Tańczący z emocjami 5161 7

O temacie

Autor Luke_Flamesword

Zaczęty 20.09.2012 roku

Wyświetleń 5161

Odpowiedzi 7

Luke_Flamesword

Luke_Flamesword

Użytkownicy
posty188
Propsy402
  • Użytkownicy

Luke_Flamesword

Tańczący z emocjami
2012-09-20, 12:32(Ostatnia zmiana: 2012-09-20, 12:33)
Zacząłem ostatnio pod wpływem weny pisać małe opowiadanko, co prawda osadzone w świecie TES, ale że jest tutaj trochę osób, które zna tą serie gier, to uznałem że tutaj też je zamieszczę. Opowiadanie przedstawia alternatywną fabułę Skyrim pozbawioną patosu, bohaterstwa i innego crapu. Znajomość gry nie jest konieczna do czerpania przyjemności z czytania, choć na pewno przyda się, aby wyłapać wszystkie smaczki.




Halgen? A może Helgen?
Nie jestem nawet pewien jak ta dziura na krańcu świata się nazywa, co jest lekko dołujące biorąc pod uwagę fakt, że jest to ostatnie miejsce w Tamriel jakie jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Nie wiem także czy ręce mi drżą z powodu przejmującego chłodu czy też nerwów. Nie wiem czy mam czuć ulgę, że zaraz wszystko się skończy czy też panikować i błagać o życie. W głowie mam jeden, wielki mętlik.
Jedyne czego jestem pewien to to, że jest naprawdę bardzo, ale to bardzo zimno. Mógłbym się założyć, że jeśli nie zetną tej mojej głupiej głowy w ciągu najbliższej godziny to i tak zamarznę na śmierć.
Ah tak, zapomniałem wspomnieć – właśnie stoję w kolejce do kata. Chętnie bym opowiedział jak doszło do tego wszystkiego, ale moja historia najwyraźniej i tak dobiega końca.

Ciach. Poleciała kolejna głowa, jednego rebelianta mniej. Strażnik wyczytujący kolejne to nazwiska skazańców podchodzi do mnie – nadeszła moja kolej.
-   William Stanwood!
Moje serce zatrzymuje się moment, a głupia i nielogiczna nadzieja że być może to jakaś pomyłka, że być może nikt mnie nie wyczyta i za chwilę będę w drodze do domu, została brutalnie zabita.

Gdzieś w oddali rozlega się pomruk tak złowrogi, że aż na moment wszyscy się zatrzymują i w ciszy wsłuchują w przestrzeń. Nawet ja na moment poczułem grozę większą od strachu przed nadchodzącą śmiercią. Jeden ze strażników przerwał ciszę, żartując że to pewnie burczy w brzuchu ukrywającym się w górach Gromowładnym. Wśród Cesarskich rozległ się śmiech – jedynie przywódca grupy włożył odrobinę wysiłku w zachowanie powagi.
Mnie jednak nie było do śmiechu, moja przewrażliwiona na niebezpieczeństwa intuicja podpowiadała mi, że to bardzo zły znak. Jakby już nie mogłoby być gorzej.
Rozglądając się naokoło, moją uwagę przykuł stojący zaraz za mną skazaniec – potężnie zbudowany Nord, jako jedyny z jakiegoś powodu zakneblowany – pewnie jeden z tych krzykaczy, którym się zamyka usta żeby nie psuli przedstawienia. Biła od niego jakaś taka dziwna aura dumy i siły, przynamniej osobiście tak to odczuwałem. W każdym razie to co mnie najbardziej zainteresowało w tym osobniku to jego oczy, a raczej to co w nich zobaczyłem. A był to lęk człowieka, który normalnie powala mamuty jedną ręką. Ta osoba najwyraźniej potrafiła zidentyfikować źródło tego pomruku, a jej reakcja mnie przerażała. Jeżeli boją się ludzie, którzy wyglądają na nieustraszonych, to co ja mam zrobić? Rozpaść się na kawałki ze strachu?

Moje rozmyślania przerwał strażnik od listy, który w międzyczasie zdążył się uspokoić i przestał się krztusić ze śmiechu.
-   Stanwood! Nie stój jak kołek i ruszaj w stronę tego sympatycznego pana z toporem. I nie smuć się tak.  – palec wskazujący strażnika pojawił się niezwykle blisko mojego czoła, celując w sam jego środek – Zaraz zrzucimy ci ten ciężar z barków.
Cesarski zaczął się ponownie krztusić ze śmiechu, jakby miał zaraz skonać, nie zauważając nawet fali zażenowania i złości, która poleciała w jego stronę prosto od przełożonego i rozbiła się na kilku pobliskich osobach rozpryskując się okazale. Część z nich poczuła się winna, nie wiedząc czemu.
Ah, kolejna rzecz o której nie wspomniałem. Jestem niezwykle wrażliwy, nawet jak na Bretona, na postrzeganie ludzi na nieco subtelniejszych płaszczyznach niż ta fizyczna. Sfera emocjonalna jest często dla mnie aż nadto wyraźna. Wspaniały dar, dzięki któremu wiele zyskałem, ale jeszcze więcej zaraz stracę.

Ruszyłem niepewnym krokiem w stronę kata, mając wrażenie że nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa. Jeszcze nigdy nie odczuwałem ich w ten sposób - były niezwykle ciężkie i najwyraźniej miały ochotę dramatycznie zemdleć.

Wtem rozległ się po raz kolejny złowieszczy ryk, tym razem dużo głośniej i wyraźniej, a zza najbliższej góry wyłoniła się ogromna, skrzydlata, czarna i łuskowata bestia. Tak mnie to zaskoczyło i przestraszyło, że osunąłem się na kolana lądując w błocie i śniegu. To najwyraźniej było już zbyt wiele dla mojego ciała.
Mój umysł zaczął pracować na pełnych obrotach, przypominając sobie i analizując niezliczone bestiariusze, które miałem okazje studiować przed laty. Szukałem logicznego wyjaśnienia na to co zobaczyłem, bo nie byłem w stanie przyjąć do wiadomości, że od tak sobie przyfrunął najprawdziwszy smok. To nie mogła być prawda. Pewnie mam już urojenia z powodu nieumiejętności pogodzenia się z nadchodzącą śmiercią. A może już umarłem i o tym nie wiem? Czytałem o istnieniu takich duchów. Ewentualnie zupa, którą mi dali rano była nieświeża – wiedziałem, że ma jakiś taki dziwny, podejrzany smak. Może nawet mnie czymś naćpali, żeby mieć ze mnie ubaw.
Tymczasem moje niezwykle realistyczne urojenie wylądowało na dachu jednego z domów, powodując tym samym niesamowity chaos, panikę i przerażenie. Mnóstwo ludzi uciekało we wszelkie możliwe strony, inni stali otępiale jakby nie dotarło do nich jeszcze to co się dzieje. Wśród tego całego hałasu i zgiełku, przywódca żołnierzy próbował wydawać jakieś rozkazy, ale widząc że większość żołnierzy albo go nie słyszy albo ignoruje, poddał się, burknął coś o odwrocie i ruszył w kierunku stajni.
Smok wydał  z siebie jakiś dziwny krzyk, brzmiący niepokojąco ludzko i znów wzbił się w powietrze. Niespodziewanie niebo zasnuło się gęstymi chmurami, a na okoliczne budynki zaczęły spadać ogniste kule, których źródło było najwyraźniej gdzieś w tych chmurach. Klęczałem przerażony pośród ognia, błota i topniejącego śniegu nie mogąc się ruszyć, jedynie biernie obserwując ogrom zniszczenia. W ciągu kilku chwil większa cześć wioski stanęła w ogniu, a wszędzie wokół było słychać krzyki ludzi – zarówno tych umierających w ogniu, jak i tych przerażonych całą sytuacją.
Jeden z uciekających strażników poślizgnął się i wpadł na mnie, w wyniku czego przewróciłem się lewy bok. Nie wiem czy to samo zderzenie czy wylądowanie głową w śniegu mnie ocuciło, ale cały strach został przesłonięty przez potrzebę przetrwania. Mimo, że podłoże było śliskie, a ja miałem związane ręce – jakoś udało mi się wstać. Szybko się rozejrzałem po otoczeniu w poszukiwaniu jakiejkolwiek kryjówki. Moją uwagę natychmiast przykuł oddalony o kilkadziesiąt metrów kamienny budynek, będący najwyraźniej wieżą strażniczą.
Chciałbym powiedzieć, że biegłem tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu, ale zdecydowanie nie miałem do tego warunków. Modliłem się, żeby się nie poślizgnąć na tym cholernym lodzie i rzeczywiście się nie poślizgnąłem. Zamiast tego przefrunął tuż nade mną ten przerośnięty gad, a podmuch powietrza jaki tym wywołał, od razu mnie wywrócił. Na domiar złego obok mnie przebiegł jakiś uciekinier ochlapując mnie błotem. Mimo, że wzrok mi się nieco zamazał od błota wpadającego do mego biednego oka, rozpoznałem zakneblowanego skurczybyka, wbiegającego do budynku, który sobie upatrzyłem. Czym prędzej pozbierałem się z ziemi i pognałem w tym samym kierunku. Dyszałem tak głośno, że prawdopodobnie wywołałem lawinę w pobliskich górach.

