Justify murders story 2354 0

O temacie

Autor

Zaczęty 28.07.2008 roku

Wyświetleń 2354

Odpowiedzi 0

shergar

shergar

The Modders
Darth Revan
posty872
Propsy1303
Profesjabrak
  • The Modders
  • Darth Revan
Napisane dość dawno temu w lepszych czasach - zamiast to dokończyć zacząłem pisać Miecz, honor i bimber. W sumie te opki były podwaliną pod tamto coś.

[obawiam się, że tekst może zawierać sporo błędów, ale jakoś szkoda mi czasu na to, żeby go poprawić]

Miłego czytania życzę.

----------------------------------------------------------------

Burza szalała już od kilku dni. Połamane okiennice z uporem uderzały w pozbawione rybich pęcherzy framugi. Nocne niebo przecięła ognista błyskawica. Posypały się migotliwe iskry i tysiącletni dąb runął z hukiem na resztki tawerny. Nadpalony strop ugiął się pod ciężarem kolosa i cała konstrukcja zwaliła się wznosząc ku nocnemu niebu tumany kurzu. Na szczątkach tawerny pojawił się niewyraźny cień. Kształt przemknął pomiędzy mokrymi drzewami i niepewnie stanął pośród zgliszczy. Zjawa odrzuciła brudny i podarty kaptur. Długie, poprzetykane srebrnymi nićmi włosy rozlały się po szerokich ramionach. W oczach przybysza zagrał zimny blask. Blade światło księżyca z trudem przeniknęło poprzez ciężkie chmury. Nieśmiały blask zatańczył na jakimś owalnym przedmiocie. Przybysz runął niczym górska lawina. Jego ruchy zlały się w rozmazany obraz. Nie minęło uderzenie serca kiedy nieznajomy ściskał w drżących dłoniach brudną, ale o dziwo całą butelkę. Z namaszczeniem odszpuntował gąsiorek i pociągnął soczystego łyka. Kiedy ognisty płyn zetknął się z podniebieniem na twarzy elfa rozlał się wyraz uwielbienia.
- Jednak jest tu po co wracać - mruknął pod nosem chowając bimber za pazuchą - Tak, muszę odnaleźć przyjaciół. Już czas wrócić do domu...
Po chwili sylwetka elfa rozmyła się pośród nocnych cieni. Gdzieś z głębi kniej dobiegło wycie samotnego wilka. Po chwili inni łowcy podjęli zew krwi.


The Lost Murders: Epizod II.

Spowita niezdrową mgłą dolina jakby zamarła. Spłoszony cieniostwór zaszył się w gęstej kniei. Gdzieś w oddali krzyknął puszczyk. W każdym razie elf miał nadzieję, że to był właśnie puszczyk. Siedział sam przy ognisku ostrząc jeden z długich mieczy. Szlachetna stal po wielu latach intensywnego używani zrobiła się matowa i zdawał się pochłaniać mętne światło księżyca. Krwawe refleksje odbijające się na klindze skakały w złowrogim tańcu. Nagle elf uniósł głowę. To nie było złudzenie. Ruchem szybszym niż myśl skoczył i ruszył biegiem przez chaszcze. W sobie tylko wiadomy sposób omijał wszystkie przeszkody z uporem stawiane na drodze przez Panią Lasu. Gdy dotarł na niewielką polanę walka rozgorzała już na dobre. Kilkunastu elitarnych orków otoczyło wojownika w zniszczonej zbroi. Rycerz pozbawiony hełmy, który po uderzeniu orkowego topora turlał się pod nogami walczących, oparł się plecami o drzewo. Wokół wojownika walało się już kilka ciał wrogów. Z głębokiego rozcięcia na czole płynęła krew zalewając twarz wojownika, przydając mu wygląd zapomnianego już przez ludzi Demona Wojny. Rycerz sparował kolejny cios topora pogiętą tarczą i błyskawicznym sztychem rozciął pachwinę orka. Unikając kolejnego ciosu zadał straszliwe pchnięcie rozcinając brzuch następnego z przeciwników. Parujące wnętrzności wypłynęły wraz z przerażającym krzykiem orka. Zostało jeszcze dwunastu pomyślał elf i w biegu wyciągnął drugi miecz. Blask księżyca złowrogo zamigotał na długiej klindze. Orkowie nawet nie wiedzieli kiedy przyszła śmierć. Rycerz zmęczonym ruchem starł krew uparcie zalewającą oczy. Dopiero teraz ujrzał nadchodzącą odsiecz. Z zaschniętego gardła wydobył się krzyk, dziwnie przypominający zniekształcone słowo "gorzała" i rycerz runął na zaskoczonych orków. Walka skończyła się po kilku uderzeniach serca. Rycerz słaniając się na nogach oparł się plecami o drzewo. Miecz wypadł ze zmartwiałej ręki.
- Pić - jęknął odrzucając nie nadającą się już do niczego tarczę z dziwnym herbem: nagą dziewicą oplecioną przez smoka na polu ognia.
Elf wbił miecze w ziemię i z lekkim uśmiechem rzucił rycerzowi bukłak. Wojownik chwycił w locie worek i przytkał gąsior do ust. Po pierwszym łyku zaczął kaszleć, harczeć i kląć.
- Co to kurwa jest! - ryknął wymiotując - Woda?!
- Nie mogłem się powstrzymać - skwitował elf i rzucił przyjacielowi drugi bukłak.
Tym razem rycerz podejrzliwie powąchał zawartość gąsiora, ale wyraz błogości, który natychmiast rozlał się na jego twarzy świadczył, że jest w pełni kontent. Kilka siarczystych łyków i głośne beknięcie potwierdziły, że węch ma jeszcze dobry.
- Bimber - mruknął czule głaszcząc bukłak - Co tak długo Shergar?
- Nie mogłem znaleźć odpowiedniego trunku - odparł elf wskazując na odległą łunę - W Gees Town nie chcieli oddać po dobroci to puściłem cholerne miasto z dymem.
- He, jak za starych dobrych czasów - rzekł Siekacz i pociągnął kolejnego łyka - Co będzie teraz?
Elf wzruszył ramionami.
- Będziemy gwałcić, palić, zabijać i takie tam? - rycerz odessał się od bukłaka kiedy ten był już pusty. Zdawało się, że próbuje językiem osuszyć ścianki gąsiora.
- Najpierw obowiązek, później przyjemność - powiedział Shergar i chwycił miecze - Wracamy do domu, ale po drodze trzeba jeszcze odnaleźć kilka zagubionych owieczek.
- Cholera Drow jest w tym najlepszy - mruknął Siekacz obrzucając krytycznym spojrzeniem swoją tarczę. W końcu kopnął ją nogą i podniósł pogięty hełm - Na głowę go nie wsadzę, ale dostanę za to żelastwo antałek piwa. Będzie na śniadanie. Od kogo zaczniemy?
- Po drodze napotkałem na ślady rzezi. Kilka wiosek i mniejszych osad napadł jakiś wredny potwór.
- Melkor - Siekacz uśmiechnął się z wyższością - A tam gdzie jest Melkor będzie też i Kazz.
- Mam taką nadzieję, bo tylko on potrafi odbudować Tawernę.
- Że kurwa co?!!! - ryknął Siekacz takim głosem jakby ktoś wraził mu w rzyć rozgrzane do czerwoności ostrze.
- Tawerna spłonęła. Ale to długa historia...
- Mam kurwa czas! - warknął Siekacz podnosząc miecz i chowając wyszczerbiony oręż do pochwy - Dużo czasu! Opowiedz mi co za sucze syny to zrobiły.
- Jak już wspomniałem to długa historia...

