"Czas Zapłaty" 3158 2

O temacie

Autor Aragorn

Zaczęty 25.07.2009 roku

Wyświetleń 3158

Odpowiedzi 2

Aragorn

Aragorn

Użytkownicy
posty129
Propsy13
ProfesjaReżyser
  • Użytkownicy

Aragorn

"Czas Zapłaty"
2009-07-25, 10:23(Ostatnia zmiana: 2009-07-25, 10:23)
Nie wszyscy odwiedzają regularnie dział TM więc postanowiłem zamieścić to opowiadanie również tutaj.
Może jest jeszcze na forum ktoś kto chciałby poznać historię głównego bohatera "Czasu Zapłaty", a nie zetknął się jeszcze z moim pseudo dziełem  :D  

Cytuj
Wioskę Ardea spowiła noc. Księżyc próbował przedrzeć się przez gęste chmury rzucając blade światło na kilku mężczyzn odzianych w zbroje strażników. Wokół panował mrok i cisza, której w żaden sposób nie zakłóciły miarowe kroki skradającego się człowieka...

Przenikliwy świst rozdarł powietrze, a głośny trzask wyrwał ze snu młodego mężczyznę.
-Sukinsyny...- wyszeptał
Nie uniósł powiek. Jego ciało było bezwładne jak szmaciana lalka. Mógł z tym walczyć, ale nie chciał. Było mu wszystko jedno.
Usłyszał kolejny świst i poczuł na plecach falę rozchodzącego się ciepła. Ciepła, które zaczynało palić, zmuszało go do ocknięcia się.
-Gdzie to jest zasrany bękarcie? Gdzieś to schował?! Gadaj, albo trzewia wypruję!
Następny cios bicza rozerwał skórę na plecach, a krew zbryzgała twarz strażnika.
-Idź zdechnij...- wycedził przez zęby młodzieniec.
-Patrzcie go- zachrypiał strażnik- Bezczelny jak jego matka. Pewnie tak jak ta ździra oddaje się za kawał ścierwa.
Przytomność wróciła natychmiast. Młody mężczyzna otworzył oczy i szarpnął się gwałtownie.
Krępujący go sznur ani myślał puścić, tak samo jak słup do którego był przywiązany.
-Będziesz rzygał krwią!- wrzasnął młodzieniec.
- Chłopaki, słyszeliście? Ten pies mi grozi?- drwił strażnik- Dalej, rozwiążcie go. Niech pokaże nam jak kretoszczury grzebią się w gnoju...
Oprawcy wybuchnęli głupawym śmiechem, a jeden z nich zataczając się podszedł do młodzieńca i wyjął ostro zakończony sztylet. Po chwili namysłu zaczął piłować sznur nie bacząc na to czy ostrze ślizga się po więzach czy po dłoniach chłopaka. Gdy tylko sznur puścił więzień poderwał z ziemi kamień i cisnął nim w ubliżającego mu strażnika. Równie dobrze mógł rzucać z zamkniętymi oczami, gdyż strażnik bez wysiłku uchylił się przed nadlatującym pociskiem.
- Koniec żartów! Teraz gadaj, gdzie schowałeś posążek Innosa- wycedził strażnik, po czym dobył krótkiego miecza. Klinga błysnęła w bladym świetle księżyca. Młody mężczyzna głośno przełknął ślinę zastanawiając się nad ucieczką.
Zadźwięczała cięciwa, a gruby bełt przeszył szyję strażnika, który z łoskotem zwalił się na ziemię.
- Rick!- odezwał się głos za plecami młodzieńca- łap!
Powietrze zaszumiało, a jednoręczny topór wbił się w ziemię tuż pod nogami chłopaka.
-Alarm! Wszyscy do broni!- wrzeszczeli strażnicy.
- Danor! Za tobą!- krzyknął Rick podnosząc z ziemi topór. Danor nie zdążył naciągnąć kuszy więc rąbnął nią nadbiegającego strażnika. W tym czasie Rick rozpłatał czaszkę kolejnego.
W jednej chwili we wszystkich chatach zapaliły się światła. Z każdej strony nadbiegali strażnicy, a z domostw wysypała się chmara gapiów. Rick i Danor stali odwróceni do siebie plecami wymachując bronią na wszystkie strony i nie pozwalając żadnemu ze strażników zbliżyć się bardziej niż na dziesięć stóp.
-Nie mam już sił- wydyszał Rick, odrąbując rękę strażnika, który najwyraźniej nie wiedział ile to dziesięć stóp.
