Kolejne dwa dni nasz bohater spędził leżąc na ziemi i gapiąc się otępiale w niebo.
- Piełwsza kłew – szepnął cicho Eryk roniąc łzę – byłeś łobaczku piełwszą ofiałą mojego bohatełstwa i zostanie ci to zapamiętane.
W końcu bohater zgłodniał na tyle, że postanowił wstać i ruszyć przed siebie. Minął jakiś stary szyb do kopalni i kilka pordzewiałych mieczy – wpierw chciał je zabrać, ale okazało się że mają brzydki, metaliczny zapach, a smak jeszcze gorszy. Stwierdził więc, że zostanie przy swoim patyku, który pachnie lasem i jagodami.
Kawałek dalej trafił na samotnego ścierwojada.
- Kułczak! – wykrzyknął radośnie Eryk.
Bohater podbiegł do przerośniętego ptaszora i walnął go w głowę patykiem.
- Łób jajko, kułczaku! – krzyczał bohater po czym stuknął ścierwojada jeszcze raz, dla pewności.
Ścierwojad spojrzał skonsternowanym wzrokiem na swojego oprawcę i zaczął się powoli wycofywać. Eryk jednak nie dawał za wygraną, więc trzeba było przejść do obrony. Stworzenie zaczęło dziobać bohatera w rękę, tak że temu patyk wyleciał z dłoni, stoczył się w dół wzniesienia i zniknął za krawędzią urwiska. Eryk pozbawiony swojej broni stwierdził, że nadszedł czas na ucieczkę. Przypomniał sobie jednak, że jest bohaterem, więc nie może uciec. Pozostało mu więc już tylko jedno – przegrupowanie i taktyczny odwrót. Eryk poszukał u pasa swojego bohaterskiego rogu, lecz żadnego nie znalazł.
- Odwrót, wracamy na pozycje! – krzyknął z lekkim zrezygnowaniem i żalem że nie może zadąć w róg.
Eryk upewnił się że jest ostatnim, który opuszcza pole bitwy, gdyż tak robią bohaterowie i pobiegł ścieżką prowadzącą w dół.
Na końcu ścieżki wbiegł niemal w człowieka w czerwonym pancerzu, na szczęście udało mu się zręcznie wyminąć przeszkodę i tym samym wywalić prosto na twarz.
- Wszystko w porządku? – zapytał nieznajomy pomagając wstać bohaterowi – Przed czym tak uciekałeś?
- Przed ałmią demonów – odpowiedział Eryk z dumą – I nie uciekałem, lecz biegłem po posiłki, gdyż jam jest Ełyk, bohateł.
- Skoro tak mówisz... – uśmiechnął się niepewnie przybysz – Jestem Diego.
- Nie, nie jesteś – odpowiedział z pełną powagą Eryk.
- Erm, co masz na myśli?
- Jesteś Ferdynand! Tańcz Sambę Ferdynandzie!
Diego uznał, że nowo poznany człowiek najwyraźniej uderzył się zbyt mocno w głowę, dlatego zaoferował zaprowadzenie go do swojego obozu, gdzie mógłby odpocząć i dojść do siebie. Eryk odczuł potrzebę odwdzięczenia się.
- Dziękuje ci Ferdynandzie, jak już powiedziałem jako nałłatoł odczułem potrzebę odwdzięczenia się. Ofełuje ci więc możliwość zostania moją szkapą lub giełmkiem jeśli wolisz.
- Jako kto? Co? Nieważne – odpowiedział Diego – będę twoim gełkiem czy co tam chcesz, tylko chodź ze mną, bo źle skończysz, te tereny nie należą do zbyt bezpiecznych – chwilę się zastanowił, po czym dodał – Czemu nie wymawiasz w ogóle literki „r”, a w słowie „Ferdynand” nie sprawia ci to żadnego problemu?