 

The Lost Murders: Epizod III

- Panie on wrócił! - krzyknął dowódca straży wbiegając bez ostrzeżenia do sali tronowej - Potwór wrócił!!!
Dick skoczył na równe nogi. Twarz władcy geesu przypominała maskę szaleństwa i strachu.
- Idzie tu po mnie - wychrypiał Dick osuwając się na zapaskudzony tron - Idzie po mnie...
- Panie, co mamy robić?! - dowódca straży nie odrywał przerażonego spojrzenia od swego króla - Zniszczył już całe dolne miasto. Z potworem starła się też nasza konnica. To trochę opóźniło bestię. Zdaje się, że był głodny i zaczął pożerać truchłą wierzchowców. Panie co robimy?! - niemalże krzyknął Lord Zenek.
- Czekamy na śmierć - wychrypiał Dick kuląc się na opływającym fekaliami tronie - Ja nie chcę umierać! - krzyknął zaskakująco silnym głosem Dick tuląc się do pluszowego ogórka.
- Tylko demon może pokonać takiego potwora! - Wielki Mistrz kręgu Ognia, Etrix, wysunął się przed drżący tłum królewskich przydupasów - Albo człowiek, przed którym drżą demony.
Dick wbił otępiałe spojrzenie w maga.
- Kto? - wyszeptał z nadzieją w głosie - Znasz kogoś takiego?!
- Tak - mag pokłonił się swemu władcy - Znam Panie.
Wielki Mistrz skinął głową. Strażnicy zdjęli żelazną sztabę z okutych miedzianą blachą drzwi. Z zasnutej mrokiem komnaty wyłonił się smukły cień. Kobieta ubrana była w skórzaną zbroję, skrzącą się w migotliwym blasku pochodni od srebra i rubinów.
- Ona?! - parsknął rozgniewany Dick - Przecież to...
Król nie dokończył. Bicz rozdarł powietrze uderzając w marmurowe popiersie władcy. Posąg rozprysnął się na setki kawałków.
Dick przełknął ślinę i mocniej ścisnął pluszowego ogórka.
- Kim jesteś? - zapytał drżącym głosem kuląc się na siedzisku.
- Twoim wybawieniem - głos kobiety był zimny i bezlitosny. Tylko Etrix rozciągnął usta w lekkim uśmiechu.
- Zabij go! - ryknął Dick - Zabij potwora!
- Wszystko w swoim czasie - odparła kobieta tanecznym krokiem zbliżając się do króla, który błagalnie spojrzał na swoich gwardzistów. Jednak żołnierze byli właśnie bardzo zajęci przeglądaniem swojego obuwia - Wszystko ma swoją cenę.
- Czego chcesz? - w głosie Dicka znać było cień nadziei, której złapał się bardziej kurczowo niż pluszowego ogórka - Bogactw? Tytułów? Władzy? Dostaniesz wszystko! Tylko zabij tą bestię!
- Wszystko? - kobieta zaśmiała się takim głosem, że kilku gwardzistów wypuściło z rąk halabardy - Kiedyś wrócę tu po swoją zapłatę. Ty nie masz nic co mógłbyś mi zaofiarować.
- Panie on już tu jest! - krzyknął strażnik, który z hukiem rozwarł drzwi do sali tronowej - Przed chwilą był na dziedzińcu. A teraz...
Strażnik nie dokończył. Potężne szpony rozerwały go na strzępy. Cóż, trzeba przyznać, że gwardziści Dicka zachowali się tak jak powinni się zachować wierni żołnierze. Wszyscy jak na komendę rzucili broń i runęli ku bocznemu wyjściu.
Komnata opustoszała szybciej niż butelka bimbru w rękach Siekacza. Bestia z trudem przepchnęła swe monstrualne cielsko przez framugę. Przekrwione ślepia wreszcie odnalazły to czego szukały przez cały czas. Dick pod tym spojrzeniem wypróżnił się po raz ostatni i w konwulsjach zsunął się z tronu. Potwór wyprostował się na całą wysokość i ryknął ukazując rzędy ogromnych kłów. Nagle powietrze rozdarło uderzenie bicza. Bestia błyskawicznie odwróciła się w stronę kobiety i... ze strachem skuliła głowę.
- Nie bój się mój pieszczoszku - powiedziała niezwykle miękkim głosem kobieta podchodzac do potwora - Już wszystko dobrze, kochany. Wracamy do domu.
Melkor zaskomlał i padł do nóg swej Pani. Bezia zanurzyła dłoń w kudłatej i posklejanej zakrzepłą krwią sierści. Po twarzy kobiety popłynęła pojedyncza łza.
- Co oni ci zrobili? - wyszeptała i odwróciła się w stronę Dicka.
- Mamy umowę - Etrix stanął pomiędzy nią a swym władcą - Zabierz stąd tego potwora a ja powiem ci gdzie możesz szukać swoich przyjaciół.
Kobieta wyrzuciła rękę przed siebie. Czakran rozciął powietrze i wbił się w oparcie tronu.
- Dobrze magu, odejdę, ale pamiętaj, że jeszcze tu kiedyś wrócę.
- Będę na ciebie czekał - odrzekł spokojnie Wielki Mistrz i lekko skłonił się kobiecie.
Piękna demonica parsknęła jak kotka i założyła Melkorowi srebrną obrożę, do której zaczepiła czarny rzemień.
- Gdzie oni są?
- Na trakcie ku waszej tawernie znajdziesz ruiny starej twierdzy. Są na najniższym poziomie. Jeżeli się pospieszysz może zdążysz ich uratować.
- Będzie lepiej dla ciebie, żebym zdążyła - syknęła kobieta i ruszyła w stroną wyjścia. Melkor potulnie ruszył za swoją panią...

