Nazywojta jok kceta 2965 5

O temacie

Autor Tomek

Zaczęty 18.07.2008 roku

Wyświetleń 2965

Odpowiedzi 5

Tomek

Tomek

Użytkownicy
Kapitan Rob
posty2181
Propsy2189
ProfesjaNierób
  • Użytkownicy
  • Kapitan Rob

Tomek

Nazywojta jok kceta
2008-07-18, 09:41(Ostatnia zmiana: 2008-07-19, 13:32)
Noc. Ciemność otulała olbrzymie pole, na którym przelewana była właśnie krew prawie dziesięciu tysięcy osób. Ciała padały bezwiednie na zabłocone od ulewy podłoże. Wojownicy, odziani w szkarłatne stroje z wyszytymi na klatce piersiowej złotymi krzyżami, zepchnięci początkowo w stronę swego obozu, parli teraz naprzód. Odgłosy uderzającego o tarczę żelaza wraz z wrzaskami walczących nadawały bitwie typowy dla niej charakter. Ta chwila miała przesądzić o losach tego skrawka ziemi.
Gdy ostatnia kropla szkarłatu zbrudziła podłoże, wszyscy żywi –nielicząc rzeszy uciekających dezerterów- padli na ziemię z wycieńczenia. Dułgota leżąc już na ziemi zdjął misiurkę i odrzucił ją na bok. Po kilku minutach odpoczynku wstał i rozejrzał się. Mimo zwycięstwa, armia została zdziesiątkowana. Nie było możliwości ekspansji, chociaż większość wojsk wroga została zlikwidowana. Trzeba było czekać na posiłki. Nagle z rozmyślań wyrwał go czyjś głos dobiegający zza pleców.
-Dobre wieści – usłyszał.
Wojownik odwrócił się.
-Dzisiejszej nocy nie może być dobrych nowin, Zamirze – odpowiedział Dułgota.
-Mogą. Masz syna.


Dziewiętnaście lat później.

-Raz, dwa, trzy i... cztery! – zawołał Dułgota, gdy Tomir przygotowywał się do ostatniego w ustalonej kolejności mocnego uderzenia. Ręka o rok młodszego Domana poleciała w dół lekko cierpnąc.
Tomira można było uznać za chudego, jeśli nie brać pod uwagę od jakiegoś czasu zarysowujących się pod treningową zbroją mięśni. Piwne oczy wyglądające spod ciemnych włosów przyglądały się brzeszczotowi swego towarzysza w oczekiwaniu na kolejną komendę.
-Starczy na dzisiaj. Domanie, odejdź już. Muszę porozmawiać z synem – rzekł Dułgota. – Tomirze, podejdź tu.
Partnerzy schowali ostrza do pochew i podali sobie dłonie. Oboje zbliżyli się do ojca Tomira, jednak uczeń jedynie skłonił się i odszedł.
-Tak? – zapytał zdejmując zlaną od walki potem koszulę.
-Parę minut temu dowiedziałem się, że muszę wyruszyć jeszcze w ciągu godziny na Krukiew. Odwlekałem pewną inną sprawę myśląc, że mam trochę czasu. Myliłem się. Mam nadzieję, że mnie wyręczysz? Masz tu list. Odbiorcą jest Namir, kapitan straży w Karkołomie. Aha, nie waż się tego czytać, albo choćby zrywać pieczęci. To ważna sprawa. Co do mojej podróży... będę zapewne za jakiś miesiąc – powiedział Dułgota drapiąc się za wiecznie go swędzącym uchem.
-Znowu podróż? Nie możesz trochę dłużej posiedzieć na swojej ojcowiźnie? – mówiąc to Tomir wziął list z ręki ojca.
-Jest tak i tak być musi. Nie mam wyboru.
-Zawsze jest jakiś wybór. Po prostu go nie dostrzegasz lub dostrzec nie chcesz – stwierdził, po czym ruszył w kierunku chaty.
-Mój wybór nie jest gorszy, od tego, który na pierwszy rzut oka wydaje się lepszym. A teraz idź się lepiej umyć przed wyjściem.


