nie chodzi o sukces, a o zbyt częste go wskazywanie. każde dziecko wie, że nie należy za dużo mówić o sobie.
Tak, po zwroceniu przez Was uwagi stwierdzilem, ze faktycznie nieco pisze o tym za czesto i powinienem nieco przystopowac, tak wiec racje jak najbardziej przyznaje. Jednakze jak zauwazyl Sam:
czemu. może kogoś to zainspiruje do wzięcia się za siebie?
Faktycznie uwazam takie wlasnie studia za granica za bardzo ciekawe i wartosciowe doswiadczenie i jesli akurat udaloby mi sie kogos do tego zachecic i ten ktos pokusilby sie o jakis wysilek, by tego dokonac, to sam uznalbym to za prywatny sukces. Dlatego tez napisalem co nieco wyzej o systemie komputerowym - to nie jest "ja mam, a Wy nie", po prostu moze takie cos akurat kogos zainteresuje. Zapewne takze bez kogos kto da "kopa w dupe" sam bym nigdy sie za to nie zabral - kumpel pogonil mnie, ja pogonilem kumpla, ostatecznie jestesmy tu obaj. Obecnie staram sie zachecic do tego Thora bo chcac nie chcac fajnie by bylo miec go tutaj (

) ale to co ostatecznie z tego wyniknie to juz inna kwestia. Jak wspomnial Sam, on takze jest zainteresowany przyjazdem tutaj i rowniez mam nadzieje ze nie skonczy sie na slomianym zapale, jak to jest w sumie w wiekszosci jego zachcianek
Z drugiej strony to cale "zajebiste Aber" wcale nie jest tak piekne jak by sie moglo wydawac, szczegolnie dla kogos, kto sobie sam musi na to zapracowac. Mozna tutaj spotkac wsrod Polakow dwie glowne grupy ludzi - burzujow, tych wlasnie dnbowcow w rurkach (mam nadzieje ze nic nie pomylilem, nie znam sie

) i tych Polaczkow-robaczkow, ktorzy musza zapierdalac. Pierwsi drugich nie rozumieja, drudzy na pierwszych nieraz patrza spod byka. Brytole w ogromnej wiekszosci pracowac nie musza i na przyklad calkiem niedawno tak jakos spotkalo sie nas sporo osob na klatce schodowej (ja i 6-7 Brytoli) i moja flatmejtka stwierdzila "Chris, I like when you socialize". No kurna, ja bym "would like to socialize every night", ale kurna jak musze wstawac o 1-2 rano to niestety nie ma opcji zebym gdzies wyszedl. Zaraz po wprowadzeniu sie do akademika wszyscy codziennie wieczorem bawili sie w innym mieszkaniu, ja musialem kurna isc spac, a w weekend i tak wolalem odespac, wiec tak naprawde nie poznalem wiele osob - wiem ze w kazdym mieszkaniu w pionie (5 pieter) mieszka po jednym Polaku, jedna dziewczyne znam (dziwi sie, ze "rzadko ja odwiedzam"), jednego chlopaka "wiem, ktory to jest", jedna dziewczyna to chyba Basia, bo raz mi sie ktos darl pod oknem. Nigdy nie bylo czasu tej trojki poznac. Nie dziwne wiec ze moj "brak socjalizacji" zostal nieslusznie odebrany za jakies nie wiem, zamkniecie sie w sobie.
Kazz kiedys stwierdzil nawet, ze mieszkam teraz w miejscu, gdzie bez zbytniego przepracowywania sie mozna zyc jak czlowiek i jeszcze moc sobie na cos zaoszczedzic. OK, zarabiam. Przez niecale pol roku zarobilem calkiem przyzwoita sume i z tego takze sie ciesze. Ciesze sie jednak tylko do momentu, gdy sobie pomysle, ze moja matka pracujac wiecej na podobnym stanowisku zarabia niestety dwa razy mniej niz ja, ma na utrzymaniu jeszcze dwie corki (pomijajac ich stypendia i pozyczki) i jeszcze pierdolonego lenia, ktory jak sie ostatnio dowiedzialem znowu zaczyna odpierdalac. Ostatecznie jak dostaje wyplate to nie wiem czy sie cieszyc czy plakac. Siostra dopomina sie zebym oddal jej 500£, ktore mi pozyczyla, wiec sprawdzam codziennie (o ile mam dostep do neta) kurs tego jebanego funta i jak widze znowu to gowno spada. Nie ma sie z czego cieszyc.
Ja wychwalam się ostatnimi sukcesami wśród rodziny i znajomych i nie mam potrzeby pisania o tym w internecie.