The Lost Murders: Epizod IV.

Vego siedział oparty o zmurszały pień drzewa. Spod przymrużonych powiek uważnie obserwował skradającą się postać. O ile tą nieudolną próbę podchodów można było nazwać skradaniem. Napastnik był ogromnej postury. Odziany w płaszcz, pod którym uwypuklały się owale pancerz. Przy boku wisiał miecz, który dość często plątał się w krzakach malin. Kiedy napastnik wychynął na polanę Vego wstał i spokojnie naciągnął cięciwę łuku. Czarny grot strzały mierzył dokładnie w nasadę czoła.
- A ja myślałem, że to dzik próbuje mnie podejść - powiedział murders i mocniej naciągnął cięciwę. Struna odbiła czerwoną pręgę na jego policzku - Czego tu chcesz łachmyto?
Nagle łucznik poczuł zimny dotyk stali na karku. Sztych miecza musiał być bardziej niż ostry. Vego głośno przełknął ślinę. Przecież to niemożliwe - przemknęło mu przez myśl - Nikt nie zdołałby mnie podejść.
- Robisz się nieuważny - głos, który go doszedł był dziwnie znajomy - I lepiej ściągnij strzałę z cięciwy bo o wypadek nie trudno.
Vego posłuchał i odwrócił się.
- Shergar! - krzyknął uradowany łucznik i wyraźnie odetchną z ulgą - A ta góra mięśni to pewnie nasz największy moczymorda.
Elf rozciągnął usta w lekkim uśmiechu i schował sztylet za cholewą buta.
- Lepiej nie mów nic o moczeniu pyska - mruknął do łucznika - Siekacz już od rana nic nie pił. Ledwo żyje.
- Niech cię szlak cholerny elfie - warknął rycerz odrzucając kaptur - Następnym razem to ty będziesz przynętą.
- Co za pożytek z przynęty, której nie widać - skwitował Shergar i rozejrzał si po okolicy - Długo tu siedzisz?
- Kilka dni - odparł Vego - Ostatnio towarzystwo ludzi niezbyt mi służy. Wolę zwierzęta, one przynajmniej nie wiedzą co to hipokryzja.
- Przestańcie już mielić ozorami - burknął Siekacz próbując wyplątać się z krzaków jeżyn - Ty Vego masz coś do picia?
- Mam wodę...
- Chcesz mnie zabić do cholery? Co ja jestem koń, żeby wodę żłopać!
- Mam coś jeszcze - powiedział łucznik z zagadkowym uśmiechem i sięgnął do skórzanego worka, który pamiętał dużo lepsze czasy. Po chwili namysłu wyrzucił zawartość sakwy na trawę i z dumą pokazał przyjaciołom coś pękatego szczelnie owinięte w ineksprymable z wyszywanymi serduszkami.
- E to nie moje - zmieszał się Vego i cisnął kalesony w krzaki. Oczom murdersów ukazała się pękata flaszka z mętnym płynem.
- Miód - wyszeptał z namaszczeniem Siekacz jakby w tym słowie zawierało się imię Boga - Dawaj to!
Rycerz rzucił się do biegu niczym ciężarna łania. Niestety wbite w butelkę spojrzenie nie pozwoliło mu dostrzec w wysokiej trawie pnia zwalonego drzewa. Siekacz runął jak długi i to uratowało mu życie. Bełt przeleciał kilka cali ponad jego głową, odbił się rykoszetem od polnego kamienia i rozbił butelkę.
- Nie! - ryknął z niewypowiedzianym bóle Siekacz, teatralnym gestem wyciągając drżącą dłoń w stronę rozbitej flaszki.
Tymczasem Vego ukrył się za pniem drzewa w biegu chwytając kołczan ze strzałami. Shergar spokojnie odwrócił się w stronę skąd nadleciał bełt.
- W imieniu Lorda Ktosia, jesteście wszyscy aresztowani! - po przeciwległej stronie polany okazało się kilka postaci. Za sześcioma gwardzistami uzbrojonymi w zarepetowane kusze stał gruby i łysy sierżant - Złóżcie broń pod drzewem i powoli podejdźcie w moją stronę.
- A jeżeli tego nie zrobimy to co się stanie? - zapytał spokojnie Shergar wbijając wzrok w twarz sierżanta. Temperatura jego głosu była dużo niższa niż temperatura spojrzenia.
- Zabijemy was - odparł z mniejszą pewnością w głosie sierżant - Jeżeli złożycie broń, staniecie przed obliczem sprawiedliwości, gdzie zostaniecie osądzeni przez Jego Lordowską Mość Ktosia. Zawiśniecie na strykach jak i inni wam podobni.
- Jacy inny?
- Wara ci do tego kłusowniku! Odrzućcie broń albo pożegnajcie się z życiem.
- Wszyscy będziecie martwi zanim zdołacie wystrzelić z kusz.
Sierżant popatrzył niepewnie na swoich ludzi. Nie był zbyt mocny z rachunków jednak wyszło mu, że siedmiu to znacznie więcej niż trzech.
- Zabić ich! - ryknął i dla pewności cofnął się o dwa kroki.
Jęknęły spuszczane cięciwy. Jeden bełt uderzył w pień drzewa, za którym schował się Vego. Kolejny odbił się od napierśnika Siekacza, następny wbił się ledwie cal od nogi rycerze. Pozostałe trzy pociski odbił z nienaturalną szybkością Shergar.
- Powiedziałem, że będziecie martwi zanim zdołacie wystrzelić - syknął elf i ruszył w stronę gwardzistów. Zanim dopadł do żołnierzy dwoje z nich leżało już w trawie. Czarne jak noc szypy tkwiły równiutko pomiędzy oczami. Pozostali nie wiedzieli nawet, że umierają. Zanim ciała gwardzistów uderzyły w mokrą od krwi ziemię, Shergar przyłożył sztych miecz do szyi sierżanta. Drugim boleśnie ukłuł żołnierza w krocze.
- Mówiłeś coś o innych, podobnych do nas? Czy mógłbyś rozwinąć tę myśl? - zapytał grzecznie elf.
Sierżant głośno przełknął ślinę. Po zbroczu miecza popłynął mocz.
- Zaledwie przed dwoma dniami znaleźliśmy dwóch takich co ośmielili się napaść na królewski konwój - wyjąkał drżącym głosem.
- Dwóch ludzi napadło na królewski konwój? - zapytał Siekacz, który korzystając z okazji zlizywał resztki miodu z trawy i błotnistej ziemi.
- Tak Panie, dwóch. Jednak nie byli to ludzie, jeno jakieś demony. Jeden miał ciemną sjak noc kórę, a drugi ciągle szaleńczo się śmiał. Zabili strażników i... zhańbili wszystkie damy dworu jego Wysokości Dicka.
- Wszystkie? - mruknął z niedowierzaniem Siekacz podnosząc się z ziemi - Shergar znam tylko dwóch takich co zdołaliby dokonać czegoś takiego.
- Ja też - odrzekł elf - Gdzie są teraz?
- Jutro o świcie zostaną straceni na zamkowym placu - jęknął sierżant przewracając oczami - Darujcie życie panie! Nikogo nie skrzywdziliśmy.
- Jak to nikogo! - ryknął Siekacz i uderzył sierżanta okutą w stalową rękawicę dłonią - A mój miód ty dworski przydupasie?!
Sierżant jeszcze raz przewrócił oczami i bez przytomności padł na ziemię.
- Gdzie jest ten cholerny zamek? - burknął Siekacz przeszukując sakiewki sierżanta.
- Ja wiem - powiedział Vego podchodząc do murdersów. Łucznik zdążył już zapakować cały swój dobytek do skórzanej sakwy. Ineksprymable też zniknęły z krzaka jeżyn - Poprowadzę.
- Dobra. Pojedziesz na jednym koniu z Siekaczem - zadecydował Shergar.
- Dlaczego akurat ze mną? - oburzył się tradycyjnie Siekacz - Jestem pasowanym rycerzem, templariuszem. Nie godzi mi...
- On ma jeszcze jedną flaszkę - powiedział niby od niechcenia elf.
- Vego, przyjacielu! - krzyknął Siekacz opasając łucznika ramieniem - Możesz nawet jechać z przodu!
Łucznik spojrzał z wyrzutem na elfa.
- To butelka na specjalną okazję...
- A co to nie jest specjalna okazja! - nie ustępował Siekacz - W końcu nie codziennie spotyka się starych przyjaciół...