Za jakąś godzinkę z nadwyżką, Tomir jechał konno przez podgrodzie. Gdy spostrzegł stajnię zeskoczył z wierzchowca, złapał go za uzdę i poprowadził do budynku. W środku czuć było zapach końskich odchodów, które jeszcze nie zostały uprzątnięte. Kiedy tylko zauważył chłopca stajennego, przekazał mu konia i włożył wyjętą wcześniej z sakwy srebrną monetę do dłoni. Opuścił przykre zapachowo miejsce i zaczerpnął świeżego powietrza. Nie było to jak otwarta przestrzeń.
Mijał chwiejące się chałupy i handlarzy zachwalających swoje towary na małych straganach. Z obrzydzeniem ominął  pleśniejącą wołowinę, wóz z naturalnym nawozem i stoisko kobiety sprzedającej jakieś śmierdzące trunki, natomiast przystanął przy starcu handlującym jabłkami, gruszkami i innymi owocami, które nie były już pierwszej jakości jak poprzednie towary.
-Jabłko, proszę.
-Że co, chłopcze? Mów głośniej bom przygłuchy – odpowiedział starzec chwiejąc się lekko.
-Jabłko chciałem! – rzekł głośno Tomir.
-Aaaa.... proszę. Tak, tak. Jabłko, proszę, proszę. Nasz klient nasz pan – rozrzegotał się dziadek.
W odpowiedzi nie uzyskał ani jednego słowa, brązową monetę jeno w dłoń, której ze swoim cierpiącym wzrokiem nie odróżniłby pewnie od odpowiednio skutego kamyka.
Gdy znalazł się dość blisko bramy grodu, ugryzł owoc ostatni raz i wyrzucił ogryzek w przydrożne krzaki.
Dwóch strażników przy wejściu łypało na niego spode łba, ale nie wyrazili na głos żadnego sprzeciwu wobec wpuszczenia go tym przejściem. Jeden tylko wodził niespokojnie dłonią po drzewcu szpontonu, na którym się opierał.
Zastanawiał się, nad treścią wiadomości, którą miał dostarczyć. Pieczęć? Ha! Coś ważnego. Chociaż... nie. Gdyby to było coś ważnego, ojciec nie dałby mu tego listu. Nagle poczuł, że przywiązana do pasa sakiewka luźno zsuwa się po nodze, delikatnie jedynie go smyrając.
Tomir wiedząc, co się święci, natychmiast odwrócił się. Było już jednak za późno. Dzieciak w biegu bezproblemowo manewrował między innymi ludźmi. Mimo wszystko okradziony spróbował swoich sił w pościgu. Daremnie. Gdy tylko skręcił w wąską uliczkę, wpadł wprost na przechodnia.
Osoba ta była dość silnie zbudowana, odziana w szkarłatny strój z wyszytym pośrodku złotym krzyżem, znajdującym się także po jednym na ramionach. Zamiast rękawów dało się ujrzeć części kolczugi kończącej się tuż przed nadgarstkiem. Mężczyzna spojrzał na Tomira srogimi piwnymi oczyma, lecz po chwili uśmiechnął się i podał mu dłoń.
-Witam, co cię sprowadza na to zadupie świata?
-Ech, to ty. Przybywam z jeszcze większego zadupia tylko po to, by przekazać jakiś list. Poczekaj... zaciągnąłeś się do straży? Ha! Kto by pomyślał, że akurat ty w niej się znajdziesz! Ile czasu już należysz? Dwa dni, iże cię jeszcze nie wywalili? – roześmiał się Tomir.
-Trzy – burknął Żegota poprawiając długą skórzaną rękawicę.
-Teraz nie będziesz potrzebował wtyk, aby dowiedzieć się o obławach na „miejsca spotkań” niezwykle zacnego towarzystwa.
-Gdzie ci, zerwałem z przeszłością – żachnął się nowonabyty strażnik. Po chwili jednak na jego twarzy można było ujrzeć łobuzerski uśmieszek.
-Rozumiem. Chyba – powiedział Tomir.
-Nic nie rozumiesz! Egzystowania wśród zidiocianych smarkaczy zajmujących się kradzieżą bezwartościowych rupieci mam potąd! Lądowałem przez nich niezwykle często w pierdlu. Co mi z tego przyszło, hmm? Kilka monet na żarło i parę kufli piwa? – zadał ironiczne, retoryczne pytanie.
-Odpuść sobie filozofowanie nad sensem swego nędznego żywota. Zresztą i tak nie zerwałeś kontaktów ze wszystkimi znajomymi, prawda? Nie oszukasz mnie. Koniec dyskusji, omówimy to kiedy indziej przy chłodziutkim porterze – odpowiedział Tomir.
-No dobra, to dokąd ci droga? – odezwał się Żegota.
-Do szefa straży. Możesz zaprowadzić mnie do Pierwszego Posterunku? – zapytał.
