Bezimienny przeżył upadek bariery. Odwiedził miasteczko Khorinis, niegdyś duże i szanowane miasto, obecnie brudny kawałek krainy. Uznał jednak, że zmarnowałby się, przystępując na naukę u jednego z mistrzów. Poznał ich, i wiedział że Thorben to zramolały bankrut, Bosper zabiłby 20 ludzi za skórę czarnego trolla, Constantino to lekko stuknięty dziadek, a Matteo zbyt bardzo z twarzy przypominał mu Gomeza ze Starego Obozu. A twardziel Harad? Włożyłby go do swojego pieca, jakby wykuł za mało ostry miecz. Ostatecznie mógłby wstąpić na służbę u paladynów, w straży miejskiej, a później jako paladyn już drugi raz podbiłby świat. Jednak rozśmieszony swoją fantazją, dał sobie spokój.
Klasztor? Ha, ha, a to dobre. Wolę działać na własną rękę. Chwila, chwila, co mi mówił Lares? Przecież Lee wciąż najmuje ludzi do chronienia farmy Onara. Podobno nieźle płacą.
Jak Bezimienny postanowił, tak właśnie zrobił. Pożyczywszy od Lehmara 500 sztuk złota wybrał się na targowisko i kupił od Hakona ostry miecz. Dochodził już do gospody Orlana, kiedy zaczęło się ściemniać. Dobra prześpię się.
-Orlan, ile bierzesz za pokój?
-50 sztuk złota i butelkę piwa- odparł Orlan.
-Hmm…- Bezio wyszarpał z kieszeni 50 sztuk złota. Ale gdzie piwo? Aha, przecież tamten wieśniak koło Gospody je pił. Bezi wyszedł przed gospodę i wyjął miecz.
-Dawaj piwo, albo oklep!
-Spokojnie, już daję!- krzyknął rozpaczliwie Rukhar, sięgając do kieszeni. Jednak zamiast butelki wyjął nóż na wilki, i zanim Bezimienny się zorientował, walnął go nim w brzuch.
-Nigdy więcej nie próbuj się ze mną mierzyć!- wrzasnął.- Złoto? Przyda mi się! Zajmę się twoją bronią!
Ale mnie ogołocił- rozpaczał Bezimienny. Nagle usłyszał jakiś świst. Wiatr? Czy może.. łuk?
Bezimienny leżąc, popatrzył się na Rukhara. Nagle przeszyła go strzała. Zza krzaków wyskoczył mężczyzna w stroju paladyna, wrzeszcząc: ,,Zasłużyłeś sobie na to, bydlaku!”.
-Dzięki- powiedział Bezimienny. Poczekaj, przeszukam go.
-Niee….- ziewnął paladyn. -Po co ci ta garstka złota i to gówno… o, przepraszam jeśli można nazwać to COŚ mieczem.
-Wybuliłem na niego 500 sztuk złota.
-500? Patrz co ja robię z takimi drobniakami. Następnie wyjął grubą sakiewkę i wrzucił do wody. Po kilku sekundach pożarł ją topielec.
-Twardziel, pomyślał Bezimienny. Przeszły mu ciarki po plecach, gdy zobaczył jego halabardę, ubrudzoną krwią. O Innosie, to jakiś psychopata- pomyślał.
-Zabiorę Cię do naszej siedziby, w Jarkendarze.- powiedział paladyn. Nagle Beziego coś tknęło. Ten głos… Nie, to przecież niemożliwe… Nie, NIE!, on zginął podczas upadku bariery!!!
-Jak się nazywasz?- paladyn wyrwał Bezimiennego z toku myślenia.
-Ja?- zaśmiał się Bezi. Nie mam imienia. Właściwie to ja byłem więźniem w kolonii karnej Khorinis.
-No, proszę, ja też!- zawołał paladyn. Nagle przyjrzał się Bezimiennemu.
-Hej, przyjacielu! TO TY?!?
-Nie, podejrzewałem tak, nie!!! Wrzód, to ty?!
-Tak, tak przyjacielu! Wrzód zdjął swoją zbroję.- Myślałem, że zginąłeś!
-Też tak myślałem- mruknął Bezio. - I bardzo się zawiodłem.- Ty i rycerstwo? Śmieszne. Jeszcze mi powiedz, że Gomez i Y’Berion żyją.
-Nie, Y’Berion przecież zginął po tej jego wizji. A Gomez żyje, jest na farmie Onara jako najemnik.