-Stary, co z tobą? (głowa strażnika zawisła na kawałku skóry) Wytrzymaj, Ramos zaraz tu będzie!- krzyczał Danor rozcinając brzuch kolejnego napastnika, który co prawda granicy dziesięciu stóp nie przekroczył, ale wyraźnie przejawiał taką chęć.
-Co ty bredzisz? Jaki Ramos?- Wysapał przez zasuszone wargi Rick.
Wtedy właśnie dzwony zaczęły bić na alarm, a stojący na szczycie wierzy strażnik począł wrzeszczeć:
- Ludzie, ratujcie siebie i swój dobytek. Piraci!!
Ognista smuga przecięła czarny nieboskłon i ugodziła w wartownika, który z wysokości runął na dach pobliskiej chaty.
Ta chwila wystarczyła by Rick i Danor przemknęli obok zdezorientowanych strażników i wmieszali się w tłum.
- Stary, co się tu do ciężkiej cholery dzieje? - wydyszał Rick.
- Wszystko w swoim czasie. Teraz musimy za wszelką cenę dotrzeć do brzegu!
Ognista łuna zalała niebo, a grad strzał spadł na okryte strzechą domostwa. Wioskę w oka mgnieniu spowił ogień.
- Oszalałeś? Nie zostawię tu mojej matki!
- Posłuchaj...
- To ty posłuchaj! Muszę biec do naszej chaty i...
W tym momencie banda korsarzy ruszyła w głąb Ardei ścieląc za sobą warstwę z trupów i świeżej krwi.
Do uszu Ricka dotarł przeraźliwy krzyk. Krzyk mordowanych kobiet, dzieci i starców.
- Rick, twoja matka nie żyje! Gdy leżałeś nieprzytomny, strażnicy dopadli ją w domu...
- To niemożliwe, łżesz!
Rick nie czekał, aż jego przyjaciel odpowie. Puścił się pędem między płonącymi chatami, roztrącając uciekających w popłochu ludzi.
-Stary, nie rób tego!- Wrzasnął za nim Danor.
Rick nie usłyszał. Serce waliło mu jak oszalałe, a w płucach brakowało powietrza. Mimo to biegł najszybciej jak potrafił. Tylko jeden pirat zaszedł mu drogę. Jego krew zbryzgała pobliski płot.
Z każdej strony dochodziły go krzyki przerażonych ludzi.
-Wody, dajcie tu wody!- krzyczał jakiś starzec.
-Ludzie zlitujcie się...- błagała półprzytomna kobieta, przeszyta dwiema strzałami.
- Śmierć skurwysynom!- wrzasnął jaki młodzik. Chwilę później wisiał już nabity na włócznię.
Rick nie zwracał na to uwagi, do czasu aż ponad wszystkie głosy wybił się jeden- krzyk przerażonej kobiety.
Bez wahania podążył w kierunku, z którego dochodził. Biegł tak szybko, że nie zauważył leżącego na ziemi ciała. Potknął się i wyrżnął tuż obok grupy piratów tak czymś zainteresowanych, że nawet nie zwrócili na niego uwagi.
-Dawać no tę sukę!- ryknął spasiony jak świnia korsarz.
-Błagam, oszczędźcie...- wyszeptała kobieta.
Grubas chwycił ją za rękę i pociągnął do siebie. Kobieta szarpnęła się i kopnęła go prosto w krocze. Piraci wybuchnęli głośnym śmiechem. Spaślak poczerwieniał, złapał kobietę za włosy i przyłożył jej nóż do gardła.
-Krzycz zdziro...- pirat umilkł czując na karku dotyk zimnej stali.
-Jeśli ktoś będzie tu krzyczał, to będziesz to ty- wycedził Rick.
Pozostali korsarze dobyli mieczy i zrobili krok w przód.
-Stać, jeśli nie chcecie żeby ten pies zginął!
-Ten warchlak? Zarżnij go, a oddasz nam przysługę- szydził jeden z piratów, podczas gdy reszta podchodziła co raz bliżej- My w tym czasie obsłużymy tę panią.
Rick nie widział innego wyjścia.
-Schyl się!- ryknął do matki, wziął potężny zamach i odrąbał łeb grubasa. Jego ciało zwaliło się na ziemię, a krew tętnicza zbryzgała twarze piratów.
-Uciekaj!- krzyknął do przerażonej kobiety.
W tym samym czasie poczuł uderzenie z tyłu głowy, stracił przytomność i bezwładnie opadł na ziemię...

