Na ratunek 2708 3

O temacie

Autor mixer

Zaczęty 23.11.2008 roku

Wyświetleń 2708

Odpowiedzi 3

mixer

mixer

Użytkownicy
posty96
Propsy2
  • Użytkownicy

mixer

Na ratunek
2008-11-23, 14:16(Ostatnia zmiana: 2008-11-24, 07:07)
Na ratunek

 
  Duży, tłusty nieogolony mężczyzna, jak co dzień wstał, by odebrać mleko. Wyszedł przed drewniany dom, przypominający ruinę.
–Cholera, zimno – rzekł, drapiąc się po czterech literach.
Sergiusz rozwinął swój rudy warkocz i osłonił ciało kurtyną włosów. Uśmiechnął się zadowolony z siebie. Teraz nie musiał się lękać, że zamarzną mu członki w oczekiwaniu na chłopaka rozwożącego mleko. Po kilku minutach na drodze pojawił się czarny punkcik. Z każdą chwilą punkt zbliżał się i rósł. W końcu przed osamotnioną chatką pojawił się chłopak rozwożący mleko. Jak zawsze wyciągnął z białej torby bukłak z napojem. Rudowłosy mężczyzna odebrał mleko i zapłacił, a następnie, czym prędzej skrył się przed mrozem wśród ścian domu.
  Sergiusz wylał mleko do kotła i dołożył do ognia.
– Niech się gotuje. – Rzucił do siebie i ruszył do maleńkiego, zagraconego pokoiku.
Już po chwili siedział w brązowym palcie przy stole. Zajadał się chlebem z miodem pochodzącym z Berny – słynnej pszczelej wioski, popijając gorącym mlekiem.
  Nagle usłyszał huk. Ziemia się zatrzęsła. Coś naprawdę wielkiego musiało wywołać ten dźwięk.
  Sergiusz zignorował to w skupieniu przeżuwając kolejne kęsy śniadania. Wtedy usłyszał trzykrotne uderzenie w drzwi. Ktoś pukał.
– Już idę! – Warknął zły, że ktoś ważył się przeszkodzić mu w spożywaniu najważniejszego posiłku dnia.
  Drzwi otworzyły się, przeraźliwie przy tym skrzypiąc.
  Sergiusz z początku nic nie zauważył; jak zwykle było całkiem biało. W końcu w mroźnych krainach Narii od zawsze królował Norval – bóg śniegu i lodu.
– Ty jesteś Sergiusz? Wybraniec? – Powiedział  ktoś tubalnym głosem, a jego słowom towarzyszył zryw wichury.
To co początkowo wziął za krajobraz okazało się być nogą śniegowego smoka. Sergiusz wyszedł przed dom i obrzucił gada spojrzeniem.
– Jaki tam znowu wybraniec? Po prostu Sergiusz, smoku. Nie przeszkadzaj mi!
– W takim razie wybacz – sapnął gad – Musiałem się pomylić. Zresztą, jak tak na ciebie patrzę to jestem tego nawet pewny.
Tego było za wiele. Nie dość, że obcy nie pozwolił mu w spokoju nasycić się śniadaniem i przyniósł ze sobą lodowaty wicher, to jeszcze zrobił wszystko przez pomyłkę i obrażał go.
– To po kiego grzyba mi przeszkadzasz, kreaturo?!
– Gdybym nie był na służbie już bym cię schrupał za te słowa! – Warknął smok i odleciał.
Sergiusz wściekły wrócił do domu i ponownie zajął się śniadaniem. Nie zdążył przełknąć nawet jednego kęsa, a chatka znowu się zatrzęsła, a zaraz potem w drzwi trzykrotnie ktoś zastukał. Jeszcze bardziej zdenerwowany gospodarz wyszedł przed dom.
– Czego znowu chcesz, smoku?!
– Oszukałeś mnie. Nie pomyliłem się. To ciebie szukam.
– Dajże ty mi święty spokój! Mam jeszcze mnóstwo roboty. Muszę… ten… no… zrobić obiad, to w końcu najważniejszy posiłek dnia!
Smok przykucnął tak, aby jego głowa znalazła się w mieszkaniu tłuściocha.
– Zrób więc, a potem pójdziesz ze mną.
Sergiusz wzruszył ramionami i wrócił do domu, aby zająć się obiadem. Wcześniej w pośpiechu zjadł resztę śniadania.
– Możesz wyciągnąć nos z mojego domu? – spytał.
Smok uległ prośbie i odleciał ostrzegając, że za chwilę powróci.
  Gospodarz domu wyjął z szafki trochę zajęczego mięsa. Wrzucił je do kotła i zalał wodą, a następnie doprawił potrawkę przyprawami.
– Obiad, najważniejszy posiłek dnia. – Mruknął i pogłaskał się po brzuchu, gdy już skończył jeść.
  Chatka zatrzęsła się. Uśmiech błyskawicznie zniknął mu z twarzy, a zastąpił go grymas wściekłości. Sergiusz wyjrzał na dwór i krzyknął:
– Przyleć za godzinę! Muszę zjeść jeszcze kolację, najważniejszy posiłek dnia!
– A obiad nie był najważniejszy? – zdziwił się biały gad.
– Był, oczywiście, że był. Dla mnie każdy posiłek jest najważniejszy.
– Dość tego! Lecisz ze mną! Mój pan cię potrzebuje.
Sergiusz wzruszył ramionami.
– No niech będzie. Tylko po co ten krzyk?
Smok, nie czekając na zgodę grubasa, chwycił jego bluzkę w zęby i zarzucił go sobie na grzbiet. Następnie, ignorując protesty pasażera, wzbił się w niebo i poleciał do Zamku Wzniesionego w Chmurach.
  Gdy tak lecieli Sergiusz myślał, że zamarznie. Co prawda rozplótł swój warkocz i leciał przesłonięty zarówno włosami, jak i paltem, ale to nie wystarczało. Lecieli tak wysoko, że niemożliwym wydawało się, aby warunki były przyjemne.
  W końcu dotarli do celu. Smok zdjął pasażera ze swojego grzbietu i położył go na lodowej posadzce. Sergiusz otrzepał się ze śniegu i poprawił ubranie. Następnie rozejrzał się dokoła.