-Co?!? Ta tłusta, wąsata świnia przeżyła?- wkurzył się Bezimienny.- Niech no go tylko dorwę… A tak w ogóle to skąd ty wiesz o przywoływaniu Śniącego. O ile dobrze mi się zdaje, to ty całe życie przesiedziałeś na tej swojej ławeczce, zaczepiając ludzi.
-Eee, tam. Byłem tajniakiem. Wpływowym członkiem obozu.
Bardziej wpływowym od Ciebie. Kruk i magnaci informowali mnie o wszystkim, o każdym, nawet najmniejszym posunięciu. Po Gomezie ja pociągałem za sznurki. A Thorusowi to ja mogłem wydawać rozkazy. Nie mówiąc już o Diegu.
-Dość tego, Wrzodzie!- wrzasnął Bezi i walnął Wrzoda kijem. Dobrze, że nie oddał Andre tej paczuszki bagiennego ziela z magazynu portowego. Teraz bardziej mu się przyda.
Włożył Wrzodowi paczuszkę do kieszeni, ukrył w krzakach jego pancerz paladyna, a następnie pobiegł szybko do gospody Orlana. Zawsze przesiadywało tam dwóch strażników miejskich, Alex i Waran. Bezi wpadł do gospody.
-Panowie, rozpracowałem handlarza bagiennym zielem! Leży tam, na ziemi!
Strażnicy, od kilku lat bez żadnych sukcesów, wyjęli dwuręczne miecze i pobiegli na skrzyżowanie.
-Co my tu mamy?- uśmiechnął się Alex. - Pan Włóczęga Handlarz Zielem, no proszę!
-Pomylił się pan- powiedział już przytomny Wrzód. - Jestem major brygadier Wrzód, starszy oficer Paladyńskiej Marynarki Wojennej. To mój symbol- wskazał na rękę. Miał tam złotą obrączkę z symbolem paladynów.
-A hasło? Zapytał się Waran.
-,,Choćbyśmy zostali sami, zawsze będziemy paladynami!”- wyrecytował Wrzód. - A tam jest mój pancerz- wskazał na krzaki.
-To ja już sobie może pójdę…- chrząknął Bezimienny, oddalając się.
-Stój!- strażnik wyjął kuszę.- Jesteś zatrzymany za zbeszczeszczenie Świętego Zakonu Paladynów!
-Panowie- powiedział Wrzód. Jako starszy oficer, niniejszym rozkazuję Wam, żołnierze pozostawić tego nikczemnego napastnika na wolności. A za waszą godną interwencję, odznaczam was Złotą Gwiazdą Honoru. Spocznij!
-Tak jest, panie majorze!- zasalutowali strażnicy.
-Wrzód, kurna, ja cię nie poznaję. Zawsze byłeś taką ofiarą, bez forsy, amatorem w walce każdą bronią, słabeuszem i gwałcicielem zwierząt. A teraz zachowujesz się, jakbyś był Lordem Hagenem.
-Phi!- parsknął Wrzód. -Hagen przy mnie to bezwartościowy śmieć. Ale dość już tego gadania. Chodź, zaprowadzę Cię do naszej siedziby.
-Ale jak, Wrzodzie?- jęknął zrezygnowany Bezio. Jak? Kto Cię przyjął do Zakonu?
-Kto?- zaśmiał się Wrzód. - Grimes!
-Że co?!? Ten 60-letni stary górnik-skazaniec wciągnął Cię do Paladynów? Przez
układy?
-To tajemnica- powiedział Wrzód. -Zresztą sam go możesz o to zapytać, jest w ekipie górniczej w Kolonii. To jak, idziemy razem do Jarkendaru, do naszej siedziby?
-Nie- powiedział Bezimienny.- Najpierw idę utłuc tego alfonsa, Gomeza.
-No to zaczynamy kolejną przygodę, przyjacielu!- powiedział Wrzód.
Bezi i Wrzód doszli do farmy Onara. To chyba był błąd. Pamiętacie jak w Kolonii Wrzód mówił nam, że ,,kilku świrów z Nowego Obozu próbuje go pobić?”. No właśnie. A farma Onara to głównie mieszanka ludzi z Nowego Obozu
-Gomez jest na pastwisku, koło Pepe- powiedział Wrzód.- Ale chodźmy najpierw do knajpy, bo mnie cholernie rura pali.
Weszliśmy do knajpy. Przy stoliku siedział najemnik Jarvis.