Obudziło go mocne szarpnięcie za ramię i ostry ból głowy.
Otworzył oczy. Leżał na wygodnym łóżku w ciemnym pomieszczeniu.
„To tylko sen” pomyślał i już chciał ponownie zamknąć oczy, gdy zauważył nad sobą brodatego mężczyznę, którego twarz szpeciła wielka szrama biegnąca od brwi aż do brody.
Ty skurwysynu! - wrzasnął i zamachnął się na pirata.
Brodacz chwycił jego rękę i ścisnął tak, że łzy napłynęły Rickowi do oczu.
-Gdzie moja matka. Co jej zrobiliście!?
-Już dobrze, jestem kapitan Ramos i zaraz poszukam twojej mamusi. Jak się wabi?- odparł z wyraźną kpiną.
-Zawszony psie! Twoi ludzie napadli na nią w Ardei! Próbowałem jej bronić, ale... Gadaj gdzie ona jest chędożony bękarcie.
Ramos ścisnął rękę Ricka jeszcze mocniej, a jego twarz przybrała groźny wyraz.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć... Pierwsza zasada: "Nigdy nie podnoś głosu na kapitana"
- Nie jesteś moim...
Ramos wykręcił rękę Ricka tak mocno, że chłopak musiał zacisnąć zęby aby nie krzyknąć.
- Zasada druga: "Nigdy nie dyskutuj z kapitanem" Zrozumiałeś?

-Powiedz, że moja matka żyje! Wtedy pogadamy...
Ku zdziwieniu Ricka Ramos puścił jego rękę i wykrzywił twarz w coś na kształt uśmiechu.
-Podobasz mi się- powiedział kapitan- Właśnie takich ludzi mi trzeba. Odważnych i nieustępliwych.
Ta najemna hołota, którą dowodzę potrafi tylko gwałcić i mordować, a mózgi ma nie większe od ścierwojadów.
-Pytałem o moją matkę! Jeśli spadł jej choć włos z...
Ramos ponownie zmienił wyraz twarzy. Tym razem Rick nie zdołał go rozszyfrować.
-Twoja matka żyje. To chciałeś usłyszeć, prawda?- zapytał spokojnym głosem.
-Gdzie ona jest? Gadaj, albo...
-Nie zapominaj, że zwracasz się do kapitana chłystku. Zobaczysz swoją matkę wtedy gdy ja uznam to za stosowne. Tymczasem szoruj na pokład. Danor znajdzie ci jakieś zajęcie.
Słuchaj go w każdej kwestii, niezależnie od tego czy ci się to podoba czy nie. W przeciwnym wypadku twojej mamusi może stać się krzywda...
-Grozisz mi?- zapytał Rick
- Po prostu ostrzegam. Przyszłość mojej załogi to ludzie tacy jak Danor. Będzie to kompania zdolna posłać do piekła tego psa Grega. Kompania dzięki, której imię kapitana Ramosa będzie wzbudzać strach na wszystkich morzach Myrtany...