The Lost Murders: Epizod V.

Błotnistym szlakiem, który tutaj uchodził za trakt, z trudem wlókł się dziwaczny wehikuł. Dwukołówka, obita żeliwną blachą, okryta dziurawym i połatanym płótnem, ciągnięta była przez dwa górskie kuce, które lata swojej świetności miały już dawno za sobą. Kuce wlokły się noga za noga, bezmyślnie wlepiając ślepia w błotniste bruzdy, które rozpryskiwały się pod ich kopytami. Na koźle siedział osobnik mizernej postury, z wielkim nochalem i bladą twarzą. Wodniste oczka zdawały się przejawiać pewną dozę inteligencji. Obok ubranego w ubabrane od wapna i murarskiej zaprawy chudzielca zasiadała prawdziwa piękność. Skąpa skórzana garderoba odkrywała więcej niż zakrywała. Jędrne i niezwykle pełne piersi zdawały się krzyczeć... (e chyba się zapędziłem biggrin.gif).
- Daleko jeszcze? - stłumiony głos zdawał się dobiegać spod sterty owczych futer ułożonych na pace kołówki.
- Już widać mury miasta - powiedział przyciszonym głosem woźnica wierzchem dłoni wycierając nos - Do południa staniemy w karczmie a wtedy...
- Jeźdźcy! - pisnęła niezwykle seksownym głosem wielko... oka niewiasta i trwożliwie przytuliła się do ubabranego zaprawą kubraka woźnicy.
- Spokojnie Angela to pewnie... O cholera to strażnicy!
- Już po nas - w głosie dochodzącym spod sterty owczych futer przebrzmiała rezygnacja kogoś kto już pogodził się w losem ostatniego ogniwa w łańcuchu pokarmowym - Zabiją nas i tyle.
- Zamknij się Kazz - warknął woźnica dodając sobie odwagi cmoknięciem. Jednak na kucach to wrażenia nie zrobiło. Wprost przeciwnie, jeszcze bardziej pochyliły łby jak zawsze lekceważąc swego pana.
- Mario uratujesz nas prawda? - pisnęła trwożliwym głosem niewiasta zwana Angelą. W jej ogromnych... oczach znać było bezgraniczne zaufanie.
- No ba - mruknął Mario jednak drżenie głosu trochę popsuło te heroiczne zapewnienie.
Tymczasem oddział straży zatrzymał się kilka jardów przed wehikułem.
- Stać w imieniu Jego Wysokości Dicka Mocnego! - ryknął porucznik w czerwonym płaszczu.
Oficer zeskoczył z konia i sztywno zbliżył się do wozu. Żołnierze otoczyli wóz ciasnym kordonem. Bynajmniej nie z obawy o życie swego dowódcy, czy też spodziewając się ukrytej pod owczymi skórami kontrabandy. Wszyscy jak jeden mąż wbijali szeroko rozwarte oczy w piersi Angeli.
- Ekhm - mruknął oficer z trudem odrywając wzrok o dekoltu skulonej na koźle niewiasty - Dokumenty przewozowe masz?
- Nie mam - odparł na pozór spokojnie woźnica - Wracam z dalekiej krainy, gdzie parałem się murarką i nie zdążyłem jeszcze...
- Gówno mnie obchodzi, że czegoś nie zdążyłeś - przerwał mu oficer z arogancją w głosie - Masz mieć i tyle. Co przewozisz?
- Baranie skóry - odparł natychmiast Mario.
Oficer przyjrzał mu się uważnie. Zbyt szybko udzielił odpowiedzi - przemknęło mu przez myśl.
- Wy dwaj sprawdźcie czy mówi prawdę.
Żołnierze chyżo wskoczyli na pakę wozu wciąż śliniąc się na widok piersi Angeli. Już po pierwszym dźgnięciu mieczem spod skór dobiegło przerażone wołanie:
- Nie zabijajcie mnie! Jestem tylko biednym architektem!
- Dawać go tu - warknął oficer.
Żołnierze wyciągnęli spod skór wierzgającego Kazza.
- Okłamałeś królewskiego urzędnika głupcze - w głosie oficera zabrzmiała nie skrywana nuta satysfakcji - Dasz za to głowę katu! Wszyscy porozmawiacie sobie z mistrzem małodobrym. Wszyscy prócz może tej pięknej niewiasty. Prawda chłopcy?
Chłopcy lubieżnie zarechotali i zaczęli robić dość dwuznaczne gesty w stronę Angeli.
- Nie! ja nie chcę! Ja go kocham - krzyknęła ze łzami w oczach tak hojnie obdarzona przez naturę kobieta - Ja go nigdy nie zdradziłam!
- Chłopaki za wóz ją - rozkazał oficer - Ja będę pierwszy a...
Oficer nie dokończył. Bicz zakończony ołowianą kulą roztrzaskał mu głowę z równą łatwością jakby to był arbuz. jakiś ogromny kształt runął na przerażonych strażników. Po kilku uderzeniach serca krzyki zabijanych żołnierzy umilkły. Ciszę przerywały tylko odgłosy wydawane przez ucztującego Melkora.
- Nie jadł od rana - próbowała tłumaczyć swego zwierzaczka odziana w skóry kobieta. Przelotnie zawiesiła spojrzenia na atrybutach Angeli i zwróciła się do Kazz - Jedziecie w złą stronę. Musimy wrócić do Tawerny.
- Ale tawerny już nie ma - jęknął Kazz i ciężko usiadł w czerwonym błocie - Wszystko stracone... gdzie ja teraz będę spamował?
- Odbudujemy ją - zapewnił z mocą w głosie Mario - Znam się na murarce. Angela będzie mieszać zaprawę, ty zaprojektujesz nową.
- Nic już nie będzie takie jak kiedyś - jęknął Kazz, ale wziął się w garść i wstał z ziemi.
- Tak, ale musimy spróbować - skwitowała wojowniczka z pejczem - Melkor przestań sie obżerać. Weź sobie coś na drogę i ruszamy dalej.
Bestia napchała sobie w usta co tylko zdołała i posłusznie ruszyła za swoją panią. Po chwili wehikuł zniknął za niewielkim wzniesieniem. Kiedy nadleciały kruki aby dokończyć ucztę, po jasnym niebie przetoczył się pojedynczy grzmot. Nastała nowa era zmierzchu ludzkiego gatunku...