-To ty?!?!- wrzasnął Jarvis, wyciągając miecz. Wrzód jednak nie dał się zaskoczyć. Wskoczył na stolik, wyjął halabardę i jednym ciosem powalił uciążliwego najemnika na ziemię. Zdobył sobie tym szacunek nie tylko Jarvisa, ale również Torlofa, Lee, Corda i Wilka, którzy byli akurat w knajpie.
-To ten sam Wrzód?- zapytał Lee.
-Chyba ten sam- wybełkotał dygoczący ze strachu najemnik Wilk. -O, Bogowie…
-Dobra, Wrzód- powiedział Bezimienny. -Ja idę ,,przywitać się” z Gomezem.
-I czym go załatwisz, pięściami?- zapytał Wrzód. -Masz tu moją halabardę wojenną i kuszę łowcy smoków.
Po otrzymaniu niezwykłego wyposażenia, Bezi pobiegł na pastwisko. W tym samym czasie Gomez rozmawiał z pasterzem Pepe.
-No co ty, Pepe, nie dasz mi nawet jednej owcy za 50 sztuk złota?
-Owce kosztują 100 sztuk złota.
-No, ale w zamian za to będę za Ciebie pilnował owiec przez dwie seku..dwie minu… dwie godzin…, no dobra dwa DNI!
-A po co ci ta owca?- zapytał Pepe.
-Muszę sobie na czymś potrenować walkę moim ciężkim mieczem dwuręcznym.
-Aha, no to długo sobie nie potrenujesz, bo taka owca padnie od twojego śmierdzącego zapachu, nie mówiąc już o jednym ciosie twoim mieczem.
-Wiesz co, Pepe, chyba potrenuję sobie na tobie- Gomez wyciągnął miecz. Pepe zdrętwiał.
-Nie, cuchnący alfonsie!- wrzasnął Bezio i strzelił z kuszy. Gomez, już półżywy, obrócił się.
-To ty, Bezimie…- drugi strzał z kuszy nie pozwolił mu dokończyć zdania.
Bezimienny zeskoczył z dachu (z punktu strzeleckiego), i podbiegł do zdezorientowanego Pepe.
-Te, pasterzyk, weź sobie jego złoto, jako premię do pracy- powiedział Bezi.
-No, jasne!- zawołał Pepe patrząc na świecące złotem kieszenie byłego magnata. -Dzięki!
Bezio wrócił do knajpy, gdzie Wrzód zalewał się ósmym kuflem piwa.
-Hej, Wrzodzie, mam fajny wierszyk!- zawołał Bezimienny. -,,Aż radośnie w mojej duszy, Gomez zginął strzałem z kuszy!”
-AAA!!!!!- do knajpy wpadł przerażony Khaled.- Onar NIE ŻYJE!!!
Na tę wiadomość Thekla padła na zawał, Sentenza wyrzygał wypitą przed chwilą wódkę, a Bezimienny stracił 68 punktów życia.
-Luzik, przyjaciele!- wystękał Wrzód. -Przejmuję farmę!
-Ty?!?- zarył śmiechem Jarvis.
-A co, jeszcze raz zmieszać cię z błotem?!- wrzasnął Wrzód, waląc Jarvisa prawym sierpowym.- Zmiana ról, śmierdzący najemniku! Wciąż pamiętam ten dzień, kiedy zielony przyszedłem do Nowego Obozu, a ty zechciałeś na mnie zaprezentować kumplom swój nowy łuk!! Myślisz, że o tym zapomniałem?!? NIEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!- wrzasnął Wrzód.
-Bezi, chodź na chwilę- powiedział Sentenza.
-Co jest?- zapytał się Bezimienny.
-Był atak orków na miasto. Zabili 400 osób, w tym…
-Kogo?
-W tym… musisz się przygotować na ogromny szok.
-Kogo?! Wykrztuś to w końcu!- zniecierpliwił się Bezimienny.
-W tym twojego przyjaciela, Diega- westchnął Sentenza.
Ryk Beziego przywołał na nogi całą farmę.
-Ilu nas jest?- zapytał się Bezi specjalisty dokumentalnego farmy, Ciphera.
-60- odparł Cipher. - Wszyscy uzbrojeni w ciężkie miecze dwuręczne lub topory obosieczne.
-No to idziemy do Khorinis! Przygotuj konie!- A… i jeszcze jedno. Kto przeżył ten atak orków?