  Zamek oświetlała śnieżynka rozmiarów przeciętnej jednopiętrowej chatki, która kręciła się powoli zawieszona na niewidocznej nici. Blask, jaki z niej bił, przypominał światło wydobywające się ze świecy, tyle że był jaśniejszy, wręcz biały. Na dodatek jego promienie odbijały się od lodowych płyt, z których stworzono cały zamek tak, aby mogły oświetlać każdą część budynku. Mury, również zrobione z lodowych płyt, otaczały cały dwór. Do zamku prowadziły schody kręcące się wkoło, tworząc spirale. Budowla składała się z połączonych schodami wież. Każda wieża zrobiona z lodu zwieńczona była lodowymi kulami, tonącymi wśród obłoków.
  Sergiusz zrobił kilka kroków. Szedł za gadem ostrożnie, żeby się nie poślizgnąć.
– Spokojnie. Idź śmiało – sapnął smok.
Tłuścioch, niezadowolony, że ten zwraca mu uwagę, przyspieszył kroku. Faktycznie posadzka nie była śliska.
  W końcu stanęli przed gigantycznymi schodami prowadzącymi do największej wieży. Sergiusz za namową smoka wszedł po nich i znalazł się w wielkiej sali.
  Brak sufitu powodował, że pomieszczenie oświetlać mogła śnieżynka zawieszona na niewidocznej nici. Obszerna sala była pusta, nie licząc lodowego tronu, na którym zasiadał brodaty olbrzym. Jego broda była tak gęsta i długa, że wiła się przez całą salę, aż do samych drzwi, a ciało olbrzyma w całości było przez nią otoczone. Tylko ręka, trzymająca lodowe berło i głowa zwieńczona kryształową koroną wystawały spośród włosia.
  Sergiusz wszedł na brodę i spostrzegł, że na olbrzymie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Dlatego raźnie podszedł pod sam tron, nie schodząc z niej.
– Czego ode mnie chcesz? – wypalił.
Olbrzym otworzył oczy i mruknął coś niezrozumiale. Przerażony Sergiusz zauważył, że jego nogi zamarzły.
– Hej, co to ma znaczyć, grubasie?!
Wielkolud zbliżył twarz do małego gościa i mruknął:
– Wiesz do kogo mówisz?
– A co mnie to obchodzi?
– Jestem Norval, władca tego zadupia – chrząknął - znaczy się Narii! Może trochę więcej szacunku?
– Ktoś, kto nie pozwolił mi zjeść w spokoju kolacji nie zasługuje na szacunek.
Zmęczony olbrzym pstryknął palcami i do sali wpadły pingwiny. Każdy z nich niósł tace z jadłem i napitkiem. Sergiusz nigdy takiego czegoś nie widział. Były tu wszystkie danie, jakie tylko mógł sobie wymarzyć.
– Co powiesz teraz? – zapytał zadowolony z siebie Norval.
– Widzę, żeś swój chłop!
Sergiusz zdał sobie sprawę, że zaklęcie opuściło jego nogi. Podbiegł do pingwinów i począł próbować wszystkiego po kolei. Właśnie wkładał sobie do ust kawałek befsztyku pokrytego lodową pianką, gdy pingwiny zniknęły wraz z przysmakami. Wściekły tłuścioch spojrzał pytająco na władcę Narii.
– Dostaniesz to i wiele więcej jeśli coś dla mnie zrobisz.
– Na głodno raczej nie będę w stanie. – Zauważył grubas, co po chwili potwierdziło burczenie w brzuchu.
– Jak tylko się zgodzisz zjesz tyle ile będziesz musiał.
– A co miałbym zrobić?
– Nie chcę cię wystraszyć, ale zadanie jest niezwykle ważne i trudne.
– A dokładniej?
– W dodatku będziesz musiał wykonać je samotnie.
– No dobrze…ale co mam zrobić?! – wrzasnął zdenerwowany Sergiusz.
– Jesteś wybrańcem, który ma uratować Świat.
Sergiusz spojrzał na Norvala jak na głupiego i począł śmiać się w niebogłosy. Śmiał się, a dźwięki temu towarzyszące roznosiły się po całym Zamku Wzniesionym w Chmurach. Powoli jego śmiech stawał się spokojniejszy. Sergiusz spojrzał na kamienną twarz olbrzyma.
– To poważnie? Ja wybrańcem? Chyba sam wybierałeś, co?  Jesteś tak stary, że nie dowidzisz i się pomyliłeś – mruknął tłuścioch pewny swych słów.
– Nic z tych rzeczy.
– Więc to na pewno twój smok wybierał. Ta, to całkiem możliwe. Jak go tylko zobaczyłem, zdałem sobie sprawę, że ma zakuty łeb.
– Uwierz mi, jeśli to my byśmy wybierali na pewno nie ty został byś wskazany.
Sergiusz podszedł do Norvala.
– Ale ja nie umiem nawet walczyć. Chociaż z drugiej strony może nie jesteście tacy głupi. Dostrzegliście mój urok i talent, moją inteligencję i wszechogarniającą wiedzę. – Sergiusz pokiwał głową. – Tak to na pewno o to chodzi.
Norval uśmiechnął się, ale nie skomentował słów gościa.
– Zajmiesz się tym? Pamiętaj jaka nagroda cię czeka.
W myślach Sergiusza od razu zawitała wizja, jego zasiadającego na tronie i zajadającego się wszystkimi przysmakami na jakie miał ochotę.
– Niech będzie. Mogę uratować ten świat, chociaż nie sądzę, żeby był tego warty.
Sergiusz ruszył ku wyjściu, żeby jak najszybciej zająć się zadaniem i mieć to już z głowy. Nagle przystanął.
– Eee… może to głupie pytanie, ale jak się ratuje świat?
Norval wyciągnął z gęstwiny włosów worek.
– Z pomocą tego. Masz tu wszystko, co będzie ci potrzebne.
– A kolację?
– Też – mruknął zmęczony olbrzym. – Idź już. Pozostało ci niewiele czasu.
Wielkolud stuknął berłem o posadzkę. Do sali wszedł smok, dotychczas czekający na zewnątrz. Gad delikatnie chwycił grubasa z brązowym, zniszczonym workiem i zarzucił go sobie na plecy.
– Ale jak mam uratować ten wielki burdel? Jak się ratuje świat?
– Zobaczysz – rzucił zagadkowo Norval.
Smok odleciał, a władca Narii westchnął.
– Chyba popełniłaś największy błąd w dziejach ludzkości – rzekł do małej dziewczynki, siedzącej za tronem.