The Last Murders: Epizod... chyba VI


- Co tak śmierdzi? - zapytał czarnoskóry wisielec kątem oka zerkając na białoskórego wisielca.
- Myślałem, że to ty - doszła go drwiąca odpowiedź towarzysza - Zdaje się, że wyczuwam w tym fetorze nieśmiałą nutkę strachu wymieszaną z gównem.
- A to pewnie sam Lord Ktoś raczył nas zaszczycić swą obecnością - skwitował czarnoskóry wisielec udając, że dopiero teraz dostrzega zbliżającego się władykę.
- Kat odejmie ci za to język heretyku - warknął Lord Ktoś wypluwając każde słowo przez szczerbę po dwóch przednich zębach.
- Po co mi język skoro nie będzie mi już dane smakować rozkoszy twojej córki o panie - odparował Drow oblizując usta swoim wielkim jęzorem.
- Będziesz smażył się w ogniu Beliara pachołku! - ryknął rozjuszony magnat i kopnął stojącego na szafocie skazańca - Razem szczeźniecie a wasze truchła rozwleką psy!
Pieniek niebezpiecznie zachybotał się jednak Drow zdołał złapać równowagę, ba nawet splunął magnatowi w twarz co w jego pozycji było wyczynem nie lada. Lord spurpurowiał na twarzy i starł plwocinę jakby ta była ptasią kupą.
- Gdzie jest kat?! - ryknął rozwścieczony Lord.
- Pewnie pokazuje Lady Ktoś do czego mężczyźnie potrzebny jest... miecz - wtrącił Aver puszczając oko do kobiet w tłumie.
Warto nadmienić, że sama egzekucja miała charakter bardziej niż osobisty. Obaj grasanci napadli na królewski konwój, w którym podążała Lady Ktoś z córką i wszystkimi swoimi damami. Wyposzczeni murdersi jak wiadomo nie przepuszczają żadnej okazji a damy jakoś nie stawiały zbyt zaciętego oporu. Wprost przeciwnie. Kiedy na drugi dzień znaleziona ich w plątaninie kobiecych ciał Lord Ktoś wpadł w szał. Tym bardziej, że wątpliwa cnota jego córki jeszcze bardziej zyskała na niewiarygodności. Murdersi zostali w trybie natychmiastowym skazani na śmierć przez powieszenie. Lord orzekł, że ci dwaj heretycy musieli rzucić jakiś mroczny urok na jego małżonkę, córkę i damy dworu.
Słońce powoli budziło się do życia rozpraszając ostatnie cienie nocy, kiedy śpiesznie nadszedł kat.
- Najwyższa pora - warknął Lord z impetem siadając na drewnianym podwyższeniu - Mistrzu Małodobry czyń swoją powinność.
- Nie!!! - doszedł ich z zamkowej wieży rozpaczliwy krzyk - Mój ci on!!!
Córka Lorda już kilka razy próbowała wyskoczyć z wieży. Podobno podły rębajło Drow skradł nie tylko jej serce.
- Ma się ten zwierzęcy magnetyzm - powiedział murders na tyle głośno, żeby Lord Ktoś oblał się jeszcze soczystszą purpurą - Szkoda tylko, że nie była dziewicą!
- Zabij ich do jasnej cholery! - ryknął Lord zwierzęcym głosem i jednym haustem wychylił puchar wina.
Tym razem podniósł się krzyk pośród gawiedzi, która niezwykle licznie obserwowała egzekucję. Większą część tłumu były kobiety w różnym wieku. Wszystkie bez wyjątku posyłały skazańcom spojrzenia pełne uwielbienia i żalu. Żalu z tak wielkiej straty. Większość kobiet dość niedawno owdowiała po wielkiej bitwie z Orkami, w której to poległo wielu rycerzy Dicka Mocnego. Ci dwaj grasanci od kilku tygodni nawiedzali alkowy i zamtuzy tego miasta wyrabiając sobie niemalże legendarną reputację.

