First Chapter
Poczatek
„Stoczterdziestyczwarty dzień okupacji Khorinis przez siły Gubernatora” – tak brzmiało pierwsze zdanie, które dowódca kompanii zamieścił w cotygodniowym raporcie. Dalej zaczął pisać ten sam schemat, co zawsze – spokój i opis portu. W owej chwili On, i kilka jego pomocników – zwiadowców znajdowali się na opuszczonej wysepce Khorinis, zwanej „Wyspą Złodziei”. Miała ona złą sławę dlatego, że nikt nie wracał z niej żywy, z powodu grasujących na niej bandytów, którzy pilnowali swoich łupów. Ale wracając do historii – tego dnia przywódca tej kompani – dawny kwatermistrz, strażnik miasta, wzorowy obywatel – Martin siedział w jaskini. Nie była to godzina Jego warty, więc przeznaczył wolny czas na odpoczynek i spis raportu.
„W porcie tak jak przez ostatnie trzy tygodnie jest cicho, każdy boi się wyjść z jakąkolwiek inicjatywą – tak mówi nam nasz informator…”. Wraz z każdym nowo-napisanym zdaniem rosła w jego głowie myśl o swojej bezradności. Po chwili skończył notatkę i zawołał jednego ze swoich podwładnych.
- Hej, chodź no tu który!!! – wykrzyczał na głos dość nerwowo, siadając na krześle przy łóżku. Po chwili wbiegł jakiś chłopak, wyglądający mniej więcej na osiemnaście lat. Martin tylko skinął głową na kartki leżące na stole, a mężczyzna zaraz zawołał donośnym głosem:
- Już się robi!- Kiedy wrócisz? Ważna jest każda minuta. – zapytał spokojnie Martin.
- Hmmm… wydaje mi się, że jutro o świcie powinienem być z powrotem, taaak… - lekko wystraszonym tonem odpowiedział, patrząc ciągle na buty przełożonego.
- Myślisz?! Ma tak być… nie wiemy, kiedy może uroić się w tej zakutej głowie naszego KOCHANEGO gubernatora myśl o tym, że trzeba obejrzeć tą wyspę. Widzę cię jutro o świcie! Tu się ważą losy całej wyspy i naszego bezpieczeństwa! Więc ani przez myśl ci niech nie przejdzie wałęsać się po obozie! Masz zdać raport i natychmiastowo wracać. Po tej mowie widać było, że mówi to całkiem poważnie. Zestrachany chłopak szybko zwinął notatki w rulonik, zabezpieczył go szybko woskiem i dał spojrzeć Martinowi, czy wszystko się zgadza. Ten na znak zgody kiwnął ręką, dając młodemu znak, że może odejść. Ten odchodzi w pośpiechu, a Martin zerka w ogień tęsknym wzrokiem. Przed oczami ukazują mu się dawne czasy, a były one piękne. Przewijają mu się przed oczami wspomnienia minionych lat, lat dobrobytu, spokoju i wolności. Widzi swoją dawną farmę, swoje dzieci i swoją żonę. Wszystko jest tak pięknie.
Nagle widok ten przyćmiewa wizja ognia, a w nim tworzy się sylwetka Gubernatora i wydobywający się z jego płuc szatański śmiech. Po chwili wraca do niego widok palonego domu, dziesiątek trupów leżących na ulicy i tłumy ludzi uciekających z miasta i skazanych na śmierć, przez głód, zarazę i dzikie zwierzęta.
A to wszystko, dlatego, że władzę przejął dyktator. Kazał wszystkich nieprzyjaciół powiesić, ich żony zgwałcić a dzieci spalić na stosie. Na szczęście wiele osób dowiedziało się o tym przed faktem i postanowiło nie dopuścić do takiego obrotu zdarzeń. Powstanie zostało brutalnie stłumione, a rodziny prawych obywateli mając nadzieję, że zdołają przetrwać uciekały z miasta.
Nie czekając długo Tyran wysłał całą armię przeciwko najemnikom z farmy Onara. Bitwa trwająca 10 dni zakończyła się triumfem armii królewskiej. Mała część przeżyłych – głównie farmerzy, ale także Lee i parę jego najemników – szczęśliwym trafem zdołała uciec w lasy. Jeden z najemników – Cord zaproponował udanie się do magów wody. Zapewniał, że zapewnią im ochronę i miejsce do przeżycia. Tak się stało, magowie urządzili tym ludziom miejsce do życia, ale resztę musieli zrobić sami.
