Nie mogłem wymyślić tytułu 2683 2

O temacie

Autor RickLon

Zaczęty 21.01.2011 roku

Wyświetleń 2683

Odpowiedzi 2

RickLon

RickLon

Użytkownicy
posty39
Propsy1
Profesjabrak
  • Użytkownicy

RickLon

Nie mogłem wymyślić tytułu
2011-01-21, 21:31(Ostatnia zmiana: 2011-01-22, 11:14)
To część mojego opowiadania, napiszcie co sądzicie.


Cytuj
    Dwóch mężczyzn, jeden w skórzanym stroju z licznymi ćwiekami i metalowymi elementami i lekko chaotyczną, krótką fryzurą, drugi w lekkim i wyraźnie cienkim skórzanym kubraku z dwiema szablami na plecach i krótkimi ciemnymi włosami, dochodzili do bramy miasta portowego Sater. Nikt, poza osobami znającymi pewien starożytny język, nie wiedziała skąd pochodzi nazwa.
     - No i? Co o tym sądzisz? Piętnaście tysięcy zarejestrowanych mieszkańców, wielki port, spora stocznia, dużo tawern, łaźnie, sklepy i targi gdzie można kupić wszystko – zapytał posiadacz chaotycznej fryzury o bardzo ciemnej barwie.
     - Sądzę, że mogę wzbogacić twoją listę, o własne doświadczenie o tym miejscu, więc tak: niezarejestrowane kilka tysięcy szumowin, zabójców i wiecznie pijanych włóczęgów, zamtuz co kawałek, w których większość dziewcząt nie skończyła dziewiętnastu lat, a największy popyt jest na te najmłodsze. Skurwiele! Rick nie ulegaj wrażeniu, że im większe miasto tym lepsze. Prawda jest taka, że im większe miasto tym więcej w nim syfu! - odpowiedział mężczyzna z krótkimi ciemnymi włosami.
     Zaczęli podchodzić do bramy.
     - Gondi, a ja myślałem, że szumowiny i zabójcy nam niestraszni. Chyba, że Mistrz Pięściarzy zaczął się bać, co? - powiedział Rick, z lekkim ironicznym uśmiechem na twarzy.
     Zaraz przy bramie zaczepił ich mężczyzna w kolczudze i hełmie z niewielkim osikiem na czubku. Herb przedstawiający jakąś rybę był idealnie na poziomie mostka i kontrastował z niebieską barwą reszty munduru.
     - Glejt macie? - zapytał strażnik.
     - Nie zapłacimy ci – odrzekł sucho Gondi.
     - Heh, a kto powiedział, że macie wybór?
     - Ja – odpowiedział stanowczo Rick. - A to -złapał za rękojeść miecz, wysunął go lekko z pochwy i wsunął z powrotem – jest mój glejt!
     - Jeśli chcesz żebym cię obezwładnił, przeszukał i aresztował – strażnik poprawił miecz przy pasie – to proszę! Spróbuj!
     - Pomijając fakt, że wyglądasz na typowego słabeusza, nas jest dwóch, a ty jeden.
     - Widzę, że pojąłeś jak działa to miasto – stwierdził Gondi spoglądając na Ricka.
     - Ekhm...Za grożenie strażnikowi miejskiemu grozi kara...
     - Leżąc martwym nikomu nie powiesz, a ja i mój przyjaciel, ten który cię nastraszył, umiemy to sprawić.
     - Właźcie! Już! Macie wolny wstęp do miasta!
     - Widzisz, to nie było takie trudne - powiedział Rick z lekkim, niewidocznym uśmiechem.
     Miasto miało brukowaną ulice, a budynki były podobne do siebie. Pewnie dlatego, że to była dzielnica rzemieślników. Dalej była dzielnica biedoty zwana rynsztokiem, oraz dzielnica handlowa i port.