Epizod VI: c.d.

- Daleko jeszcze? - zapytał jeździec w czarnej jak noc kolczudze. Spod półotwartego hełmy stylizowanego na głowę orła pałały niebieskie oczy - Mam już dość obijanie sobie rzyci w tej cholernej kulbace.
- To za tym wzgórzem - odparł drugi z jeźdźców, który pod płaszczem skrywał skórzany kubrak z herbem murdersów. Obaj dosiadali wspaniałych, karych ogierów, obaj też uzbrojeni byli w długie miecz, sztylety i łuki. W każdym razie nie wyglądali na takich co to unikają burd i zaczepek.
Kiedy stanęli na szczycie wzgórza ten w hełmie siarczyście zaklął.
- Przecież to jakaś cholerna twierdza! Jak ty to sobie wyobrażasz? Że we dwójkę przeprowadzimy szturm? Tam jest z pięć setek knechtów i pewnie drugie tyle łuczników. O rycerzach nawet nie wspomnę.
- Bez obaw, za chwilę ktoś tu przybędzie - odparł spokojnie Diego zsiadając z wierzchowca.
- To świetnie. Trzech to już zupełnie co innego. Teraz to bez problemu zdobędziemy twierdzę. Ba, jeden może nawet czekać w odwodzie.
- Twój cynizm jest doprawdy budujący. Ten, na którego czekamy mógłby sam rozpieprzyć ten zamek.
- Tak, a świstak zawija je w te... - Fenix zeskoczył z konia, ale nie zdążył dokończyć. Kilka jardów od murdersów powietrze stężało i uformowało się w wypukły owal. Z magicznego portalu wyłoniła się zakapturzona sylwetka. Nadpalony płaszcz i podarta szata, którą nosił przybysz wskazywały na to, że przeżył dość burzliwe przygody.
- Ken'Udz - powiedział uradowany Diego lekko kłaniając się magowi - Masz świetnie wyczucie dramatyzmu. Przybyliśmy tu zaledwie przed chwilą.
- Witaj Wielki Magu - Fenix zasalutował mieczem i wskazał ostrzem w stronę twierdzy - Tam czekają nasi przyjaciele.
- Będę potrzebował chwili spokoju - odparł bezbarwnym głosem mag odrzucając kaptur. Blada jak niegaszone wapno twarz i liczne bruzdy wskazywały no to, że przeszedł więcej niźli jego fizyczna powłoka zdołała zdzierżyć - Muszę przygotować się do rytuału. Moja magia... straciła swą pierwotną moc.
- Co się stało? - zaniepokoił się Diego.
- Spotkałem na swojej drodze bestię, która żywi się magiczną esencją. Gdyby nie miecz, nie zdołałbym odpowiedzieć na wezwanie Diega. Na szczęście potwór okazał się równie wrażliwy na stal co ja na wysysanie magii. Ale wystarczy już pogawędek. Muszę przygotować się...
Ken'Udz nie dokończył. Kilkanaście strzał wbiło się w ziemię zaledwie o pięć jardów od ich wierzchowców.
- Zauważyli nas - warknął Fenix opuszczając przyłbicę hełmu - My zajmiemy się knechtami, a ty magu pospiesz się z tym rytuałem.
Ken'Udz bez słowa skinął głową i usiadł na ziemi. Po chwili jego ciało zaczęło lewitować kiedy mag bezgłośnie wypowiadał słowa inkantacji. Tymczasem Fenix i Diego stanęli na szczycie wzniesienia. Łucznicy wypuścili kolejną salwę, która znowu nie doszła zbyt odległego celu.
- Ciekawe kiedy... - Diego nie dokończył pytania, most zwodzony opadł z hukiem i rozwarły się wrota bramy, przez które wysypali się strażnicy - Hmm, ciekawe kiedy opuszczą most. Chyba czytają w moich myślach.
Obydwaj murdersi przygotowali łuki. Pięknie wykonane, kompozytowe łuczyska dawały dobre 60 funtów naciągu, a więc dużo więcej niż potrzebowali. Wystrzelili równocześnie. Pierwsi z napastników padli na ziemię.
- Tym razem to ja wygram - mruknął Fenix.
- Wątpię - odrzekł z uśmiechem na ustach Diego - Na razie remis.
- Tak, pod dwa - skwitował Fenix i wypuścił kolejną strzałę. Niestety pocisk utkwił w tarczy.
Diego prawie nie mierząc wypuścił strzałę. Pocisk trafił w spojenie pomiędzy osłoną szyi a kolczugą.
- Trzy do dwóch.
- Wolę miecze - burknął Fenix i odrzucił łuk - Zajmij się tymi z tyłu.
Diego skinął głową i przyklęknął. Wbił kilkanaście strzał w ziemię i rozpoczął bezlitosny ostrzał. Tymczasem Fenix wpadł pomiędzy napastników. Jego miecz uderzał szybciej niż myśl. Strażnicy nie mieli najmniejszych szans. Po kilkunastu uderzeniach serca było już po wszystkim. Fenix opuścił miecz. Krew spłynę za zbroczy na zdeptanął ziemię.
- Jedenaście do dziesięciu - powiedział murders posyłając towarzyszowi wyzywające spojrzenie - Tym razem to ty będziesz pił wodę.
- To jeszcze nie koniec - Diego wskazał w stronę twierdzy. Przez bramę wyjechało kilkunastu konnych. Wszyscy zakuci byli w pełne zbroje płytowe.
Fenix zagryzł usta i ściągnął z pleców tarczę. W drugiej ręce zacisnął miecz.
- Teraz ten twój patyk na wiele się nie przyda - rzucił przez ramię.
- To zależy - odparł łucznik i wypuścił strzałę. Pierwszy z wierzchowców stanął dęba i z kwikiem padł na ziemię przygniatając jeźdźca.
- Konie się nie liczą - zaprotestował Fenix - Ciągle mam przewagę, bo rycerz całkiem przyzwoicie cię przeklina.
- Mam nadzieję, że dożyjemy do końca rytuału - powiedział Diego i wypuścił kolejny pocisk. Rycerze z krzykiem runęli w stronę murdersów.
Nagle na niebie zaczęły kotłować się czarne jak noc chmury. Czerwone pioruny uderzyły w ziemię zamieniając rycerzy w dymiące kupki zwęglonego mięsa.
- Ha, a jednak zdążył - mruknął pod nosem Fenix i z wyraźnym niepokojem stanął na szczycie wzgórza - Nie lubię Magii Krwi.
Ken'Udz wydawał się nieobecny duchem. Spod przymróżonych powiek spoglądały niewidzące oczy. Ciało maga wciąż unosiło się ponad ziemią, nieistniejący wiatr rozwiewał potargane włosy. Mroczna aura rytuału rzucała zimne cienie na jego twarz.
Tymczasem ponad twierdzą rozpętało się prawdziwe piekło. Czerwone pioruny ze straszliwą precyzją uderzały w uciekających w popłochu strażników. Na tych, którzy zdołali schronić się w twierdzy czekały hordy przyzwanych przez maga demonów. Wejścia do lochów, w których zamknięto murdersów, pilnował straszliwy potwór, który chwilowo zajęty był pożeraniem klucznika.
Krwawa rzeź skończyła się równie niespodziewanie jak się rozpoczęła. W bezimiennej twierdzy prócz murdersów nie pozostał nikt żywy. Przyzwane demony rozpłynęły się w krwawej mgiełce, chmury zamieniły się w jasne obłoki, spoza których nieśmiało wychynęły promienie słońca.
- Wygrałem - powiedział Fenix - Tym razem to ty pijesz wodę - przypomniał towarzyszowi - W teraz dawaj ten antałek...