W końcu osiągnąłem upragniony cel i wbiegłem do budynku, padając na podłogę jakbym osiągnął ostateczny cel swojego życia i nic już nie miało mieć znaczenia. Usiadłem pod ścianą, żeby złapać oddech i rozejrzałem się po pomieszczeniu. W środku prócz mnie, były trzy inne osoby – zakneblowany typek, jakiś inny skazaniec i siwowłosy jegomość, prawdopodobnie zwykły mieszkaniec wioski. Starzec przy użyciu najwidoczniej nie zbyt ostrego noża siłował się z więzami skazańca – ciężko powiedzieć czy robił to z własnej woli czy został do tego zmuszony. W otoczeniu było tyle emocji, że moje zmysły zostały przytępione i nie potrafiłem jasno określić czym się kierują otaczający mnie ludzie.
Po kilku chwilach nerwowego oczekiwania więzy w końcu puściły. Skazaniec szybko chwycił nóż, który trzymał staruszek wprawiając go tym samym w niemałe przerażenie, ale nic mu nie zrobił. Odwrócił się w kierunku zakneblowanego jegomościa, uwalniając go kilkoma sprawnymi ruchami zarówno od knebla jak i ograniczających ręce więzów. Sam akt był dokonany z taką czcią, że aż wydało mi się to podejrzane. Przyjrzałem się bliżej emocjom nadpobudliwego skazańca i dość wyraźnie ujrzałem, że prócz strachu i chęci przeżycia dominowały tam także nadzieje na jakieś łaski lub zaszczyty. Najwyraźniej zakneblowany Nord musiał być jakąś lokalną szychą.
Z całej trójki tylko staruszek zwracał na mnie jakąkolwiek uwagę, patrząc na mnie w taki sposób, jakby liczył na to, że okażę się jego zbawcą, który wyciągnie go z tej beznadziejnej sytuacji. Niestety ja nie z tych.
Tymczasem skazańcy coś omawiali szeptem, ignorując mnie całkowicie, więc czym prędzej wyciągnąłem w ich stronę swoje związane ręce.
-   Przetnijcie! – wpływ pośpiechu i stresu sprawił, że nie byłem zbyt elokwentny – Błagam! – dodałem żeby pozbawić się resztek męskości i godności.
Pozbawiony knebla typek, jak go teraz nazywałem, spojrzał na mnie, a w jego oczach nie zauważyłem ani litości, ani jakiejkolwiek innej emocji ukierunkowanej na mnie. Byłem mu tak obojętny, że aż przez chwilę poczułem się jak nic nie warty robak. Bez słowa chwycił nóż, uwolnił me nadgarstki i odwrócił się z powrotem do swego towarzysza. Było widać, że zrobił to mechanicznie, tylko i wyłącznie ze względu na honor czy jakieś inne bzdurne zasady stanowiące trzon jego światopoglądu.
Słyszałem tylko pojedyncze słowa z rozmowy skazańców. Kilka razy padła nazwa „Windhelm”, kojarzyłem, że jest to jedno z większych miast Skyrim. Zanotowałem w pamięci fakt, żeby przypadkiem nigdy się nie wybierać do tego miejsca. Po chwili skończyli rozmowę, a pozbawiony knebla typek stanął w wejściu i niespodziewanie krzyknął coś, co brzmiało niepokojąco podobnie do okrzyku smoka. Jednak jeszcze bardziej niepokojący był fakt, że osobnik ten gdzieś zniknął.

A jednak nie zniknął. W ciągu zaledwie sekundy przetransportował swoje wielkie cielsko przez pół wioski, po czym pobiegł w stronę bramy, znikając za jednym z płonących budynków. Nie zaskoczyło mnie to jednak ani trochę. Dzisiejsze, wyjątkowo efekciarskie „wejście smoka” sprawiło, że już chyba nigdy, nic mnie nie zaskoczy. Cokolwiek w moim umyśle odpowiada za uczucie zaskoczenia - prawdopodobnie zostało nieodwracalnie uszkodzone.

Właśnie dlatego gdy chwilę później, w wieże w której się chowaliśmy, uderzyło coś większego – jedna z ognistych kul lub nawet sam smok – sprawiając, że kawałek górnej części budynku spadł przy samym wejściu, blokując nam drogę ucieczki, nie byłem ani trochę zaskoczony. Nic, a nic. Nawet odrobinę.
Roześmiałem się histerycznie, nie wiedząc co innego mógłbym jeszcze zrobić. Pozostała dwójka spojrzała się na mnie, skazaniec z niechęcią w oczach, a staruszek z rezygnacją. Ten drugi usiadł pod ścianą i zaczął coś mamrotać pod nosem, prawdopodobnie jakieś religijne bzdury, mające dać mu komfort psychiczny przed śmiercią. Całkowicie się poddał.
Z kolei skazaniec bez słowa wbiegł na schody, pnąc się ku górze wieży. Jako, że z całej dwójki wyglądał na tego, który ma lepszy plan, ruszyłem za nim.

Czym prędzej wspiąłem się po schodach, przebywając wysokość jakichś dwóch pięter. Moim oczom ukazał się widok człowieka stojącego niepewnie na tle całkiem sporej wyrwy w ścianie. Odwrócił się i spojrzał mnie, pokazując mi w swoich oczach cały lęk, którego już dłużej nie musiał ukrywać, ponieważ człowiek, którego tak podziwiał był już daleko stąd.
-   Myślisz, że powinniśmy skoczyć?  - odezwał się do mnie po raz pierwszy, wskazując głową na zrujnowane i wciąż palące się domostwo.
Odniosłem wrażenie, że i tak zrobi, ale dla psychicznego komfortu woli uzyskać aprobatę otoczenia dla swego pomysłu.
-   Cóż... możemy zrobić to ryzykując, że skręcimy karki albo zostać tutaj i liczyć na to, że jakimś cudem ta wieża się zaraz nie rozpadnie pogrzebując nas żywcem.
Chyba go nie pocieszyłem, ale tak już mam – lubię stawiać sytuacje jasno, nawet jeśli prawda jest nieprzyjemna.
Mój towarzysz niedoli spojrzał jeszcze raz na zniszczony dach, znajdujący się pod nami, znów na mnie i biorąc głęboki wdech, jakby zamierzał zanurzyć się pod wodę – skoczył. Udało mu się trafić w dziurę w dachu, co nie było wielkim wyczynem biorąc pod uwagę, że obecnie ten dach składał się głównie z dziur, po czym wylądował na podłodze pierwszego piętra budynku. Widząc, że nic mu nie jest, również skoczyłem, bez zastanowienia także biorąc głęboki wdech. Niestety po drodze nie miałem tyle szczęścia i zahaczyłem lewym ramieniem o jedną z odstających desek. Na domiar złego podłoga pierwszego piętra zbuntowała się i postanowiła się pod nami zarwać, gdy tylko na niej wylądowałem.
Całe ciało mnie bolało, ale na szczęście nic nie złamałem. Lewe ramię krwawiło, ale rana nie wyglądała na głęboką. Bardziej mnie to ramię bolało niż krwawiło, tak by przynamniej powiedziała moja wredna matka.
Z trudem wygramoliłem się spod sterty desek i ujrzałem leżącego obok skazańca. Był przywalony belką, a z brzucha wystawał mu ostry kawałek metalu. Dla niego to był już koniec. Żył jeszcze, ale zdecydowanie nie było możliwości, aby go uratować. Wybiegłem czym prędzej z budynku, czując jak ściga mnie jego przerażenie. Krztusząc się dymem wyszedłem znów na ulicę i zwymiotowałem. Wokół waliły wciąż kule ognia z nieba, choć chyba z mniejszą już częstotliwością. A może tylko mi się zdawało, bo się przyzwyczaiłem do tego wszechobecnego zniszczenia. Zaczynałem żałować że się jednak nie załapałem na katowski topór.

