Moją historię z pisaniem opowiadań zacząłem już w jakieś 3 klasie podstawówki. Jednak, gdy zostałem wyśmiany przez klasę gdy pisałem na kolanie na jednej z przerw, na pewien czas zraziłem się do pisarstwa, ograniczając moją "tfurczość" (

), tylko do tego co zadali nam w szkole.
Chciałbym zaprezentować historię, która stworzyła bohatera, który przewija się praktycznie w każdym moim późniejszym utworze. Jest w Tawernie, we "właściwych" Wrotach Wymiarów, jest on w pewnym sensie pewnym sposobem postrzegania świata, który jest dla mnie ważny. Dobra, uzewnętrzniłem się

, do rzeczy.
Wiem jakie jest to opowiadanie. Marne. Jednak chciałbym byście mi pokazali czy wtedy miałem jakieś zalążki "dobrego pisarstwa" i czy udało mi się je rozwinąć. A teraz czytajcie dalej...:
Wrota wymiarów
W lochu panuje zupełna ciemność. Nie ma tam żadnych pochodni ani świec. Nikłe światło sączące się przez kratę w drzwiach tylko podkreśla mrok. Naprzeciwko nich siedzi, przykuta ciężkimi kajdanami, dziewczyna. Widać że jest tu już od dłuższego czasu. Jej blond włosy sięgające do barków są przetłuszczone, a ubranie wygląda na niezmieniane od bardzo dawna. Ona sama śpi bardzo czujnym snem. Panuje tu całkowita cisza... Jednak nie... Z korytarza słychać kroki, są coraz bliższe. Ktoś podszedł do drzwi. Słychać szczęk zamka, a następnie otwierających się ze zgrzytem drzwi. "Lokatorka" budzi się i podnosi głowę. Do lochu wchodzi człowiek w płaszczu z kapturem, cienie za nim przybierają dziwne kształty. Dziewczyna nie zwraca uwagi na to zjawisko, w jej błękitnych oczach widać przerażenie, kiedy przybysz zdejmuje swoje okrycie i podchodzi do niej.
- Wiadomość do twojego ojca już dotarła - mówi, klękając nad nią.
- Ale zanim przyjdzie okup, trochę czasu minie - wyjmuje nóż.- Nasz Herszt chyba się nie obrazi, kiedy "towar trochę się zepsuje" - po tym stwierdzeniu zaczyna rozcinać jej ubranie.
Nagle nad nim wyrasta mroczna postać, bierze zamach i z całej siły uderza go pałką po głowie. Bandyta pada ogłuszony. "Kształt" zmienił się w kolejnego człowieka w płaszczu z kapturem, który zaczął przeszukiwać leżącego, aż znalazł klucze i rozkuł zakładniczkę. Gdy była już wolna, odsunęła się od niego z przestrachem.
- Odejdź ode mnie potworze! - szepnęła, bo z powodu małej ilości pożywienia nie miała sił na nic innego.
- Spokojnie Pani, nie jestem potworem i nic ci nie zrobię - odparł skuwając i kneblując porywacza. Zauważyła, że stara się nie pokazywać ani kawałka swojego ciała.
- Przyszedłem cię uratować - dodał, podając jej bukłak z wodą, którą wypiła łapczywie.
- Jeśli - rzekła, ocierając usta - nie jesteś demonem, jak twierdzisz, powiedz mi, w jaki sposób się tutaj dostałeś niezauważony, nie używając żadnych piekielnych mocy? - spytała z większą nutą ciekawości niż strachu.
Po chwili milczenia jej wybawca odrzekł:
- Przyznaję, nie było to łatwe, lecz swego czasu nauczyłem się przemieszczać, używając nie tylko podłogi - powiedział tajemniczo.
- No dobrze – ustąpiła - teraz możesz mi powiedzieć, jak zamierzasz nas stąd wydostać?
- To będzie jeszcze trudniejsze niż dostanie się tutaj. Powiedz mi, jak cię tutaj sprowadzili?
- Napadli mnie, związali ręce i nogi, a głowę zakryli workiem, żebym nic nie widziała.
- To ten worek i powrozy, które leżą obok ciebie?
- Tak... Zaraz! Co ty chcesz zrobić?!