     - To gdzie teraz? - spytał Rick rozglądając się.
     - Do aresztu straży.
     - A po co tam?
     - Mój znajomy to kapitan straży. Z pewnością będzie miał dla nas jakieś zlecenie.
     - Jasne, ale nie będę sprzątać miasta.
     Ruszyli do posterunku straży, do rynsztoku. Nie długo po przekroczeniu granicy tej dzielnicy zagadali do nich dosyć nie przyjemni ludzie.
     - Oddajcie złoto, albo porządnie was obijemy! - powiedział zbir z blizną na pół twarzy. Miał założony stary skórzany kubrak.
     Było ich pięciu. Pierwszy ten z blizną był wysoki. Drugi był otyły, prawie okrągły. Trzeci był od pasa w górę prawie nagi, w samym płaszczu. Czwarty był niski i szczupły, ale zapewne szybki. Piąty był wysoki i umięśniony z mieczem na plecach, ale miał dziwnie miłą twarz i spojrzenie, takie nie winne. Widać było od razu, że nie był to jakiś zabijaka tylko zwykły chłopak z ubogiej rodziny, który trafił w nie właściwe towarzystwo
     - A po co ich ostrzegać - wycedził półnagi - będzie z tego nie zły chrzest ognia dla Ralfa!
     - Może masz racje Kerv. Ralf załatw ich - powiedział ten pierwszy, pewnie przywódca.
     - Nie lepiej ich po prostu obrobić, po co od razu zabijać? - powiedział ten zwany Ralfem.
     - Siedź cicho smarku! Działaj, albo spadaj! - tak to znowu ten pierwszy.
     - Nie chciałbym przeszkadzać, ale skąd wiecie, że nie my was zabijemy - wytoczył nie spodziewanie Gondi. - Ja i mój przyjaciel umiemy walczyć.
     - Odejdźcie to ujdziecie stąd cało, lub atakujcie, a zginiecie lub to i owo stracicie - dodał Rick.
     - Dobra chłopaki oni się nie poddadzą, a wyglądają na takich co mają kasę! - to ten trzeci.
     - Ralf masz działać! - powiedział rozkazującym tonem przywódca.
     - Więc pora działać, nie gadać - powiedział Rick.
     Pierwszy wyciągnął miecz z pochwy przy pasie, drugi zdjął z pleców wielką maczugę, trzeci miał miecz i tarcze, czwarty wyjął krótki miecz i nóż, piąty czyli Ralf powoli i nie chętnie zdjął miecz z pleców.
     Rick błyskawicznie wyjął miecz z pochwy na plecach, a Gondi wyjął swoje szable z pochew na plecach. Pierwsze uderzenie padło od drugiego. Wziął on duży zamach i cisnął maczugą w Ricka, ten odskoczył i wykonał szybkie cięcie swoim półtora ręcznym mieczem i trafił mu w krtań. Zaczął się dławić krwią. Czwarty był, co poznali dopiero teraz, gnomem, toteż jego uderzenia były szybkie i precyzyjne. Jednak Gondi parował je bez problemu. Gnom wyprowadził cięcie, ich bronie się zderzyły, a Gondi odrzucił bronie Gnoma do góry i błyskawicznie ciął przez korpus aż do głowy. Gnom padł martwy. Trzeci zaatakował Gondiego, a piaty ruszył na Ricka. Trzeci ciął szybko i prawie trafił Gondiego w szyję. Gondi błyskawicznie lewą ręką zatrzymał miecz trzeciego, a raczej go odbił na bok i rozciął przeciwnika od brzucha po gardło. Piąty, a