Nie wiedziałem już gdzie biec. Straciłem orientacje, a wszędzie wokół były tylko płonące budynki i porozrzucane ciała - jedne zwęglone, inne rozszarpane. Ruszyłem więc w kierunku, gdzie było najmniej ognia, z nadzieją że droga ta doprowadzi mnie do wyjścia. Tymczasem smok wciąż fruwał nad wioską plując ogniem i łapiąc w swoją ogromną, obrzydliwą paszcze przypadkowych ludzi, tylko po to aby wyrzucić ich na dużą wysokość. Wyglądało to tak, jakby się dobrze bawił wyłapując pojedyncze istoty i odbierając im po kolei życie.
Starałem się ukrywać w miarę możliwości przed wzrokiem gada, żeby przypadkiem nie obrał sobie mnie za cel. Nie wiem czemu, ale miałem usilne wrażenie, że jak już kogoś sobie upatrzy to nie odpuści, póki nie dorwie swojej ofiary.
Biegałem między budynkami, w niektórych chowałem się, gdy tylko zbliżył się smok. Miałem okazje obserwować z ukrycia, jak dorwał małego chłopca, biegnącego środkiem placu i krzyczącego za mamą. Prawdopodobnie będzie mi się to jeszcze długo śnić po nocach.
W jednym z domów walały się na ziemi ubrania, więc korzystając z tego, że i tak musiałem się na chwilę przyczaić – zrzuciłem swoje brudne, więzienne łachy i przebrałem się w świeże ubrania. Teraz w razie czego nie wyglądałem już jak skazaniec i mogłem udawać jakiegoś wędrownego handlarza, gdybym przypadkiem po tym wszystkim trafił w łapy straży. Głupio by było przeżyć ten koszmar tylko po to, aby znowu trafić na egzekucję. Po tym wszystkim co już przeszedłem i co jeszcze jest przede mną, nie mam zamiaru dać się zabić.
Smok odfrunął do innej części wioski, więc czym prędzej ruszyłem dalej. Skręciłem za kolejnym z budynków i moim oczom ukazała się brama. Widok ten mnie załamał całkowicie. Okazało się, że wyjście było zagrodzone ogromnymi kawałkami murów, powozami, ciałami koni, fragmentami budynków i innymi obiektami, które ewidentnie zostały nagromadzone przez jakąś potężną siłę. Ten smok okazał się sprytniejszy niż sądziłem. Uwięził nas tutaj i teraz zabija jednego po drugim.
Tuż obok znajdował się budynek koszar, moja ostatnia deska ratunku. Skoro nie mogłem uciec, to zostało mi jedynie schować się w miejscu, do którego to bydlę nie dotrze. Wbiegłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi, upewniając się że smok mnie nie widział.

Minąłem przedsionek i wbiegłem do kolejnego pomieszczenia, które wyglądało na sypialnie strażników. Rzuciłem się na bukłak z wodą i zacząłem pić tak łapczywie, jakbym z tydzień spędził na pustyni.
Gdy już przestałem się krztusić i złapałem oddech, wykorzystałem resztę wody by obmyć ranę na ramieniu. Nie krwawiła zbyt mocno, może już nawet w ogóle, ale na wszelki wypadek złapałem kawałek materiału i obwiązałem go sobie wokół rany.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu i niestety nie znalazłem żadnego plecaka, ani niczego co mogłoby mi posłużyć za niezbędny prowiant do przeżycia, gdy już się wydostanę z tego przeklętego miejsca. Trudno, później będę się tym martwił. Na szczęście wszędzie wokół było mnóstwo broni, szczególnie mieczy, ale to nie one mnie interesowały – jeszcze bym się tym żelastwem pokaleczył albo sobie coś odciął. Zresztą nie miałem siły, aby tym wymachiwać. Znalazłem za to sztylet - to powinno wystarczyć, przynamniej na tyle, aby się bronić przed agresywnymi świrami – ludzie w obliczu takiego niebezpieczeństwa potrafią zachowywać jak dzikie zwierzęta.
Już miałem iść dalej, gdy w jednym z kątów zauważyłem drewniany, długi łuk, a obok niego kołczan z kilkoma strzałami. Naliczyłem ich siedem. Nie chciałem pozbywać się sztyletu, a że nie miałem go gdzie schować, wrzuciłem go do kołczanu i tak uzbrojony ruszyłem dalej.

Idąc wąskim korytarzem, nagle usłyszałem jakieś krzyki i hałasy, sugerujące że ktoś gdzieś walczy. Ostrożnie wychyliłem głowę zza zakrętu i ujrzałem dwie osoby.
Pierwszą był cesarski strażnik, mający w ręce jedynie tarczę i broniący się przed wściekłymi atakami, kogoś kto wyglądał na jednego ze skazańców. Były więzień walił raz za razem w tarczę przeciwnika, uniemożliwiając mu schylenie się po miecz, który najwidoczniej musiał mu wypaść z ręki.
Musiałem szybko podjąć decyzję. Z reguły nie włączam się do takich spraw i pozwalam, żeby rozstrzygnęły się same, ale w tych okolicznościach wynik tej walki mógł mieć niebagatelne znacznie dla moich dalszych losów. Pozwoliłem sobie chwilę się przyjrzeć obu walczącym. Skazaniec wyglądał jakby był w jakimś amoku, gotowy zabić każdego kto mu się napatoczy pod miecz. Raczej by nie wysłuchał moich opowieści o tym, jak to staliśmy w kolejce do jednego kata. Z kolei strażnik jest strażnikiem i mógłby mnie pamiętać, ale wyglądał na osobę, która nie lubi zabijać bez przyczyny. Z jakiegoś powodu wzbudził też we mnie sympatię.
Zdecydowałem się działać. Wyciągnąłem jedną strzałę i spróbowałem naciągnąć cięciwę łuku, lecz okazało się to trudniejsze niż myślałem. Poczułem ostry ból w zranionym ramieniu i strzała wypadła mi z ręki.
Szlag, nie miałem czasu na takie porażki. Musiałem zapomnieć o bólu, zapomnieć o tym że ręce nie mają już siły. Połowa z tego jest tylko w głowie – przypomniałem sobie tak często wypowiadane słowa trenera.
Wziąłem głęboki oddech, aby się uspokoić i naciągnąłem łuk, wychodząc jednocześnie zza rogu. Na szczęście pozostałem niezauważony, gdyż walczący byli zbyt zajęci sobą. Nieubłaganie mijały sekundy, kiedy czekałem aż cel mi wystawi tak, abym przypadkiem nie zabił tego drugiego, a każda z tych sekund trwała prawie wieczność. W końcu strażnik stracił równowagę pod wpływem jednego z ciosów i klęcząc na jednym kolanie zasłaniał się nieporadnie, za rozwalającą się już tarczą. Wyglądał na wyczerpanego. Jego przeciwnik uśmiechnął się triumfalnie i gdy zamachnął się do ostatecznego ciosu – wystrzeliłem. Nie była to jeszcze pozycja, która by mnie zadowalała, ale już nie miałem czasu. Strzała trafiła go w lewy bok, tuż pod żebrami – nie celowałem głowę, bo bałem się że nie trafię.
Strażnik na szczęście zachował trzeźwość umysłu i wykorzystując szok oraz zamroczenie bólem przeciwnika, sięgnął szybko po leżący na ziemi miecz i wbił mu go w sam środek klatki piersiowej. Skazaniec osunął się martwy na kamienną podłogę.

