Opowieści z Milos - akt 1.
Trzask ognia niósł się smętnym echem po kamiennych ścianach sali oficerskiej. Nadal nieukończone fragmenty muru głównego budynku twierdzy nie stanowiły żadnej przeszkody dla górskiego wiatru, szalejącego po szczycie nadoceanicznego klifu - podwalin dla górnego zamku, powstającego tu ufortyfikowanego miasta portowego. Pora była dość późna, toteż z zewnątrz nie dobiegał już gwar robotników, a jedynie oddalone odgłosy ostatnich uderzeń młotów i pojedyncze pozdrowienia przejmujących nocną wartę strażników.
Odziany w zwieńczony paladyńskim tabardem pancerz kolczy, niezbyt postawny mężczyzna wpatrywał się w zamyśleniu w blask płomieni, trawiących dorzucone przed chwilą kolejne belki drzewa.
- Lordzie...? - niepewny głos przerwał milczenie.
Dowódca pozostał chwilę niewzruszony, po czym jednak niechętnie przeniósł wzrok na swego gościa.
Nie przepadał za nim, lecz prywatny brak sympatii nie stanowił głównego problemu trudności w ich relacji. Dość powiedzieć, że jego opinia o metodach i sposobie zarządzania miejscową strażą,
pozostawiały w opinii rycerza wiele do życzenia na temat porucznika Cossinecka. Ogólne rozprężenie w szeregach tej formacji i nieporadność w zarządzaniu nią, a także liczne i niepokojące przesłanki o korupcji w jej szeregach, budziły szczerą odrazę paladyna, w związku z czym miałki charakter i nepotyczne podłoże osiągniętego stopnia w szeregach paramilitarnych, na ciepłej posadzie zarządczej - jedynie dopełniały obrazu całokształtu przyczyn braku entuzjazmu głównego oficera wyspy, wobec tej niezbyt udanej współpracy.
- Przemyślę wasz postulat, poruczniku. Decyzję przedstawię w nadchodzących dniach.
- A... ale...
- Dość powiedziałem. Odmaszerować.
Milicjant stał jeszcze przez chwilę w niepewności, jednak zdecydowany wzrok dwóch pozostałych paladynów obecnych w sali i bijący od nich chłód ostatecznie pozbawiły mundurowego resztek
motywacji do wątpliwego sprzeciwu. Nieśmiało skinął więc głową i pospiesznym krokiem udał się w stronę wyjścia. Po chwili milczenia, oficer nie odwracając wzroku od ognia, rzekł do pozostałych:
- Najchętniej odprawiłbym go najbliższym okrętem na kontynent, ale to rozpętałoby wojnę z gubernatorem i innymi dworskimi przydupasami. Na Innosa, jeśli wpływy arystokracji nie zostaną w
końcu utemperowane, to kiedyś skończy się prawdziwą tragedią.
Pozostali dwaj rycerze spojrzeli po sobie, w duchu przyznając rację przedmówcy. W końcu, rosły mąż o gęstej brodzie sięgającej szczytu kirysu ciężkiej zbroi zakonnej, odparł z typową dla siebie
stanowczością:
- Idiota czy nie, problem faktycznie jest poważny. To wszystko sięga głębiej, niż tylko skrajna niekompetencja synalka gubernatora. Miasto nie zdążyło jeszcze powstać, a już ewidentnie nie
panuje nad swoją społecznością.
- Wyprowadzenie wojska na ulice to nie jest rozwiązanie - przerwał mu drugi z rycerzy - ucierpi na tym zaś kondycja garnizonu.
Mablung i Lezalit, mimo iż darzyli się szacunkiem oraz często podzielali swe stanowiska, to jednak nie potrafili zawiązać między sobą przyjaźni, wyrastającej ponad poziom relacji czysto braterskiej powinności zakonnej. Być może właśnie zbyt duże zbieżności niektórych aspektów ich charakterów, okazywały się paradoksalnie bardziej ich dzielić, niż łączyć.
Wyczuwając narastające w powietrzu napięcie, pułkownik zwrócił się twarzą do swych towarzyszy.
- Faktem jest, że przestępczość w mieście rośnie w zatrważającym tempie. Straż absolutnie sobie z tym faktem nie radzi i rozumiem tu stanowisko Mablunga. Jednak nie rolą żołnierzy jest wyręczanie
straży miejskiej. Miejscowy garnizon, ma ważniejsze zadania. Osłaniamy prace w kopalni oraz kamieniołomach, a także musimy zabezpieczać miasto przede wszystkim przed zagrożeniami z
zewnątrz. Co więcej, znam twe stanowisko Lezalicie i sumienność jaką wykazujesz wobec musztry naszych ludzi. I podzielam twe obawy, że wysłanie żołnierzy do włóczenia się po ulicach to marnowanie sił i środków, które powinny zostać przeznaczone na treningi. Zwłaszcza, że jako nowa placówka - mamy tu pokaźny odsetek żółtodziobów i rekrutów.
Nie musiał dopowiadać więcej. Nikomu z obecnych na sali nie zależało, by wybawiać gubernatora Rafaela od konsekwencji nieudolności jego rządów na wyspie. Co więcej, jego nonszalancja oraz bezrefleksyjny brak zrozumienia dla skali problemu, pomimo dotarcia do obecnego położenia, jedynie potęgowały antypatię paladynów wobec jakichkolwiek form współpracy. Ewidentnie bezrefleksyjny brak przejawów zaangażowania w choć próbę naprawy swych błędów lub odwołania decyzji jawnie szkodliwych dla ogólnej kondycji społecznej miasta, wywoływały głęboki niesmak i utwierdzały niewiarę w sens odciążania włodarza z jego obowiązków.
Co więcej, żołnierzy wyraźnie drażnił fakt wyręczania się przysyłaniem porucznika straży, zamiast osobistego zaproszenia do ratusza lub stawiennictwa w koszarach górnego zamku. Czyżby “rozliczne obowiązki” nie pozwalały znaleźć chwili czasu na rozmowę w tak ważnej kwestii? A może opasłe brzuszysko stanowiło zbyt obszerną przeszkodę wobec podróży skalną ścieżką na płaskowyż?
Pytania te pozostawały retorycznymi, więc wojownicy nie zaprzątali sobie nimi zbyt długo swych myśli. Te bowiem, skierowały się ku innym wyzwaniom, jakie należało jeszcze tego wieczoru omówić.