-Nooo… Paladyni z portu, to znaczy ci koło sprzedawcy ryb, Halvora, polegli, ale ci w tunelu, na statku przeżyli.
-Świetnie!- powiedział Bezimienny. -Wyślij im alfabetem Morsa wołanie o pomoc!
Na statku 10 paladynów popijało sobie wódeczki. Nagle Girion, paladyn, powiedział:
-Ktoś nadaje nam wiadomość! - Zaraz… ,,Atak…wszyscy…. zostaliście tylko wy….orkowie… całe Khorinis”
-My tu pijemy wódę, a tymczasem cała armia orków opanowała miasto!- krzyknął Girion.- To rozkaz! Na pozycje! Już!
Tymczasem Bezimienny i 60 najemników, z Bezim na początku, a z Wrzodem na końcu, przebiegli przed chwilą schodki na farmę Akila. Biegli właśnie wprost do bramy wejścia do miasta. Jednak farmerzy Akila również polegli. Jeden z elitarnych orków podkradł się i cichutko zszedł ze schodków, zamierzając się swoim ciężkim mieczem wprost na Wrzoda. Całe szczęście, że najemnicy zbliżali się już do miasta, i przewidując katastrofę, wyciągnęli broń. Ork zdradził się swoim nieuniknionym orkowym chrząknieciem. Wrzód odskoczył, upadł, i kiedy paskudna czarna bestia usiłowała przebić go na wylot swoim mieczem, nagle zwaliła się z rykiem. Przed Wrzodem stał Bezimienny z naciągniętym łukiem wierzbowym.
-No to jesteśmy kwita, Wrzodzie.- powiedział Bezimienny. -Miesiąc temu, w kolonii, chętnie bym cię zabił, ale teraz…
-Orkowie do nas biegną!!- krzyknął Lee!- Brońcie się!
Najemnikom sporym do burd, ale również rozumiejącym przewagę przeciwników, nie trzeba było tego powtarzać. Lee walnął orka swoim mieczem dwuręcznym, Gorn swoim słynnym toporem, natomiast z drugiej strony miasta nadciągał już 10-osobowy oddział paladynów, pod dowództwem Giriona.
-Ha, czyli jednak można na was polegać!- krzyknął Bezimienny, przebijając orka swoim obosiecznym toporem. Wrzód też radził sobie wręcz fantastycznie, biorąc pod uwagę, że jeszcze miesiąc temu umiał posługiwać się tylko drewnianą pałką, i uciekał na widok owcy.
Ostatni ork padł od mistrzowskiego uderzenia Torlofa.
-Zwycięstwo!!!- krzyknęli wszyscy. -Wiwat!!!!
Wiwat z orkami. Jednak Khorinis to był teraz tylko istny cmentarz. Wydawało się, że nie przeżył nikt. Jednak, gdy przechodzili koło posterunku Maga Wody, Vatrasa, zauważyli że stoi na górze posągu Adannosa.
-Vatras, ty żyjesz?- zapytał się Wrzód. -Skacz, złapiemy cię!
Vatras skoczył.
-Niech wam Adannos błogosławi wierni słudzy, Te potwory najpierw zaatakowały moich słuchaczy, ja w tym samym czasie wypiłem eliksir szybkości i pobiegłem do górnego miasta.
Tam, ze ściany po tunelu, skoczyłem na górę mojego posągu. Co prawda, skoczył za mną jeden ork, jednak wysokość była dla niego zbyt duża. Zabił się, a ja wziąłem sobie jego topór.
Od tej pory ,,skakających” na mój posąg przeciwników, rozwalałem jednym ciosem.
-Gratulacje!- pogratulowali mu wszyscy najemnicy.
-Dzięki Ci, Adannosie!- powiedział Vatras
-Bezi, idziemy już do tej siedziby?
-Do siedziby Paladynów? Jasne, prowadź.
-Kierunek Jarkendar- powiedział Wrzód.
Godzinę później Wrzód razem z Bezimiennym dochodzili do Siedziby Zakonu Paladynów, niedaleko domu Quarhodrona.
-Wrzód, czekaj, muszę coś załatwić- wykręcił się Bezimienny.
Tutaj stacjonowali bandyci. Podczas pobytu w Kolonii, kupił sobie pewnego informatora, wkupionego w przestępcze środowisko. Informator ten nazywał się Snaf, i był z zawodu kucharzem.
Bezimienny wszedł do obozu bandytów, kierując się do chatki Snafa.
Kucharz na widok Beziego osłupiał.