* * *

  Smok wylądował na niewielkiej wyspie, która wielkością przypominała zaledwie jakieś większe miasto. Zostawił Sergiusza na wybrzeżu wśród, zewsząd otaczających go, skał i wraków rozbitych statków.
– Jak już uratujesz Świat zawołaj „zrobione Mora, Biały Smoku”, a przylecę i cię stąd zabiorę. Nie wołaj mnie jednak na darmo, bo mój gniew będzie straszny – Mruknął i wzbił się w powietrze, by po chwili zniknąć w oddali.
– No to najpierw zobaczymy co jest w tym worku – powiedział Sergiusz wyrzucając jego zawartość.
  Zauważył, że na worku pojawiła się biała liczba, która zmniejszyła się o jeden, przedstawiając teraz dwunastkę.
  Na plaży wylądowała butelka piwa, puszka i iskiernik – urządzenie służące do rozpalania ognia.
– Phi, tylko tyle. Też mi coś. A jakaś super zbroja albo magiczny miecz?! Się postarał ten brodaty cap – warknął rozczarowany.
Głodny wybraniec otworzył zębami puszkę. Ucieszył się na widok fasoli. Natychmiast zebrał drewno z pobliskich wraków i rozpalił ognisko. Później wrzucił zawartość puszki do  podręcznego kociołka, z którym nigdy się nie rozstawał i zadowolony sączył piwo. Gdy fasolka była gotowa zjadł kolację.
  Na niebie słońce, przypominające wielką pomarańczę, stykało się już z horyzontem.
  Sergiusz pożałował, że nie miał ze sobą śpiwora. Zgasił ognisko, żeby nocą ogień przypadkiem się nie rozprzestrzenił. Mimo to było mu ciepło. Najwyraźniej wyspa należała do tych tropikalnych. Wybraniec zajrzał do worka.
– Może jednak coś przeoczyłem – mruknął z nadzieją w głosie.
Przed jego oczami pojawił się śpiwór. Na worku pojawiła się jedenastka. To tak to działa, pomyślał. Zdziwiony Sergiusz rozłożył go i położył się spać.
  Gdy się obudził pierwszym co zrobił było śniadanie. Z worka tym razem wydobył befsztyk z lodową pianką, na który miał wielką ochotę. Tłuścioch szybko zjadł jeden z najważniejszych posiłków dnia i złożył namiot. Następnie uśmiechnięty od ucha do ucha ruszył przed siebie z zamiarem ratowania świata. Oczywiście jedynie do czasu obiadu, bo tak ważnego posiłku nie mógł sobie darować. Sergiusz zrzucił z siebie palto i zostawił je na plaży, bo stwierdził, że w takim klimacie nie będzie mu potrzebne.
  Wiatr zerwał się przed południem i nie pozwolił mu rozpalić ognia. Co więcej rozpadał się deszcz, a na niebie pojawiły się pioruny. Teraz Sergiusz żałował, że wyrzucił palto i że nie jest w Narii. Tam przynajmniej jedyne czego mógł się obawiać to śnieżne burze, a te zjawiały się niezwykle rzadko. Po klimacie, panującym na wyspie, Sergiusz domyślił się, że musi przebywać na jednej z Wysp Południowych. Pogoda dawały się we znaki na tyle, że musiał znaleźć schronienie.
– Dobrze, że już opuściłem wybrzeże – powiedział do siebie, wchodząc między drzewa puszczy.
Sergiusz szybko znalazł kryjówkę. Na jednym z drzew wisiała drabina. Tłuścioch wszedł po niej i znalazł się w pustej chatce zbitej z desek.
– Może to nienajlepszy pomysł, żeby w burzę siedzieć na drzewie, ale chociaż nie zmoknę. – Zawołał zadowolony, patrząc w zabite deskami okno, przez które przebijał się tylko marny snop światła.
  Nagle poczuł jak coś ciężkiego ląduje mu na głowie. Z krzykiem zerwał się na równe nogi. Zobaczył małego, czarnoskórego dzieciaka ze sporych rozmiarów maczugą.
– Co ty?! Zwariowałeś?! – krzyknął Sergiusz, macając się po głowie. – Jeśli wyskoczy mi guz pożałujesz, szczeniaku!
– Wyjdź stąd! To dom Maku – odparł chłopiec, wypinając dumnie pierś.
– Co to za kraina? Czczą tu kwiaty czy co? Nawet mak ma swój dom?
– Ja jestem Maku. Wyjdź stąd. Maku nie lubi, gdy ktoś jest w jego domu.
Sergiusz wyjrzał przez okno. Pogoda w ogóle się nie poprawiła, a można się pokusić o stwierdzenie, że nawet stała się jeszcze gorsza.
– Ale tam jest burza. Wiesz…pioruny, bum, bum.
– Maku nie jest głupi – oburzył się chłopak.
– Naprawdę? Wybacz, zmyliło mnie twoje gadanie.
Maczuga ponownie zaliczyła kontakt z głową tłuściocha.
– To był żart. Kto dał dziecku maczugę?
– Maku sam wziął.
– No tak, tego można się było spodziewać. Mały złodziej… - Sergiusz przerwał, bo zobaczył, że chłopak ponownie przygotowuje się do uderzenia. – Spokojnie, spokojnie. Już nic nie mówię.
Mimo to oberwał.
– Bezpieczniej chyba jest na dworze. To ja idę, mały. Będziesz miał mnie na sumieniu i nikt już nie uratuje świata.
Ta informacja chyba zainteresowała dzieciaka.
– Jesteś wybrańcem? Masz uratować Świat? – Zdziwił się, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
Sergiusz wypiął dumnie pierś.
– Oczywiście, nie widać?
– Zostań, nie wychodź. Maku obiecuje, że już nie będzie. Jak tylko burza minie Maku zabierze cię do wioski. Tam ludzie powitają wybrańca, który ma ocalić wyspę.
– Eee…cały świat.
– Czyli wyspę. Wyspę Świat.
Sergiusz otworzył szeroko usta. Czyli od początku miał ocalić wyspę, wyspę Świat. Uśmiechnął się. To będzie na pewno łatwiejsze niż się spodziewał.
– Wybraniec robi śmieszne miny – zauważył chłopiec. – Wybraniec jest głodny?
– O tak. Bardzo głodny. Wybraniec… eee… przebył długą drogę i teraz musi się posilić.
Po tych słowach Maku błyskawicznie wyskoczył z chatki.
– Spokojnie! – krzyknął Sergiusz. – Nie jem dzieci! Preferuję inną kuchnię!
Po chwili chłopak wrócił z kiścią bananów. Rzucił je w kierunku gościa.
– Aaa…to dlatego zniknąłeś. Jak tak bliżej cię poznać, to nawet fajny z ciebie gość.
Sergiusz oparł się o ścianę i zadowolony zabrał się za jedzenie. W momencie pochłonął wszystkie owoce. Dzięki chłopakowi zaoszczędził jednego użycia magicznego worka bez dna.