Strażnik bez chwili zwłoki wyciągnął miecz z ciała i tak uzbrojony spojrzał na mnie.
-   Właśnie mnie uratowałeś czy jestem po prostu drugi na liście do zabicia? – zapytał niepewnie.
Podszedłem powoli do wyczerpanego i słaniającego się na nogach Norda. Łuk trzymałem opuszczony, aby upewnić go że nie mam złych zamiarów.
-   Gdybym chciał, abyście oboje nie żyli to poczekałbym na koniec waszej walki i załatwił tego, który by przeżył. – starałem się zabrzmieć jak ktoś, kto doskonale wie co robi i chyba mi to nawet wyszło.
-   Wybacz, nie potrafię już trzeźwo myśleć. Dziękuje za ratunek.
-   Nie ma sprawy – odpowiedziałem, po czym dodałem podając mu rękę – Will.
-   Hadvar – przedstawił się strażnik.
Uspokojony Nord usiadł na jednym z krzeseł i poprosił mnie, abym dał mu chwilę odpocząć. Natychmiast się zgodziłem i usiadłem obok, żeby nie sterczeć jak kołek. Sam zresztą byłem wykończony. Hadvar patrzył na mnie w milczeniu i zdecydowanie intensywnie nad czymś myślał. Po chwili postanowił się odezwać.
-   Jesteś jednym ze skazańców, prawda?
Szlag, wyskoczył mi z tym tak nagle, że mnie zaskoczył. Mimo, że się o mnie to zapytał, wyczułem że jest pewien tego, jaka jest prawda, więc nie opłacało mi się kłamać. Jedyną rozsądną opcją było przyznanie się.
-   Zgadza się – westchnąłem ciężko – Jak na to wpadłeś? Skojarzyłeś mnie po twarzy?
-   To też. Nie mam jednak tak dobrej pamięci, żeby być całkowicie pewien na podstawie tylko tego. Pewności mi dostarczyły dwie inne rzeczy.
-   Jakie? – zapytałem z zaciekawieniem.
-   Po pierwsze – twoje ubrania. Może i są brudne oraz przepocone, ale wyglądają zdecydowanie dużo czyściej niż twoja twarz i reszta ciała. Musiałeś się przebrać w trakcie tej krwawej apokalipsy, a do tego skłonna mogłaby być tylko osoba, której bardzo by zależało na tym, aby jej nikt nie zastał w poprzednim stroju. Ewentualnie mogłeś stracić swoje poprzednie ubrania lub nawet być nagi podczas kąpieli, gdy zaczął się atak smoka, co cię zmusiło do biegania na golasa po ulicach i szukania jakichś ubrań. Zauważyłem jednak ślady na twoich nadgarstkach, gdy mi się przedstawiałeś, które by jasno wskazywały na to, że jeszcze niedawno miałeś związane ręce. To mi wystarczyło, abym wiedział z kim mam do czynienia, a są jeszcze inne poszlaki.
-   I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytałem spokojnie, czując że nie muszę spodziewać się niczego złego.
-   Zamierzam ci ułatwić rozpoczęcie nowego życia, o ile oczywiście przeżyjemy dzisiejszy dzień.
-   Hę? – zdziwiłem się. Nie spodziewałem się aż tak pozytywnej reakcji, w pierwszej chwili pomyślałem że żartuje, ale nie – był całkowicie poważny.
-   Widzisz, sprawa ma się tak, że ze względu na moją funkcję doskonale wiem kto i za co miał dzisiaj zostać ścięty. Nie często trafia się nam Breton, a patrząc na twoje... nie obraź się... delikatne rysy twarzy, zgaduje że to ty nim jesteś. Ba, właściwie jestem tego pewien, bo jednak taki chudzielec jak ty, zdecydowanie wyróżnia się wśród tych wszystkich umięśnionych Nordów.
Jestem wdzięczny za ofertę pomocy, ale te komentarze to mógł sobie oszczędzić.
-   Wiem co zrobiłeś – kontynuował Hadvar – i choć nie pochwalam tego, to też nie uważam, abyś zasłużył na śmierć, tylko dlatego że wywinąłeś kilka brzydkich numerów ważnym osobom z otoczenia samego cesarza. Szczerze mówiąc śmiałem się jak głupi, czytając twoją listę zarzutów i muszę przyznać, że masz tupet. Po za tym myślę, że dzisiejszy dzień był dla ciebie wystarczającą karą, dlatego zamierzam ci pomóc w ramach odwdzięczenia się za uratowanie mi życia, nawet jeśli nie zrobiłeś tego z czystej dobroci serca. Nie jestem naiwny i nie będę się oszukiwał, że twoje intencje z pewnością były krystalicznie czyste, ale drugiej strony nie mogę też zaprzeczyć takiej możliwości, więc nie będę się w to wgłębiał. Liczy się sam czyn.
-   Ulżyło mi, przynajmniej jedna dobra wiadomość tego dnia – odpowiedziałem czując jak przepełnia mnie wdzięczność.
-   Swoją drogą powiedz mi jedną rzecz. Od wczoraj mnie to strasznie trapi. Przeglądałem raporty dotyczące twojej sprawy i lekko niedowierzałem datom. Naprawdę dotarłeś w tak krótkim czasie z samej stolicy, aż za granicę Skyrim?
-   Cóż, jakby to powiedzieć... Nie jest to żaden powód do dumy, ale pod wpływem strachu potrafię spieprzać jak mało kto.
W tym momencie oboje wybuchnęliśmy śmiechem, na moment zapominając o naszym beznadziejnym położeniu.

c.d.n.
 