Pare dni temu (no, juz duzo ponad tydzien) dostalem list od matki. Pisze, jakie tam ma problemy, ze zimno, ze snieg, ze daleko do pracy musi lazic, ze ojciec odpierdala, ze nie ma do kogo geby otworzyc, ze chora, ze ledwo wyplaty starcza, ze cokolwiek. Chce zebym jej taki sam list napisal bo to ze cos tam przekaze jej przez siostry (do ktorych pisuje sporadycznie na FB, GG czy mailem) to nie to samo. Ostatnio "normalnie" rozmawialem z nia na poczatku lipca. No, napisalbym, ale co ja jej napisze? Ze fajny uniwersystet? Mam tu swoje problemy, coraz wiecej i coraz wieksze, mniej lub bardziej prywatne, niektore takie ze wolalbym sie nie przyznawac bo wstyd lub zeby jej po prostu nie zmartwic, niektore takie ze w sumie i tak ona mi nie bedzie w stanie pomoc. Jak mam problem to wole pojsc do kogos na miejscu, pogadac normalnie, nieraz w cztery oczy, napic sie albo i calkiem zajebac zeby na chwile sie wylaczyc. Po co wciagac w to matke? Jak mam jakis problem, to wole juz nawet napisac nieco bardziej anonimowo (?) na forum niz mowic o tym matce, jak mam do opowiedzenia glupawa historie, to wole ja opowiedziec na forum, niz mowic o tym matce, jak chce sie czyms pochwalic, to wole na forum, niz mowic matce, bo nawet nie wiem jak zareaguje - czy ja to zdoluje, czy bedzie sie cieszyc czy plakac, bo z nia w sumie nic nie wiadomo. No i tak to odkladam i w koncu pewnie nic nie napisze. Wole juz pisac w Internecie bo latwiej.
Jak sam kiedyś powiedział w rodzinnym mieście za wielu wartościowych osób za przyjaciół nie miał, więc może ma potrzebę pochwalić się sukcesem ze swoimi starymi znajomymi z themodders?
Jedna kwestia to ta, jakich ja tam mialem znajomych w Kloace, bo byli i kumple do picia, i na rower, i do pogadania, i po prostu znajomi ze szkoly. Druga kwestia, to to kogo ja za przyjaciol uznaje, bo w gruncie rzeczy jedyna osoba, ktora ja kiedykolwiek za prawdziwego przyjaciela uznawalem to tak naprawde tylko Izdeb. Jak mialem problem, to moglem sie normalnie do niego przejsc, wyzalic, pogadac. Moglismy dyskutowac godzinami o czymkolwiek, nawet o poezji schylku romantyzmu (autentyk). Moglismy wspolnie planowac rozne rzeczy, knuc niecne akcje, rozpoczynac projekty, zaglebiac sie w niszowe tematy (szesnastowieczne traktaty filozoficzne w jezyku wloskim), a co najlepsze - moglem przyjsc i po prostu zasnac, bo zwyczajnie czulem sie spokojnie i bezpiecznie. A teraz co? Jedyny kontakt jaki z nim mam to na GG i zawsze jak gadamy to jest ten sam schemat i nieraz po prostu nie chce mi sie nawet do niego pisac, bo wiem ze znowu napisze to samo, ze znowu nic nie robi, ze znowu niczego nie zmienil, ze ja mu nie mam jak pomoc, a jak ja mu sie wyzale, to i on mi nie pomoze. Tym bardziej mi glupio ze ja sie gdzies tam wybilem, cos mi sie tam udalo, a on tam bedzie siedzial przykuty, bez perspektyw i ze nie ma nawet sily by to zmienic. Tutaj majac problem moge pojsc do znajomych, rozpracujemy pasztet albo kaki, znajdzie sie jakis temat i problem sam sie rozplynie, dokladnie tak jak bylo jak mialem realny kontakt z Izdebem.
Swoja droga korzystam dzisiaj z Internetu pierwszy raz od wtorku, specjalnie wszedlem 1,5 km po gorke zeby napisac bardzo wazny list, tak samo albo i bardziej wazny niz ten list co mialem pisac do matki. Przez caly tydzien myslalem co napisac. I co? TM, FB, demoty, wszystko tylko nie to co trzeba, bo w sumie nie moge sie za to zabrac, nie wiem co napisac i tak odkladam. A teraz juz nic nie napisze bo za 6h wstaje do roboty, dojscie do domu zajmie mi dobre pol godziny a przydaloby sie jeszcze cos zjesc.
W gruncie rzeczy to cale chwalenie sie na forum moze byc po prostu odbiciem tego wszystkiego, proba jakiegos zamaskowania, racjonalizacji, przycmienia problemow, odreagowania. Cos w stylu jakiegos superstymulatora, ciasta czekoladowego, ktore grube swinie wpierdalaja bo nikt na nie nie leci, nowego ciucha, ktory trzeba sobie kupic albo tego wielkiego impulsowego wibratora analnego dla bykow, ktory im sie wsadza zeby pobrac probki spermy. Spuszcze sie pare razy w tygodniu nad moim zajebistym sukcesem i zajebista uczelnia i jakos wychodze na zero.
przebijać się przez smęty, żale
Sorry.