raczej Ralf był lepszy w walce, jego uderzenia były mocne i szybkie. Wyprowadził uderzenie które mogło rozpłatać brzuch Ricka w poprzek, właśnie mogło. Bohater zrobił najbardziej banalny unik, po prostu cofnął się o długość pięty, a miecz nawet go nie zahaczył. Natomiast Rick uderzy Ralfa w najbardziej skuteczny sposób, nie chcąc go zabić oczywiście, uderzył go swoim lewym bokiem, a ten przejął impet, upuścił miecz i się przewrócił. Przywódca, który do tej pory stał z boku, ciął silnie jednak był wolny i padł od drugiego cięcia Ricka. Cięcie to nazywało się kłyktacz, nie wiadomo skąd ta nazwa, ale było dość widowiskowe. Wojownik musiał uderzyć od lewej, wbić miecz na wysokości nerek i ciąć do góry aż do mostka, a następnie pociągnąć go w dół, na wysokość żołądka i rozciąć mieczem lewy bok przeciwnika. Doprawdy, może ten opis jest nudny, ale ten widok jest niesamowity. Hmm, dodam jeszcze, że całe cięcie trwało około sześciu, no może pięciu sekund.
     Przeciwnicy leżeli. Cztery trupy i jeden nieprzytomny. No może nie do końca.
     - Wstawaj! Wiem, że udajesz! Moje pchnięcie nie mogło cię ogłuszyć! - powiedział Rick wiedząc, że Ralf świadomie upuścił miecz i udawał nieprzytomnego.
     - No dobra, wstaje - powiedział piaty podnosząc się powoli. - Chcecie mnie wykończyć?
     - Nie. Gdybyśmy chcieli to byś nie żył - powiedział bez uczuć Gondi. - Jesteś Ralf, tak?
     - Tak. Jestem Ralf.
     - Nie źle walczysz. Masz za mało praktyki i znasz za mało teorii, ale masz wrodzony talent - stwierdził Rick używając ciepłego i chwalebnego tonu.
     - Dlaczego dołączyłeś do przestępców? Na pierwszy rzut oka widać, że jesteś porządnym chłopakiem - zapytał Gondi również używając ciepłego tonu.
     - Nie wiem, tak wyszło.
     - Czyli jak zwykle! Prawie każdy tak zaczyna. Dobrze, że jesteś w tym krótko, bo inaczej stałbyś się taki jak twoi kumple.
     - Gondi miał na myśli, że martwy.
     Ralf wzdrygnął się i spojrzał na ciała swoich nie żywych towarzyszy.
     - Co teraz?
     - Nas się pytasz?
     - Spokojnie Gondi. Ja ci mogę doradzić co teraz masz zrobić.
     - Doradź.
     - Zerwij z tym, jesteś od nich lepszy, a takich jak ty potrzebują w wielu miejscach, a więc tak spakuj się, wyjedź stąd, nabierz doświadczenia i wstąp do wojska lub zostań najemnym wojownikiem. Może być?
     - Może i dzięki.
     - Za co? - zapytał zdziwiony Gondi.
     - Za życie - powiedział Ralf i już zamierzał odejść, ale zatrzymał go Rick.
     - Stój, weź to. W tym mieszku jest pięćdziesiąt sztuk złota. To prezent dla nowego przyjaciela - powiedział Rick i dał chłopakowi brzęczący woreczek.
     - Dzięki, naprawdę dzięki.
     Po tych słowach Ralf skierował się do wyjścia z dzielnicy, z czego można było się domyślić, że prócz swego dobrego miecz i skórzanego kubraka nic nie ma. No prawie nic, teraz miał jeszcze trochę złota i dwóch przyjaciół.
 