* * *

  Wiatr przegonił ostatnie chmury i ruszył za nimi w pościg. Na niebie pozostało jedynie złociste słońce.
  Maku i Sergiusz zbliżali się do wioski. Oświetlały ją już pochodnie, gdyż słońce zaszło. Z tego, co widział wybraniec, wioska nie była największa. Składała się za to z gęsto ulokowanych chatek, toteż mimo rozmiaru mieszkało w niej mnóstwo ludzi.
  Mieszkańcy wioski przyglądali się bacznie obcemu. W końcu doszedł do największej z glinianych lepianek pokrytych liśćmi bambusa.
  Wnętrze konstrukcji oświetlały świetliki, latające w zamkniętych, szklanych naczyniach wielkości arbuza, zwisających z sufitu. Sergiusz słyszał o tych stworzonkach. Najbogatsi mieszkańcy Narii wydawali fortuny, by je dostać.
  W blasku wytwarzanym przez świetliki stanął przeraźliwie chudy, przygarbiony, czarnoskóry starzec z długimi dredami.
– Kto to? – zapytał wskazując na obcego.
Starzec usiadł na posłaniu utworzonego z wielkich liści..
– Dziwne… biały człowiek na wyspie.
– To wybraniec – mruknął Maku.
– Wybraniec? Ma uratować Świat?
Chłopiec pokiwał głową.
– To doprawdy świetna wiadomość. – Starzec zapalił długą na dwa łokcie fajkę. – Maku, chłopcze, zawołaj mi tu Rebekę.
Chłopak błyskawicznie wybiegł z chatki.
– Jakim imieniem się posługujesz?
– Sergiusz.
– Ja jestem Kabadi, wódz plemienia. Wy, biali dziwne macie imiona.
– Mógłbym powiedzieć o was to samo – zauważył tłuścioch.
– Racja. Święta racja. Kiedy wyruszasz do Doliny Rozkładu?
– Eee… czego?
Kabadi podrapał się po brodzie.
– Nie jesteś gotów? Nie wiesz, jak nam pomóc?
– Nie wiem, ale jak mi powiecie mogę wyruszyć nawet i jutro.
– Skoro tak – wódz odkaszlnął – wszystko ci wytłumaczę. Zacznijmy od tego, że wyspie zagraża pewien mag imieniem Romanov. Swoją drogą to kolejny przykład tego, jak imiona białych są głupie.
– To on nie jest jednym z was? – przerwał Sergiusz.
– Nie, nie. Gdyby był, nie zagrażałby nam. Przybył tu niedawno i zaczął przeprowadzać jakieś eksperymenty. W pewnym momencie zaczął porywać naszych braci i zamieniać ich w dziwne krzyżówki ludzi z innymi zwierzętami. Najgorsze jest to, że nie potrafimy się bronić. Nieważne, jak wielu zostanie na straży, zawsze ktoś znika.
– Ano, to macie problem. Ale nie bójcie się, już tu jestem.
– Jesteś pewny, że dasz sobie radę?
– O tak.
– Mamy nadzieję. Było tu już wielu takich jak ty. – Wódz spojrzał wymownie w sufit. – No może trochę się różniliście. Tamci byli bardziej… no nieważne. W każdym bądź razie żaden nie wrócił, a mag wciąż żyje.
Sergiusz wzruszył ramionami.
– No to tym razem będzie inaczej.
– Każdy tak mówił.
– Tamci kłamali, a ja nie mam tego w zwyczaju.
Wódz westchnął i odłożył fajkę.
– To kiedy wyruszasz?
– Jak tylko się najem. Trochę mi się śpieszy, bo czeka na mnie spełnienie moich marzeń.
– Kobieta?
– Kolacja.
Nagle do chatki wodza wskoczył Maku. Przyprowadził ze sobą jedną z członkiń plemienia.
– Maku zrobił, co wódz kazał! – krzyknął chłopak.
– Mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie, ale o tym później. Teraz niech Rebeka zabierze naszego gościa do ogniska i go nakarmi.
Maku i kobieta z długim warkoczem skłonili się i wyprowadzili wybrańca z domu.
– Rebeka, a nie ty, Maku. Chodź tu!
Chłopak obejrzał się i wrócił do chatki wodza.
Tymczasem Rebeka zaprowadziła Sergiusza nad wielkie ognisko, palące się w samym centrum wioski. Kobieta podawała mu wszystko, co tylko sobie wymarzył, w granicach rozsądku oczywiście.
– Dobra idziemy – mruknął Maku, który właśnie przyszedł.
– O czym ty mówisz?
– Maku ma zaprowadzić wybrańca do Doliny Rozkładu. – Chłopak spojrzał na Sergiusza. – Mnie też to nie cieszy, ale Maku ma rozkazy od wodza Długa Fajka.
Sergiusz zły, że mu przerwano podszedł do chłopca.
– Teraz, kiedy nie masz maczugi, ja tu rządzę! Obecnie chcę jeść! – ryknął.
– Maku ma maczugę.
Sergiusz oberwał.
– A teraz wybraniec idzie za Maku.
Masując się po głowie, tłuścioch niechętnie ruszył za czarnoskórym dzieciakiem.

