Miałem już na to forum nie wchodzić, bo tracę na to forum zbyt dużo czasu, ale miałem tak zajebiście schizowaty sen, na którym nawet tm się odbiło, więc postanowiłem wrócić tu i się podzielić wrażeniami z ostatniej nocy

Sen zaczął się u mnie na chacie. Domownicy marudzili coś i wspominali o zombiakach, że niby ludzie marudzą, że się pojawiać zaczęły. Ja oczywiście miałem wszystko w dupie i wyszedłem na podwórko. Trupce były, to się je rozwaliło dzidą, którą brat zrobił kilka lat temu (ciul wie czemu była na dworze, a nie na strychu). Przed podwórkiem też coś się działo, ale nie pamiętam co. Potem zaczął się szaleńczy bieg przez moją ulicę, na której co kilka metrów był jakiś martwiak - trzeba było biec slalomem. Mieszkam na ślepej ulicy, więc nie miałem wielkiego wyboru co do kierunku. Wylądowałem na lecącej prostopadle do mojej. Tam zauważyłem jadącą jakimś żółtym autkiem babkę. Stanęła po mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Się śmialiśmy, że jak zaraz coś się stanie, a my przeżyjemy mimo wszystko, to pewnie się okaże, iż jesteśmy głównymi bohaterami tego scenariusza i możemy się spodziewać, że nie zginiemy przed końcem historii. Opowiedziała, że w zombiaka zamienia się po ugryzieniu jak w filmach o żywych trupach. W tym momencie kilka metrów dalej od wyjazdu z mojej ulicy rozbiliśmy się i dachowaliśmy (przy takiej prędkości...). Z auta wyciągnął mnie jakiś koleś i zaczął ciągnąć po ziemi. Złapałem kierowcę i trzymałem ją za usta, żeby się nie darła, bo więcej zombiaków przyleci. No i nie chciałem jej ratować, po prostu zanim zombiaki by się za mnie wzięły, dorwałyby ją, bo bliżej. Taka żywa tarcza. I tak mnie jakiś ujebał w szyję, a ona się wyrwała i okazało się, że jest też przemieniona w zombiaka, musiał ją jakiś wcześniej ujebać, to jej zajebałem z buta w ryj. Zaraz potem i tak coś pierdolnęło tego kolesia, więc trzeba było uciekać samemu. Zostawiłem babkę, biegłem dalej ulicą w prawo od wyjazdu z mojej, potem w lewo. Biegnąc prosto i patrząc w lewo zauważyłem Jakiś dom oblegany przez zombiaki. Olałem i minąłem dwie ulice, po czym dopiero nie wiem czemu skręciłem w lewo. Tam zobaczyłem... człowieka! Jakaś kobieta po czterdziestce robiła sobie obiad w garnku jak z goticzka. Zapytałem się o co cho, a ta, że zombiaki boją się tu przychodzić. Coś tam jeszcze pogadaliśmy, po czym zjawiła się grupa uzbrojonych ludzi wyglądających jakby urwali się z zony. Pierwsze co pamiętam po tym wydarzeniu, to to, że z jakąś laską byliśmy u mnie pod domem i wbijaliśmy do środka. Mój dom się trochę różnił od tego z prawdziwego świata, ale większość była ok - korytarz, pokoje koło niego oprócz jednego i piętro były ok, piwnica pewnie też, ale była zabunkrowana przed zombiakami, więc się nie wchodziło, bo byłyby dwa wejścia do ochrony więcej i mogłyby oknami wchodzić. Różnił się duży pokój - pomieszczenie jak z jakiejś galerii handlowej, wypełnione ludźmi, atmosferza jak w takim filmie, co ludzie siedzieli w sklepie ukryci przed mgłą. Wszyscy zdenerwowani, przestraszeni, nikt nie wiedział co robić, spora część na dodatek chora, wuj wie co jeszcze. Zacząłem rozmawiać z tą laską, z którą przyszedłem (zaprzyjaźniliśmy się). Marudziła, że wypadałoby się przyznać co do ugryzienia przez zombie. Zdecydowałem się, że ma rację. Zamknęli mnie potem w jakiejś szafie. Potem nie pamiętam co się działo, ale na pewno jakieś charakterystyczne wydarzenie było. Znalazłem się poza szafą. Zapadł zmrok, a zombiaki zaczęły atakować dom. Dobijały się do drzwi, ale nie przebiły się, więc zaczęły włazić oknami. Próbowałem napierdalać do nich z guna, ale tylko dziury robiły im się w ciele, nawet po headshotach. Wziąłem potem jakiś morgensztern i zacząłem im lać po łbach, które się łatwo rozpadały, a trupy odpadały od okien i spadały w dół. Obroniliśmy mój dom. Poszedłem do brata na piętro, a ten zapytał się, czy to prawda z tymi zombiakami, bo ona grał cały czas w WoWa i ktoś mu tam coś napisał. Poszedłem srać. Jak zrobiłem kupę i pociągnąłem, żeby spuścić wodę, to zaraz po tym jak gówno spłynęło, zakręciłem dopływ wody do kibla, bo nigdy nie wiadomo, kiedy jej nie zabraknie w zapasach. Uznałem, że jestem głównym bohaterem i nie mogę zginąć (w końcu nawet po ugryzieniu nie zamieniłem się w zombiaka), więc uznałem że mogę sobie wyjść. Znowu zaczął się szaleńczy rajd, tylko teraz zombiaków było w wuj więcej. Znowu wylądowałem w lokacji, gdzie była ta babka. Wokół budynku, który oblegały zombiaki, nie było teraz żadnego z nich. Wracając do tamtej lokacji - zamiast babki spotkałem znowu tych uzbrojonych ludzi. Okazało się, że wcześniej urzędowali oni w tym budynku, który zombiaki oblegały, ale rozpieprzyli wszystkie w drobny mak. Nie pamiętam co się działo potem, ale wylądowałem przed ekranem komputera. Wlazłem na themodders.org i jakiś zjeb powiedział o co chodziło z tymi wszystkimi zombiakami. Wszystko zostało zorganizowane przez ludzi z 4chana. To prowo.