Żadna Głupia Spółgłoska

Żadna Głupia Spółgłoska

Użytkownicy
Mniejszość Żydowska na HMS Stuleja
posty2557
Propsy3534
ProfesjaGracz
  • Użytkownicy
  • Mniejszość Żydowska na HMS Stuleja
No nawet przeczytałem. Popracuj nad pisownią "nie" z różnymi częściami mowy.

Spoiler
Text C. The protein motor X transports vesicle cargo the minus end of microtubule (which tend to be organized deep within a cell). It gains energy for this process by hydrolyzing Y. This protein also provides motive force in Z.

10. Read text C. This question asks you to replace an underlined letter in text C with a word or phrase chosen from the list below. Which word or phrase would you choose to replace X?
a) Clathrin.
b) Caveolin.
c) Dynein.
d) Kinesin.
e) Transferrin.
 
Często odkrywa się, jak naprawdę piękną jest rzeczywiście piękna kobieta dopiero po długim z nią obcowaniu. Reguła ta stosuje się również do Niagary, majestatycznych gór i meczetów, szczególnie do meczetów.
Mark Twain

RickLon

RickLon

Użytkownicy
posty39
Propsy1
Profesjabrak
  • Użytkownicy

RickLon

Nie mogłem wymyślić tytułu
#2 2011-01-22, 21:47(Ostatnia zmiana: 2011-01-22, 21:48)
A co sądzicie o następnej części.