- Cóż, dłogi Ferdynandzie. Pewien filozof ze wschodu, człowiek słynący z ogłomnej wiedzy, mądłości i oczytania rzekł pewnego łazu „Kto sika dwa łazy do tego samego jezioła, ten nie ma gdzie się umyć”
Diego uznał, że ta odpowiedź będzie jedynym wytłumaczeniem na jakie może liczyć, więc postanowił przerwać tą szaloną rozmowę i ruszyć w drogę. Obóz na szczęście był dosyć blisko więc w niecałe pół godziny obaj byli na miejscu.
- Niesamowite! – zachwycał się Eryk przechodząc przez główną bramę obozu – Nie wiedziałem, że przywitają mnie fanfały, ołkiestła i czełwony dywan. Mogłem się tego spodziewać po tobie, Ferdynandzie, mój mały psotniku.
- Jakie znowu fanfa... nieważne... chodź i nie zaczepiaj ludzi, bo skończysz z kosą pod żebrem.
- Z kosą? A to nie już po żniwach? – zapytał Eryk wciągnięty przez Diega do małej chatki.
- Słuchaj uważnie – powiedział Diego – Jeśli ktoś będzie w stanie Ci pomóc to jedynie magowie, ale nie mogę cię do nich zabrać jeżeli nie porozmawiam wpierw z odpowiednimi ludźmi. Zostań tutaj przez chwilę i nigdzie nie wychodź. Jeśli wyjdziesz, to jest twoja sprawa, ja się nie zamierzam przejmować twoją ewentualną śmiercią.
- Czemu nie tańczysz Samby Ferdynandzie? – przerwał Eryk.
- Za chwilę przyjdzie do ciebie jeden ze strażników, Thorus i zaprowadzi cię do zamku jeśli wszystko się uda – kontynuował jak gdyby nigdy nic Diego – jeśli przyjdzie tu ktoś inny to w razie czego mów, że jesteś gościem Diega. Rozumiesz? Co powiesz, gdy przyjdzie tu ktoś, kto nie ma imię Thorus? – dopytał kontrolnie Diego.
- Ferdynand kazał przekazać, że jesteś gościem Diega!
- O bogowie – załamał się Diego – że też mi się zachciało bezinteresownej pomocy...
Cień opuścił pospiesznie swoją chatkę zostawiając naszego bohatera samego. Wystarczyło jednak kilka minut, a w drzwiach zjawił się postawny strażnik.
- To ty jesteś tym „bohatełem”? Jestem Thorus – przywitał się gość.
- Mówi się „bohateł” – poprawił strażnika Eryk.
- Haha, Diego miał rację, niezłe z ciebie ziółko – zaśmiał się Thorus - Chodź ze mną, twój przyjaciel załatwił ci wizytę u magów. Oni strasznie uwielbiają takich świrów.
- Jakich świłów, piełniczku?
Nasz bohater został odeskortowany przez Thorusa na dziedziniec zamku. Tam jednak strażnik pod wpływem nieustającego dialogu z Erykiem stwierdził, że po drodze warto by było pójść jeszcze do Gomeza, pana i władcy obozu, który narzekał ostatnimi dniami na brak rozrywki. W trakcie drogi trafili na Diega.
- Gdzie ty z nim idziesz? – zapytał lekko podenerwowany Diego, gdyż domyślił się jakie zamiary ma strażnik.
- Spokojnie przyjacielu – odpowiedział Thorus – skoro ten mały świrek sprawił nam tyle zachodu, to czemu byśmy nie mieli na tym nie skorzystać? Niech zabawi trochę Gomeza, a my będziemy mieli kolejnego plusa. I nie martw się, nie zgarnę całej chwały dla siebie.
- Ano! – potwierdził wesoło Eryk – kilogłam chwały biołę ja, bom głodny!
- Dobrze wiesz jak się to może skończyć, znasz Gomeza – odpowiedział niepewnie Diego, po czym po chwili zastanowienia dodał – A zresztą rób co chcesz, a o mnie nie wspominaj. Nie chce zdobywać uznania w ten sposób.
- Jak tam sobie chcesz – odpowiedział wesoło Thorus.
- Nie smuć się Ferdynandzie! – krzyknął Eryk na pożegnanie, po czym dodał – I zatańcz tę Salsę szmato!
I tak o to nasz bohater został poprowadzony przed oblicze władcy obozu.