* * *

  Szli już trzeci dzień. W tym czasie Sergiusz wykorzystał prawie wszystkie ładunki magicznego worka bez dna. Zostały mu zaledwie dwa. Właśnie znajdowali się w dżungli, co spowodowało nawrót głodu u tłuściocha. Maku zauważył, że za każdym razem, kiedy pojawiali się w nowej krainie, Sergiusz musiał coś przekąsić. Teraz było podobnie. Biały człowiek usiadł i sięgnął po worek.
– Stać! – ktoś krzyknął.
Sergiusz rozejrzał się. Przed nim stanął jakiś potwór. Od pasa w górę przypominał ptaka. Zaś od pasa w dół wyglądał jak normalny człowiek. Stworzenie machnęło skrzydłami i klapnęło długim, czerwonym dziobem.
– Co tu robicie?
– Siedzimy. Nie widać? – odparł Sergiusz.
Maku rozwarł szeroko usta. Chyba się wystraszył. Błyskawicznie wskoczył na najbliższe drzewo.
– Złaź stamtąd, mały! – zaskrzeczał potwór.
Maku przerażony zeskoczył w krzaki i zniknął. Pół ptak – pół człowiek miał już ruszyć za nim, gdy pojawił się kolejny potwór. Jednakże ten od pasa w górę przypominał wilka.
– Daj spokój. Ten tutaj jest kolejnym idiotą, chcącym załatwić Romanova.
– Czym wy do cholery jesteście?
– Jesteśmy Wiwetami – zaskrzeczał pierwszy.
– Idealnymi ludźmi – dodał drugi.
– Jak to dobrze, że ja nie jestem idealny.
– Milcz! – Warknął wilk i zabrał Sergiuszowi worek.
– Oddaj to! Głodny jestem. Czas na obiad, najważniejszy posiłek dnia!
Wiweci zaśmiali się. Z krzaków wyłoniło się kolejnych dwóch. Jeden w połowie był zebrą, a drugi rybą. Wszystkie potwory chwyciły grubasa i wzięły go na skraj puszczy. Wrzucili go do klatki i usiedli przy ognisku, zastanawiając się ilu jeszcze idiotów da się namówić na ratowanie wyspy.
  Sergiusz nie był jedynym więźniem potworów. Oprócz niego w klatce siedział jeszcze młody, muskularny, o dziwo białoskóry mężczyzna.
– Jestem Albert – rzekł. – A ty?
– Sergiusz.
– Ty też miałeś być wybrańcem?
– Ta.
– Też dałeś się złapać?
– A nie widać?
– Widać, widać. To było pytanie retoryczne.
– Że co? Zresztą… nieważne. Zamknij się w końcu, bo muszę coś wymyślić. – Sergiusz czule pogłaskał się po brzuchu. – Nie przejmuj się, biedaku. Twój pan zaraz coś wykombinuje. Za chwilkę znowu będziesz syty.
Albert spojrzał na niego z wyrazem współczucia. malującym się na twarzy.
– Panowie! – krzyknął Sergiusz. – Może dalibyście coś do jedzenia?
Wiweci zaśmiali się szorstko.
– Jasne, że damy. Masz! – ryknął któryś, wrzucając do celi kości.
– Przesadzili! – wrzasnął tłuścioch. – Nikt nie będzie drwił z mojego smaku. Ja mam jeść coś takiego?!
W Sergiuszu wezbrał gniew. Zrobił się cały czerwony. Wiweci przyglądali mu się pewni, że zaraz wybuchnie. Tak się jednak nie stało. Sergiusz wygiął pręty w klatce i wyszedł, a następnie rzucił się w stronę wrogów. Staranował ich ciałem, nim zdążyli się zorientować. Furia minęła równie szybko, jak powstała. Sergiusz usiadł i wyjął z worka mnóstwo cukrowej waty.
– Może być – mruknął.
Nieśmiało do tłuściocha podszedł Albert.
– Co teraz? Planujesz zabić maga?
– Pewno ta. Ale najpierw muszę się najeść – odparł grubas.
– Wiesz, że więzili mnie przez tydzień. Nic treściwego nie dawali do jedzenia. Jeśli już to tylko jakieś resztki ich strawy.
– Współczuję – mruknął beznamiętnie Sergiusz.
– Dałbym wszystko za choćby odrobinę waty cukrowej.
– Ja nie muszę.
Albert wściekły, że Sergiusz nie zrozumiał żadnej aluzji krzyknął.
– Dasz mi jeść, czy nie?!
– Po co krzyczeć? Wystarczyło poprosić.
Mężczyźni najedli się i zdrzemnęli. Gdy Sergiusz wstał Albert czekał już gotowy do drogi.
– Idę z tobą, dobrze?
– A jak se chcesz. W sumie, jak już będę walczył z magiem, jakaś fanka też się przyda.
Albert przemilczał to i ruszył do Doliny Rozkładu, a za nim Sergiusz.