W tym momencie Rick zrozumiał, że ma do czynienia z kolejnym przypadkiem szaleńca, któremu władza uderza do głowy. Z doświadczenia wiedział, że lepiej jest się takim podporządkować.
- Kapitanie kim jest ten Greg?- zapytał najuprzejmiej jak potrafił.
Ramos wyrwany z rozmyśleń nagle spochmurniał.
-Jeszcze tu jesteś szczurze lądowy? Powiedziałem co masz robić! Na pokład i do roboty!- warknął.
Rick nie miał wyboru. Wstał i powoli ruszył w stronę wyjścia.
-Stój- krzyknął za nim Ramos- to może ci się przydać- powiedział po czym rzucił Rickowi w twarz brudną szmatą. Młodzieniec zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w dłonie.
Za wszelką cenę musiał bronić życia matki więc postanowił przemilczeć całe zajście, podnieść szmatę i opuścić kajutę.
Na zewnątrz zaczynało się przejaśniać. Czerwone jak krew słońce wschodziło ponad linię horyzontu rozlewając ogniste światło na wzburzone wiatrem morze.
-Ruszać się najemne psy! Kotwica w górę, stawiać żagle! Kurs na południe!-grzmiał młody mężczyzna przechadzający się po pokładzie.
Fala nienawiści wezbrała w Ricku, który mógł pozwolić sobie jedynie na zaciśnięcie pięści najmocniej jak potrafił.
-Rick, jesteś nareszcie!- Powiedział radosnym głosem Danor.
Rick obawiał się najgorszego. Tego, że nie wytrzyma do końca tej rozmowy.
-Jakie masz dla mnie rozkazy?- zapytał szorstko.
-Stary nie wygłupiaj się!- Roześmiał się Danor
-Pytałem się co mam robić...- wycedził przez zaciśnięte zęby Rick.
Statek odbił od brzegu i z wolna podążył na południe. Ardea całkowicie zniknęła w porannej mgle.
-Rozluźnij się i odpocznij przez chwilę. Nie myśl o matce. Przed tobą nowe, wspaniałe życie!
-Mam o niej nie myśleć? Może najlepiej jeśli od razu o niej zapomnę!- krzyknął rozwścieczony Rick
-Na twoim miejscu właśnie tak bym postąpił. Czas leczy rany, przyjacielu.
Rick stracił nad sobą panowanie.
-Ty skurwysynu!- wrzasnął. Szybkim ruchem wyciągnął miecz z pochwy Danora i silnym ciosem przeszył jego trzewia. Na pokładzie zapanowała grobowa cisza... Danor opadł na kolana. Na jego twarzy malowało się olbrzymie zdziwienie. Do oczu napłynęły łzy. Chciał coś powiedzieć lecz nie zdołał. Legł bez ruchu pośród kałuży ciemnej krwi.
Jeden z najemników natychmiast pobiegł donieść o wszystkim kapitanowi.
Chwilę później z kajuty wyszedł rozradowany Ramos, wyraźnie sycący się widokiem martwego Danora.
-Doskonale!-powiedział- Jak to mówią pierwsze koty za płoty. Jeszcze będą z ciebie ludzie Rick!
-Kapitanie, ten pies... -zaczął Rick.
-...nie miał pojęcia o losie twojej matki. Moi ludzie przekazali mu, że została zabita przez strażników- dokończył Ramos.
Rick poczuł, że robi mu się słabo. Danor nie był zdrajcą, zawsze stał po jego stronie i nigdy go nie okłamał. Teraz leżał w kałuży krwi u stóp Ricka, zabity przez swego najlepszego przyjaciela.
-Bosmanie, na czas mojego odpoczynku oddaję statek pod twoją komendę- powiedział Ramos do skołowanego Ricka. Młodzieniec rozejrzał się wokoło. Z każdej strony otaczało go nieprzebyte morze.
-Co z moją matką?-zdążył krzyknąć za odchodzącym kapitanem.
-Nie żyje...-usłyszał w odpowiedzi.

Mijały długie, ciężkie lata. Życie na morzu pozbawiło wspomnień, a przelana krew zmyła z serca wszelkie uczucia. Z odważnego i dobrego młodzieńca nic już nie zostało. Rick stał się piratem,
mężczyzną nie skrępowanym żadnymi regułami. Człowiekiem, dla którego złoto i sława znaczyły więcej aniżeli przyjaźń i honor. Na szczęście nadchodzące wydarzenia miały przypomnieć mu to kim niegdyś był...