-Jasne. I tak beze mnie musiałbyś czekać kilka godzin na spotkanie. Sam rozumiesz, Namir jest bardzo zapracowaną osobą – powiedział strażnik.
-W takim razie prowadź. Byle najkrótszą drogą, do knajpy zdążymy zajrzeć później.
Ruszyli szerokimi ulicami miasta mijając tak samo wiele wspaniałych kamienic, jak i sporą ilość niezbyt przyjaźnie wyglądających chałup. Idąc tak zauważyli dwóch poganiaczy uderzających biczami sznur mężczyzn odzianych jedynie w szmaty przysłaniające dwa dość intymne miejsca.
-Paskudne – skomentował scenę Tomir.
-Nie przejmuj się. To szumowiny z Ciemnego Rogu. Zachciało im się robić swoje złodziejskie wypady na inne dzielnice. Idioci. Jak można próbować okraść starostę? – odpowiedział Żegota.
-Czym jest Ciemny Róg?
-Dzielnica należąca do motłochu. Mieszka tam większość gnid. Od kieszonkowców do początkujących morderców, których jeszcze nie stać nie lepsze mieszkania. Takich to tylko na szubienice powrzucać, ot moje zdanie! – stwierdził Żegota, po czym przyśpieszył trochę tempo kroku.
-Nie za brutalnie?
-Oczywiście, że nie. Byłoby sprawiedliwie, a my mielibyśmy spokój. O, to tutaj – rzekł po czym otworzył drzwi i dał kilka kroków do środka budynku.
Izba nie była zbyt duża, jednak spokojnie się mieścił kominek, regał z książkami i biurko, za którym spał na siedząco mruczący wciąż coś pod nosem strażnik. Ominęli go i weszli w wąski korytarz. Wszędzie tu obecny niezbyt przyjemny zapach delikatnie podrażniał nozdrza przybyłych. Nagle rozległ się hałas: szczęk stali, głośny trzask, następnie ledwo słyszalny jęk.
Puścili się biegiem naprzód. Gdy dotarli do ostatnich drzwi, Żegota otworzył je. Wpadli do środka pomieszczenia. Za biurkiem stał umięśniony mężczyzna grzebiący w jednej z szuflad. Był przed czterdziestką, ale na krótkiej, spiczastej bródce widać już było kilka siwiejących się brązowych włosków. Odziany był w prostą, czarną ćwiekowaną zbroję skórzaną zakrytą od tyłu srebrno barwnym płaszczem. Po palcu jegomościa spływała kropelka krwi. Wyciągnął wreszcie to, czego szukał i położył na blacie. Było to metalowe pudełko, które otworzył. Wyciągnął małą buteleczkę i na chwilę zastopował swoją „pracę”, po czym spojrzał na połamane krzesło i na osobę, która leżała za nim martwa. Twarz była zakryta brązową chustą, ciało pokryte było elastycznym pancerzem o tej samej barwie. W miejscu, gdzie znajdywało się serce, leżał wbity sztylet bardzo podobny do tego, który leżał obok jednej z dłoni zwłok.
Czarne oczy odwróciły się już od trupa i zatrzymały na wejściu, w którym stał Żegota z Tomirem.
-Ehhh... To już drugi cholernik w ciągu trzech miesięcy. Nie wiem kto ich wysyła, będę chyba zmuszony pomyśleć nad jakąś ochroną – słowa te brzmiały jakby rzucił je nie do przybyłych, a do siebie. Przyłożył do skóry wylot butelki z przezroczystym płynem i polał kilkoma kroplami ranę, która nagle się zabieliła. – O co chodzi? – zapytał wreszcie.
Żegota już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale towarzysz odepchnął go na bok, po czym zabrał głos.
-Zostałem wysłany przez swojego ojca, aby dostarczyć panu tą wiadomość – podając list dostrzegł dopiero teraz herb znajdujący się na pieczęci, która została zaraz zerwana przez Namira.
-Syn Dułgoty, tak? – zapytał po przeczytaniu tekstu.
-Tak – odpowiedział Tomir.
-W takim razie zaniesiesz mu odpowiedź – stwierdził kapitan straży.
-Ale mojego ojca nie ma w okolicy. Wróci dopiero za miesiąc, wybrał się na Krukiew.
-Kilka dni spędzonych na wędrówce na pewno ci nie zaszkodzi, a może nawet na zdrowie wyjdzie.
-Czy to żart?! Myśli pan, że nie mam nic lepszego do roboty? – zaprotestował Tomir.
-Tak właśnie myślę. I jeśli się nie mylę, ty także szybko tak pomyślisz – zripostował bulwersację młodego i zaczął bazgrolić coś na odwrocie kartki. Gdy skończył, podał ją synowi Dułgoty.
Tomir przyjął „prezent” i odwrócił się natychmiast. Nie miał zamiaru dłużej tu siedzieć.