The Lost Murders: Epizod VII.

Siekacz siedział oparty o pień drzewa. Płomienie ogniska wesoło tańczyły, czule pieszcząc zawieszonego na ogniem tłustego zająca. Rycerz cały dzień milczał. Niby to nic niezwyczajnego, ale pokryta bliznami twarz skrywała w sobie coś mrocznego, jakąś niemą zapowiedź nieuniknionego. Smuga cienia na twarzy wojownika zdradzała toczoną się wewnątrz walkę. W końcu templariusz spojrzał na towarzyszy. W jego spojrzeniu znać było podjętą decyzję.
- Ej nie mam już miodu! - Vego zapobiegawczo chwycił ukryty w rękawie sztylet - Wyżłopałeś nawet moje lekarstwo na wrzody.
- Zdaje się, że tym razem to nie o to chodzi - wtrącił Shergar wpatrując się w nocne niebo. Gwiazdy, niemi świadkowie ich wędrówki migotliwie błyszczały nadając dziwnie melancholijny klimat - Nasz rycerz za długo był trzeźwy i obawiam się, że w końcu podjął decyzję.
- Jaką decyzję? - zapytał Vego, tak dla pewności nadal zaciskając dłoń na rękojeści - Chyba o czymś nie wiem.
- Jak będzie chciał to sam powie - Shergar zamknął oczy, ale nadal widział rozgwieżdżone niebo. Jedna z gwiazd do złudzenia przypominała twarz kobiety, o której wolał zapomnieć, twarz, której nigdy nie widział, i której nie dane było mu już nigdy zobaczyć - Nie zawsze wybieramy w życiu własne ścieżki. Niestety najczęściej podążamy tymi, które wydają nam się właściwe. Boimy się podążyć za głosem serca, stajemy się niewolnikami własnej słabości i powoli... umieramy.
Vego poderwał się na równe nogi.
- O czym ty gadasz? Tam czekają na nas towarzysze!
- Nie uciekniesz przed własnym przeznaczeniem - mruknął Siekacz, wrzucając sosnową gałązkę do ogniska - Nikt z nas nie ucieknie...
- Co to jest do cholery? - przerwał nagle Vego i wskazał na niebo.
Rzeczywiście na tle gwiazd murdersi dostrzegli dość niespodziewany widok. Zaprzęg z reniferów ciągnął obładowane workami sanie, na których zasiadał grubas z długą siwą brodą, cały przybrany w czerwień.
- Pewnie obrobił jakiegoś magnata i ucieka z łupem - stwierdził rzeczowo Siekacz - Kurde niezły pomysł z tymi saniami. Doprawdy można by to lepiej wykorzystać...
- Albo to jakiś mag, który zajmuje się zdobywaniem ingrediencji z dziewic - dodał jeszcze bardziej rzeczowo Shergar.
- A może i to i to - skwitował Vego dłubiąc sztychem sztyletu w nosie - To co robimy?
- To proste - powiedział Shergar otwierając oczy - Każdy z nas podąży własną drogą. Ty uratujesz Drowa i Avera z szubienicy, może zdążysz bo dopiero o świcie mają ich stracić. Ja odszukam to przed czym uciekam. A Siekacz... A Siekacz znajdzie jakąś oberżę i skończy to co zaczął.
- A co zaczął? - nie ustępował Vego z uwagą wpatrując się w starego rycerze.
- Jak będzie chciał to sam ci powie - powtórzył Shergar i zwinnie wstał z ziemi - Na mnie już czas. Bywajcie przyjaciele.
Siekacz skinął mu głową i także wstał z ziemi. Templariusz podszedł do swojego wierzchowca i bez słowa zarzucił siodło na grzbiet zwierzęcia, które sprzeciwiło się głośnym parsknięciem. Po chwili rycerz siedział już w kulbace i szczelnie okrył się płaszczem.
- Może spotkamy się w lepszych czasach. Bywajcie - skinął ręką i po chwili zniknął w otulonej mrokiem kniei.
- A ty? - Vego z nadzieją spojrzał na Shergara - Zostaniesz? Zdążysz jeszcze załatwić te swoje sprawy. Oni tam czekają na nas.
- Raczej wątpię, żeby czekali na coś innego niż śmierć - stwierdził Shergar zakładając płaszcz - Zostawiam ci mojego wierzchowca. Jak będziesz jechał przez noc to zdążysz przed świtem. Teraz wszystko zależy od ciebie i być może od szczęścia. Bywaj łuczniku.
Murdersi uścisnęli sobie prawice i elf bezgłośnie zagłębił się w las.
- Świetnie, to teraz zostałem sam - mruknął Vego odkrawając jeszcze niedopieczony kawałek mięsa - Nie będę nikogo ratował z pustym brzuchem.
Po chwili, kiedy ostatni z murdersów opuścił polanę z mroku wyłoniły się jakieś postacie. Nienaturalnie duże sylwetki o humanoidalnych kształtach zdawały się pulsować pod szerokimi płaszczami, które pochłaniały każdy strzępek światła.
- Dokonało się - warknęła gardłowym głosem jedna z postaci - Nasz Pan sowicie nas wynagrodzi kiedy przyniesiemy mu serce Wybrańca.
- To jeden z nich? - zapytała druga zjawa.
- Nie, ale to właśnie jeden z nich nas do niego zaprowadzi.
Nocną ciszę zakłócił gardłowy i nieludzki śmiech. Po chwili dogasające ognisko zaskwierczało, gdy zaczął padać rzęsisty deszcz.
- Ruszajmy, żeby nie stracić tropu.
Gwiazdy nadal migotały, ale ich blask przygasł, umykając przed zbliżającym się świtem. Nocną ciszę zmąciło odległe wycie wilka. Powoli budził się do życia nowy dzień.

