Trzech wieśniaków, mroczny las i stara krypta
Niebo nad Khorinis nie było tej nocy skalane nawet jedną chmurą. Księżyc w pełni, otoczony orszakiem gwiazd, jaśniał dumnie ponad śpiącą wyspą, niczym władca czuwający nad swymi poddanymi, lub może raczej jak pasterz z latarnią, pilnujący, razem z psami swych owiec nocą.
Wyspa spała, powiedziałbyś, ale czy cała? Względną ciszę w mieście mąciły dobywające się z karczmy odgłosy tłuczonego szkła, głośnych rozmów, przerywanych wybuchami śmiechu. Zgoła inne odgłosy towarzyszyły w nocy mieszkańcom, którzy postawili swe domy w sąsiedztwie portowego burdelu. Według jednego z urzędników gubernatora, to właśnie ta okolica cieszy się największym przyrostem naturalnym w mieście. Dziwić się ludziom? Kiedy zza ściany, w samym środku nocy dobywają się dźwięki, które zachęcają tylko do jednego..
Tak swe noce spędzają mieszkańcy miasta, o którym żeglarze śpiewają:
„O, jak chciałbym być w Khorinis Town,
-Płyńmy do Khorinis!
Tam dziewczyny są tanie, mówię wam,
-Płyń tam, gdzie Khorinis!”
Wyspa ta, to jednak nie samo miasto. Wszak jak mogłoby ono funkcjonować bez żywności? Tak więc znaczną część wyspy pokrywają farmy, należące do właścicieli ziemskich.
Farmerzy, dla których wieczorna droga do miasta jest zbyt długa, czy niebezpieczna, spotykają się w piątkowe wieczory, jak tamten, w karczmie, na rozstaju dróg, w połowie drogi między miastem, a wielkim majątkiem ziemskim, należącym do niejakiego Orana.
Tej nocy więc, w tejże karczmie pili razem robotnicy z innej farmy, opowiadając sobie historie z dziejów tej tajemniczej, jak się okazuje, wyspy. Najstarszy z mężczyzn opowiedział wtedy kompanom taką historię:
- Noc była podobna, jak dziś, ale wiele zim temu. Miesiąc wcześniej, syn gospodarza dostał od gubernatora kawał ziemi, obok lasu. I dziś las ten jest niebezpieczny, jednak w tamtych czasach był nieporównywalnie bardziej. Przyjaciele odradzali młodemu właścicielowi zakładanie tam gospodarstwa. Ten jednak, niezrażony kazał wykarczować część drzew, zaorać ziemię i pobudować spichlerze…
Miesiąc później, tej właśnie nocy, o której mówiłem, wszystko było już zrobione, a na farmie pracowali dorywczo robotnicy. Ci, skończywszy pracę dostrzegli, że jeden z nich zaginął, a pierwszym, których to zauważył był niejaki Jöerg Jurgens. Chłop dobrze zbudowany, liczący sobie wtedy dwadzieścia i kilka wiosen. Pod nosem wąs, a włosy spięte w kucyk. Tak opisywała go moja matka, nieboszczka. Jöerg poszedł więc do zarządcy i powiedział:
- Nie mogę znaleźć jednego z naszych towarzyszy, panie. Ten odrzekł:
- Posłałem go po zioła do lasu. Powinien był już dawno wrócić. Weź Albrechta i pójdźcie go poszukać. Tak też Jöerg zrobił. Albrecht był innym pracownikiem z farmy. Był to mężczyzna starszy od Jöerga o jakieś dziesięć wiosen. Głowę miał ogoloną na łyso, twarz okrągłą, oczy szare, a wąs bujny. Obaj więc poszli do lasu, by odszukać swojego kolegę.
***
Las był gęsty i ciemny, drzewa spoglądały na śmiałków złowieszczo, a z oddali słychać było wycie wilków. Zarówno Jöerg, jaki i Albrecht byli zbyt wystraszeni, by cokolwiek mówić, choć na co dzień obaj byli dość gadatliwi. Każdy z nich czekał tylko, aż ten drugi powie, żeby już wracali, żaden z nich nie chciał bowiem wyjść na tchórza.
Szli więc tak powoli i ostrożnie, aż spostrzegli pod drzewem coś, co wyglądało jak ludzie zwłoki.
- Lepiejsprawdźmy, czy to nie on – zaproponował Albrecht, podchodząc do znaleziska. Za nim podszedł również Jöerg.
- Hans! Na bogów, żyjesz? – wykrzyknął Jöerg, rozpoznawszy w leżącym mężczyźnie tego, którego szukali. – Hans, odezwij się! – krzyczał, potrząsając ramionami chłopaka. Ten, szczęśliwie otworzył oczy, choć półprzytomny i przerażony.
- Zostawcie mnie tutaj… - wyszeptał.