Cytuj
    Szli na posterunek po drodze mijając całą dzielnice biedoty, a była całkiem spora. Właściwie była to ponad jedna trzecia miasta. Oczywiście po drodze było trochę starć takich jak poprzednie, ale oszczędzę ich wam. Powiem tak, padło co najmniej dwadzieścia trupów i było dziesięciu rannych, no może trochę więcej. Nie należy się dziwić ilości napadów, gdyż zarówno Rick jak i Gondi mieli ledwie po siedemnaście lat. Tak siedemnaście, a ukatrupili ponad dwudziestu bandziorów, którzy swoją drogą mogli się przyjrzeć najpierw ich broni.
     Rick miał półtora ręczny miecz, który był wykonany z dużą starannością i sam widok tego cacka zapierał dech. A Rick mimo tego, że był młody był także świetnym szermierzem. Wynikało to z kilku rzeczy. Pierwsza: chłopak miał walkę we krwi, jego rodzina to od dziesięciu pokoleń to sami wojacy i to nie byle jacy. Druga: walki mieczem uczył go przez dwa lata sam Niko zwany studenckim rzeźnikiem. Pewnie dlatego, że zabił pięciu mistrzów miecza, którzy uczyli kandydatów na paladynów. Swoją drogą nie zła historia, ale nie czas na nią. Trzecia: jego motywacja w połączeniu z naturalnym talentem dają niesłychane efekty.
     Gondi nosił dwie szable, ale tak naprawdę zwało się to podwójną szablą ze względu na to, że obie były częścią całości. Jakiej? Tego wam teraz nie powiem. Poza tym musiał od młodych, a mówiąc to mam namyśli czas naprawdę wcześnie, radzić sobie sam. Nauka walki bronią przychodziła mu równie łatwo jak Rickowi, tyle, że on był w większości samoukiem.
     Ciągnęli za sobą wóz pełen broni pokonanych. Wóz znależli zaraz obok grupy Ralfa, pozbierali co mogli i poszli. Na wozie były miecze, buzdygany, a nawet kusze.
     W pewnym momencie spostrzegli handlarza.
     - Czym handlujesz? - to było pytanie Ricka.
     - Wszystkim czym warto - powiedział kupiec podciągając wyżej spodnie.
     - Chciałbyś kupić nasz wóz razem z bronią? - to było pytanie Gondiego.
     - Hmm...Dajcie mi obejrzeć broń.
     Handlarz wziął jeden z mieczy do ręki, przyjrzał się dokładnie i powiedział:
     - Za broń i wóz mogę wam dać osiem setek.
     - Stoi - powiedział Gondi.
     - Zaczekajcie tylko chwile.
     Po tych słowach handlarz zawołał jakiegoś chłopca, powiedział coś do niego po cichu, a ten pobiegł szybko jak koń wyścigowy.
     - Zaraz wróci.
     Wrócił i miał woreczek pełen złotych monet.
     - Proszę! Złoto za wóz i broń!
     - Dzięki - powiedział biorąc mieszek i zastanawiając się „skąd ten dzieciak wziął to złoto”?
     - Musimy już iść.
     Odeszli, a po chwili Rick powiedział:
     - Jak sądzisz, gdzie był ten dzieciak?
     - Pewnie u bogatego kolegi. Na co czekasz schowaj pieniądze do swojej sakwy.
     Rick to zrobił, a no właśnie jego sakwa! Przedmiot o dość niecodziennej naturze. Zawsze nosi go po prawej stronie przy pasie, jest ona nieduża i wąska, ale jednak mieści się tam całkiem sporo, jak? To proste, no w sumie niezbyt proste, ale da się to wytłumaczyć, a właściwie nie da, bo nie wiele osób wie jak taka sakwa działa. Wiadomo tyle: sakwa Ricka ma miejsce na określoną ilość przedmiotów i to całkiem sporo, wystarczy, że da się je tam wcisnąć, więc można tam włożyć miecz dwuręczny czy nawet latarnie, bo ma ona ograniczenie tylko na ilość. Co więcej takich sakw jest tylko kilka na całym świecie.
     W końcu znaleźli się na posterunku straży. Weszli do środka i podeszli do kapitana.
     - Witaj Gondi! Stary przyjacielu! Kiedy ostatnio się widzieliśmy byłeś trochę młodszy.
     - Tak Ran. To jest mój przyjaciel!
     - Rick, miło mi poznać - powiedział Rick podając dłoń kapitanowi. Ten oczywiście uścisnął.
     - Niech no pomyśle...Hmm...Skórzany strój i miecz na plecach, oraz drugi w skórzanym stroju i dwiema szablami, to wy wykończyliście tych zbirów?