Po powrocie spakował do torby najważniejsze rzeczy i pożywienia trochę, aby starczyło na tydzień. Ubrał się w skórzane portki i płócienną koszulę, którą zakrył nabytą kilka dni wcześniej kamizelką. Z pochwy wystawał otrzymany na ostatnie urodziny od ojca miecz. Przez plecy przerzucił prosty cisowy łuk i na zakończenie na swym łbie usadowił kapelusz.
Torbę przerzucił przez ramię i pożegnał się z matką, którą pozostawił z dwoma swymi braćmi.
W ciągu pierwszych dwóch dni wędrówki kierował się Starym Gościńcem. Pogoda była wtedy znośna, chociaż pewne chłody dawały o sobie znać. Część ptaków odleciała już na południe, raz nawet zaznaczając na biało jego kapelusz. Gdy zatrzymał się na łące nad rzeką Fiołką przecinają las, przez który wędrował, udało mu się usłyszeć coś jakby „kreks kreks”. Z krzaków wyjrzała na niego popielato niebieska główka derkacza. Zauważając wędrowca szybko się jednak wycofał.
Kiedy zaraz potem zaczęło się ściemniać, Tomir owinął się kocem i podłożył sobie pod głowę torbę. Kiedy oczy zaczęły się otwierać, na drodze zauważył rozmazane czerwone kształty. Gdy zbudził się już do końca, a wzrok wyostrzał, rozpoznał kontury jadącego wozu i kilku osób idących jako eskorta obok niego z zapalonymi pochodniami.
Otrzepał koc z trawy, złożył go i włożył do torby, która przerzucił przez ramię. Czekał chwilę, aż wędrowni się przybliżą, po czym ruszył w ich kierunku. Na przedzie jechał konno odziany w płytowy pancerz mężczyzna spoglądający na niego swymi piwnymi oczami.
Był dość młody, jednak na twarzy dało się już ujrzeć kilka szram. Jedna z nich przechodziła przez policzek, czoło, aż kryła się w bujnych, brązowych włosach.
-Czego chcesz przybłędo? – podniósł rękę, aby zatrzymać swoją grupę i zawołał spoglądając w dół.
-Wyruszyć z wami. Nic przecież nie stracicie, a przecież czym nas więcej, tym bezpieczniej – odpowiedział samotny podróżnik.
-Powiedz chociaż jak masz na imię.
-Tomir.
-A więc Tomirze, jestem Gnierat. Skoro już się znamy, to ruszaj tyłek za wóz. Tutaj tylko denerwujesz.
-Ależ oczywiście – rzekł Tomir.
Z wozu wyjrzała okrągła głowa, którą zakrywała aż po małe oczka olbrzymia czapa z pawim piórem.
-Co się dzieje? – zawołał kupiec.
-Chowaj się Racimirze. Płacą mi za ochronę, nie za odpowiadanie na twoje pytania, grubasie – zawołał Gnierat.
Oburzony kupczyna splunął tylko w stronę najemnika i schował swój łeb jak mu nakazano.
Tomir także posłuchał wojownika i ruszył w stronę innych strażników idących za ruszającym powozem.
-Ho ho! Nowy kompan! Jakże miło, gadaj ino, masz coś dopicia? – zakrzyknął do niego czarnobrody znajdujący się w eskorcie.
-Nic poza wodą – odpowiedział.
-Woda nie jest do picia, jeśli nie jesteś zwierzakiem – rzekł osobnik w wieku podobnym do Tomira. – Tutaj obowiązuje piwo, niestety nic lepszego nam już nie zostało.
-Chyba w dupie ci się poprzewracało Lasoto. Z twoim łbem to browar za mocny – wybuchnął śmiechem na niego brodaty towarzysz, przy czym wszyscy inni mu zawtórowali.
-Chcesz się założyć, który z nas wypije więcej rekwiema Bygosta? – zaczął bronić się młodzik.
-Nic nie dostaniesz darmozjadzie. Sam upędziłem, sam wychlam i nic ci do tego knypku – odezwał się prawdopodobny nosiciel wymienionego imienia, po czym na potwierdzenie swych słów pociągnął łyk z piersiówki. Zaraz potem jego twarz stała się jeszcze bardziej czerwona niż wcześniej. – Jako rzekłem, gówno dostaniesz!
Wybuchła kolejna wrzawa rozbawionych głosów, ale prawdziwy śmiech wybuchnął dopiero po chwili, gdy Tomir podszedł do Bygosta, wyrwał mu naczynie – na co właściciel zaprotestował próbą odebrania swojej własności – i pociągnął spory łyk. Nigdy nie pił tak mocnego alkoholu. Zgiął się w pół, zaczął gwałtownie kasłać, a oczy nabiegły mu krwią. Dławił się przez prawie dwadzieścia sekund i padł na kolana. Gdy się podniósł, na twarzy widniał uśmiech. Brodacz poklepał go po plecach i zawołał.
-Młodzi słabi z trunkami są, ale widać, że jak na pierwszy raz, to nieźle dał se radę. Pamiętacie Lasota? Biegiem do rzeki hycnął i przez godzinę musieliśmy go na koniu Gnierata wieźć, bo ustać nie mógł!
 

