694
« dnia: 2009-01-13, 16:48 »
Mijały długie, ciężkie lata. Życie na morzu pozbawiło wspomnień, a przelana krew zmyła z serca wszelkie uczucia. Z odważnego i dobrego młodzieńca nic już nie zostało. Rick stał się piratem,
mężczyzną nie skrępowanym żadnymi regułami. Człowiekiem, dla którego złoto i sława znaczyły więcej aniżeli przyjaźń i honor. Na szczęście nadchodzące wydarzenia miały przypomnieć mu to kim niegdyś był...
***
Rick nie był już zwykłym, spokojnym chłopcem. Pod wpływem Ramosa i korsarzy stał się bestią która nie wyróżniała się niczym spośród innych łotrów. Stając przy burcie spoglądał w morze, bezkresnego potwora. Na szczęście było w miarę spokojne.
- Jazda gamonie! Musimy się przygotować! - Słychać było kapitana Ramosa.
- Głupia świnia. - zdawali się myśleć piraci, jednak żaden z nich nie miał odwagi powiedzieć tego na głos.
Na statku panował chaos. Wszystko z powodu zniecierpliwienia, strachu i niepokoju. Przygotowania szły niezdarnie. Niektórzy wymiotowali, innym zaś trzęsły się ręce tak, że trzeba było ich zdzielić po pysku. Dopiero wtedy uspakajali się.
- Widać jakiś statek na horyzoncie! - krzyczał Henry.
- No, tyle czasu czekałem, żeby się zemścić. Módl się Greg. Niedługo przekroczysz bramy Beliara. - mówił złowrogo Ramos. - Hej, młody. Jak leci? Mam nadzieję, że nie stchórzysz? - zapytał zaczepnie Ricka.
- Nie jestem takim mięczakiem jak oni. - wskazał wszystkich piratów. Był pewien swoich umiejętności machania kordelasem.
- To dobrze, ale pamiętaj, że pewność może cię zgubić młodzieńcze.
- Nie, za dużo przeszedłem, aby teraz zginać. - mówił jak w transie Rick.
- Kapitanie! Są już blisko. - zaczął krzyczeć Henry.
- Dobrze bardzo. - mówił z uśmiechem Ramos. - Na pozycje, za chwilę damy im popalić!.
- Hehe, przekonamy się kto kogo popali. - powiedział Greg do swoich piratów.
Greg był bardzo pewny siebie, ponieważ będąc na wyspie, znalazł pewien zwój z jakimś ognistym czarem. Kiedy spytał się o ten czar maga, którego więził, ten odpowiedział mu:
- Hm...To bardzo potężny zwój z zaklęciem ognia. - odpowiedział mag.
- Ale jakie ma działanie do cholery?! - wrzeszczał Greg.
- Potrafi spalić działa wrogiego statku w mgnieniu oka. Ale używaj go z rozwagą. Nieumiejętnie użyty może spowodować więcej strat tobie niż nieprzyjacielowi. Nauczę cię go użyć w zamian za wolność.
- Dobrze. - odpowiedział Greg myśląc o Ramosie i jego statku. - Umowa stoi.
Po tygodniu nauki mag orzekł, że Greg ma wystarczające moce magiczne, aby użyc tego zwoju. Dał mu też runę kuli ognia, aby spopielała jego oponentów.
Gdy statki były od siebie w odległości zaledwie kilkunastu stóp, Greg użył zaklęcia. Ramos i jego piraci ujrzeli tylko czerwony blask i pocisk lecący w ich stronę. Gdy uderzył, działa natychmiast stopiły się jak masło.
- Co jest!? Co się stało? - słychać było krzyki piratów.
- Do cholery jasnej, nie sądziłem, że Greg został magiem! - wrzasnął Ramos.
- Ha, ha, ha, łyso ci Ramos? - krzyczał Greg. - Strzelać!
Pierwsza salwa osłabiła statek Ramosa.
- Ognia! - krzyczał jak opętany Greg.
- Mój statek! - wrzeszczał ze wściekłości Ramos.- Zarzucać liny! Zaraz potem kładki!
- Robi się kapitanie! - krzyczeli piraci Ramosa.
Po wtargnięciu na statek Grega rozpętało się piekło. Po ostrzale piratów Ramosa ubyło, a to przełożyło się ujemnie na ich morale. Natomiast korsarze Grega byli bardzo pewni siebie.
Po zabiciu kilkunastu wrogów, Rick postanowił, że nie ma sensu walczyć, razem z kilkoma innymi piratami wyskoczyli za burtę. Chwycili się odłamków ich statku, a że było to blisko Khorinis, popłynęli... Potem nie usłyszeli już o Ramosie.
- Rick, Rick! Słyszysz mnie? Obudź się!
- Co...Co się stało? - powiedział Rick jak tylko otworzył oczy.
- Zaraz jak przekroczyliśmy tą magiczną kopułę zemdlałaś. - mówił pirat.
- Ja...ja pamiętam tylko...walkę i...moja matkę! - odpowiedział. - Ale zaraz...powiedziałeś kopułę? - bohater wstał i popatrzył na barierę. Czy to znaczy...
- Tak, Rick...jesteśmy w koloni karnej..