- Nie ma mowy – oparł Albrecht, podając Hansowi wody. Promienie światła, odbitego od księżyca oświetliły wycieńczoną twarz młodzieńca. Nie mógł on sobie liczyć więcej niż szesnaście wiosen. Pod nosem miał pierwszy, nieogolony wąsik, twarz miał ładną, wręcz nieco dziewczęcą. Gdy w końcu doszedł do siebie, nie był w stanie wyjaśnić co zaszło. Koledzy zauważyli na jego przedramieniu symbol, który wyglądał, jak wyryty nożem w skórze. Przedstawiał on odciętą ludzką dłoń, wewnątrz okręgu, otoczonego czterema trójkątami, skierowanymi wierzchołkami do środka.
- Czort z tym symbolem, na Innosa, wracajmy na farmę – stwierdził Jöerg.
- Słusznie – odrzekł Albrecht – ale, w którą strone? Przez to zamieszanie straciliśmy zupełnie orientację…
***
Błądzili tak we trzech po lesie, przez dwie godziny, a może i dłużej, a przez ten czas noc zdążyła stać się jeszcze ciemniejszą. W końcu, zrezygnowani postanowili usiąść i czekać na poranek.
- Głodny jestem – powiedział Hans, a usiadłszy, oparł ręką na czymś miękkim. Miękkim, mokrym i… śmierdzącym? Chłopak zaczął błądzić palcami, macając to, czego dotknął. – Święty Innosie! – wyszeptał tylko, a serce podskoczyło mu du gardłą. Siedział bowiem na zwłokach starca. Po na wpół zgniłym mężczyźnie chodziły robaki. Widok był tym bardziej przerażający, że nieboszczykowi brakowało pół twarzy. Wyciętej dokładnie symetrycznie lewej połowy twarzy!
- Co to, kur*a jest? – jęknął Albrecht, który spojrzał w stronę zwłok, zaciekawiony reakcją kolegi. Jöerg zaś był zbyt zatrwożony, aby się odezwać. Wskazał tylko palcem na symbol, wyryty na pozostałej połowie twarzy trupa. Był identyczny, jak ten na ręce Hansa! Wtem, robotnicy usłyszeli kobiecy głos. Nie wiedzieli skąd dochodził. Zrozumieli jednak słowa, które szeptał:
„Trzy motyle, jak w nordyckiej pieśni,
Wiedźma jest źródłem bratobójczej waśni!
Zwierzęcego głodu ziarno zasiałam w tobie,
Pozostaniesz tu na wieki, w lesie tym – twym grobie!”
Mężczyźni bali się odezwać słowem, lub choćby poruszyć. Stali tak, jak wryci, nie wiedząc co zrobić…
***
Minęła kolejna godzina, może dwie. Rozpętała się ogromna bura. Deszcz dosłownie ciekł z nieba, tak jak rzeka wypływa z gór Nordmaru, by użyźnić zmęczone ziemie Myrthany. Co chwila dało się słyszeć głośny grzmot, który gwałtownie zakłócał grobową ciszę.
- Jestem głodny. Jestem głodny. Jestem…
-Zamknij się wreszcie! – uciszył skamlającego Hansa Albrecht. Dostaniemy zapalenia płuc, jeżeli zaraz nie schowamy się przed tym cholernym deszczem. Widzisz tę piwnicę – zwrócił się do Jöerga. – Schowajmy się tam.
Mężczyźni weszli więc do pomieszczenia, wydrążonego w ziemi, w samym środku lasu, wyglądającego z zewnątrz jak jama, albo nora, zamieniona na piwnicę. Jakieś było ich zdziwienie, gdy zobaczyli co było w środku! Za drzwiami była, otwarta na oścież kamienna brama, a za nią – marmurowe stoły i półki, a na nich naczynia ze srebra i złota.
- O, Innosie! Jesteśmy bogaci! – zakrzyknął Jöerg, zabierając się do plądrowania miejsca, które znaleźli. Żaden z jego kolegów nie miał siły, ani ochoty protestować. Kiedy weszli w głąb tego, jak się zdawało, grobowca, kamienne drzwi zatrzasnęły się za nimi…
- Cholera, nie damy rady – zaklął Jöerg po którejś z kolei próbie otwarcia drzwi. – Musimy poszukać innego wyjścia – stwierdził, zabierając stojący na jednej z półek miecz. – Weźcie po ostrzu – zwrócił się do towarzyszy. – Adanos jeden wie, co czai się na nas w głębi tej krypty…
***
Uzbrojeni w nowo zdobyte miecze, weszli w głąb krypty, w poszukiwaniu innego wyjścia na powierzchnię. Wtem, w jednym z grobów Jöerg dostrzegł na wpół zgniłe zwłoki, należące zapewne do szlachcica, albowiem ubrane były w drogie szaty, na szyi trupa błyszczał zaś wspaniały naszyjnik ze szczerego złota i kamieni szlachetnych. Widząc, że Jöerg zachwycił się tym przepięknym naszyjnikiem, Albrecht rzekł:
- Zostaw to. Lepiej nie wynośmy niczego z tego grobowca, bo dosięgnie nas zemsta spoczywających tu trupów.