Luke_Flamesword

Luke_Flamesword

Użytkownicy
posty188
Propsy402
  • Użytkownicy
Korzystając z chwili przerwy i faktu posiadania czuwającego nade mną towarzysza, przyłożyłem prawą rękę do rany na drugim ramieniu, zamknąłem oczy, uspokoiłem oddech i skoncentrowałem się na przepływie uzdrawiającej energii. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę zmęczenie i wciąż silne emocje, zaburzające energetykę całego ciała. Pozwoliłem sobie na kilka chwil świadomego relaksu i gdy tylko co silniejsze emocje wyciszyły się, samoistnie pojawił się przepływ leczniczej energii. Gdy skończyłem i otwarłem oczy, odezwał się mój towarzysz, który musiał widzieć słabe, błękitne światełko. O ile w ogóle było widoczne, bo skutki uzdrawiania były znikome – jedynie odrobinę zmniejszył się ból.
-   Dobrze wiedzieć, że znasz się na magii. Masz w zanadrzu jeszcze jakieś przydatne sztuczki?
-   Miałem to „szczęście” wychować się w szlacheckiej rodzinie – rzuciłem ironicznie – A w moich stronach i przede wszystkim w mojej rodzinie nieznajomość przynamniej podstaw magii byłaby hańbą dla całego rodu. Nigdy nie miałem do tego smykałki, ani niespecjalnie to lubiłem, ale ojciec uparł się, że albo się nauczę albo mnie wyrzuci z domu i wydziedziczy. Mając jedynie 12 lat nie miałem zbyt dużego wyboru, więc generalnie tak, znam kilka sztuczek.
W tym momencie się zatrzymałem, bo dotarło do mnie, że zaczynam zbaczać z tematu, a  to nie o to mnie Hadvar pytał. Przez chwilę poczułem też ulgę, gdy przypomniałem sobie, że jestem daleko od domu, a moim zmartwieniem jest jedynie śmiercionośny smok. Uczucia potrafią być takie nielogiczne.
-   W każdym razie zbyt wiele w tej sytuacji nie będę mógł pomóc – kontynuowałem dalej – nienajgorzej sobie radzę z magią jeśli chodzi o przepływ energii w ramach tylko mojego ciała, ale jeśli mam już oddziaływać magią „na zewnątrz” to jest mi dużo trudniej. A w chwili obecnej niewiele udało mi się zrobić nawet w ramach tego pierwszego.
-   Rozumiem – rzucił krótko Nord.
-   Jeśli jednak chcesz... – dodałem po chwili wahania – Mogę spróbować na tobie uzdrawiania, jeśli masz jakieś poważniejsze rany. Przy nieco dłuższej koncentracji powinienem przynamniej móc zmniejszyć poziom bólu..
-   Na szczęście nie ma takiej potrzeby. Mam jedynie kilka zadrapań i mnóstwo siniaków od obrywania własną tarczą – w tym momencie Hadvar uśmiechnął się szeroko, co miało przykryć jego kłamstwo.
Tak, jego kłamstwo było niezwykle łatwe do wyczucia, ale nie miało to większego znaczenia, bo moja propozycja była przede wszystkim jedynie pokazem dobrej woli. Dobrze wiedziałem, że i tak w chwili obecnej nie przyniósłbym mu żadnej ulgi. Nie w tych warunkach.
-   Powinniśmy ruszać dalej – dodał niemal natychmiast mój towarzysz – Te koszary połączone są z podziemnymi tunelami, które mają służyć ewakuacji w kryzysowych sytuacjach. Problemem jest to że wyjdziemy na otwartą przestrzeń, a las w którym można by się schować przed wzrokiem smoka, jest nieco oddalony od wyjścia, dlatego powinniśmy się pospieszyć, żeby zdążyć póki jeszcze jest zajęty niszczeniem Helgen.

Z chęcią ruszyłem za Hadvarem w dalszą drogę. Mimo grubych ścian budynku, niszczycielska działalność smoka była wciąż zbyt dobrze słyszalna, wiec zdecydowanie nie miałem ochoty czaić się w tym miejscu dłużej niż było to konieczne.
Zeszliśmy wąskimi i długimi schodami do niewielkiego pomieszczenia, zakończonego solidnymi, drewnianymi wrotami. Były one otwarte na oścież ukazując drogę ku tonącej w mroku jaskini.
-   Wygląda na to, że ktoś już tu był przed nami – powiedział Nord rozpalając pochodnie.
-   Ktokolwiek tędy szedł, przynamniej sprawdził nam drogę. Nie chciałbym się niespodziewanie natknąć na śpiącego niedźwiedzia czy leże wielkich pająków.
Hadvar roześmiał się, będąc przekonanym że żartowałem. Za słabo mnie znał.
-   Daj spokój – poklepał mnie po plecach – Wyjście z jaskini jest zamknięte solidną kratą, która otwiera się tylko od wewnątrz i  jest odpowiednio zakamuflowane. Nie można przecież pozwolić na to, żeby ktokolwiek sobie wchodził do samych koszar. To by było skrajnie nierozsądne.
-   No tak, mogłem się domyślić.
-   Miejmy tylko nadzieje, że nie trafimy na kolejnych agresywnych skazańców.
Przy ostatnim zdaniu z twarzy Hadvara całkowicie znikł uśmiech. Było widać, że go to martwi, ale nie ma co się dziwić – przed chwilą o mało co nie zginął z powodu jednego z nich.