- Twoi porywacze mają przewagę liczebną. Może cię tego nie uczyli, Pani, ale przewaga liczebna ze strony wroga równa się pewna śmierć. Ś-M-I-E-R-Ć. Rozumiesz, Pani? -rzekł ironicznie.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić?! Jestem córką władcy Albionu!
- I jeśli chcesz nią dalej być, zakładaj ten worek! - odparł.
Ponieważ królewna była zmęczona i nie miała żadnych argumentów, więc posłuchała go.
- Plan jest taki: - zaczął tłumaczyć, kiedy wiązał jej ręce i nogi - ja jestem bandytą, który do ciebie przyszedł i prowadzę cię do ich Herszta. Ty zemdlałaś po tym, co ja tobie „zrobiłem”, dlatego niosę cię na plecach. Rozumiesz?
- Tak - powiedziała.
- No dobrze, trzymaj kciuki.
Złapał księżniczkę w pasie i zarzucił ją sobie na ramię.
- Delikatniej! - syknęła.
-Wybacz.
Droga przebiegła bez żadnych przeszkód. dopóki nie dotarli do wyjścia z lochu. Tam zatrzymało ich dwóch strażników.
- Co tam niesiesz Sieciech? - spytał jeden z nich.
- Przesyłkę dla naszego "kochanego" szefa - odrzekł zapytany, całkiem sprawnie naśladując głos prawdziwego Sieciecha.
Pozostali banici ryknęli śmiechem.
- Ale zanim nasz Herszt będzie się bawić, my też się zabawmy - mówiąc to, rzucił dziewczynę pod ścianę i wyjął butelkę wina.
- Z prawdziwych ziguriańskich daktyli - rzekł drugi strażnik z niedowierzaniem po przeczytaniu nalepki.
- Bracie skąd tyś to zdobył? Przecież cena za jeden kieliszek nie spada poniżej trzystu talarów!
- Okradłem jednego kupca. Przecież wiecie, że odkąd przejście przez Orle Góry blokują różne monstra, to z Zigury i Orogrodu można się dostać do Albionu tylko przez nasz port. A skoro Dorostar zwą "miastem bandytów", to musimy pobierać jakieś myto, prawda? - na jego pytanie pozostali strażnicy odpowiedzieli znowu gromkim śmiechem, a on sam wziął się do rozlewania trunku do kubków stojących na ich stole.
- No to co? Za wysoki okup za naszą przesyłkę! - wzniósł toast.
- Zdrowie! - odpowiedzieli pozostali.
"Ratuje mnie pijak!" - pomyślała księżniczka. Jej wybawca wyjął jeszcze jedną butelkę, przyłożył do ust i przechylił.
- Ach... Uwielbiam różne mieszanki alkoholi... To co? Jeszcze jedną kolejkę? – spytał, ale nie odczekał się odpowiedzi. Dziewczyna usłyszała za to, jakby na ziemię upadły dwa worki ziemniaków. Kilkanaście sekund później znowu była niesiona.
- Nie mogłeś mnie po prostu położyć? - powiedziała z wyrzutem.
- Nie, to mogło wzbudzić ich podejrzenia - odparł krótko.
- A co im się stało?
- Podałem im środek nasenny... A teraz cicho –dodał, ponieważ doszli do głównej bramy, przy której stał jeden ze strażników, drugi rozmawiał z kimś trochę dalej.
- Stać! Co niesiesz na plecach - zatrzymał ich.
- Specjał prosto z haremu sułtana. Rozumiesz co mam na myśli, hę? - odpowiedział mu fałszywy Sieciech.
- Jakoś dziwnie ubrany ten twój "specjał" - nie dowierzał strażnik.
- Co się dziwisz? W Zigurze jest dużo cieplej. Trzeba było ją przebrać. Gdyby się przeziębiła, nie byłoby zabawy.
- No... tak - zgodził się. - To kiedy ta wasza "zabawa"?
- O zachodzie słońca w "Spelunie"
- "Speluna" ...o zachodzie słońca... - mamrotał do siebie, otwierając im bramę.
- Zapamiętam. Bywaj!
Wyglądało na to, że wszystko się uda, bo spokojnie wyszli z Gniazda Bandytów. Jednak drugi strażnik nie uwierzył w historię opowiedzianą przez pierwszego i zawołał:
- Hej ty, stój!
Na to ratownik księżniczki zwrócił się do niej:
- Cały plan diabli wzięli, uciekamy.