* * *

  Kolejnego dnia, z samego rana, stanęli przed Kaczym Dziobem. Wieża nosiła taką nazwę, gdyż ponoć wstępu do niej chroniły dwa kaczostwory. Nikt nie wiedział jakim cudem mag Romanov zdołał w niej zamieszkać. Być może miał z nimi umowę.
  Sergiusz i Albert powoli szli przed siebie. Liczyli się z tym, że za chwilę będą musieli stawić czoła kaczostworom. Legendy mówiły, że bestie te wyglądały, jak kaczki, a ich oczy były wielkości pięści i miały moc zamrażania ofiary, która następnie wariowała z niewiadomych przyczyn. Ponadto spotkania z nimi nie przeżyła jeszcze żadna istota, prócz maga prowadzącego badania w Kaczym Dziobie.
  Albert chwycił okrągłą klamkę. Pchnął drzwi, które ustąpiły pod jego siłą. Mężczyźni ostrożnie weszli do środka. Znaleźli się w bardzo wysokiej wieży oświetlanej przez, umocowane na ścianach pochodnie. Ściany zdawały się być zrobione z samego złota. Do góry prowadziły szerokie spiralne schody. Dwaj wybrańcy poczęli po nich wchodzić. W końcu stanęli w korytarzu, po którego obu stronach znajdowały się fontanny przedstawiające kaczki, plujące wodą. Na samym końcu korytarza czekały na nich drzwi. Albert zbliżył się do nich pierwszy. Wyciągnął rękę przed siebie.
– Hola, hola! Zanim tam wejdziecie musicie nas pokonać! – krzyknął potwór, sięgający im do pasa.
Był to jeden z kaczostworów. Ich oczy rzeczywiście były takie, jak mówiły legendy, tyle że nie miały wcale żadnej mocy, albo jej jeszcze nie ujawniły. Bestia miała ludzkie ciało. Jedynie nogi zastąpione były przez płetwy, a na twarzy był kaczy, płaski dziób. Drugi kaczostwór, który wyłonił się z drugiej strony korytarza wyglądał prawie tak samo. Jedyną różnicą była pieprzyk na twarzy. Bestie ustały przed drzwiami.
– Więc walczmy – rzekł Albert.
– Nie tak – zdenerwował się jeden z braci kaczostworów. – Musicie odgadnąć nasze zagadki. Jedną zadaje ja, jedną mój brat. Ale przedtem trzeba się przedstawić, prawda? Tego wymaga kultura.
– Mój brat dobrze prawi. Ja jestem Leo, a on Jarno.
Wszyscy, prócz Sergiusza, się sobie skłonili.
– Mnie zwą Albertem, a jego Sergiuszem.
– Zaczynajmy więc – zakwakał Leo. – Pierwsza zagadka. Pływa, lata, się kołysze, lecz pod wodą ledwie dysze. Co to jest?
– Miałeś nie mówić tej zagadki! – krzyknął Jarno. – Jest za łatwa. Od razu zgadną.
Sergiusz ziewnął. Nie bardzo obchodziło go ta gra, toteż pozwolił zająć się ją Albertowi.
– Zapomniałem. Przepraszam, bracie. Chcemy cofnąć.
Albert uśmiechnął się przebiegle.
– Panowie, zasady to zasady. Cofać nie możemy.
Kaczostowry były wściekłe, ale niechętnie przyznały mu rację.
– To na pewno jest kaczka.
– Zgadza się. Teraz będzie trudniej, bo już moja kolej. Ile kurczaków może zjeść na pusty żołądek troll?
Albert podrapał się po głowie.
– Trudne pytanie. Co o tym myślisz, Sergiuszu?
– Gdzie tam trudne? Bredzisz. Ja sam mogę jeść kurczaki w nieskończoność, więc co to dla trolla? Pewnie chodzi właśnie o nieskończoność – odparł pewny siebie tłuścioch. – Swoją drogą, to od tej zagadki zgłodniałem. Szkoda, że został mi tylko jeden ładunek worka. Muszę go zachować na walkę z magiem.
Albert począł kręcić się po korytarzu.
– Źle mówisz. Nieskończoności nie zjesz nawet ty. To nie tej odpowiedzi szukamy.
Sergiusz nie zwracał już uwagi na to, co mówi do niego jego towarzysz.
– Gdybym zjadł chociaż jednego kotleta, to w moim żołądku nie byłoby już tak pusto – powtarzał do siebie.
– To jest to! Jesteś genialny.
– Naprawdę? Znaczy się… oczywiście, że tak.
Albert zwrócił się do kaczostworów.
– Odpowiedź brzmi jednego. Jak troll zje jednego kurczaka żołądek już nie będzie pusty.
– Dobra robota – mruknął Leo. – Do tej pory tylko Romanov Mądry odpowiedział na dwie zagadki. Możecie przejść.
  Sergiusz i Albert przeszli przez drzwi. Znaleźli się w gabinecie Romanova. Pomieszczenie, oświetlane przez wielkie pojemniki ze świecami ustawione przy ścianach, było prawie puste. Jedynie po środku znajdował się stół alchemiczny zapełniony menzurkami, miksturami i notatkami właściciela. Mag Romanov stał za nim i zaskoczony spojrzał na gości.
– Pierwszy raz mam gości. – rzekł, poprawiając białą szatę i siwe włosy opadające na ramiona. – Przyszliście mnie zabić?
– Jeśli to ty jesteś Romanowem – mruknął Albert.
– Ależ tak, to ja. Nim mnie zabijecie mam dla was propozycję.
– Nie będziemy cię słuchać. Czas się z tobą rozprawić.
– A ja chętnie posłucham i tak głód nie pozwoli mi walczyć – rzekł Sergiusz.
– W takim razie proponuję, abyś porzucił swe zamiary w zamian za to wszystko.
Romanov machnął ręką, a przed tłuściochem pojawił się stół zastawiony przeróżnymi smakołykami.
– Grzechem byłby nie skorzystać – odparł grubas i zaczął jeść wszystko, co nawinęło mu się pod rękę.
– Chyba żartujesz?! W takim razie sam się tym zajmę.
– Nie musisz umierać – rzekł mag.
– Chłop dobrze gada, chodź tu i jedz.
– Mam coś takiego, jak honor. Wykonam zadanie i ocalę wyspę! – Wrzasnął Albert, po czym skoczył ku Romanovowi z wyciągniętym mieczem.
Mag machnął ręką i zniknął. Po chwili pojawił się za napastnikiem. Z rękawa Romanova wyłoniły się szpony, najwyraźniej na sobie też już eksperymentował. Romanov zaatakował, celując w szyję. W ostatniej chwili miecz Alberta przeszkodził mu dojść do celu. Młody wojownik odepchnął wroga i wykonał obrót, usiłując wyprowadzić atak. Ponownie nie trafił, gdyż mag zniknął. Chłopak usłyszał za sobą szelest szaty. Spojrzał za siebie i zobaczył szpony zbliżające się w jego stronę. Nie mógł się ruszyć. Został sparaliżowany zaklęciem. Chłopak obawiał się najgorszego, gdy przed oczami wyrosła mu tarcza, odpierająca atak. To Sergiusz wyciągnął ją z worka.
– Już się najadłem. Czas spalić trochę kilo.
Sergiusz zaatakował maga krawędzią tarczy. Ten zaskoczony oberwał i przewrócił się, uderzając w ścianę. Sergiusz przyparł go do muru i nie pozwalał mu się ruszyć.
– Chodź tu i dobij go! Ja nie mam broni! – krzyknął.
– Nie mogę się ruszać.
– Mówiłem, żebyś ze mną zjadł, to tak ci się spieszyło, a teraz siły nawet nie masz się ruszyć!
– To nie tak. Zostałem sparaliżowany zaklęciem.
Sergiusz zaklął soczyście. Co z tego, że miał maga w potrzasku, jak nie mógł mu nic zrobić?
– Spróbuj użyć jego szponów – syknął Albert.
Sergiusz chwycił wolną ręką nadgarstek maga. Romanov nie mógł się z nim równać w sile fizycznej. Magia też niewiele mogła mu teraz pomóc, bo miał zajęte obie kończyny. Sergiusz machnął jego ręką. Krew trysnęła z tętnicy. Tłuścioch z wyrazem obrzydzenia na twarzy odsunął się od ciała. Albert również się cofnął, gdyż czar już prysnął.
– Co teraz? – zapytał.
– Nie wiem jak ty, ale ja wracam do domu. Przedtem muszę odwiedzić jeszcze pewnego pana – rzekł Sergiusz, marząc o posiłku jaki otrzyma w Zamku Wzniesionym w Chmurach.
– Który bóg cię zatrudnił?
– Norval.
– Mnie Rahna. Ja chyba też wracam do siebie. Jak kiedyś będziesz w Bernie daj znać.
– Jesteś z Berny? – zdziwił się tłuścioch.
– Tak, co w tym dziwnego?
– Mógłbyś przysłać mi trochę miodu?
Albert uśmiechnął się.
– No jasne.

