Miedziana tarcza słońca zachodziła nad górniczą doliną zapowiadając nadchodzącą noc...
-Co tu się dzieje?! Dlaczego brama jest ciągle otwarta?
-Kołowrót ani drgnie, Diego- powiedział strażnik, bezskutecznie mocując się z zepsutym przedmiotem.
-Odsuń się!- zawołał Cień. Gdy obejrzał urządzenie, stwierdził, że to nie kołowrót jest zniszczony. Coś dostało się w łańcuch, blokując bramę. Diego spojrzał w niebo. Zostało niewiele czasu.
Cień zdjął z pleców łuk i wyciągnął strzałę. Wycelował. Zobaczył co było przyczyną usterki. Pomiędzy zęby zębatki dostał się kawałek starego drewna, które jakimś cudem odpadło od bramy i zablokowało łańcuch. Wystrzelił. Jego strzała trafiła w cel, sprawiając, że rozpadł się na mniejsze kawałki. Teraz grawitacja zrobiła swoje. Ciężar sosnowych bali zgniótł resztki starego drewna, uwalniając mechanizm.
Brama obozu zamknęła się z hukiem. Diego oparł się o nią. Dopiero teraz strażnik zauważył jaki blady jest Cień. Lecz Diego się uśmiechał. Pół metrowej grubości mur z drewna dawał mu ochronę. Był bezpieczny. Bezpieczny od piekła, które miało się za chwilę rozpętać na zewnątrz.
* * *
-Wciągajcie te drabiny!
-Ale jeszcze nie wszyscy weszli, Lester!
-Jak to? Co oni tam jeszcze robią?
-Jestem już ostatni- Powiedział Fortuno wchodząc po drabinie. Gdy wszedł, dwójka nowicjuszy natychmiast wciągnęła drabinę. Rzucili ją do innych, leżących na placu treningowym. - Musieliśmy zabezpieczyć grobowiec Jaśnie Oświeconego. Tym razem zniszczenia były poważne. Na szczęście zdążyliśmy.
-W ostatniej chwili.- mruknął Lester. Rozejrzał się dookoła. Wszyscy już byli na górnym kompleksie obozu. Samo jego istnienie uratowało życie połowie obozu. To nadeszło znikąd, bez zapowiedzi, nie dając nawet najmniejszych szans na obronę. Na szczęście drzewa dawały ochronę.
Strażnicy świątynni spoglądali w dół z przygotowanymi kuszami. Czekali na To, co miało nadejść. Jak każdej nocy.
* * *
-To już ostatni worek ryżu.
-Dobrze, to zabierajcie go i zmiatamy stąd!- zawołał Lares. Spojrzał niepewnie na zewnętrzne jezioro. Barykada wciąż była nieukończona. Gdy przechodził przez bramę obozu, zagadnął go Jarvis.
-Czy to już wszyscy?
-Pewnie.
-Jesteś pewien?- Dopytywał się najemnik.
-Słuchaj!- Wybuchnął szkodnik.- Jeśli mi nie wierzysz, to idź i sam sprawdź. Jeśli ktoś jest na tyle głupi by nie wrócić na czas, to ja nie zamierzam nadstawiać za niego karku.
Najemnik milczał. Dał sygnał dłonią, by zamykać bramę.
Lares spojrzał na tamę. Stali na niej najemnicy uzbrojeni w łuki i kusze. Mieli za zadanie nie dopuścić agresora do upraw. Jednak szkodnik wiedział, że jest to działanie na pokaz. Tylko marnowali strzały. Jednak Lee musiał stwarzać pozory, że panuje nad sytuacją. W dzień za to, wszyscy budowali umocnienia przy zewnętrznym jeziorze i pierwszej bramie. Jednak co noc ich praca była niszczona, przez to co wychodziło z mroku. I znikało o świcie.