I puścił biegiem. Biegł szybciej od bandytów, chociaż był obciążony ponad pięćdziesięcioma kilogramami królewny. Ale nie myślał o tym, głowę miał zajętą dwiema rzeczami:
1. Jak zgubić pogoń?
2. Gdzie uciec przed pogonią?
Postanowił biec w stronę wioski i schronić się w pobliskim lesie.
- Co się dzieje? - spytała księżniczka.
- Słyszałaś, plan się nie powiódł, dlatego uciekamy
- Aha... To mógłbyś zdjąć worek z mojej głowy?
- Potem.
Jakoś udał im się dotrzeć do lasu. Tam rozwiązał księżniczkę i zdjął jej worek z głowy.
- Dasz radę iść sama? - spytał.
- Spróbuję - odparła, ale przewróciła się po kilku krokach.
Pomógł jej wstać i ukryli się przed porywaczami. Zbliżał się wieczór, więc znaleźli polankę, gdzie rozpalili ognisko.
- Nie zwabi to nikogo? - spytała księżniczka.
- Nie, jesteśmy zbyt głęboko w lesie - odparł jej towarzysz.
- Czekaj! Gdzie idziesz?! - zawołała, widząc że wstaje.
- Chyba chcesz coś zjeść, prawda? Dlatego muszę zapolować.
- Jak chcesz to zrobić? Nie masz przecież żadnej broni poza małym sztyletem!
- Mam swoje sposoby - odparł tajemniczo. - Staraj się dokładać do ognia – dodał, wskazując na stos drewna obok niej. - Żeby nie zgasł. Gdyby coś się działo, krzycz będę niedaleko.
Nie umiała stwierdzić jak długo go nie było, ale gdy wrócił, niósł ze sobą trzy wypatroszone ryby, ponabijane na oddzielne kije.
- Tylko tyle udało mi się znaleźć, ale za to napełniłem bukłak wodą.
Usmażył ryby nad ogniskiem i podał je królewnie. Chociaż była przyzwyczajona do wykwintniejszego pożywienia, to jednak głodna i wyczerpana zjadła je bez słowa. Nawet jej smakowały.
- Teraz, kiedy mamy chwilę czasu, powiedz mi królewno... O ile dobrze pamiętam... Doroto? -kiwnęła głową. - Jak dostałaś się do niewoli? Wnioskuję po twoim stroju - była ubrana w brązowe spodnie, koszulę i rękawice do konnej jazdy - że nie porwali cię z jakiegoś przyjęcia lub z miejsca, gdzie by cię rozpoznano, prawda?
Widać było, że chce uniknąć tego tematu. Zastanawiała się chwilę i powiedziała:
- Tak, panie... Ja nie wiem nawet, jak się nazywasz!
On też chwilę myślał, zanim się odezwał.
- Niektórzy zwą mnie Panem Metalu, gdyż sądzą, że moją największą umiejętnością jest wytwarzanie nietypowej broni - potem dodał jakby do siebie - co pokazuje, jak mało o mnie wiedzą.
- Nie pytałam, jak nazywają cię inni, pytałam, jak masz na imię!
Przez kaptur nie widziała wyrazu jego twarzy, ale mogłaby przysiąc, że się uśmiechnął.
- Swego imienia nie zdradziłem nikomu od bardzo dawna. Teraz też nie zrobię wyjątku. Jedyne, co ci mogę zdradzić, to moje inicjały: MM. I jeśli możesz, Pani, chciałbym, żebyś mnie tak nazywała.
- MM. Zdajesz sobie sprawę, jak to dziwnie brzmi?
- Wiem, nigdy nie twierdziłem, że jestem normalny - odparł lekko urażony.
- A teraz, Pani, opowiesz mi swoją historię czy wolisz odpocząć?
- Chyba się jednak położę - odpowiedziała, widząc że ma okazję przemilczeć swoją historię.
- Zanim jednak położysz się spać, napij się wody, Pani – rzekł, podając jej drugi bukłak.
- A ty nic nie zjesz? - spytała po kilku łykach.
- Zjem potem, nie martw się o mnie – odparł. Jego głos zdawał się dochodzić z bardzo daleka.
