Opowiadanie miało być horrorem nie wiem czy to jest strasznie czy ma jaki kol wiek klimat i czy w ogóle nadaje się do czytania.
Nigdy nie skoczyłem postały tylko 6 rozdziałów.
Wrzucam pierwszy jeśli ktoś wyrazi chęci czytania wrzucę pozostałe
Trąbienie i trąbienie.Ciągłe trąbienie.Głos trąbienia doprowadzał już Steve'a do szaleństwa.Jak by tego mało było dwóch kierowców wdało sie w ostrą sprzeczkę tuż nad oknem samochodu Steve'a.
-Cholera jasna!-Powiedział mężczyzna sam do siebie-Kto wam imbecyle dał prawo jazdy!Ten stary pryk nie popuści mi kolejnego spóźnienia-Zdenerwowany mężczyzna walną pięścią w kierownicę,efektem czego wydobył się krótki sygnał klaksona.
-Czemu,czemu zawsze mi się to przytrafia?
Steve dobrze wiedział,że uniknął by utknięcia w korku gdyby wcześniej nie odwiózł do szkoły Maggie.Próbował tego uniknąć gdy córka go o to poprosiła,ale zanim zdarzył coś powiedzieć siedziała już w samochodzie.
Poza tym gdyby jej odmówił Meggie wpadła by w histerie i nie odzywała by się do niego przez tydzień.
No przynajmniej przez tydzień nie musiał bym je odwozić-powiedział do siebie w myślach Steve ale jego myśli przerwał klakson samochodu stojącego za nim.
-Czego trąbisz idioto-Warkną Steve ale szybko się zorientował się,że samochód prze nim ruszył się o dwadzieścia metrów.
-No świetnie.Ehhh-Westchnął mężczyzna-Za dziesięć minut dziewiąta,na pewno nie zdążę do pracy-Powiedział mężczyzna patrząc załamanym wzrokiem na zegarek.
***
Samochód z piskiem opon wjechał na parking dla pracowników.
Stary parkingowy John wyszedł ze swojej budki żeby zobaczyć co się dzieje.Był to stary,niski mężczyzna po pięćdziesiątce z łysiejącą głową i siwą brodą.Przez pracowników był nazywany Krasnalem Parkingowym dla tego że był niski i miał swoją siwą brodę.John nie lubił tego no ale co on zwykły parkingowy mógł zrobić.Musiał z tym jakoś żyć i tak dobrze,że udało mu się zdobyć tę pracę.Szukał już wszędzie i wszędzie mu dziękowali.Z brakiem nadziei zgłosił się do firmy sprzedającej nieruchomości.Nie liczył,że go przyjmą od razu spisał się na straty jednak chyba los się do niego uśmiechnął i dostał stanowisko parkingowego.
W prawdzie nie znosił tych wszystkich snobów jeżdżących drogimi samochodami ale płacili mu i to dobrze.
-Oho-Powiedział staruszek-Poczciwy Steve jak zwykle spóźniony.
Steve był jedynym pracownikiem firmy który tak naprawdę go szanował.
John nie widział czy z litości czy też miał on dobre serce.
Jakkolwiek by nie było staruszek lubił go.Lubił z nim pogawędzić o niczym i wolnym czasie rozegrać partyjkę szachów.
Kiedyś nawet razem wybrali się na ryby.
John trochę głupio się czuł łowiąc na swoja starą poklejoną wędkę gdy Steve korzystał ze sprzętu pierwszej klasy.Jednak nie dał tego po sobie poznać.Mężczyzna nie zostawił tego od tak o i podarował staruszkowi jedną ze swoich wędek i mimo i John nie chciał przyjąć tego prezentu w końcu się złamał i przyjął go jako wcześniejszy prezent urodzinowy.
-Dzień dobry panie Steve-powiedział serdecznie staruszek.
-Cześć nie mam czasu za parkuj mój samochód-Odpowiedział mężczyzna po czym rzucił niedbale klucze do Johna a sam zniknął na schodach prowadzących na wyższe poziomy budynku.
Mężczyzna jeździł czarnym mercedesem ze składanym dachem.
John zawsze marzył o takim wozie ale z pensji parkingowego ledwo mógł pozwolić sobie na bilety na dojazd do pracy.