     - Wieści szybko się rozchodzą...Jeśli masz na myśli tych, których zabiliśmy w obronie to tak. A co, coś nie tak, przyjacielu?
     - Ależ skąd Gondi, ale w takim razie mam dla was nagrodę!
     - Jaką? - zapytał Rick z wyraźnym zaciekawieniem.
     - Wiedziałem, że ktoś się zgłosi, więc przygotowałem całą sumę. To będzie z...tysiąc trzysta monet.
     - Aż tyle? - zapytał zdziwiony Rick, a jego mina w tym momencie była taka, że aż nie umiem jej opisać.
     - Czterech z tych dziesięciu, którzy przeżyli są, a raczej poszukiwani od ponad czterech lat, a reszta i ci, którzy zginęli też byli odrobinę warci, ale to tylko drobni łachmyci. Więc tysiąc trzysta, bierzecie?
     - Jasne. Masz dla nas jakieś zlecenie? - zapytał Rick i lekko chciwie złapał worek ze złotem. - Wiesz, zlecenie dla ludzi od rozwiązywania problemów.
     - Jasne! Po dzielnicy porcie, rynsztoku i dzielnicy handlowej coś się kręci, to na pewno nie człowiek.
     - A co to może być? Jakieś cechy szczególne? Wiesz Ran, ja i Rick potrzebujemy jakiegoś opisu, albo wskazówki.
     - Wiem tyle: to coś jest łuskowate, zielone, małe i atakuję mieszkańców.
     - Grzebie w śmietnikach?
     - Tak, a co Rick masz jakieś przypuszczenia?
     - Tak to pewnie goblin. Niezbyt inteligentne stworzenia, ale za to bardzo denerwujące. Nie trzeba go zabijać, wystarczy złapać i wyrzucić z miasta, nie wróci.
     - Dobra za to zlecenie dostaniecie setkę, może być?
     - Dobra, pozbędziemy się go - powiedział Gondi i już razem z Rickiem mieli wyjść, ale Rick zauważył kogoś znajomego.
     - Randy! Co ty robisz w więzieniu?
     Chłopak w celi zbliżył się do krat.
     - Co jest Rick, znasz tego osadzonego?
     - Tak Ran, to mój przyjaciel.
     - Miło cię widzieć Rick - powiedział Randy łapiąc Ricka za ramiona, Rick odwzajemnił gest. - Widzę, że przybrałeś na masie od czasu jak się widzieliśmy. Ooo...nawet masz miecz i sakwę, a nawet pancerz.
     - Jaki ten świat mały. To jest Gondi.
     - Witaj. Skąd się znacie?
     - Pochodzimy z jednej wioski...
     - Mamy wiele wspólnych wspomnień. Znamy się od małego. A tak w ogóle, Ran za co on tu siedzi?
     - Za stawianie oporu.
     - Co?
     - Siedzi tu, bo inaczej by go dopadli kumple tego gościa, któremu skręcił kark.
     - To on mnie napadł!
     - Wiem, już to mówiłeś, ale ja cię zamknąłem żeby cię uratować bo widziałem żeś poczciwy - powiedział Ran podchodząc do celi. - jeśli chcesz wyjść z aresztu to musi być wpłacona kaucja, bo jak nie to będą cię ścigać strażnicy.
     - Ran, powiedz staremu przyjacielowi, czy przestałeś być kapitanem?
     - Nie, ale przepisy to przepisy, inaczej mogą być problemy. Wiesz, dlaczego posterunek straży jest tutaj, a nie u rzemieślników? - Gondi pokiwał głową na znak, że wie. - Właśnie. Bo tu jest największa przestępczość.
     - Ile wynosi kaucja? - zapytał patrząc na Randy'ego Rick.
     - Sto.
     - To zrobimy tak: my pozbędziemy się goblina, a ty go wypuścisz. Może być przyjacielu?
     - Dobra Rick, dobra Gondi. Wypuszczę go, ale dopiero po robocie.
     - To oczywiste.
     - Dzięki chłopaki!
     - Nie ma sprawy Randy. Przyjaciel Ricka jest moim przyjacielem.
     Wyszli i ruszyli w stronę karczmy w dzielnicy rzemieślników, woleli omijać tutejszą, nie ze względu na gości, ale ze względu na to, że wiedzą jak się w takich dzielnicach dba o porządek. Krótko, woleli nie jeść razem z zupą jakiegoś robactwa, albo kudłów kucharza.
     Karczma nazywała się „Przez osełkę”. Pewnie dlatego, że jej właściciel to kuzyn kowala. Była duża i i podzielona belkami i płotkami. Podeszli do karczmarza, ten ubrany był w ubrudzony fartuch, a po zapachu można było poznać, że oblał się rybną polewką.