Kiedy upewnił się, że Dorota śpi, zdjął swój płaszcz i przykrył ją szczelnie. Potem przygotował wszystko do posiłku i wziął się za ostatnią rybę.
Gdy Królewna się obudziła, słońce było już wysoko na niebie. Ognisko dogasało, a MMa nie było nigdzie w pobliżu. Ona sama czuła się już o wiele lepiej. Zrzuciła płaszcz i przeszła parę kroków. Ból w całym ciele, wywołany tygodniami spędzonymi w lochu był prawie nieodczuwalny! Zanim zdążyła przemyśleć tę nagłą zmianę, z lasu wyłonił się Pan Metalu. Poznała go, ponieważ tylko on mógł chodzić szczelnie okryty w słoneczny dzień. Ciągnął za sobą dwa konie i był ubrany w mnisi habit.
- Witaj, pani, widzę, że już nie śpisz. Jak się czujesz? - powiedział.
- O niebo lepiej, przyznaję, ale jak to się stało? - spytała.
- Pamiętasz wodę w bukłakach?
- Tak.
- Była w niej moja mikstura lecząca – odparł - sam korzystam z niej dosyć często - dodał ciszej.
- Jest wspaniała! Z czego się składa?
- Nie mogę ci powiedzieć, pani, jej sekret jest dobrze strzeżony. Teraz musimy już ruszać. Widziałem mały oddział wojsk królewskich zmierzający w stronę Dorostar, więc nie musimy przejmować się twoimi porywaczami, pani. Pojedziemy głównym traktem w stronę wioski Ratar. Podobno u tamtejszego sołtysa zatrzymał się król Albionu.
- Kiedy tam dotrzemy? – spytała. Myśl o ojcu sprawiła, że serce zabiło jej szybciej i zapomniała o miksturze.
- Najpóźniej za dwa, trzy dni, jeśli wyruszymy natychmiast - odparł.
Nie mieli żadnych bagaży, więc wyruszyli natychmiast. Dorota zauważyła jakiś pakunek przywiązany do konia MMa.
- Dlaczego jesteś ubrany w mnisi habit? - spytała.
- Z dwóch powodów. Pierwszy- swoje okrycie oddałem tobie. Drugi - człowiek okryty szczelnie płaszczem może wzbudzić podejrzenia - odparł.
- A człowiek w habicie nie?- dopytywała się.
- Nie, ponieważ mnisi tym zachowaniem podkreślają swoją pokorę wobec Boga i świata - odpowiedział.
- Obyś się nie mylił.
- Zawsze działało - odparł tylko.
- Poza tym, miałaś mi opowiedzieć o swoim porwaniu, Pani.
Królewna westchnęła i zaczęła mówić:
- To miało miejsce gdzieś na tej drodze. Mój ojciec wraz ze mną i matką wybrał się na przegląd naszych paladynów w Dorostar. Na noc zatrzymaliśmy się w jakiejś gospodzie. Ja nie mogłam usiedzieć w miejscu, więc postanowiłam wybrać się na konną przejażdżkę. Przebrałam się w strój, który mam teraz na sobie, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Kiedy wszyscy zasnęli, zabrałam konia ze stajni i pojechałam.
- I co dalej? - spytał jej towarzysz.
- Jak już mówiłam, porwanie miało miejsce na tej drodze. Z krzaków wyłoniło się dwóch bandytów. Jeden z nich powiedział: "Witaj, pani, nie wiesz, że o tej porze możesz spotkać wielu chcących cię okraść?". A drugi dodał: "Na przykład takich jak my?". I wtedy obaj zaczęli się śmiać. Ja się zdenerwowałam i krzyknęłam do nich: "Jak śmiecie tak traktować córkę króla?!".
- Wielki błąd - stwierdził MM.
- Wtedy o tym nie pomyślałam. Kiedy to usłyszeli, ten pierwszy zawołał: "Słyszeliście to wszyscy? Mamy tu córkę króla!". Wtedy na drogę wyszło kilkunastu oprychów. Ściągnęli mnie z konia i związali. Potem przewieźli do swojej siedziby i wsadzili do lochu. Resztę już znasz.
- Ile cię tam trzymali?
- Trudno powiedzieć, może tydzień, może miesiąc. Człowiek traci rachubę czasu w ciemnym lochu.
- Współczuję Ci, pani - powiedział.
- Ale jakoś nie wydajesz się bardzo przejęty - zarzuciła MMowi.