W prawdzie mógł by zamieszkać w przyczepie w której przesiaduje całe dnie podczas pracy ale dom to dom zawsze chętnie do niego wraca po całym dniu pracy.
-No nic-powiedział staruszek-Gdzie by tu zaparkować samochód steve'a.
***
Steve biegł po schodach jak oszalały.
Wiedział,że jest spóźniony i jedna czy dwie minuty nie uchronią go przed
spotkaniem ze starym prykiem Tedem.
Jednak biegł najszybciej jak tylko mógł gdyż dziś miał bardzo ważnego klienta i wiedział,że gdyby go stracił to Ted naprawdę dał by mu popalić.
-Przepraszam śpieszę się-Powiedział Steve do sekretarki którą prawie staranował po drodze.Gdyby nie odskoczyła to kto wie co mogło by się stać.Mężczyzna biegł tak szybko,że nie widział co się przed nim dzieje.
Gdy był już blisko swojego biura zobaczył mężczyznę wychodzącego ze środka.Elegancko ubrany facet z cygarem i walizką w dłoni właśnie kierował się do wyjścia gdy Steve go zawołał.
Halo!-Wołał Steve-Panie Lance proszę czekać,halo.Mężczyzna odwrócił się i zatrzymał.
-Bardzo pana przepraszam za spóźnienie-Tłumaczył się Steve-Ale wiem pan jak to jest korki i w ogóle...
-Nie nie wiem-Odpowiedział mężczyzna-Gdyby nie zależało mi na tej transakcji już dawno by mnie tu nie było.
-Jeszcze raz bardzo przepraszam.
-Nie tłumacz sie już i weźmy się w końcu za interesy.A na przyszłość niech pan wcześniej wychodzi do pracy.
Wcześniej-Pomyślał Steve-To nie moja wina,że musiałem zawieść córkę do szkoły.
Jednak nic nie mówiąc weszli razem do biura.
Steve usiadł na swoim krześle za biurkiem,a mężczyzna na wprost niego.
-Jeszcze tylko przygotuję wszystkie papiery-Powiedział mężczyzna
-Nie ma problem ja skończę palić moje cygaro-Odpowiedział Lance
Steve nie palił i nie lubił jak ktoś przy nim pali,a zwłaszcza w jego biurze.
Jednak nic nie mógł zrobić nasz klient nasz pan.
Chciał jak najszybciej zakończyć tę męczarnie wygrzebał wszystkie potrzebne papiery z biurka.
-No więc zajmijmy się interesami...
***
-Jeszcze raz dziękuje i gratuluję udanego interesu.Dowidzenia-Powiedział Steve i uścisnął rękę pana Lanca.
Już miał wracać do swojego biura kiedy zauważył,że na korytarzu stoi
Sandra.Jej widok zazwyczaj wróżył kłopoty.
-Dzień dobry Sandro-Powiedział Steve
-Dla kogo dobry dla tego dobry-Odpowiedziała kobieta-Pan Ted prosi cię do swojego biura.
Steve aż przełknął ślinkę i skierował się do biura dyrektora.
To już koniec na pewno mnie zwolni-powiedział do siebie w myślach-Wywali mnie na zbity pysk.Już mogę szukać nowej pracy.
Mężczyzna nie pewnym ruchem ręki zapukał lekko do drzwi.
-Proszę!-Odezwał się głos zza nich.
Krokiem skazanego Steve wszedł do biura.
-A to pan panie Steve-Powiedział Dyrektor Ted.
Ted był lekko otyłym łysiejącym na czubku głowy mężczyzną po czterdziestce.Pracownicy czuli do niego respekt.
Bali się go bardzo jednak często przy przerwie obiadowej żartowali,że na obiad to on pewnie zjadał jedno albo dwoje małych dzieci i dlatego jest taki gruby.
-Dzień Dobry panu.Ja...Ja...-Próbował wykrztusić Steve
-No pan co!-W głosie Ted'a dało się usłyszeć zdenerwowanie.
-Ja bardzo przepraszam za spóźnienie.To już się nie powtórzy-Tłumaczył się mężczyzna.