     - Co panom podać? - zapytał chudy i wysoki karczmarz, po śladzie na twarzy widać było, że miał w przeszłości wypadek z bronią.
     - Ja wezmę miskę gulaszu, odrobinę chleba i coś do picia, najlepiej coś bez alkoholu - powiedział Rick, który czuł na sobie wyraźne i podejrzliwe spojrzenie karczmarza.
     Spojrzenie to wynikało to zapewne z tego, że nigdy nie spotkał człowieka w pancerzu i mieczem na plecach, który prosił o bezalkoholowy napój.
     - Dla mnie to samo i pieczona ryba - powiedział, przerywając wpatrywanie się w Ricka karczmarza, Gondi.
     - Siedemnaście się należy.
     - Masz - powiedział Rick i położył Rick pieniądze na stole.
     Usiedli się do stolika stającego blisko szynkwasu. Rozmowę między nimi zaczęło stwierdzenie Gondiego.
     - Powinieneś założyć sobie konto w jednym z banków. Noszenie przy sobie gotówki jest niezbyt bezpiecznie. Osobiście polecam ci Bank Piątki.
     - Dobra Gondi, ale po robocie. Czuję, że z tego goblina można sporo wyciągnąć.
     - Jak?
     - Na pewno sprawia ludziom problemy, a my je rozwiążemy.
     - Ran uwierzy nam na słowo, ale jak im udowodnisz, że się go pozbyłeś? Przecież nie chcesz go zabić.
     - One zrzucają skórę, a wtedy stają się naprawdę wkurzające, co wyjaśnia dlaczego się go wcześniej nie pozbyli. Po prostu musi zrzucić skórę, więc jest nieco niesforny. Więc ją weźmiemy i pokażemy jako dowód, a jego wypuścimy za miastem.
     - Niech będzie.
     Ani Rick, ani Gondi nie byli niscy. Właściwie obydwaj byli wysocy, ale osoba, która do nich podeszła mogłaby bez problemu obu pluć na głowę. Podejrzenia Ricka kim jest osoba, która właśnie podawała im zamówienie, potwierdziły się kiedy się pochyliła i obydwaj zobaczyli jej szpiczaste uszy. Z pewnością była to elfka, jakich zresztą pełno było w miastach, bo w końcu panowało równouprawnienie rasowe. Jeśli występował rasizm to był bardzo rzadki i ukrywany. Tak czy siak, każdy mógł się pobić się z każdym nie zależnie od rasy.
     - Proszę bardzo - powiedziała elfka prostując się. - Chcecie coś jeszcze?
     - Jak zjemy to powiemy - powiedział biorąc łyżkę do dłoni Gondi.
     - Chyba, że potrafisz uciszyć tamtych - dodał Rick wskazując na stolik przy którym siedziało dwóch krasnoludów, gnom, ludzka kobieta i elf, którzy krótko mówiąc nie byli ani cisi, ani zbyt wybredni jeśli chodzi o słownictwo.
     - Ich się nie da uciszyć. Ta banda, za wyjątkiem kobiety, którą pierwszy raz widzę, jest tu codziennie i...
     - ...a teraz do jasnej kurwy napijmy się za powodzenie na szlaku! - a słowa te nie padły nie padły ani z ust krasnoludów, ani gnoma, ani elfa tylko z ust tej kobiety, która, jak właśnie zauważył Gondi, była dobrze uwarunkowana fizycznie, co można też powiedzieć: miała ładną twarz i ciało.
     - ...hałasują tu - skończyła elfka.
    Gondi niespodziewanie wstał i powiedział:
     - Ja ich uciszę!
     - Nie, proszę nie! - powiedziała elfka zagradzając mu drogę. - Niech pan powstrzyma swojego druha!
     - Gondi zaczekaj. Ile masz lat?
     - Przecież wiesz.
     - Mówię do niej - odpowiedział wskazując na elfkę. - Więc, ile masz lat?
     - Dwadzieścia trzy.
     - Ja mam siedemnaście więc nie mów do mnie na pan. A ty Gondi jesteś pewien, że tego chcesz?
     - Tak. To pokaże, że mamy umiejętności i sposobność do dobrego działania i zwiększy ilość naszych zleceń.
     - Albo pokaże, że jesteś narwańcem, który tłucze ludzi tylko dlatego, że spodobała mu się ich towarzyszka. Hmm...może zrobisz nam reklamę i przy okazji jej zaimponujesz...hmm. Dobra, działaj!
     Elfka usunęła mu się z drogi i powiedziała do Ricka:
     - Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