- Wierz mi, w swoim życiu widziałem i przeżyłem dużo gorsze rzeczy niż pobyt w lochu.
- Na przykład jakie?- spytała królewna.
- Proszę cię, pani, nie chcę o tym mówić - odparł.
- Niech będzie - ustąpiła.- Opowiedz mi jednak coś innego. Co zrobiłeś tym strażnikom w lochu?
Znów miała wrażenie, że się uśmiechnął.
- Nie grzeszyli inteligencją , więc to nie było trudne - odpowiedział.
- Ale jak?! - dopytywała się Dorota.
- Przecież mówiłem ci, że w winie, które pili, był środek nasenny.
- Tak, ale z tego, co słyszałem, to ty też piłeś!
- Nie - zaprzeczył.- Brałem je tylko do ust.
- Nie rozumiem - powiedziała Królewna.
- No to zacznę od początku: Nalałem wino do trzech kubków, a potem oni je wypili...
- Tak, ale..
- Nie przerywaj mi, pani!... Potem oni wypili, a ja wziąłem je tylko do ust. Następnie udając, że piję z drugiej butelki, wlałem do niej to, co miałem w ustach.
Minęła chwila, zanim Dorota wyobraziła sobie całą scenę.
- Ciekawe - powiedziała tylko, bo nie miała pomysłu na nic innego.
- Dziękuję - odparł MM.
Przez resztę drogi jechali w milczeniu. Dorota nie wiedziała, co się stało, ale kiedy coraz bardziej zbliżali się do Ratar, jej towarzysz stawał się niespokojny i ponury. Co prawda, grzecznie odpowiadał na każde jej pytanie, ale nic po za tym. Miała nadzieję, że powie coś więcej podczas postoju, jednak myliła się. W milczeniu wskazał na polanę, na której mieli nocować, rozniecił ognisko, przygotował jedzenie i posłanie dla niej i dla siebie. Kiedy zasypiała, widziała, jak gorączkowo nad czymś się zastanawia. Następnego dnia zmienił się krajobraz. Z lasu wyjechali na zielono-złotą szachownicę pól i łąk. Wreszcie minęli młyn i dotarli do mostu prowadzącego do wioski.
- Czekaj, pani - powiedział MM, zagradzając Dorocie drogę.
- Co się stało? - spytała.
- Chyba nie chcesz, pani, pokazać się królowi w takim stroju – odparł, wskazując na jej brudne i zniszczone ubranie.
- Ale nie mam niczego innego- powiedziała bezradnie Księżniczka.
- Już o to zadbałem, a teraz lepiej będzie, żebyśmy znaleźli spokojniejsze miejsce na przebranie.
Przejechali paręset metrów z nurtem rzeki. Znaleźli nad nią spokojną zatoczkę. Gdy zsiedli z koni, Dorota spytała:
- No i co teraz?
- Umyj się w rzece, pani, a ubierz się w to – powiedział, wyjmując dworską suknię. - Powinna pasować - dodał.- Ja teraz muszę coś zrobić - rzekł odchodząc.
Królewna zrzuciła z siebie stare ubranie i weszła do wody. Chociaż była zimna, nie przeszkadzało jej to zbytnio. Najpierw umyła włosy, by mogły się swobodnie suszyć, kiedy będzie myła resztę ciała. Gdy była już czysta, wyszła z wody i założyła suknię od MMa (pasowała idealnie). Nie musiała na niego długo czekać, gdyż właśnie przybiegł. Wydawał się bardzo zdenerwowany.
- Jesteś gotowa, pani? To dobrze. Musimy jechać. Natychmiast!
- Ale co się stało?...
- Nie ma czasu na wyjaśnienia! Musimy jechać! - powtórzył.
Pomógł jej wsiąść na konia i oddalili się w wielkim pośpiechu. Gdy wyjechali na ścieżkę prowadzącą do Ratar, drogę zagrodziły im cztery wściekłe psy. Były to wielkie, czarne bestie, toczące pianę z ust. MM wyjął swoją pałkę, zsiadł z konia i zwrócił się do księżniczki:
- Ani drgnij... właśnie przed tymi potworami próbowałem uciec, nie wiem, jak znalazły się tutaj przed nami.