* * *
Wyzysk wspiął się na jedną z warownych wież obozu przed kopalnią. Zobaczył tam Komara wpatrzonego w ostatnie promienie zachodzącego słońca.
-Bramy są zamknięte?- spytał Wyzysk, próbując nawiązać rozmowę.
-Głupie pytanie, oczywiście, że tak- odparł strażnik nie odrywając wzroku od nieba. Dołączył do niego drugi strażnik. Razem patrzyli jak słońce chowa się za horyzontem. Gdy zaszło zobaczyli czerwone błyskawice wywoływane przez barierę.
-Nie zazdroszczę Orry'emu i Lukisowi- spróbował Wyzysk drugi raz.
-Tak- zgodził się współrozmówca.- Pilnować placu wymian mając do dyspozycji tylko kilku ludzi w pobliżu i świadomość, że nie ma się żadnej możliwości ucieczki.
-Podobno Gomez zwiększył im pobory, byle by utrzymali plac wymian.
-Wiesz gdzie Gomez może wsadzić sobie tę całą rudę?- powiedział Komar, pogrzebał po kieszeniach. W końcu wyjął paczkę skrętów.- Chcesz jednego?
Wyzysk przyjął podarunek i zapalił. Bagienne ziele uspokajało. I pozwalało przetrwać noc bez krępującej zmiany spodni.
-Z resztą- kontynuował Komar.- Tu nie chodzi nawet o rudę. Podobno Gomez powiedział im, że jeśli nie zostaną na miejscu, to mogą nie wracać do Starego Obozu.
-To nie takie straszne. Przecież są inne obozy.
-Naprawdę? Czy myślisz, że ktoś będzie chciał przyjąć człowieka, który razem z Bullitem urządził mu Chrzest Wody? Przecież wiesz co oni robią z nowymi jeśli Diego nie dotrze na czas. Może chcieli by ich przemytnicy czy łowcy orków, ale nie sądzę, by chcieli, żyć z bandą ogarniętą rządzą zysku, tudzież mordu, mając tylko kilka desek za osłonę. Słyszałem, że podobno przemytnicy piątą noc już nie śpią, walcząc o przetrwanie, bo Thangor nie chce zostawić swoich łupów. A Valkir co noc barykaduje swój obóz, myśląc, że nikt nie sforsuje jego drewnianych murów.
-Ale jednak, do tej pory udało im się przeżyć- Wyzysk błogosławił działanie bagiennego ziela. Koiło zmysły i rozjaśniało umysł.- Podobno Fanatycy radzą sobie całkiem dobrze.
-Fanatycy?- nie dowierzał Komar- myślałem, że ich już dawno diabli wzięli.
-Właśnie nie! Słyszałem, że sprzątnęli Cor Angarowi kilku strażników świątynnych, którzy po śmierci Y'Beyrona załamali się. Podobno, nawet całkiem dobrze zabezpieczyli swoją siedzibę.
-Stary Angar musiał byś wściekły- Zaśmiał się Komar.
-Wiesz, że nie? Powiedział, że teraz gdy znają prawdę, każdy powinien znaleźć własną drogę. Nikt nie powinien być uwięziony w miejscu kultu fałszywego Boga.
-Czyli bagienne ziele do reszty wyżarło mu mózg.
Komar zgasił niedopałek i wyrzucił go. Zdał sobie sprawę, że ich rozmowa bardzo się przeciągnęła. Księżyc wisiał wysoko na nieboskłonie. Rzucał światło na Kolonię.
Była to jednak inna kolonia, niż ta którą jej mieszkańcy oglądali za dnia. Cicha, tajemnicza, niebezpieczna. Mogli zakładać obozy, tworzyć swoje strefy wpływów. Jednak teraz, gdy gwiazdy święcą na niebie, to nie oni są panami koloni. Lecz ktoś inny.
Ci co wychodzą z cienia.
Chyba niechcący wyszło mi coś w stylu riddicka czy innego jestem legendą