W końcu nastała noc, na którą stary Ramos czekał dwanaście lat. Noc, którą kapitan Greg miał przeklinać po kres swych dni. Nastał czas zwycięstwa... Czas Zapłaty...
Błyskawica rozdarła ciemne sklepienie, a ostatni rozkaz bosmana został zagłuszony przez grzmot pioruna. Silny wiatr przerodził się w demoniczny huragan. Maszty mimo zwiniętych żagli skrzypiały niespokojnie napawając korsarzy zwątpieniem.
-Khorinis na horyzoncie!- dało się słyszeć pośród odgłosu ulewy.
Kolejna błyskawica uderzyła we wzburzone morze. Tym razem grom rozległ się znacznie szybciej.
-Złaź z tamtą!- ryknął Rick do majtka- Zaraz rozpęta się tu piekło!
Bosman nigdy się nie mylił. Wielka fala uderzyła w prawą burtę zwalając z nóg całą załogę i podmywając pokład. Młokos który nie zdążył zejść z bocianiego gniazda runął z impetem na twarde, dębowe deski. Łamanie kręgów zostało zagłuszone przez kolejny grzmot pioruna.
-Wstawać szczury lądowe- krzyczał Rick- Brać dupę w kroki i ruszać się, jeśli życie wam miłe!
-Stary, nie damy rady! Ta pieprzona wyspa jest za daleko!
-Rodney, zamknij się i...
-To wszystko jest jakieś popieprzone!- nie przerywał Rodney- Ryzykujemy życiem przedzierając się przez sztorm tylko po to by załatwić osobiste porachunki Ramosa! Powiedzieć ci co o tym myślę?
-Nie!- Grzmot i tym razem spełnił swoją powinność.
-W takim razie słuchaj! Ramos to stary dureń. Wcale nie dziwię się, że Greg wyrzucił go z załogi. Sam zrobiłbym to samo!
Deszcz lunął ze zdwojoną siłą siekając twarze zmordowanych korsarzy.
-Nie obchodzą mnie twoje przemyślenia! Nie mam nic do Grega, ale padł rozkaz i naszym zadaniem jest go wypełnić.
-Umierając za tego tchórza!? Pewnie zabawia się teraz w burdelu i...
Nagły błysk oślepił Ricka. Głośny trzask, który potem usłyszał mógł oznaczać tylko jedno.
-Runął główny maszt!- ryknął ktoś z załogi.
Rick przetarł oczy. Na pokładzie zapanował chaos. Piraci skakali za burtę szukając ratunku w odmętach morza. Ci, którym pozostała resztka nadziei rozpaczliwe szukali wszystkiego czego dało się chwycić. Niektórzy sparaliżowani strachem stali w miejscu patrząc, w kierunku bosmana.
Po chwili Rick zrozumiał, że nie jest celem ich wzroku. Odwrócił się, a jego oczom ukazał się widok z sennych koszmarów. Ogromna fala, po trzykroć przewyższająca okręt nadciągała od brzegu. Ponad nią majaczyła obejmująca część wyspy kopuła, strzelająca piorunami i wzbudzająca kolejne fale. Pierwsza z nich właśnie dotarła do statku.
-Adanosie, miej nas w swej opiece- zdążył wyszeptać Rodney...


Nastał dzień...
Czerwone jak krew słońce wschodziło ponad linię horyzontu rozlewając ogniste światło na wzburzone wiatrem morze. Widok był dziwnie znajomy...
Tak jak wtedy gdy Rick opuszczał Ardeę tak i dziś zwiastował on nowe życie...
 
Nowa, przygodowa seria na youtube!

//edit.aztek. youtube w sygnaturze - not

bROXmor

bROXmor

Użytkownicy
Bo jest gazowana.
posty179
Propsy12
  • Użytkownicy
  • Bo jest gazowana.
Ech... moja wersja była ciekawsza. Szkoda, że nie lepsza :D  A propos - temat z naszą "tfurczościom" gdzieś jest, czy go u-u-usunąłeś? :D
 
כל עוד בלבב פנימה

נפש יהודי הומיה,

ולפאתי מזרח קדימה,

עין לציון צופיה,



עוד לא אבדה תקוותנו,

התקווה בת שנות אלפים,

להיות עם חופשי בארצנו,

ארץ ציון וירושלים.




Aragorn

Aragorn

Użytkownicy
posty129
Propsy13
ProfesjaReżyser
  • Użytkownicy
Wszystkie prace są w tajnym dziale TM, ale jest tego kilka ładnych stron w kilku tematach więc nie wiem czy jest sens cytowanie tutaj tego wszystkiego.
Jeśli ktoś chce, żeby opublikować tu jego wypociny wystarczy pw do mnie  ;)
 
Nowa, przygodowa seria na youtube!

//edit.aztek. youtube w sygnaturze - not


0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
0 użytkowników
Do góry