     - Jak masz na imię?
     - Maris, a co?
     - Więc Maris patrz i nie gadaj.
     Obróciła się i zobaczyła jak Gondi podchodzi do stolika krzykaczy, coś mówi, jak staję na krześle jeden z krasnoludów i próbuje uderzyć Gondiego w twarz, a Gondi uchyla się i uderza go w brzuch tak mocno, że ten nie dość, że spadł, to jeszcze przekoziołkował kawałek. Dalej potoczyło się samo. Drugi krasnolud, gnom i elf wstali i rzucili się na Gondiego, ale ten unikał ich ciosów, co więcej przez jakieś dziesięć sekund się z nimi bawił, co chwila ich ignorując i szczerząc się do ich towarzyszki, która odwzajemniała jego uśmiechy, a uśmiech miała nad wyraz piękny. W końcu uderzeniem pięści z góry powalił krasnala, gnom zwalił zwalił z nóg kopnięciem, a elfa uderzył lewym sierpowym tak, że ten zrobił pełne dwa obroty i padł. Po wszystkim powiedział do towarzyszki pobitych:
     - Jak się pani czuję? - powiedział to takim tonem, jakby miał przed sobą istny obiekt kultu, a przy okazji czuć było w jego głosie romantyzm.
     - Dobrze, tylko, że to oni mieli zapłacić i co ja biedna pocznę? - powiedziała głosem przepełnionym romantyzmem i który przy okazji wzbudzał chęć pomocy, co potęgowało jeszcze bardziej spojrzenie jej dużych, głębokich i pięknych oczu.
     - Pani pozwoli, że zapłacę. Oczywiście, jeśli pani nie urażę. Udzieli mi pani tego zaszczytu? - oczywiście zachowywał romantyczny i szarmancki ton, mówiąc takim głosem Gondi zwrócił uwagę wszystkich pań w tawernie, a było ich nie mało.
     Nie było co się dziwić, Gondi był dość urodziwym młodzieńcem i wyglądało, że stał się obiektem wzdychań i fantazji zarówno kobiet jak i mężczyzn. Kobiety wiadomo o czym marzyły, a mężczyźni na pewno o tym by zedrzeć uśmiech z twarzy chłopaka, ale żaden nie był na tyle odważny by do niego podejść, a nawet jak ktoś chciał wstać to od razu rezygnował patrząc na pobitych prze zeń.
     - Udzielam ci tego zaszczytu, możesz za mnie zapłacić, ale jak ja się panu...
     - Jestem Gondi, jaśnie pani, a jakże się pani nazywa.
     - Selen panie Gon, mogę tak mówić - Gondi posłusznie potwierdził ruchem głowy. - Dobrze, więc Gon jak ja się tobie odwdzięczę? - zapytała trzepocząc rzęsami. Używała granatowego cienia do powiek.
     - Pani głos i spojrzenie pani pięknych oczu są dla mnie zapłatą - Gondi przyklęknął. - Jednak czy udzieli mi pani zaszczytu i wybierze się ze mną na spacer?
     - Oczywiście, Panie Gon!
     Gondi uniżenie ucałował jej rękę, podszedł do karczmarza, zapłacił za swoją panią i razem wyszli z knajpy.
     - Widzisz Maris, nie ma się co przejmować! - rzekł do elfiej kelnerki Rick.
     - Jak sądzisz gdzie poszli? - zapytała Maris lekko mrużąc swoje piękne oczy, jak każda elfka cieszyła się sporą urodą.
     - Według mnie, poszli zjeść kolację.
     - Dlaczego tak myślisz? - zapytała z wyczuwalnym zdziwieniem w głosie.
     - Bo zauroczyli się nawzajem, a biorąc pod uwagę jej maniery przy stole i zmienność na głodnego Gondi jej nie sprosta. A właśnie zjadłem swoją porcję to zjem też i jego. Świetne jedzenie, kto je robi? - zapytał Rick biorąc gulasz i rybę Gondiego.
     - Mój starszy brat jest kucharzem, przekażę mu twoje pochwały.
     - Powiedz mu także, że skoro jego siostra jest, aż tak piękna to powinien ją dobrze pilnować.
     - Hi hi...To także mu przekaże i dziękuje - powiedziała i cmoknęła Ricka w policzek.
     Gondi nie spał za dużo tej nocy, zajęty był czym innym. Powiem tak zadowolenie Selen nie byłoby proste dla większości mężczyzn, ale Gondi mimo młodego wieku sobie poradził i jak wynikało z rannych słów Selen, nawet bardzo dobrze.

 


0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
0 użytkowników
Do góry