* * *

Jeszcze tego samego dnia Sergiusz zajadał się posiłkami zafundowanymi przez Norvala, a po tygodniu do lodowych specjałów dołączył najlepszy miód z Berny. Jedynym czego mu brakowało był cynamon księżycowy. Niestety ten produkowali tylko Księżycowi Ludzie w Suthiv.
– Jakbyś chciał mam dla ciebie jeszcze jedno zlecenie – rzekł Norval. – Jest do zrobienia coś w Suthiv.
Sergiusz uśmiechnął się. Niedługo nie zabraknie mu też cynamonu.


....
 

Gother

Gother

Użytkownicy
Nieskromny Mistrz Gothica
posty457
Propsy260
ProfesjaScenarzysta
  • Użytkownicy
  • Nieskromny Mistrz Gothica

Gother

Na ratunek
#1 2008-11-25, 17:38(Ostatnia zmiana: 2008-11-25, 17:44)
Zamieszczajcie cytaty, które was najbardziej urzekły. Moje ulubione to:
Cytuj
W każdym bądź razie żaden nie wrócił, a mag wciąż żyje.
Sergiusz wzruszył ramionami.
– No to tym razem będzie inaczej.
– Każdy tak mówił.
– Tamci kłamali, a ja nie mam tego w zwyczaju.

Cytuj
Nieśmiało do tłuściocha podszedł Albert.
– Co teraz? Planujesz zabić maga?
– Pewno ta. Ale najpierw muszę się najeść – odparł grubas.
– Wiesz, że więzili mnie przez tydzień. Nic treściwego nie dawali do jedzenia. Jeśli już to tylko jakieś resztki ich strawy.
– Współczuję – mruknął beznamiętnie Sergiusz.
– Dałbym wszystko za choćby odrobinę waty cukrowej.
– Ja nie muszę.
Hehehe ten egoizm w czystej postaci.

Lecz mimo tego powyżej ogólnie mało śmieszna ta bajka, a innych zalet brak. Wszystko co wyżej przedstawiłeś (leniwy gościu zatrudniony aby ratować świat, choć nie ma nawet ochoty by ruszyć się z domu, zły mag-doktor Moreau i jego świta, wieża, pojedynek na zagadki) już było. Za bardzo się nie natrudziłeś aby powyższe motywy jakoś urozmaicić. No, pojawia się parodia greckiego sfinksa w postaci kaczostworów i kilka innych rzeczy, ale to zdecydowanie za mało.

Cytuj
W Sergiuszu wezbrał gniew. Zrobił się cały czerwony. Wiweci przyglądali mu się pewni, że zaraz wybuchnie. Tak się jednak nie stało. Sergiusz wygiął pręty w klatce i wyszedł, a następnie rzucił się w stronę wrogów
Dalej klasyka. A serio to już się nudne robi jak bohaterowi nagle odbija po czym rozwala przeciwników, których wcześniej nie był w stanie ruszyć.
Morał-klasyka.

Cytuj
Księżycowi Ludzie
Hmm Akademia Pana Kleksa?

I jeszcze taki kwiatek:
Cytuj
Młody wojownik odepchnął wroga i wykonał obrót, usiłując wyprowadzić atak. Ponownie nie trafił, gdyż mag zniknął.
Przepraszam, ale z twojego opisu wychodzi, że z niego taki wojownik jest jak z koziej... Nikt (nikt normalny) w takiej sytuacji nie bawiłby się w żadne cuda obroty tylko normalnie wziął przeciwnika na sztych. Nic dziwnego, że Albert nie trafił, a mag mu zniknął. Skoro spuścił oponenta z oczu to mu zniknął, normalne. Ja jestem opanowany, więc swojemu przeciwnikowi z litości puścił płazem coś takiego. Już ktoś inny, bardziej niewyżyty, widząc "taki obrót sprawy" (gościa co to staje do niego plecami aby wykonać cios z obrotu) sprzedałby delikwentowi takiego kopa w dupala, że tamten w kosmos by poleciał. Albo nabiłby się na własny miecz co zresztą można się spodziewać po "wojowniku", który zapodaje takie akcje. Widać, że i w Bernie Chuck działa. Nieważne, zmień opis tej walki, albo w miejsce młodego wojownika wstaw niedoświadczony młokos.

Przy okazji to skąd on wziął ten miecz? Z czego była ta klatka, na co trzymali w niej bohaterów i co chcial powiedzieć zły mag zanim go zabiją?
 

mixer

mixer

Użytkownicy
posty96
Propsy2
  • Użytkownicy

mixer

Na ratunek
#2 2008-11-25, 18:22(Ostatnia zmiana: 2008-11-25, 18:26)
Cytat: Gother link=topic=4441.msg38348#msg38348 date=Nov 25 2008, 18:38\'
Lecz mimo tego powyżej ogólnie mało śmieszna ta bajka, a innych zalet brak. Wszystko co wyżej przedstawiłeś (leniwy gościu zatrudniony aby ratować świat, choć nie ma nawet ochoty by ruszyć się z domu, zły mag-doktor Moreau i jego świta, wieża, pojedynek na zagadki) już było. Za bardzo się nie natrudziłeś aby powyższe motywy jakoś urozmaicić. No, pojawia się parodia greckiego sfinksa w postaci kaczostworów i kilka innych rzeczy, ale to zdecydowanie za mało.


