To inaczej, skoro mam do czynienia z takimi fachowcami kina europejskiego to poproszę o jakieś nie wiem, 10 tytułów (nie polskich, nie ma tak łatwo) świetnych, merytorycznych tytułów nie bedących anglojęzycznymi.
Ten cały podział jest kompletnie bez sensu. Do kina amerykańskiego zaliczają się dzieła Jamesa Camerona, Christophera Nolana, Michaela Baya, ale także Davida Lyncha, Darrena Aronofskye'go, Denisa Villeneuve, Kennetha Lonergana czy Coppoli, Scorsese.
Faktycznie, goście (ci po "ale także") kręcą filmy za furę kasy które są nastawione na mało ambitną rozrywkę i super dużo efektów. Sądzę, że mogliby się obrazić (Cuaron i Inarritu pewnie też by dorzucili co nieco od siebie).
To jest kompletnie idiotyczny podział. Kino amerykańskie (angielskojęzyczne) - rozrywka, mało ambitna, niski poziom merytoryczny.
Kino europejskie - super merytoryka, niski budżet.
Filmy powinno się dzielić na komercyjne i na autorskie. Tych drugich jest równie wiele w amerykańskim kinie co w europejskim. Wiem, że najczęściej mówi się o blockbusterach, ale to nie one są większością. Trzeba patrzeć również na te nieco mniej popularne filmy. Lub ewentualnie próbować spojrzeć po za efekty i budżet bo wiele takich filmów bogatych na tych płaszczyznach ma bardzo głębokie, drugie dno.
Ale jak dostanę od każdego z was po 10 nie-amerykańskich (najlepiej europejskich) super, mega filmów które widzieliście i możecie co nieco o nich powiedzieć to odpuszczę wam całkowicie i uznam waszą wyższość i status koneserów międzynarodowego kina.