-To ty?!? Nie widziałem cię od trzech miesięcy! Co tam?- zaśmiał się radośnie Snaf.
-W porządku, Snaf. Mam do ciebie ważne pytanie…
-Co? Zdradzić ci strukturę międzynarodowych organizacji mafijno- przestępczych? Chcesz, żebym dowiedział się, kto zabił Rhobara I?
-Nie, nie…- powiedział Bezi. Dość poważnych pytań. Mam pytanie o kogoś… przynajmniej z pozoru mało wpływowego. Chodzi o pewnego kopacza ze Starego Obozu…
-Co? Brago? Dusty? Grimes? Gravo?
-Wrzód- bezceremonialnie oznajmił Bezimienny.
-Co? Ten idiota? Przecież on nie żyje.
Beziemu opadła szczęka do samych butów.
-J… jak-k.. to… nie żyje?- zapytał Bezi.
-How, how!- zawołał radośnie Snaf. -Wącha kwiatki od spodu! Fragment wieży, podczas gdy rozpieprzałeś barierę, przygniótł go. Scatty z resztek dobroci wsunął jego ciało do jego chatki.
Jeśli nie zmasakrowały go do tej pory orkowie i wargi, powinno tam leżeć.
-Pójdę tam- postanowił kategorycznie Bezimienny.- Czy ta gnida do końca życia będzie mnie prześladować?
Bezi właśnie stuknął ostatniego orka, przed zamkniętą bramą paladynów, koło dawnego wejścia do zamku w Starym Obozie. Ruszył w stronę chatki Wrzoda.
-To była druga od bramy..- pomyślał Bezi.- Jest! Oto i ona!- zawołał triumfalnie.
Usłyszał chrząknięcie orka. Chyba jednak nie powinienem tak głośno myśleć.
Wszedł z bijącym sercem do dawnej chatki Wrzoda. Pod łóżkiem leżało coś przygniecionego. Bezi odsunął łóżko. Leżało tam czyjeś ciało. Bezi przyjrzał się twarzy denata. Tak, te rysy, ten mały wąsik pod dolną wargą, ten sam ubytek w zębach, to Wrzód!
Bezi pokręcił się trochę po chatce i znalazł duży, brązowy worek. Włożył tam ciało Wrzoda.
Silnie wkurzony, założył worek na plecy i wyruszył do Jarkendaru.
Pod drzewem siedział Wrzód. Nie zauważył Beziego. Ten pamiętał jednak, że Wrzód mówił, że siedziba paladynów znajduje się 320 metrów od tego drzewa, na plantacji niebieskiego bzu. Bezimienny pobiegł na plantację niebieskiego bzu. Było tam pusto i cicho jak makiem zasiał.
NO TERAZ TO MNIE NAPRAWDĘ WKURZYŁEŚ!- wrzasnął Bezi, ruszając w stronę drzewa, gdzie siedział Wrzód. Ale jego już tam nie było.
-Albo TEN debil zorientował się, że JA się zorientowałem, albo zaczął mnie szukać. Bezimienny po namyśle wybrał drugą opcję, biegnąc na wprost. O, proszę, tu siedziba Magów Wody, tu.., widzę go! Idzie w stronę przepaści koło siedziby piratów!
Bezi przybrał tempo MAX, i dogonił Wrzoda.
-Stój!- krzyknął.
-Cześć, przyjacielu!- Wrzód powitał swoim standardowym sposobem Beziego.- A co tam nosisz na plecach? Chrust?
-Srust- wymamrotał Bezimienny, zrzucając worek z pleców.
Rzucił workiem. Z worka wypadło ciało Wrzoda.
-A co TO jest?- wrzasnął Bezi.- Klon? Czy może wersja oryginalna?!?
Wrzód nie zdziwił się. Cały czas patrzył Beziemu prosto w twarz, coraz bardziej posępnym wzrokiem. Nagle zaczął się trząść. To samo zaczęło dziać się z gruntem pod jego nogami. Na jego zbroi paladyna pojawił się lepszy, ognisty, tytanowy pancerz. Popchnął Beziego i zaczął krzyczeć na całą Zapomnianą Dolinę Budowniczych.