Śmiało zanurzyliśmy się w mrok jaskini. Szedłem tuż za Hadvarem, który najwyraźniej doskonale znał drogę, ponieważ nawet nie zwalniał, gdy droga się rozwidlała lub poszerzała na tyle, że nie było widać otaczających nas ścian. Przestaliśmy już słyszeć smoka siejącego zniszczenie na zewnątrz. Wszędzie panowała głucha cisza przerywana jedynie dźwiękami naszych kroków i ciężkich oddechów oraz wszechobecnym odgłosem kapiącej wody. Nie uszliśmy jednak zbyt daleko, gdy pojawił kolejny dźwięk, przypominający płacz. Hadvar natychmiast przyspieszył kroku, a ja poszedłem w jego ślady.
Trafiliśmy na młodziutką dziewczynę, mającą nie więcej niż dwadzieścia wiosen. Siedziała sama pod ścianą, z podkurczonymi kolanami w które wtulała głowę, cicho szlochając. Gdy tylko zobaczyła światło pochodni, natychmiast zerwała się na równe nogi i niedbale otarła twarz od łez, co przyniosło raczej odwrotny efekt od zamierzonego, gdyż zarówno dłonie jak i  większą część twarzy miała brudną od błota i krwi. W efekcie rozmazała to wszystko jeszcze bardziej.
Dziewczyna nie podeszła do nas ani na krok, lecz zastygła w miejscu. Czekała na nasze nadejście jak na wyrok, który zgodziła się przyjąć niezależnie od tego, jaki by nie był, byleby nie pozostawać dłużej samej w tych ciemnościach. Bardzo wyraźnie zobaczyłem, że z całych sił wstrzymuje potrzebę wybuchnięcia płaczem z powodu tego całego nadmiaru emocji, jakie się w niej pojawiły.
Hadvar zerknął na mnie, a z jego oczu wyczytałem, że nie za bardzo wie jak zagaić do damy w opałach. Postanowiłem więc ułatwić mu życie i odezwałem się pierwszy.
-   Hej, panienko, nie bój się. Planujemy uciec jak najdalej stąd, a tak się składa że znamy bezpieczną drogę. Możesz pójść z nami, jeśli chcesz – wiedziałem, że dziewczyna nie ma innego wyjścia niż pójście z nami, ale celowo przedstawiłem jej sytuacje w formie oferty, dając jej złudne poczucie wyboru i wiążącej się z tym odrobiny kontroli nad sytuacją oraz poczucia bezpieczeństwa.
-   Jest tu jeszcze ktoś, z kim się może rozdzieliłaś czy jesteś całkowicie sama? – wypalił nieco nieśmiało Hadvar.
-   Je... jestem sama – niepewnie odpowiedziała dziewczyna – I chciałabym z wami iść.
Jej instynkt samozachowawczy z pewnością podpowiadał jej, że dwóm obcym facetom w ciemnej jaskini nie powinno się przyznawać do bycia samemu. A cesarska zbroja w Skyrim nie wzbudzała wcale jakoś szczególnie dużego zaufania, a czasami wręcz przeciwnie. Jaki jednak miała wybór?
-   Jesteś ranna? Dasz radę biec gdyby zaszła taka potrzeba? – zapytałem.
-   Nic mi nie jest – dziewczyna zerknęła na swoje zakrwawione ręce i po chwili milczenia gorzko dodała – To nie jest moja krew.
-   W takim razie czym prędzej ruszajmy dalej – dodał Hadvar – O reszcie porozmawiamy w drodze.
Tak też zrobiliśmy i natychmiast poszliśmy gęsiego za Nordem – ja zostałem z tyłu, żeby nasza towarzyszka poczuła się nieco bezpieczniej, nie mając za swoimi plecami jedynie głębokiego mroku.
-   Jak to się stało, że siedziałaś po ciemku, w samym środku tej jaskini? – zagaiłem do dziewczyny.
-   Miałam pochodnię – odpowiedziała – Szukałam wyjścia, bo kiedyś słyszałam że w koszarach jest takie podziemne przejście po za wioskę. Trafiłam na strumień, więc pomyślałam, że może woda poprowadzi mnie na zewnątrz, ale poślizgnęłam się, chyba na jednym z mokrych kamieni i pochodnia wpadła mi do wody. Próbowałam po omacku wrócić po kolejną, ale się zgubiłam i nie wiedziałam już gdzie iść.
-   Pewnie musiałaś być przerażona – potrafiłem sobie wyobrazić jak bym się czuł w sytuacji tej dziewczyny i ciarki mnie przeszły po plecach.
-   Bałam się że już nigdy stąd nie wyjdę i... i... – dziewczyna załkała cicho i dyskretnie sięgnęła ręką w okolice twarzy, pewnie po to, aby ponownie otrzeć łzy.
-   Już dobrze – położyłem rękę na ramieniu dziewczyny, w wyniku czego lekko zadrżała z zaskoczenia – Z nami jesteś bezpieczna. Odprowadzimy cię do miejsca w którym nic ci nie będzie groziło i gdzie ktoś się tobą zaopiekuje, prawda Hadvar?
-   Jasne – odpowiedział po chwili ciszy Nord, tak jakby się nie spodziewał że ktokolwiek zamierza go włączać do tej rozmowy – Zaprowadzę was do samego Riverwood. Mieszkańcy wioski są bardzo mili i otwarci na ludzi, więc z pewnością zaoferują wam pomoc... nocleg, wyżywienie... cokolwiek będzie potrzebne. No i mieszka tam mój wujek z rodziną, oni na pewno chętnie pomogą.
-   Nie chciałabym być dla nikogo ciężarem – odpowiedziała nieśmiało dziewczyna, choć wyczułem że pragnie takiej pomocy najbardziej ze wszystkiego na świecie.
Hadvar aż się zatrzymał i obrócił w kierunku naszej towarzyszki, po czym odezwał się z takim zapałem i ogniem w oczach, jakby kompletnie zapomniał o swoich oporach wobec kobiet.
-   Droga panienko...
-   Erna... mam na imię Erna – przerwała dziewczyna, najwyraźniej skrępowana nazywaniem ją „panienką”.
-   Droga Erno – kontynuował bez chwili wahania cesarski strażnik – Nie waż się myśleć o sobie jak o ciężarze dla innych. Każdy prawdziwy Nord w obliczu takiej tragedii jak ta, która nas dzisiaj dotknęła, z chęcią pomoże swoim rodakom w potrzebie. Możemy prowadzić wojny domowe, walczyć ze sobą, bo takie mamy usposobienie, ale gdzieś tam w głębi jesteśmy jedną, wielką rodziną. Nie zapominaj o tym. Po za tym jestem pewien, że gdybyś była po drugiej stronie, to z pewnością też byś pomogła innym.
Po skończeniu ostatniego zdania, z Hadvara zeszły emocje i uświadomiwszy sobie, co właśnie zrobił – czym prędzej odwrócił się w stronę, w którą mieliśmy zmierzać i ruszył dalej.
-   Lepiej się pospieszmy – rzucił krótko, a ja poczułem jego lekkie zażenowanie, ale też i dumę że się przełamał i powiedział głośno, to co w nim siedziało.
Słowa wypowiedziane przez Hadvara uderzyły w Erne, gdyż ta najwidoczniej nie była przyzwyczajona do bycia przekonywaną do tego, iż tak po prostu na coś zasługuje. Odczuła jeszcze większą chęć do rozpłakania się, ale zamiast pozwolić sobie na to – jeszcze bardziej stłamsiła swoje odczucia. Zastanowiło mnie to czemu aż tak bardzo broni się przed wyrażaniem emocji i nim nawet spróbowałem się jej przyjrzeć swoimi wewnętrznymi zmysłami, dostrzegłem odpowiedź. Uświadomiłem sobie, że przez całe życie ta biedna dziewczyna była ostro karana przez swoją matkę za jakikolwiek przejaw słabości, a płacz to już był najgorsze zło, za które musiały ją spotykać wyjątkowo niemiłe konsekwencje, prawdopodobnie fizyczne kary. Nic dziwnego, że nawet w obliczu takiej tragedii bała się rozpłakać, podświadomie oczekując na karę. Strasznie miałem ochotę przytulić biedaczkę, ale to nie był czas i miejsce na takie rzeczy.
Szliśmy tak ciemnymi korytarzami jeszcze przez kilka dobrych chwil, a kiedy już zaczynałem myśleć, że ta droga nie ma końca, pojawiło się światło i dostrzegłem wyjście na zewnątrz. Przejście było otwarte, więc nie byliśmy pierwszymi, którzy uciekli z Helgen.

Wychodząc na zewnątrz ujrzeliśmy przed sobą rozległą równinę, delikatnie opadającą ku położonym niżej lasom. Przyglądając się podłożu w okolicy wejścia do jaskini, naliczyliśmy co najmniej  cztery osoby, które zostawiły swoje ślady w śniegu. Wszystkie prowadziły w tym samym kierunku, w stronę lasu na wprost, oddalonego od nas o jakiś kilometr, może dwa.
-   No dobra – odezwał się Hadvar – Nigdzie nie widać, ani nie słychać tego przerośniętego gada. Pobiegniemy teraz jak najszybciej tylko damy radę do tego lasu, który widzicie przed nami, żeby zniknąć z odsłoniętego terenu, a potem zobaczymy co dalej.
Ruszyliśmy naprzód. Erna z początku dawała sobie całkiem nieźle radę, lecz gdzieś w połowie drogi zaczęła wyraźnie zwalniać. Zmniejszyłem tempo, aby jej nie zostawiać w tyle, a Hadvar, który dawał sobie najlepiej radę z naszej trójki, lecz opiekuńczo zerkał na nas od czasu do czasu – również poszedł w moje ślady. Dziewczyna dyszała ciężko, lecz nie zamierzała się poddać. Niefortunnie jednak w pewnym momencie poślizgnęła się i upadła, lądując tyłkiem w śniegu. Jako, że byłem najbliżej – zatrzymałem się, aby podać jej rękę i pomóc wstać.
-   Wszystko w  porządku? Dasz radę dalej biec?
W odpowiedzi zobaczyłem tylko słabe, potwierdzające kiwnięcie głową – Erna natychmiast zerwała się do dalszego biegu.

W końcu dotarliśmy między pierwsze drzewa.
-   Nie musimy już biec, ale nie zatrzymujmy się jeszcze – wydyszał Nord – jak dotrzemy do bardziej osłoniętego miejsca to chwilę odpoczniemy.

Las wokół nas zagęszczał się coraz bardziej, a gdy nad nami było widać więcej koron drzew niż nieba, Hadvar odezwał się ponownie.
-   Tutaj powinno być w porządku. Odsapnijmy chwilę.
Usiedliśmy na jednym z przewróconych drzew i w milczeniu łapaliśmy oddech. Zrywał się coraz silniejszy, przeraźliwie mroźny wiatr, który zagłuszał nasze dyszenie.
-   Wygląda na to, że się nam udało – odezwałem się po kilku chwilach.
-   Najgorsze za nami, ale musimy jeszcze dotrzeć do Riverwood – powiedział Nord – Musimy utrzymać tempo, żeby dotrzeć tam przed zachodem słońca. Nie mamy prowiantu, a wasze ubrania do najcieplejszych nie należą, więc noc w dziczy mogłaby się źle skończyć – szczególnie, że w okolicy jest sporo wilków i innych drapieżników.
Z każdym kolejnym słowem Hadvara, czułem jak rozrasta się paraliżujący lęk siedzącej obok mnie dziewczyny. Czułem jak oplata jej serce i zdusza klatkę piersiową. Szturchnąłem dyskretnie towarzysza i głową mu kiwnąłem w stronę Erny, zapatrzonej w przestrzeń przed nią. Nawet on musiał zrozumieć co się dzieje, więc natychmiast się poprawił.
-   No, ale ten... to jest oczywiście najgorszy możliwy scenariusz, który z pewnością się nam nie przydarzy. Szybciutko sobie pójdziemy i będziemy na miejscu długo przed zachodem! Znam doskonale te okolice, więc na pewno się nie zgubimy.
Świetnie. Teraz jeszcze dołożył jej wizję zgubienia się w tym nieprzyjemnym lesie.
-   Przepraszam... – odezwała się nieśmiało dziewczyna – Czy w takim razie moglibyśmy już iść dalej?
-   Tak, chodźmy – dodałem – Zamarzam od siedzenia w miejscu.