- Kpisz sobie ze mnie, człowieku? – spytał Jöerg Albrectha. – Wezmę ten jeden tylko naszyjnik, a wszyscy trzej nie będziemy musieli pracować do końca życia! Co nie, Hans? – zwrócił się teraz do młodszego kolegi.
- Głodny jestem… - wyszeptał tylko Hans.
- Pal licho tych szaleńców – powiedział do siebie Jöerg, sięgają po naszyjnik trupa…
Nagle, trup złapał Jöerga za rękę, którą wyciągnął po jego naszyjnik i, wstając z grobu, ugryzł go w szyję, odgryzając mu kawał skóry.
- Aaa! Pomóżcie! – krzyknął Jöerg do towarzyszy, ale ci byli już zajęci walką z dwoma innymi trupami, które ożyły razem ze zwłokami szlachcica.
Jöerg nie miał wyboru. Pomimo mocno krwawiącej rany, chwycił za miecz i odrąbał ożywionemu trupowi lewą rękę. Ten jednak się tym bynajmniej nie zraził, bowiem podniósł tę rękę drugą i rzucił nią w Jöerga. Wykorzystując zaskoczenie mężczyzny, rzucił się nań i zaczął go dotkliwie kąsać po całym ciele. Jöerg myślał już, że wyzionie zaraz ducha, kiedy potężny miecz przebił głowę jednorękiego trupa, przybijając ją do ściany krypty. To Albrecht, który służył kiedyś w armii, rozprawił się z napastnikami…
***
Choć znali się zaledwie od dwóch tygodni, to teraz czuli się jak bracia. Wspólne stawianie czoła niebezpieczeństwom, jakie napotkali w tym strasznym lesie, sprawiło, że mieli wrażenie, że znają się od zawsze. Trzej przyjaciele postanowili, że się nie poddadzą i będą dalej szukać wyjścia z krypty.
- Jöerg! Zobacz na te drzwi – zawołał Albrecht. Jöerg podbiegł do niego i ujrzał drzwi z napisem:
„Jedyne wyjście, jest przecież najlepszym.”
Niżej zaś było napisane:
„Człowiek, który to wymyślił, nie potrzebuje tego dla siebie.
Człowiek, który to kupił, nie potrzebuje tego dla siebie.
Człowiek, który to potrzebuje, nie wie o tym, gdy mu to już potrzebne.”
- Zagadka, co? – zapytał Jöerg, przeczytawszy napis na głos. – Czekaj… Hans został w poprzednim pomieszczeniu.
- Pójdę po niego – odrzekł Albrecht, po czym rozpłynął się gdzieś w mroku.
- Wymyślił, ale nie dla siebie… - zaczął się zastanawiać Jöerg. – Kupił, także nie dla siebie…
Tak spędził, rozmyślając, kilkanaście minut, kiedy przypomniało mu się, że jego koledzy długo nie wracają.
- Albrecht! Hans! Jesteście tam? – krzyczał, idąc do poprzedniego pomieszczenia.
Widok, jaki ujrzał, wprawił go w osłupienie. Hans leżał nad, częściowo już zjedzonymi zwłokami Albrechta. Po jego ustach i szyi ściekała świeża krew. Przeżuwał właśnie kawałek ręki Albrechta, uśmiechając się do siebie. Jöerg poczuł nagły przypływ złości i nienawiści do chłopaka. Nie rozumiał dlaczego to zrobił. Nic już nie rozumiał. Miał wszystkiego dość. Złapał za miecz i rozpłatał głowę Hansa na dwoje…
***
- Trumna! To trumna! Cholerna trumna, słyszysz? – jęczał, klęcząc pod drzwiami z zagadką Jöerg. – Otwórz te cholerne drzwi, błagam cię – szeptał. Nie miał już siły krzyczeć. W końcu opadł z sił i zasnął.
***
Znaleziono go rankiem, na drodze, przy lesie. Zabrali go na farmę. Leżał tydzień w łóżku, opowiadając setki razy tę samą historię. Opowiedział ją również mojej matce, nieboszczce. Od niej ją usłyszałem. W końcu zmarł na gangrenę, której dostał od pogryzień. – zakończył swoją opowieść stary farmer, dopijając nasty kufel piwa.
Nad wyspą Khorinis wstawał już świt, zabarwiając poranne niebo na kolor krwi. Pijani farmerzy wracali do swych domów, zataczając się bezradnie…