-Tak! Gówno prawda z całym paladynem, zaufanym człowiekiem Gomeza i Thorusa! Gówno, rozumiesz! To ciągle ja! Kompletne natrętne psychopatyczne zero! Ale tylko jako człowiek! ,,Wytwór Innosa”- zaśpiewał ironicznie Wrzód.- Byłem tym, za kogo mnie postrzegano! Kiedyś szedłeś ty, nowa twarz w Obozie. Chciałem pogadać, nie chciałem się narzucać, bo nie znałem obyczajów kultury! Spytałem się, czy oprowadzić cię po Obozie, i skąd pochodzisz! Tylko tyle! Wtedy mnie spławiłeś, bijąc na oczach całego Starego Obozu! Plując mi w twarz!!!! W końcu nadszedł dla mnie mój cholerny koniec, a raczej początek nowego, prawdziwego życia! Uderzył mnie fragment tej przeklętej wieży, kiedy wyszedłem do najsłabszych w Starym Obozie kopaczy, prosząc o oddanie mi mojej drewnianej pałki! Wyśmiali mnie! A wtedy ty pokonałeś Śniącego! Największego sługę Beliara! Pioruny spowodowały, że wieża przewróciła się na mnie. I zginąłem. Myślałem, że to będzie mój wieczny odpoczynek! A stało się jeszcze lepiej. Ocknąłem się w Królestwie Beliara! Wysunął mi propozycję zostanie jego zaufanym sługą. Zgodziłem się bez mrugnięcia okiem, dziwisz mi się?! Nawet słowo ,,Wrzód”, było złośliwym przydomkiem, nadanym mi przez złośliwą komisję Kolonii Karnej! Tak naprawdę nazywałem się Wrchood!
To ja pośredniczyłem w ataku orków na Khorinis! Vatrasa zostawiliśmy, tylko z naszych osobistych potrzeb. Musieliśmy mieć jednego Maga Wody w Khorinis, aby zaprzedać jego duszę Beliarowi! Paladynów zostawiliśmy w tym samym celu! To koniec! Dzisiaj wszystko się kończy, twoje nędzne życie również!
Jednym pociągnięciem ręki spalił pancerz Bezimiennego, i wyjął magiczne zwoje.
-Nie masz już pancerza, więc czym by cię tu zabić? Lodowa strzała? Czy może Sen?, he he.
-To moja ostatnia szansa.- pomyślał Bezimienny. - Muszę zacząć myśleć… Wiem! Trzeba wymieszać naiwność i przybrany sztuczny honor Wrzoda.
Bezi w kieszeni miał dziwny napój od Samuela. Ten maniak, pracując nad alkoholem 24 godziny na dobę, w końcu zamiast świetnego trunku, nad którym od dawna pracował, wynalazł ciekły środek łatwopalny. W dodatku ostatnio Bezi znalazł w Khorinis w kufrze Harada dwie cienkie łodygi, które po styku z ogniem, wybuchają płomieniem.
Bezimienny ostrożnie wyjął sztylet. Udał że atakuje Wrzoda. Rzucił się na niego, machając sztyletem. Odciął mu nogawki pancerza. Wrzód swoją magią odepchnął go. Ciągle szukał najgorszego zaklęcia, jakie istnieje, zamiast użyć Kuli ognia. Chciał jak najbardziej poniżyć i upokorzyć Beziego.
Dobrze, spokojnie, Bezi- pomyślał Bezi.- Dobra, teraz czas wymieszać łatwowierność z honorem swojego odwiecznego wroga.
-Wrzód.. A raczej Wrchood? Wygrałeś. Masz, to moje ostatnie picie- podał mu swoje picie, które Wrzód chwycił. Łatwowierność zaliczona. Teraz należy tylko wykorzystać jego przybrany honor, i po sprawie. Wrzód uniósł się, po otrzymaniu napoju.
-Myślisz, śmiertelny głupcze, że napiję się twojego trunku!- po czym wylał całą zawartość butelki na ziemię. Bezimienny tylko na to czekał. Wyjął cienką łodygę i rzucił do kałuży z łatwopalną substancją. Wrzód poczuł ogień. Nie miał przecież nogawek. Krzyknął. Zakołysał się nad stromą przepaścią spadł. Wypadły mu wszystkie zwoje, jednak spadając zaczął mamrotać różnorodne zaklęcia. Powiedział już ¾ zaklęcia typu ,,Abrakadabra”. Bezi nie miał broni. Nagle twarz Wrzoda przeszyła duża strzała.
Koło Bezimiennego stali piraci, z Gregiem na czele.
-Cześć, Bezi- powiedział Greg.- Przyszliśmy razem z Komitetem Powitalnym.
,,A człowiek pokonał bestię, która wróciła do królestwa Beliara”