Psy obserwowały bacznie każdy jego ruch. Bez ostrzeżenia podrzucił kij wysoko w górę i zacisnął pięści. Z każdej z jego dłoni wysunęły po trzy stalowe szpony. Kiedy bestie patrzyły na lecącą pałkę, ranił w głowy dwa stojące najbliżej. Z ich czaszek zaczęła wypływać gęsta, ciemnoczerwona krew, a na pazurach MMa zostały kawałki kości i mózgu. Chciał zrobić to samo pozostałym psom, ale zdołały zrobić unik przed jego atakiem.
- Twoje dłonie...- wykrztusiła przerażona Królewna.
- To jest... jest jedna... z broni... dzięki którym... zwą mnie... Panem Metalu - jej towarzysz udzielał odpowiedzi pomiędzy jednym a drugim cięciem.
Kiedy walczył z jedną z bestii, druga niepostrzeżenie zaczęła zbliżać się do Doroty. Królewna to zauważyła i krzyknęła przerażona. Na ten dźwięk MM odwrócił się. Chciał podbiec do niej, ale nie mógł, bo pierwszy pies chwycił go za rękaw. Nie tracąc czasu, Pan Metalu jakimś sposobem wyślizgnął się ze swojego habitu i doskoczył do Doroty, zanim drugi zdążył zaatakować. Ciął, łamiąc bestii żebra i wypruwając wnętrzności. Potem wbił w ten ochłap swoje szpony i rzucił nim w drugiego psa, który uciekł z piskiem. Kiedy królewna spojrzała na MMa, jej oczom ukazał się przerażający widok. Zobaczyła potwora bez włosów, o seledynowej skórze. Jego oczy miały kształt białych trójkątów bez źrenic i tęczówek, z pleców wystawało sześć (ułożonych pod sobą w parach) bezwładnych wyrostków sięgających do kostek. Dorota chciała zawrócić konia i uciec przed tym potworem, ale zdążył złapać jej wierzchowca za uzdę.
- Zostaw mnie demonie! - krzyknęła na to coś.
- Nie jestem demonem, pani - powiedział spokojnie.
- Nie wierzę!- odkrzyknęła.
- Mówię prawdę. Jestem... - odparł MM wzdychając - przeklęty.
Mówiąc to, puścił uzdę jej konia i ściągnął swoje fałszywe szpony. Następnie włożył rękę w rękawicy pod to, co sądziła, że jest skórą. Wyjął kawał mięsa, było nadgniłe, zaropiałe i pełne wielokrotnie skrzepniętych ran.
- Co to jest? - spytała zdziwiona.
- Skutek tego, co trąd robi z człowiekiem - odparł.
- Trąd... – wyszeptała.
Twarz Królewny zmieniła się w maskę grozy. Tą chorobą można zarazić się przez dotyk, a przecież nosiła rzeczy od niego!
- Nie martw się, pani, Ty jesteś bezpieczna – powiedział, jakby czytał jej w myślach.
- Ale jak?
- Przez ten strój, który zapewne wzięłaś, pani, za skórę. On chroni wszystkich przed moją chorobą. Zaprojektowali go uczeni ze starożytnej cywilizacji Zomów, a ja go zrobiłem. Jego schemat znalazłem w podziemiach ziguriańskiej piramidy. Dzięki niemu wszyscy, do których się zbliżę, są bezpieczni.
- A to coś, co masz na plecach?
- Te ramiona są...- MM próbował znaleźć odpowiednie słowo - są lekiem. Jeśli zdołam je dokończyć, będę żył, jeśli nie... - tu głos mu się załamał. - W każdym razie dlatego cię uratowałem, pani. Żeby twój ojciec chciał mi pomóc. Potrzebuję pieniędzy na dokończenie tego – powiedział, wskazując na to, co miał na plecach. - Czy wierzysz mi teraz, Pani? - spytał, starannie ściągając zakażone rękawice.
Dorota zastanawiała się przez chwilę. Uśmiechnęła się i rzekła:
- Wierzę ci.
- Wielkie dzięki - powiedział i skłonił się. - A czy pomożesz mi, pani, dostać się do twojego ojca?
- Pomogę - odparła. - Ale mam jedną prośbę...
- Wedle rozkazu - towarzysz księżniczki skłonił się powtórnie.
- Pokaż mi swoją twarz.
MM wydawał się mieć przerażoną minę.