-Nie powtórzy?-Zapytał zirytowanym głosem Ted-Powtarzasz to za każdym razem!Dziś prawie straciliśmy naszego najlepszego klienta!Ciesz się,że udało ci się podpisać tę umowę,bo gdyby nie to wywalił bym cię na zbity pysk!-Wrzeszczał mężczyzna-A teraz zejdź mi z oczu zanim zmienię zdanie.-Powiedział Ted wskazując na drzwi.
Steve wyszedł z biura jak pies z podkulonym ogonem.
Wróciło do swojego biura i usiadł na krześle.
Włożył rękę do kieszeni chwile w niej poszperał.
Wyjął i włożył do drugiej kieszeni.
Szuka chwilę i nic.
Wstał jakby ktoś mu podłożył pineskę na krześle i raz jeszcze sprawdził kieszenie.
-Cholera!-Wrzasnął-Jeszcze mi brakowało żeby zgubić klucze od samochodu!
Zdenerwowany wybiegł z biura w poszukiwaniu zguby.
Ze zdziwieniem przyglądała mu się Sandra.
Po schodach prowadzących na niższe poziomy i parking wszedł John.
-Dzień dobry pani Sandro-Powiedział staruszek.Prawie pożarł wzrokiem Sandrę ubraną w zieloną spódniczkę mini i króciutką koszulkę na ramiączkach z ogromnym dekoltem.Każdy pracownik biura oglądał się za Sandrą.Młodziutka sekretarka pracowała tu od niedawna i chyba spodobało się jej,że każdy ją podziwia dlatego też ubierała się w coraz bardziej wyzywające ubrania.
-Dzień dobry panu-Odpowiedziała od niechcenia kobieta.
-Dlaczego pan Steve czołga się po ziemi jak szalony?
-Nie wiem.Najlepiej niech pan go o to zapyta,ja mam bardzo dużo pracy-Odpowiedziała sekretarka i zniknęła za rogiem.
-Dzień dobry panie Steve-Powiedział z uśmiechem na twarzy staruszek.
-A Cześć John-Odpowiedział mężczyzna dalej chodząc na czworaka po ziemi.
-Coś się stało?
-Nie nic.Zgubiłem klucze od samochodu.
Na odpowiedź Steve'a staruszek zaśmiał się lekko.
-Czy aby te klucze pan zgubił-Powiedziła John wyjmując z kieszeni brelok z kluczami.
-Oh John kumplu mój.Całkowicie zapomniałem.Dziękuje ci bardzo,że mi je przyniosłeś
-Proszę bardzo zaparkowałem tam gdzie zawsze.
-Dzięki John jesteś świetnym kumple.
-Oj schlebia mi pan-Staruszek odwrócił się próbując ukryć zawstydzenie.-To tylko moja praca.
-Ale i tak ci bardzo dziękuje.No nic to ja wracam do pracy.-Powiedział Steve.John także skierował sie w stronę schodów prowadzonych na parking.
-Aha!John-Zawołał Steve za staruszkiem-Jutro rano przed pracą wpadnę do ciebie na partyjkę szachów.
Staruszek nic nie mówiąc kiwnął tylko głową w geście potwierdzającym i zniknął na schodach.
Już spokojny Steve wrócił do swojego biura rozsiadł się w krześle chwilkę pomyślał po czym wyjął z biurka jakieś papiery i wziął się do pracy.
***
-Cześć kochanie!-Powiedziała Suzy witając męża pocałunkiem w policzek.-Jak tam w pracy?
-Oj okropnie bardzo okropnie-Powiedział mężczyzna i odwzajemnij pocałunek w policzek.
-Coś się stało-zapytała zaniepokojona kobieta.
-Nie nic-Odpowiedział Steve.
-No przecież widzę.
-Stary Ted dał mi dziś popalić.Nie chcę o tym rozmawiać kochanie.
-Dobrze-Odpowiedziała kobieta i westchnęła.
-Muszę dziś wcześniej iść spać-Powiedział Steve.
-Dobrze-Powiedziała Suzy a na jej twarzy pojawił się grymas i smutek.
Steve od razu zrozumiał o co chodzi.Obiecał jej,że gdy wróci z pracy będą się kochać.
-Przepraszam kochanie.Tak wyszło ale obiecuję,że nadrobimy to.-Powiedział Steve i skierował się do łazienki.