Zakładam wątek aby podzielić się z wami moją twórczością. Będzie to fan fiction oparty na uniwersum Gothic. Ma na celu opowiedzieć co działo się przed fabułą Gothic 1 a także uzupełnić i pokazać w alternatywny sposób fabułę wcześniej wymienionej gry. Przez następne dni będę publikować swoją twórczość w formie pisanej a później będzie to komiks stylizowany na styl japoński. Serdecznie zapraszam do komentowania !
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Bezimienny, jak w każdy dzień targowy wybierał się do miasta Khorinis. Niósł ze sobą dużo wina, które wcześniej odkupił od swojego sąsiada z farmy. Wydawało mu się, że cena, za którą je zakupił była dobra i w sumie byłaby dobra gdyby nie wykonanie butelek. Były one ohydnie porysowane i wybrudzone ... zresztą nie chcecie wiedzieć czym. Słońce nieprzyjemnie paliło Beziego w twarz a sprawę pogarszała długa droga, którą musiał jeszcze przebyć do miasta. Muszę wam powiedzieć, że jest typem człowieka, który szczerze nie nawiedził długich podróży. Już patrząc na samą jego posturę można byłoby to stwierdzić. Sam był chudy jak tyczka a jego mięśnie można było określić trzema słowami. Nie ma ich. Prawdopodobnie temu, że jego rodzice dbają o niego jak mogą. Pomimo tego, że ma już 25 lat. Kiedyś nawet na farmie chodziły plotki, że z powodu swojej choroby musi unikać słońca. Oczywiście to wszystko bujdy, ale każda plotka ma ziarno prawdy. A prawda jest taka, że farmer, o którym mówimy jest cholernie leniwy. Dziś jednak musiał się wybrać, tu cytuję słowa jego ojca, „krótką przechadzkę”. Bezimienny idąc w kierunku miasta właśnie delektował się pięknem natury. Patrzył na piękne zielone lasy i odległe pagórki. Aż od tego zapachu zachciało mu się bagiennego ziela, które sprzedaje diler, którego bliscy znajomi nazywali Diego. Niestety tym momencie przypomniało mu się, że Diega dwa tygodnie temu zabrali do kolonii karnej. Z tego, co mówili ludzie z jego wioski wpadł z towarem w ręku. Zresztą w tych czasach już za same podejrzenia mogli go wsadzić. To z tego powodu, że królestwo Myrtany potrzebowało rąk do pracy. Pewno zapytacie po co ? To z tego powodu, że Myrtana właśnie przegotowywała się do wojny z orkami a magiczna ruda potrzebna to wykucia mieczy sama się nie wyprodukuje. Ale nasz farmer się tym nie przejmował. Po długiej tułaczce właśnie doszedł do bramy miasta. Jak zawsze stali tam strażnicy w czerwonych zbrojach i groźnym wyrazem twarzy.
- Witajcie – przywitał się Bezi
- Czego ? – odburknął strażnik którego Bezimienny kompletnie nie kojarzył
- Ty tak na poważnie czy sobie żartujesz ? – powiedział zdziwiony Bezimienny, po czym dodał po chwili – Jestem f...
- Frajerem z farmy – dodał ironicznie strażnik, który zawsze denerwował przybywających farmerów
Bezimiennemu w tym momencie puściły nerwy i zapytał strażnika „Czy chce dostać w swoją paskudną mordę ”. Obaj coś cicho odpowiedzieli, po czym rzucili się Beziego. Ten ,po odrzucenie butelek z winem w bok, chciał zadać bardzo silny cios w twarz strażnikowi, który go sprowokował, lecz drugi strażnik chwycił Bezimiennego za rękę. Bezi jeszcze się szarpał, ale nic z tego uchwyt był zbyt mocny dla takiego słabeusza jak on. Dodatkowo na jego nieszczęście jeden z dowódców zobaczył całe zamieszanie, więc szybko przybiegł na miejsce incydentu. Na jego twarzy było widać opanowanie. Po chwili zapytał bezceremonialnie „co jest k*#$! ?”. Bezi już chciał się wytłumaczyć zaistniałą sytuację ale dowódca przerwał mu słowami „zamknij mordę” po czym przybrał szalony wyraz twarzy i pokazał gestem strażnikom aby odeszli. Ci posłusznie wykonali rozkaz będąc szczęśliwi, że nie musieli się tłumaczyć przed najgroźniejszym dowódcą w całej formacji straży. Mimo że Bezimienny tym nie wiedział chodziły plotki o tym, że dowódca, który właśnie stał naprzeciwko niego był chory psychicznie z powodu okrucieństwa, jakim wykazywał się podczas różnego rodzaju spraw, które musiał rozwiązywać ze względu na swoje stanowisko. Podobno jadł też surowe mięso zwierząt, które zatłukł własnymi rękami, więc nazywano go Białym Kłem. Biały Kieł właśnie wyciągnął miecz z pochwy i powiedział do Bezimiennego, że jeśli będzie stawiał opór podczas prowadzenia go do aresztu lub też zadawał zbędne pytania to go zabije. Bezimienny nie mając wyboru musiał spełnić rozkaz. Obaj szli w kierunku więzienia, które znajdowało się w siedzibie strażników miasta. Zresztą sam budynek znajdował się kilka kroków od samej bramy. Był ogromny i zadbany. Budził też ogromny respekt pozostałych mieszkańców miasta. Bezimienny właśnie patrzył z przerażoną twarzą w ludzi widzących go obok Białego Kła. Już sam widok tego dowódcy z mieczem w ręku wzbudziłby okrutny hałas a co dopiero, gdy prowadził u swego boku farmera. Nawet, jeśli rodzina tego farmera była wpływowa jak na swój farmerski rodowód było wiadomo, że w najlepszym przypadku delikwent spędzi w więzieniu długie miesiące a w najgorszym zostanie ścięty na miejscu. Biały Kieł już nie takie rzeczy robił. Ludzie zaczynali szeptać coraz głośniej a Biały Kieł przystanął wraz z aresztowanym na samym szczycie schodów prowadzących do siedziby strażników miasta. Tłum, który obserwował całą sytuację w końcu mógł zobaczyć w pełnej okazałości potężnego dowódcę i wystraszonego Beziego. Z powodu rozpoznania tego drugiego wielu ludzi z tłumu posmutniało. Bezimienny, mimo że miał wiele negatywnych cech nigdy nie można było powiedzieć, że był aspołeczny a wręcz przeciwnie. Nagle, donośnym głosem dowódca zapytał czy ludzie chcą krwi. Mimo że nikt z tam obecnych nie znał sytuacji ludzi mieli już dość śmierci w ostatnich dniach. Jeszcze tego samego dnia powieszono trzech drobnych złodziei a całą grupkę niewinnych odesłano do kolonii karnej pod fałszywym pretekstem „spiskowania przeciwko władcy”. Tym samym iskierka w oczach Białego Kła zgasła. Już myślał, że czerwona posoka popłynie gęstym strumieniem a wola ludu była inna. A wola ludzi była dla niego wartością numer jeden. Gdyby obywatele miasta się zbuntowali jego przełożony mógłby go odwołać. Co nie zmieniło faktu że nie na żarty się zdenerwował. Chwycił ręką za gardło Bezimiennego podniósł go do góry i biorąc zamach mieczem stwierdził „Masz farta śmieciu”. Miecz Białego Kła przecinając powietrze właśnie miał przeciąć głowę Beziego lecz jego właściciel obrócił go w ten sposób, że to tępa część spotkała się z makówką farmera. Ten po uderzeniu i natychmiastowym rozprężeniu uchwytu zemdlał…