Wojna północna
1 rozdział: Brązowa ziemia
Noc była jak zwykle niespokojna. Niebo było zakryte burzowymi, ciemnymi chmurami. Wiał mocny, porywisty wiatr. Duże krople deszczu spadały na ziemię tak często, że Dan pomyślał że Innos płacze nad tym przeklętym lasem. Była to jednak zwykła woda, która tak denerwowała cały oddział. Ubrania przemakały po paru godzinach, zaś stal powoli rdzewiała, w dodatku ziemia zamieniła się w ohydne błoto. Krótko mówiąc pierwsze dni tej kampanii były tragiczne dla samopoczucia żołnierzy, którzy na dodatek wiedzieli że idą na wojnę z orkami, z której mogą nie wrócić. Ba, większość nie ma nadziei na powrót do swoich żon i dzieci, pomyślał Dan. Był paladynem, wojownikiem, dla którego honor, obrona słabszych i uciśnionych oraz przede wszystkim służba Innosowi, panu ognia i życia były celem jego życia. Była to jego pierwsza wyprawa wojenna, dal jego oddziału też. Spojrzał na obozowisko swojego oddziału pod jego zwierzchnictwem. Żołnierze spali na hamakach, owinięci kocami, zziębnięci i zmęczeni wczorajszym marszem z Montery. Dan mógł im przynajmniej zrobić tę przysługę że to on stał na warcie nocnej, gdy inny dowódca pewnie zająłby najlepsze miejsce do spania i kazał paru chłopcom pilnować obozu. Ruszył na przeciwległą stronę obozu wypatrując w ciemności stworzeń, które nie były dzikimi zwierzętami. Nic nie zauważył, więc ruszył w drugą stronę, miejąc nadzieję że ta noc szybko minie, bądź jeśli Innos da łaskę ten deszcz przestanie padać. Spojrzał na swój płytowy pancerz, przyrdzewiały i ciężki, w końcu nie był z magicznej rudy. Rzucił ponownie spojrzenie na obóz i zobaczył Jacka, jego sierżanta śpiącego na drzewie. Uśmiechnął się lekko myśląc że musiał wywalczyć miejsce na nim grożąc żołnierzom musztrą nocną, na którą sam by pewnie nie przyszedł. Jutro mieli połączyć się z resztą armii, byli częścią straży przedniej, która jako pierwsza miała zaatakować twierdzę Silden, jednak mają przewagę liczebną nad orkami. Choć wcześniej tłumili zamieszki chłopskie w Ardei, to była walka z orkami, stworzeniami, których jego żołnierze mają prawo się bać, na dodatek teraz będą brali udział w dużej bitwie, a tam wszystko może się zdarzyć. Ponowił patrolowanie obozu. Coś go zaniepokoiło. Z szczątkowym strachem zaczął spoglądać na gąszcz wokół obozu. Z początku wszystko było w porządku, jednak usłyszał zbliżające się stworzenie, które z pewnością było większe od człowieka:
-Wstawać !-krzyknął Dan, wyciągając swój półtoraręczny miecz z rudy - orkowie nadchodzą !
Oddział obudził się w szoku, Jack o mało nie spadł z drzewa. Żołnierze zaczęli brać swój oręż w ręce i ustawiać się obok Dana, wśród tego błota i ich nieporadność jako że byli obudzeni w środku nocy wyglądało to żałośnie. Paladyn złapał mocno w obie ręce swój miecz i czekał na napastników. Knechci zdążyli się już przygotować. Oddział stanął w pobliżu Dana z mieczami w pogotowiu. Paru knechtów z tyłu zaczęło przygotowywać lekkie kusze. Zaczęła się mordercza cisza, widocznie się do nas zakradają, pomyślał Dan:
-Zachować czujność, zaatakują z zaskoczenia- rzekł, jednocześnie się rozglądając, zauważył parę rozmytych, czarnych postaci na lewej flance- na lewo !
Zza krzaków wyskoczyło pięciu włochatych orków, każdy był większy od dwóch ludzi w barkach, mieli muskularne ramiona, skórę lekko zielonkawą. Głowy posiadali duże jak dynie, z ich wielkich ust wyrastały wielkie kły jak u dzika. W rękach trzymali wielkie topory, którymi mogli zwykłego człowieka przeciąć w pasie na pół. Mieli na sobie tuniki i naramienniki ze skóry. Czuł śladowy strach, podobnie jak jego oddział, jednak muszą się przełamać, wielokrotnie przecież ćwiczyli walkę i walczyli. Nie mogą teraz zawieść:
-Do ataku !-krzyknął Dan i podobnie jak większość jego oddziału ruszył na orków
To moje pierwsze opowiadanie, więc nie jedźcie po mnie jak ma błędy koncepcyjne. Dialogi są rozdzielone, bo normalnie się scaliły.
Dam drugi rozdział jeszcze dziś