Przez pierwsze dwie, może nawet trzy godziny, które wlokły się niemiłosiernie – szliśmy w całkowitym milczeniu. Silny, mroźny wiatr sprawiał że myślało się jedynie o przeszywającym zimnie i jak najszybszym dojściu do celu. Na szczęście pogoda się poprawiała – wiatr słabł z każdą chwilą, a nawet wyszło słońce zza chmur. Gdy po jakimś czasie pogoda zrobiła się wręcz przyjemna, przynamniej jak na lokalne warunki, postanowiłem się odezwać do mych milczących towarzyszy, gdyż przeciągająca się cisza zaczynała mnie dobijać.
-   Chyba nam się poszczęściło z pogodą...
-   Zdecydowanie – odpowiedział Hadvar – w tych warunkach nie musimy się martwić o to, że nie zdążymy, a zapowiada się że większa część dnia będzie równie ładna.
-   A jeszcze godzinę temu bałem się, że zamarznę na śmierć. Wasza dwójka jest pewnie przyzwyczajona do tych mrozów, a ciała macie odpowiednio zahartowane. Mnie jest ciężko znieść takie warunki, bo zawsze unikałem nawet zimniejszych regionów Cyrodiil, a o samym Skyrim już nie wspominając.
-   To pan pochodzi z Cyrodill? – wypaliła nagle Erna.
Oczy dziewczyny aż się zaświeciły z zaciekawienia. Mieszkając na tym zadupiu, na krańcu świata, zapewne niewiele miała do czynienia z podróżnymi z innych prowincji.
-   Zdaje się, że się jeszcze nie przedstawiłem. Mam na imię William, ale możesz mi mówić Will. Pochodzę z Wysokiej Skały, gdzie się urodziłem i wychowałem, ale będąc niewiele starszy od ciebie wyruszyłem do Cyrodiil, gdzie spędziłem kolejne kilkanaście lat, aż do ostatniego tygodnia. Zawsze lubiłem wielkomiejskie życie, więc mieszkałem głównie w samej stolicy, ale ze względu na mój fach często podróżowałem między większymi miastami prowincji.
-   To z pewnością widziałeś Wieżę z Białego Złota! – podekscytowała się jeszcze bardziej Erna.
Roześmiałem się, rozbawiony faktem że coś co stanowiło tak zwyczajny element mojej codzienności, mogło być dla kogoś tak egzotycznym dziwem.
-   Oj, widywałem ją codziennie, z okna swojej sypialni.
Przez kolejną godzinę opowiadałem dziewczynie o mieście, życiu jakie się w nim toczy, lokalnych zwyczajach, ludziach i wielu innych rzeczach, o których nie miała wcześniej okazji usłyszeć. Ucieszyło mnie to, że mogłem sprawić, iż przynamniej na ten czas mogła zapomnieć o koszmarze dzisiejszego dnia. Nie, właściwie to cieszyło mnie to, że wszyscy mogliśmy o tym zapomnieć.
Hadvar nie włączał się zbyt często do rozmowy – jednak mimo, że należał do cesarskiej armii, musiał sam niewiele wiedzieć o tym jak wygląda życie w Cyrodiil, więc z zaciekawieniem się przysłuchiwał. Ja natomiast byłem w swoim żywiole.
-   ... i wtedy mu powiedziałem „Słuchaj stary, może i zarobiłem na tym dwa tysiące septimów, ale w tej cholernej Brumie jest tak zimno, że więcej się na to nie piszę!” – skończyłem jedną z licznych anegdotek.
-   Skoro tak bardzo nie lubisz zimna, to jak to się stało, że trafiłeś do Skyrim? – zaciekawiła się Erna.
-   A to jest bardzo proste – odpowiedziałem bez chwili wahania, mając już od jakiegoś czasu przygotowaną całą bajeczkę – Skyrim jest targane wojną domową, a tam gdzie jest wojna – jest także mnóstwo okazji do zarobku. Zanim mnie osądzicie, od razu odpowiem – nie, nie handlowałem uzbrojeniem, mimo że to najłatwiejszy zarobek w takich okolicznościach. Miałem podstawowe dobra codziennego użytku, które z pewnością wielu by się przydały, po tym jak stracili cały majątek. Zamierzałem je wymienić na skóry śnieżnych stworów, które wy Nordowie z taką łatwością potraficie zdobyć, a które w ostatnich czasach stały się niezwykle drogie i trudnodostępne w Cyrodill ze względu na wojnę, jaka się u was toczy. Ja bym na tym zyskał, mieszkańcy Skyrim by na tym zyskali – wszyscy byliby szczęśliwi. No, ale niestety cały wóz z dobrami na które nie tylko wydałem całe swoje oszczędności, ale wręcz się zadłużyłem u kilku osób – został dzisiaj zniszczony.
-   Co za pech – rzucił niemal ironicznie Hadvar, najwyraźniej będąc lekko zniesmaczony tym, z jaką łatwością przychodziło mi kłamanie.

