Kupiłem, zagrałem, przeszedłem.
BioWare ma zajebisty talent do czarnych charakterów. Niesamowicie polubiłem Malaka, to samo tyczy się Mass Effectowego Sarena. Co ciekawe, jeśli ktoś się mu przyjrzał w grze mógł zauważyć że nosi chuste na głowie, a co pod nią kryje pokazują tylko na artworkach. Ale za totalną porażkę można uznać podłożenie mu głosu przez bezimiennego z Gothica , w angielskiej wersji na szczęście brzmi świetnie.
Gameplay jest naprawdę dobry, dawno strzelanina w singlu (headshoty!) nie dawała mi tyle radochy.
Nie spodobał mi się system umiejętności, tzn. wybór żołnierz/szturmowiec/biotyk itp. na początku gry. O ile w Kotorze gdy wybierało się obrońcę jedi, twoje umiejętności mieczem były większe, tak w Massie żołnierz nie będzie umiał ani otwierać wiekszości zamków, ani odszyfrowywać wiadomości, ani wydobywać eksponatów także szersza ekspolorcja planet traci sens (która w sama w sobie i tak jest nudna)
Zawiodłem się także na tym ,,genialnym i nowatorskim,, systemie rozmów. Praktycznie niczym nie różni się od zwykłej gadki z powiedzmy, Wiedźmina.
Muszę natomiast pochwalić za świetne skonstruowanie jednej z planet (niestety imienia nie pamiętam), w której idealnie podzielono czas potrzebny na eksploracje i walkę.
Natomiast największym rozczarowaniem był ogólnie świat i rozmach gry. W radzie zasiadają 3 osoby, żadnych strażników, kilka pałętających się ludzi, i to ma być ta wielka rada Cytadeli która decyduje o losach wszechświata? Kiedy mianują cię Widmem, wielkim obrońcą i szpiegiem, raptem 5 ludzi patrzy zaciekawionych co się stało. Więc tak wita się bohatera?
I ogólnie różnorodność postaci. Wszystkie rasy z gry można policzyć na palcach jednej ręki, na dodatek w niektórych rasach wszyscy członkowie wyglądają i mówią tak samo...
I to ma być ta epickość?