Pewnie się zastanawiacie jak paladyni mogli pozwolić na takie coś. To bardzo proste. Zaraz po wyruszeniu do Górniczej Doliny ekspedycji ratowniczej pod wodzą Lorda Hagena w przypadkowym zbiegu okoliczności zawalił się przesmyk, zagradzając rycerzom drogę powrotną. Oczywiście niektórzy paladyni zostali w mieście, tych Gubernator postanowił zabić jak będą spać. Na szczęście Lord Andre dowiedział się o jego planach, ale z powodu większości liczebnej siepaczów tyrana postanowił uciec. Za namową Laresa – byłego dowódcy „Szkodników” z Nowego Obozu, przyjaciela Lee – udał się do doliny magów wody.
I tak powstała „Dolina Ostatnich”. Mieszkają tam wszyscy – Paladyni, Najemnicy, skazańcy, kowale, prostytutki, zbrodniarze, alchemicy, kowale i wiele innych. Muszą się nawzajem szanować, jeżeli chcą przetrwać.
Nikt nie zapuszczał się w tamte okolice, więc też nikt nie miał pojęcia o owym obozie. Chwała Innosowi! Gdyby było inaczej, mieszkańcy nie mieliby szans.
Pomimo wielkiego ryzyka postanowili robić zwiady badawcze. Znajdowały się one na Latarni Khorinis, w jaskiniach na jego południowych krańcach, ale także pozostawały osoby w mieście – informatorzy, raportujący o wszystkim, co się dzieje w mieście. Największą miejscówką zwiadowczą była właśnie „Wyspa Złodziei”. Znajdowało się tam dziesięć osób, codziennie przypływali rybacy i przekazywali informacje o sytuacji w mieście.
Martin wyszedł z jaskini przeciągając się lekko. Spojrzał na słońce i jego miejsce na niebie – już czas. Cichym gwizdem zwołał ludzi siedzących na skarpach. Oni zeszli, a on razem z dwoma innymi chłopami usadowili się na ich miejscach. Warta była spokojna, w przystani nie było widać ani jednego strażnika. O północy troszkę zdenerwowany Martin rozgląda się niespokojnie, po chwili daje znak współpracownikom, że mają zaczekać. Sam schodzi na dół i wchodzi do jaskini, widząc, że wszyscy śpią gwałtownie zaczyna ich budzić:
- Wstawać, wstawać! Wasza kolej, nie ma opierdalania! My swoje wysiedzieliśmy, ruchy na górę! Zaspani zaczęli się wspinać na górę, gdy dwaj pomocnicy Martina schodzili w dół. Jeden z nich ze zmęczenia potknął się o korzeń wystający z piasku i wyrżną glebę. Mozolnie wstał, zaklął siarczyście i spojrzał przed siebie. Zobaczył coś niepokojącego – jakiś obiekt na horyzoncie. Podbiegł szybko do jaskini, podszedł do Martina i po cichu powiedział mu na ucho:
- Chodź za mną, zauważyłem coś niepokojącego! Martin skinął tylko głową i ruszyli. Mężczyzna wskazał miejsce. Martin bardzo mocno się przyjrzał, a po chwili powiedział:
- Cholera, nie mam pojęcia co to jest! – Tutaj podrapał się po brodzie –
Nie mamy łódki, chwilowo. Chyba bym musiał tam popłynąć. – Po chwili zastanowienia ściągnął ubranie i wskoczył do wody. Będąc już 20 metrów od celu domyślił się, co to jest. Był to człowiek dryfujący na kawałku drewna – nieprzytomny. Były kwatermistrz podpłynął do niego i zaczął „holować” go na brzeg. Wyszedłwszy z wody odstawił go na piasek i pochylił się nad nim. Usłyszał oddech i pomyślał –
Jest dobrze, żyje – Po chwili w takiej pozycji podniósł się, chwycił za ubranie i zaczął wkładać na siebie, mówiąc stojącemu obok koledze :
- Weź go na moje łóżko. Spróbuj go obudzić i nakarmić… i przy okazji... weź go ubierz. Mężczyzna był całkiem nagi.
Jak myślicie, nadaje się na serial o Gothick'u? (Oczywiście G2NK)