Przeglądałem sobie ten temat i przypomniał mi się film który pewien czas temu oglądałem. Mianowicie "Arrival".
My, ludzie, zakładamy, że jeśli gdzieś tam, w przestworzach istnieje inna rasa to jest ona zazwyczaj podobna do nas z wyglądu, różni się mową, pismem, trochę wyglądem czasem zdolnościami, ale przede wszystkim rozwojem technologicznym. Widzimy je (również na filmach czy w grach) jako istoty z super statkami i broniami, wysokie, z wielkimi głowami, ale zazwyczaj podległe tym samym prawom, o dokładnie takiej samej egzystencji.
A czy tak musi być? Te wszystkie gadania o np. stałych prawach fizyki na całym Wszechświecie można wywalić do kosza. Nie wiemy jak wygląda sytuacja na takim Neptunie, nie mówiąc już o milionach innych, odległych galaktyk (nie będę wchodził na temat alternatywnych rzeczywistości). "Arrival" moim zdaniem najlepiej obrazuje najbardziej prawdopodobny obraz kosmitów.
Czyli nacji która diametralnie się od nas różni. Nie tylko budową, językiem i pismem, ale przede wszystkim sposobem egzystencji. W filmie dla kosmitów nie ma czasowych barier, tak jak my wspominamy to co wydarzyło się kiedyś tak oni wiedzą co wydarzy się w przyszłości. Ich umysły są zespolone z czasem który nie jest dla nich żadną granicą.
Przy abstrakcyjnie i niewiarygodnie nie? Trudno jest uwierzyć w coś takiego. Ale tak naprawdę o Wszechświecie nie wiemy nic, to wszystko to jedynie obliczenia, spekulacje i teorie, które mogą zostać rozbite na pył. Nic niestety nie wskazuje aby za naszego życia ludzkość poznała odpowiedzi na liczne pytania Wszechświata. Co prawda mam nadzieje dożyć przynajmniej końca wieku, może nawet XXII w. to nie łudzę się, że w tym czasie nauczymy się poruszać z odpowiednią prędkością by ruszyć w kosmos.
Generalnie ostatnio mam faze na teorie i spekulacje odnośnie kosmosu i popadam często w nieco depresyjny nastrój rozmyśleń o naturze, sensie życia. W pewien sposób zazdroszczę bardzo żarliwym katoliką. Oni żyją z jednym celem "uzyskać zbawienie po śmierci". Uważaja, że jak już umrą o ile będa żyć godnie to Bóg przyjmie ich do Nieba gdzie będa szczęśliwi na zawsze. Ja tego nie widzę. Nie wiem jednak co miało by oznaczać 'nic', nie wiem co też miałoby znaczyć 'wieczne życie'.
Jednego wszka jestem pewien. Wszechświat to gigantyczny twór, fascynujący, niesamowicie skomplikowana 'maszyn'. Nie wierzę, że powstała sam z...niczego? Bo co znaczy 'nic'. Czym jest świadomość jako taka?
Nie wierzę w Allacha, Jahwe czy innych znanych nam bogów. Jestem skłonny uważać, że są oni kosmitami którzy kiedyś zeszli na Ziemię i inspirowali ludzi. Nie wierzę w to, że np. Sumerowie sami z siebie posiadali taką wiedzę. Kosmici nas kształtowali, uczyli, inspirowali i budowali nasze kultury. Ale nie oni nas stworzyli. Nie wierzę w Boga, ale wierzę w hmmmm Byt. Poteżną, mądrą, ale kompletnie inną od naszej odmianę świadomości która wykreowała Wszechświat dla naszego widzimisia. Gdyby nie fakt, że to brzmi choro to powiedziałbym, że Wszechświat jest nawet w pełni świadomą istotą, ale to zbyt abstrakcyjne abym w to uwierzył.
Sądzę jednak, że coś ten świat wykreowało, coś ustaliło czas, fizykę, przestrzeń. Tylko jedno mnie zastanawia. Co stworzyło ten 'Byt'. Tak naprawdę wszystkie odpowiedzi na te pytania poznamy dopiero po śmierci. W pewnym sensie nawet jeśli już nigdy nic nie poczuje (czego niesamowicie się boje) odczuje w pewien sposób ulgę. BO poczucie, że gdzieś tam istnieje Coś o takiej potędze jest przerażająca.