Gother

Gother

Użytkownicy
Nieskromny Mistrz Gothica
posty457
Propsy260
ProfesjaScenarzysta
  • Użytkownicy
  • Nieskromny Mistrz Gothica
Hmm, co to miało być? Sporo literówek, ale tak poza tym to jakoś nie ma wielu rażących w oczu błędów, może dlatego, że przejrzałem tekst dość pobieżnie. Ponawiam pytanie, co to miało być? Ani nie wciąga, ani nie odrzuca. Jest zupełnie obojętne, ale to już coś. Krok w dobrą stronę jeśli mówimy o forum.
 

bROXmor

bROXmor

Użytkownicy
Bo jest gazowana.
posty179
Propsy12
  • Użytkownicy
  • Bo jest gazowana.

bROXmor

Nazywojta jok kceta
#2 2008-07-18, 10:18(Ostatnia zmiana: 2008-07-18, 10:19)
Cytat: Thomask link=topic=2730.msg23479#msg23479 date=Jul 18 2008, 09:41\'
Z obrzydzeniem ominął  pleśniejącą wołowinę, wóz z naturalnym nawozem i stoisko kobiety sprzedającej jakieś śmierdzące trunki, natomiast przystanął przy starcu handlującym jabłkami, gruszkami i innymi owocami, które nie były już pierwszej jakości jak poprzednie towary.
Niezbyt oczywisty dowcip... ale fajny zalążek satyry. Pijackich żartów nie liczę, bo to naturalne konsekwencje spożytych trunków :lol2:
Cytuj
-Do szefa straży. Możesz zaprowadzić mnie do Pierwszego Posterunku? - zapytał.
LoL, może jeszcze Trzynastego Posterunku? Definicja z Wikipedii: "Posterunek ? obiekt, miejsce lub rejon powierzony wartownikowi do ochrony i obrony.
W rejonie posterunku mogą być wybudowane stanowiska ogniowe, umożliwiające pole obserwacji i ostrzału, schrony i zapory inżynieryjne (...)"
Posterunek w sensie policyjnym to raczej współczesny pomysł, jeśli chcesz kontynuować to nazewnictwo, lepszy byłby chyba komisariat...
Cytuj
niezbyt przyjemny zapach delikatnie podrażniał nozdrza przybyłych.
Chyba drażnił? "Podrażniał" niby też pasuje, ale aspekt dokonany już nie bardzo :)  