- Czy jesteś pewna, pani? To nie jest przyjemny widok.
- Jestem pewna - nalegała Dorota.
- Niech będzie...
MM westchnął i ostrożnie podciągnął maskę.
Królewna bardzo szybko odwróciła głowę.
- Uprzedzałem - powiedział jej towarzysz, naciągając maskę.
- Masz... Masz ładne, brązowe oczy - powiedziała Dorota, siląc się na komplement.
MM zaśmiał się, zakładając swój habit z powrotem. Królewna nie wiedziała, że śmiech może mieć w sobie tyle smutku i goryczy.
- Jedziemy, pani? - spytał Pan Metalu, wsiadając na konia.
- Nie ma na co czekać - odparła królewna, już trochę pogodniej.
Przejechali przez wioskę do domu sołtysa, ale przed wejściem zagrodził im drogę strażnik.
- Stać! Kto idzie? – zawołał, zagradzając im drogę.
- Jak to? - oburzyła się królewna. - Następczyni tronu nie poznajesz?!
- Wybacz mi, najjaśniejsza pani - odparł, kłaniając się. - A kim jest twój towarzysz?- spytał spoglądając na MMa.
- To jest... Eee... - zająkała się królewna.
- Jestem brat Marcin, dominikanin, mój synu - powiedział jej towarzysz. - Veni, vidi homini lupus igni - dodał, czyniąc nad żołnierzem znak krzyża.
- Amen - odparł strażnik, ponieważ nie znał łaciny.
- A teraz, Mój Synu, powiedz mi, czy nasz najjaśniejszy pan jest tutaj?
- Tak, ojcze – odparł, otwierając Dorocie i jej towarzyszowi drzwi.
MM pomógł królewnie zsiąść z konia i razem weszli do domu Sołtysa. Był on dość duży jak na wiejską budowlę. Poza parterem miał jeszcze jedno piętro! Kiedy weszli do środka, zobaczyli sporą, słoneczną izbę. Kuchnia znajdowała się po lewej stronie od drzwi, stół i ława (na której siedziała szlochająca królowa) stały po prawej stronie, a na wprost widać było schody. Król miotał się po całym pomieszczeniu i był tak zajęty wydawaniem poleceń swemu doradcy, że nie zauważył wejścia dwójki przybyszów.
- Czy wysłano oddział wojska do Dorostar? - spytał Władca Albionu.
- Tak, Panie - odpowiedział jego podwładny.
- Czy wyznaczyłeś nagrodę za przyprowadzenie mojej córki?
- Tak, Panie.
- Czy wysłano okup?
- Tak, Panie, ale...
- Tak, tak... Wiem, co chcesz mi powiedzieć! Że bandyci mogą wziąć okup, ale nie oddać mi córki, jednak jeśli zwiększy to szanse na sprowadzenie jej z powrotem...
- Jestem, ojcze - powiedziała królewna.
Na ten dźwięk wszystkie oczy zwróciły się ku postaciom stojącym przy drzwiach. MM odsunął się od Doroty, a król i królowa przypadli do niej i zaczęli ją ściskać tak, jak gdyby chcieli ją udusić.
- Córeczko, nawet nie wiesz, jak martwiliśmy się o ciebie! - mówiła królowa przez łzy.
- Ale na szczęście nic mi nie jest - odparła królewna. - Dzięki niemu.- wskazała na MMa.
Król wyprostował się i zwrócił się do niego:
- Dziękuje ci, ojcze, za...
- Wybacz, że się ośmielam, wasza wysokość - przerwał mu Pan Metalu.- Ale nie jestem duchownym. To jest tylko przebranie – dodał, wskazując na swój habit.
- Więc dobrze, nieznajomy. Kim zatem jesteś? - spytał ojciec Doroty.
- Tułaczem, wasza wysokość - odparł MM zagadkowo. - I na razie nie chcę mówić nic więcej.
- Jeśli nie chcesz tego mówić, nieznajomy, to nie mów - zgodził się król łaskawie. Pan Metalu skłonił się.
- Powiedz mi jednak coś innego, jak mogę ci się odwdzięczyć za uratowanie córki?
- Skoro już o tym mówisz, najjaśniejszy panie, to chciałbym cię prosić, byś sprowadził alchemika, kowala i medyka...
KONIEC.