł mnóstwo grobów i szkieletów.
- Tak, świeże powietrze, lekki posmak trupów... No Bennie, skoro jeszcze nie odzyskałeś pełnej władzy nad swoim żałosnym ciałem, to JA będę musiał wykopać dla ciebie grób. Mam nadzieję, że ci się spodoba... - powiedział nieznajomy, po czym chwycił oparty o jakiś kamień szpadel i zaczął kopać rów. Ben powoli zaczął ruszać rękoma, nogami, powolutku, jeszcze niemrawo wstał i stanął na nogi.
- O! Jesteś już w pełni sił!? Dziwne... Przed chwilą wyglądałeś na trupa. A już się bałem, że będę musiał zakopać cię jako zdechlaka... - rzekł pustelnik, przestał kopać i podszedł do Bena.
- Ledwo żywy, co? - znowu powiedział i zpoliczkował Bena, odszedł kopać dalej. Ben zaś uklękł na kolana, ledwo się na nich utrzymywał.
- Kim ty do cholery jesteś? - powiedział, na co nieznajomy odrzekł:
- Mało jest to znaczące - kopał dalej
- Chcę wiedzieć! - pustelnik przestał kopać.
- Na nic ci ta wiedza się nie przyda - kopał dalej po czym dokończył - Roghtag, nic ci to po śmierci nie powie, no chyba, że Malvor mnie nienawidzi i ci o mnie opowie. - Roghtag przestał kopać - Te rzezimieszki, którzy napadli cię w mieście, byli właśnie ode mnie, nie mogłem pozwolić byś wparował nagle do domu Morta, podczas gdy ja spokojnie i po cichu go uśmiercałem...
Ben spojrzał na dziurę, którą wykopał dla niego Roghtag, głęboka, żadnej szansy na to, aby się stamtąd wydostać.
- Wstawaj! Idziemy spać! - Ben klęczał dalej, w końcu Roghtag wziął w ręce łopatę i uderzył nią Bena prosto w żebra...
Ben ocknął się i spojrzał w niebo. Stanął nad nim Roghtag krzycząc coś nad nim, lecz Ben go nie słuchał, wiedział bowiem, że zginie w tym rowie, skąd nie ma ucieczki. Wstał i podszedł powoli nad skraj swojego grobu.
- Na kolana! - krzyknął jego oprawca po czym uderzył go mocno w ramię, Ben ukląkł i patrzał się prosto w dziurę. Jakieś dwa metry głębokości, nie ma szans na przeżycie. Roghtag kopnął go z całej siły w plecy, a Ben wpadł do rowu. Roghtag na pożegnanie powiedział:
- Dlaczego? To pytanie zadaj swojemu cholernemu ojcu, gdy już będziesz opływał w dostatki w niebie, więc... - chwycił szpadel, nabrał ziemi z kupki i znowu rzekł - Mam nadzieję, że już nigdy się nie spotkamy! Chyba, że jesteś takim draniem jak ja i spotkamy się... w piekle - po czym zrzucił ziemię prosto na twarz Bena. Wypełnił rów po brzegi ziemią i odszedł.
Pisać co jest źle. Pisałem to w dwa dni. Trochę mało czasu w te dwa dni miałem, także... Oceniać, krytykować i oczywiście wymienić błędy, które wg was najbardziej rzucają się w oczy. No i oczywiście propsować, w co wątpie, żebyście zrobili, ale szansa zawsze jest