Dalsza podróż robiła się coraz bardziej męcząca, głównie ze względu na coraz większe zmęczenie oraz narastający głód. W brzuchu burczało mi coraz bardziej, gdyż mój ostatni posiłek, czyli więzienne śniadanie, było przeze mnie prawie nie ruszone – jakoś nie miałem apetytu będąc przekonany, że w ciągu godziny stracę głowę. Na szczęście gdy dotarliśmy do jakiejś rzeki, Hadvar zarządził krótki odpoczynek.
-   Woda jest lodowata, więc nie pijcie jej zbyt wiele, nie ma co niepotrzebnie wychładzać organizm – powiedział Nord – Dobrze znam tą okolicę, więc nazbieram wam trochę jagód, których rośnie tu całkiem sporo. Tak wam burczy w brzuchach, że nie wiem czy mi dotrwacie do Riverwood, choć zostały nam tylko jakieś 3 godziny drogi – zaśmiał się na koniec.
-   Może pomóc ci w zbieraniu? – odezwałem się.
-   A potrafisz rozpoznać trujące jagody od tych jadalnych?
-   To istnieją trujące jagody?
-   Sam widzisz – uśmiechnął się Hadvar – lepiej sam się tym zajmę. Pożycz mi swój kołczan, który z takim poświęceniem targasz ze sobą od samego początku. Do czegoś muszę te owoce nazbierać.
Wysypałem na ziemię pozostałe strzały i sztylet, które znajdowały się w środku i podałem go Nordowi. Ten z kolei przyglądając się wysypującej się zawartości, chwycił sztylet i wrzucił go z powrotem do kołczanu.
-   Nie wiedziałem, że masz taką zabaweczkę. Pożyczę ją, bo może mi się przyda. W międzyczasie odpocznijcie i może przemyjcie sobie twarze, bo ledwo was widać zza tego brudu.
Nord odszedł, a ja uklęknąłem nad wodą i spojrzałem na swoje odbicie.
-   Nie wiedziałem, że wyglądam aż tak źle – powiedziałem do Erny, która zaczęła już powoli obmywać swoją twarz..
-   To i tak dużo lepiej niż ja – uśmiechnęła się smutno dziewczyna – u mnie jeszcze była cała ta... krew.
Po jej policzku spłynęła łza, więc czym prędzej zamoczyła rękę w rzece i udała, że przemywa ten fragment twarzy. Poczułem ogromną chęć, aby przynieść jej emocjonalną ulgę, więc wytoczyłem ciężkie działa
-   Straciłaś dzisiaj kogoś bliskiego? – wypaliłem znienacka.
Dziewczyna zastygła i nie odważyła się na mnie spojrzeć, bojąc się że wybuchnie płaczem, jak tylko spotka mój wzrok.
-   M...moją matkę, miałam tylko ją...
Erna zaczęła nerwowo ściskać kępkę trawy, którą po omacku wyłapała dłonią. Czułem jak się odcina od swoich odczuć, więc drążyłem dalej.
-   To jej krew masz na sobie? – zapytałem brutalnie bezpośrednio.
Jej wargi zaczęły drżeć, oczy zrobiły się całe szkliste. Była bliska wybuchnięcia potężnym płaczem, lecz ostatkiem sił broniła się przed tym.
-   Czemu? – wydyszała z bólem – Cz... czemu o to pytasz?
-   Wybacz mi brak delikatności, ale po prostu nie mogłem patrzeć jak męczysz się, dusząc w sobie cały ten żal, ból, lęk oraz... ulgę.
Dziewczyna będąc kompletnie zaskoczona tymi słowami spojrzała na mnie po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy, a ja wyraźnie mogłem dostrzec łzy spływające po jej twarzy i kapiące na trawę.
-   Jak? Skąd? – pytała płacząc coraz bardziej.
-   To nie ma znaczenia – powiedziałem obejmując ją – Płacz tak długo jak tylko zechcesz, nie duś w sobie tego co czujesz.
Klęczeliśmy tak przez chwilę, wtuleni w siebie nad brzegiem rzeki. Czułem jak moja towarzyszka powoli się otwiera na to, co najbardziej skrywała w sobie.
-   Ja... j-jestem złą osobą – wyszlochała dziewczyna.
-   Nie jesteś – odpowiedziałem spokojnie.
-   Jestem! Moja matka umarła w moich ramionach... a ja... a ja... ulżyło mi, po raz pierwszy w życiu poczułam się wolna. Jakim potworem muszę być, żeby tak... w taki sposób...
-   To nie ty w tej relacji byłaś potworem. Czułaś co czułaś, nie dlatego że z tobą jest coś nie tak, ale dlatego że musiałaś mieć ku temu powody. Powiedz szczerze, czy uważasz że ona była dobrą osobą?
-   Nie – odpowiedziała po chwili wahania Erna, a po chwili jeszcze dodała – Zdecydowanie nie była...
-   A więc sama widzisz, że nie ma powodu, aby czuć się winną z powodu tego, co czujesz. Nie pozwól aby jad, który od niej dostawałaś za jej życia, działał także po jej śmierci.
Jeszcze kilka dobrych chwil dziewczyna płakała w moich objęciach, aż w końcu uspokoiła się całkowicie i powoli oderwała od mojego ciała.
-   Dziękuje – powiedziała patrząc mi prosto w oczy i uśmiechając się wciąż smutno, ale dużo lżej i swobodniej niż do tej pory
Kolejny kwadrans spędziliśmy w milczeniu oczekując na powrót Hadvara. Erna siedziała wpatrzona w taflę spokojnie płynącej wody, trawiąc to wszystko co się przed chwilą zdarzyło. Ja też miałem o czym myśleć. Zastanawiałem się czemu tak bardzo mi zależało, żeby jej pomóc z tym problemem, że byłem gotowy tak otwarcie i dość ryzykownie rozgrzebać, tak świeże i bolesne rany. To było głupie z mojej strony. Co bym zrobił, gdyby ta biedaczka była tak bardzo zakłamana w swoich iluzjach na temat rodziny, że nie byłaby gotowa się skonfrontować z tymi emocjami? Zadałbym jej tylko tyle niepotrzebnego bólu i zniechęcił ją do siebie, choć to drugie akurat było najmniej istotne.
I wtedy sobie uświadomiłem o co tutaj chodziło. No tak, powinienem był się domyślić. To nie jej chciałem pomóc, ale sobie. Moja matka także była złą kobietą, pełną jadu i nienawiści, zimną manipulatorką. Kiedy mnie otwarcie nienawidziła, ja musiałem słuchać tych wszystkich bzdur o bezwarunkowej miłości każdej matki do swego dziecka. Kiedy brakowało mi ciepła, bliskości i poczucia bezpieczeństwa – wciąż mi wbijano do głowy jak bardzo, matka mnie kocha i się poświęca dla mnie. I czy ja w takiej sytuacji miałem prawo do tego, aby jej nie lubić, aby żywić do niej negatywne odczucia? Oczywiście że nie, bo zaraz bym był wyrodnym synem i złym człowiekiem. Erna pozwoliła mi zauważyć ten problem, to że także nie czułem się w porządku ze sobą, żywiąc negatywne uczucia wobec własnej matki.

Moje rozmyślania przerwał wyłaniający się zza krzaków Hadvar, idący z triumfalnym uśmiechem jakby nam co najmniej upolował całego dzika.
-   Przyniosłem pełen kołczan jagódek! – rzucił wesoło, a widząc naszą milczącą i zamyśloną dwójkę dodał jeszcze – Jednak mogłem was wziąć ze sobą, bo widzę że się strasznie wynudziliście tak siedząc nad tym brzegiem i czekając na mnie.
 

Martinos

Martinos

Złote Wrota
Leo
posty178
Propsy109
ProfesjaReżyser
  • Złote Wrota
  • Leo
Czy będziesz to kontynuował?
 



Koziek

Koziek

Użytkownicy
posty313
Propsy359
Nagrody
Profesjabrak
  • Użytkownicy

Koziek

Tańczący z emocjami
#3 2013-06-26, 16:57(Ostatnia zmiana: 2013-06-26, 16:58)
Cytuj
Pierwszą był cesarski strażnik, mający w ręce jedynie tarczę i broniący się przed wściekłymi atakami, kogoś kto wyglądał na jednego ze skazańców

Dużo brakujących/nadprogramowych przecinków, tak jak na przykład wyżej.

Cytuj
Strażnik bez chwili zwłoki wyciągnął miecz z ciała i tak uzbrojony spojrzał na mnie.
- Właśnie mnie uratowałeś czy jestem po prostu drugi na liście do zabicia? – zapytał niepewnie.
Podszedłem powoli do wyczerpanego i słaniającego się na nogach Norda. Łuk trzymałem opuszczony, aby upewnić go że nie mam złych zamiarów.
- Gdybym chciał, abyście oboje nie żyli to poczekałbym na koniec waszej walki i załatwił tego, który by przeżył. – starałem się zabrzmieć jak ktoś, kto doskonale wie co robi i chyba mi to nawet wyszło.
- Wybacz, nie potrafię już trzeźwo myśleć. Dziękuje za ratunek.

Bardzo. Opanowany. Strażnik. Zachowujący. Zawsze. Zasady. Grzeczności.
 

Luke_Flamesword

Luke_Flamesword

Użytkownicy
posty188
Propsy402
  • Użytkownicy
Cytuj
Czy będziesz to kontynuował?                                        
Nie sądzę. Już mi się nie chce takich rzeczy pisać, bo mam zbyt dużo innych, ciekawszych rzeczy do roboty.

Cytuj
Dużo brakujących/nadprogramowych przecinków, tak jak na przykład wyżej.
No, przecinki nigdy nie były moją mocną stroną :P

Cytuj
Bardzo. Opanowany. Strażnik. Zachowujący. Zawsze. Zasady. Grzeczności.
Nom :)
 

Koziek

Koziek

Użytkownicy
posty313
Propsy359
Nagrody
Profesjabrak
  • Użytkownicy
To czytaj na głos, przecinki naturalnie wyjdą w trakcie płynnego czytania pod postacią przerw na wdech.
 

Luke_Flamesword

Luke_Flamesword

Użytkownicy
posty188
Propsy402
  • Użytkownicy
Ciekawa rada, dzięki :)
 

MrSzymon345

MrSzymon345

Użytkownicy
posty127
Propsy16
Profesjabrak
  • Użytkownicy
Całkiem dobre to opowiadanie(opowiadanko)
 


0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
0 użytkowników
Do góry