Tego typu błędy oraz (rzadko) interpunkcja to łyżka dziegciu w beczce miodu. Miód ów odznacza się jednak niezwykłym aromatem, smakiem etc. :lol:
Słowiańskie imiona nadają opowiadaniu swojski wydźwięk, prawdziwy Polak powinien uznać to za plus.
Niestety jest też tak, jak napisał Gofer... no nic.
Na szczęście lepsze od twojego innego opowiadania. Czekam na kontynuację, najlepiej nieco lepszą
 
כל עוד בלבב פנימה

נפש יהודי הומיה,

ולפאתי מזרח קדימה,

עין לציון צופיה,



עוד לא אבדה תקוותנו,

התקווה בת שנות אלפים,

להיות עם חופשי בארצנו,

ארץ ציון וירושלים.




Tomek

Tomek

Użytkownicy
Kapitan Rob
posty2181
Propsy2189
ProfesjaNierób
  • Użytkownicy
  • Kapitan Rob
Cytuj
LoL, może jeszcze Trzynastego Posterunku? Definicja z Wikipedii: "Posterunek ? obiekt, miejsce lub rejon powierzony wartownikowi do ochrony i obrony.
W rejonie posterunku mogą być wybudowane stanowiska ogniowe, umożliwiające pole obserwacji i ostrzału, schrony i zapory inżynieryjne (...)"
Posterunek w sensie policyjnym to raczej współczesny pomysł, jeśli chcesz kontynuować to nazewnictwo, lepszy byłby chyba komisariat...
W świecie jaki przedstawiam z posterunku mogę nawet toaletę publiczną zrobić :)

Cytuj
Chyba drażnił? "Podrażniał" niby też pasuje, ale aspekt dokonany już nie bardzo :D
Mnie bardziej pasuje podrażniał, nie wiem czemu :lol2:

Cytuj
Na szczęście lepsze od twojego innego opowiadania. Czekam na kontynuację, najlepiej nieco lepszą
Idźże z takimi porównianiami :lol:

Cytuj
Jest zupełnie obojętne, ale to już coś.
Jak na mnie to nie "już coś" tylko dużo.
 

Gother

Gother

Użytkownicy
Nieskromny Mistrz Gothica
posty457
Propsy260
ProfesjaScenarzysta
  • Użytkownicy
  • Nieskromny Mistrz Gothica

Gother

Nazywojta jok kceta
#4 2008-07-18, 13:13(Ostatnia zmiana: 2008-07-18, 13:14)
Cytuj
Jak na mnie to nie "już coś" tylko dużo.
No cóż, dzięki, skoro podzielasz takie zdanie to będę pamiętał by unikać dłuższych wypowiedzi w tym dziale opatrzonych twoim nickiem :lol2:
 

Tomek

Tomek

Użytkownicy
Kapitan Rob
posty2181
Propsy2189
ProfesjaNierób
  • Użytkownicy
  • Kapitan Rob
Cytat: Gother link=topic=2730.msg23482#msg23482 date=Jul 18 2008, 08:18\'
Hmm, co to miało być? Sporo literówek, ale tak poza tym to jakoś nie ma wielu rażących w oczu błędów, może dlatego, że przejrzałem tekst dość pobieżnie.
Hm... wrzuciłem tutaj podaną część opka w Firefoxa i wykryło mi tylko dwie literówki, resztą błędów były tylko wyrazy nieznane owemu narzędziu, nowe, oraz niektóre pisane według starej jakiejś tam zasady gramatycznej, na którą nawrócił mnie mój starorupieciowaty office.

Cytuj
Ponawiam pytanie, co to miało być? Ani nie wciąga, ani nie odrzuca.
Masz rację. Nie wciąga, ale przynajmniej w przeciwieństwie do połowy zapodawanych tu opków nie odrzuca :D

Cytuj
No cóż, dzięki, skoro podzielasz takie zdanie to będę pamiętał by unikać dłuższych wypowiedzi w tym dziale opatrzonych twoim nickiem laugh.gif
<_<
 


0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
0 użytkowników
Do góry