Dalej klasyka. A serio to już się nudne robi jak bohaterowi nagle odbija po czym rozwala przeciwników, których wcześniej nie był w stanie ruszyć.

Ale tu chociaż było to wytłumaczone. Głód go do tego doporowadził ;p


Cytuj
Hmm Akademia Pana Kleksa?
Nie. Nie pamiętam już Akademii. Tak jakoś przyszło mi do głowy. Wolałem to niż elfy albo coś w tym klimacie.


Cytuj
Przepraszam, ale z twojego opisu wychodzi, że z niego taki wojownik jest jak z koziej... Nikt (nikt normalny) w takiej sytuacji nie bawiłby się w żadne cuda obroty tylko normalnie wziął przeciwnika na sztych. Nic dziwnego, że Albert nie trafił, a mag mu zniknął. Skoro spuścił oponenta z oczu to mu zniknął, normalne. Ja jestem opanowany, więc swojemu przeciwnikowi z litości puścił płazem coś takiego. Już ktoś inny, bardziej niewyżyty, widząc "taki obrót sprawy" (gościa co to staje do niego plecami aby wykonać cios z obrotu) sprzedałby delikwentowi takiego kopa w dupala, że tamten w kosmos by poleciał. Albo nabiłby się na własny miecz co zresztą można się spodziewać po "wojowniku", który zapodaje takie akcje. Widać, że i w Bernie Chuck działa. Nieważne, zmień opis tej walki, albo w miejsce młodego wojownika wstaw niedoświadczony młokos.

Słusznie. Zmienię. Jednak w oryginale, a tu nie, bo po wrzuceniu na forum nie wypada nic zmieniać. Wrzuciłem, czyli uznałem, że jest już gotowe i każdy może obejrzeć w takiej właśnie postaci.


Cytuj
Przy okazji to skąd on wziął ten miecz?

Zabrał martwym Wiwetom.
Nie napisałem, faktycznie ^^  


Cytuj
Z czego była ta klatka, na co trzymali w niej bohaterów

Klatka ze stali. Bohaterów trzymali na kłódkę.
Mam pytanie, mianowicie czy Czytelnika raził brak takiego właśnie opisu klatki?
Mi wydawało się to zbędne.


Cytuj
co chcial powiedzieć zły mag zanim go zabiją?

Chciał zaproponować żeby pracowali dla niego. Zresztą do pewnego momentu Sergiusz był tego bliski. Gdyby tylko mag miał dla niego więcej jedzenia :P


EDIT
Chciałbym się Cię jeszcze zapytać czy udało mi się wyzbyć stylu opisywania, na który zwracaliście mi uwagę w poprzednich tekstach?
Starałem się nad tym popracować.

Aha i jeszcze jedno pytanie:
Czy ten tekst był krokiem wstecz w stosunku do poprzedniego, czy może niekoniecznie? Jak Ty to oceniasz?
 

Gother

Gother

Użytkownicy
Nieskromny Mistrz Gothica
posty457
Propsy260
ProfesjaScenarzysta
  • Użytkownicy
  • Nieskromny Mistrz Gothica

Gother

Na ratunek
#3 2008-11-26, 00:13(Ostatnia zmiana: 2008-11-26, 00:15)
Cytuj
Czy ten tekst był krokiem wstecz w stosunku do poprzedniego, czy może niekoniecznie? Jak Ty to oceniasz?
Czy wstecz? No nie wiem. Jest zupełnie inny. Choć wiadomo, że im dłuższy tekst tym (zazwyczaj) więcej błędów.

Cytuj
Chciałbym się Cię jeszcze zapytać czy udało mi się wyzbyć stylu opisywania, na który zwracaliście mi uwagę w poprzednich tekstach?
Starałem się nad tym popracować
Hmmm
Cytuj
Duży, tłusty nieogolony mężczyzna
i
Cytuj
przeraźliwie chudy, przygarbiony, czarnoskóry starzec z długimi dredami.
Coś nie do końca.

I jeszcze:
Cytuj
Sergiusz zaatakował maga krawędzią tarczy. Ten zaskoczony oberwał i przewrócił się, uderzając w ścianę. Sergiusz przyparł go do muru i nie pozwalał mu się ruszyć.
– Chodź tu i dobij go! Ja nie mam broni! – krzyknął
Taki siłacz, walnąłby go jeszcze raz krawędzią tarczy po łbie i... Poza tym to słówko oberwał coś nie pasuje mi do osoby narratora.
Cytuj
Z tego, co widział wybraniec, wioska nie była największa. Składała się za to z gęsto ulokowanych chatek, toteż mimo rozmiaru mieszkało w niej mnóstwo ludzi.
To jaka była w końcu? To, że nie była największa zupełnie mi nic nie mówi, zwłaszcza, że sugerujesz się gustem głównego bohatera, a bo ja wiem jak wielkie są osiedla Narii?

Cytuj
Kolejnego dnia, z samego rana, stanęli przed Kaczym Dziobem. Wieża nosiła taką nazwę, gdyż ponoć wstępu do niej chroniły dwa kaczostwory. Nikt nie wiedział jakim cudem mag Romanov zdołał w niej zamieszkać. Być może miał z nimi umowę.
Sergiusz i Albert powoli szli przed siebie. Liczyli się z tym, że za chwilę będą musieli stawić czoła kaczostworom.
To chyba pierwsza wzmianka o kaczostworach. Czemu wcześniej nic o nich nie wiadomo? Rozumiem, że to bajka do której trzeba podejść z dużą dozą naiwności, ale bez przesady. Bohater wędruje do doliny rozkładu, bo tam mieszka ten cały zły mag. Nikt mu nie mówi, że są tam jakieś kaczki. Po chwili okazuje się, że zna on nie tylko nazwę wieży, ale i słyszał o jej strażnikach. To zastanawiające.

Cytuj
Mam pytanie, mianowicie czy Czytelnika raził brak takiego właśnie opisu klatki?
Opis więzienia jest jak najbardziej wskazany.
 


0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
0 użytkowników
Do góry