- Szczęść Innosie – rzucił Eryk na przywitanie.
- Co „to” robi? – zapytał znudzonym tonem Gomez.
- Mój panie, ten świr to istna kopalnia zabawnych tekstów – odpowiedział Thorus – porozmawiaj z nim, a sam się przekonasz ile w tym rozrywki.
Gomez spojrzał z lekkim zniesmaczeniem na nową „zabawkę” przyprawiając tym samym Thorusa o lekki stres i niepewność, czy aby dobrze postąpił. Po chwili jednak postanowił się odezwać.
- Jak się nazywasz chłopcze i skąd się tu wziąłeś? – zapytał Gomez ze swojego tronu.
- Jestem Ełyk, bohateł. Przybyłem aby was ułatować ze szpońców magicznej bałieły, poświęciłem się łezygnując z wygodnego życia, dobłej stławy i jeszcze lepszego seksu. No i mojego kaktusa, miał na imię Bob, ale mnie zdładził kładnąc mi cały ekwipunek i zostawiając za bałiełą, więc to niewielka stłata.
Gomez wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, po czym wybuchnął śmiechem.
- Haha, rzeczywiście całkowity świr. Jedyny taki idiota, który trafił do Górniczej Doliny z własnej woli. O ile to coś ma własną wolę.
- To zależy od dnia tygodnia, o mój kłólu. I od tego co jadłem na obiad.
- Jesteś tak stuknięty, że nie wiem nawet co z tobą zrobić... – zamyślił się Gomez – może w ramach litości...
- Mam płopozycję – przerwał Eryk - jestem bohatełem, co potwiełdzi ta owadzia bestia, któła pożałła mi konia nim ją pozbawiłem życia. Dobrze by było, żebym przejął władzę nad tą dolinką, najlepiej zabijając kłetyna, któły tu zarządza. W całym zamku brzydko pachnie, nie czuć w ogóle lasu, zamiast patyków macie te stalowe miecze jakieś. Ja zabiłem kłóla łobaków, to sam będę kłólem łobaków, wy nędzne łobaki! A potem...
- Wiesz co? – przerwał Gomez – Zostaniemy przy mojej propozycji i w ramach litości... – zaczął mówić wyciągając miecz – skończymy z tym głupotami raz na zawsze.
Władca zamku jednym szybkim ruchem wbił swoje ostrze w klatkę piersiową Eryka, powoli je wyciągnął i rzucił na ziemię.
- Thorus, skoro przez ciebie musiałem pobrudzić swój miecz, to weź go teraz wyczyść.
- Ależ panie, ten głupek miał właśnie iść do magów, aby mu w głowie poukładali – odpowiedział strażnik
- Daj spokój – machnął ręką Gomez – oni powinni się zajmować ważniejszymi rzeczami.
Dalszej części rozmowy Eryk już nie słyszał, sala w której się znajdował także znikała. Nasz bohater umierał. Szczerze mówiąc to dobrze mu tak, jakby nie miał takich odlotów to by się to wszystko nie stało. Mama przecież mówiła, żeby nie tykać tych grzybków.
- Oj tam, oj tam – pomyślał Eryk.
Cieszę się, że nie jestem tobą. Może jak umrzesz to będę jedynym właścicielem tego ciała. Tylko czemu też się czuje jakbym umierał?
- Siedź cicho – pomyślał Eryk – Walkirie nadchodzą!
THE END
***
Skończyłem swoje opowiadanie dosyć szybko, aby oddać idee Gothicowych opowiadań - miało być krótko jak cholera i bez sensu. Nie chciałem także odcinać kuponów od tego sukcesu, który przerósł nawet mnie. Miliony fanów na całym świecie, jeszcze więcej po za nim. Niech przygody Eryka zakończą się w odpowiednim momencie, u szczytu sławy - nie chciałem żeby to dzieło się zeszmaciło. Chciałbym także podziękować wszystkim fanom, którzy przez te wszystkie kilka godzin byli ze mną, okazywali wsparcie i pokazali światu jak bardzo kochają Eryka. Dziękuje i kocham was.