 

The Lost Murders: Epizod... next


- Wystarczy już waszych drwin! - Lord Ktoś z wyższością skinął ręką katowi - Czyń swoą powinność mistrzu małodobry. I niech czują, że umierają.
Aver lekko pobladł, ale szyderczy uśmiech wciąż błąkał się na jego ustach. Drow był za to jeszcze bardziej ponury niż zawsze.
- Umrzeć bez miecza w dłoni to hańba - warknął nie wiadomo do kogo wpatrując się w przestrzeń ponad zamkową wieżą.
- Umrzeć z kutasem w ustach pięknej dziewki i pucharem winą w dłoni - rozmarzył się Aver - To byłaby piękna śmierć...
Kat podszedł nieśpiesznie do swych ofiar. Jakoś nikt nie zwrócił uwagi na to, że miał już założony kaptur kiedy przyszedł. Był też niższy o dwa cale, ale kto by na to zwracał uwagę. Kat to kat, jest tylko mistrzem ceremonii, a nie główna atrakcją. Szloch i zawodzenia kobiet rozdarły poranne powietrze. Kat stanął przy szafocie i położył rękę na drążku zapadni. Oczywiście nikt nie zwrócił uwagi na to, że kat utkwił wzrok w jednym z okien barbakanu po czym skinął głową. Mistrz Małodobry szarpnął dźwignię. Murdersi zatańczyli na grubych linach z gracją śniętych ryb. Nagle z okna barbakanu wystrzelił pocisk. Strzała z niesamowitą precyzją przecięła linę i Aver spadł w błoto pod szafotem. Warto wspomnieć, że błoto skrywało odchody poprzednich szczęśliwców, którym dość szparko puszczały zwieracze. Aver zaczął pluć, parskać i wymiotować wyczołgując się z błota. Kat odrzucił płaszcz. Przerażonym oczom Lorda Ktosia i jego świty ukazały się przytwierdzone do jego brzucha trzy ostrza. Jedno z nich wbiło się właśnie kilka cali od głowy Avera. Druga strzała pomknęła na spotkanie powrozu. Niestety tym razem pocisk chybił celu.
- Spokojny jak stojąca woda - szepnął Vego i przygładził lotkę. Tym razem pocisk trafił pewnie, przecinając linę tuż nad głową Drowa. Mroczny elf zręcznie wylądował w błocie i złapał rzucony oręż. Siekacz zerwał z głowy kaptur i rzucił ostatni z mieczy. Szerokie ostrze zafurkotało w powietrzu przybijając Lorda Ktosia do drewnianego oparcia siedziska.
- To za zadzieranie z murdersami suczy synu - ryknął rycerz i z zimnym uśmiechem wyszarpnął miecz wiszący u pasa - Dalej opasłe wieprze, chyba nie chcecie żyć wiecznie?!
Pytanie zwrócone było do lordowskich przydupasów, którzy dość niechętnie sięgnęli po broń. Siekacz puścił im buziaczka i skoczył naprzeciw kilkunastu przeciwnikom. Aver i Drow błyskawicznie przyłączyli się do walki. Siły były wyrównane, naprzeciw trzech murdersów stanęło ponad trzydziestu gwardzistów i strażników. Vego dziarsko wspomagał ich swym łukiem, dopóki kusznicy na blankach nie zauważyli skąd nadlatują pociski. Murders szalonym susem przesadził okno i wylądował na brukowanym dziedzińcu. Prawa noga zapulsowała tępym bólem. Jeden z bełtów trafił go tuż nad kolanem. Vego wiedział, że nie zdoła schronić się za murem. Stanął w lekkim rozkroku i naciągnął cięciwę łuku. Jego pociski trafiały ze śmiertelną skutecznością. Trzech kuszników przeleciało przez mur, pozostali czmychnęli poza blanki. Pozostało tylko dwóch. Vego wypuścił kolejny pocisk, kusznik dostał tuż pod okrągłym kapalinem. Kiedy nałożył kolejną strzałę, jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem kusznika. Wytarta, skórzana rękawica bez palców, blizna po pazurach jakiejś bestii.
- Ten trafi - przemknęło murdersowi przez myśl, ale naciągnął cięciwę. W tym samym momencie kusznik zwolnił spust. Bełt pomknął na spotkanie łucznika, niczym nieuchronny wyrok. Vego zwolnił cięciwę. Nagle stało się coś czego do końca nie zrozumiał. Jakiś smukły kształt zawirował o jard przed łucznikiem. Dwa długie miecze krwawo zalśniły w promieniach zachodzącego słońca. Jedno z ostrzy dokonało niemożliwego i odbiło bełt. Kusznik padł martwy, brzechwa strzały wystawał dokładnie spomiędzy jego oczu.
- Przy wschodniej bramie czekają konie - rzucił Shergar i pomknął w stronę śródzamcza, gdzie wciąż trwała walka.
Vego nie zdążył podziękować, ale na to zawsze znajdzie się okazja - pomyślał - No chyba, że nie dożyjemy. Ale o tym wolał nie myśleć. Podpierając się łukiem pokuśtykał w stronę wschodniej bramy.
Tymczasem Siekacz, Aver i Drow, odwróceni do siebie plecami stawiali zacięty opór ciągle napływającym gwardzistom i strażnikom. Wokół murdersów kłębiły się ciała zabitych wrogów. W końcu gwardziści dali za wygraną. Cofnęli się o kilka kroków.
- Co nie lubicie takiego tańca? - wydyszał Siekacz spluwając w stronę żołnierzy - Wasze mamusie powinny wysikać was razem z resztą braci.
- To dopiero początek drogie panie - Aver szarmancko skłonił się w stronę gapiów wśród których przeważały przerażone twarze kobiet - Mój miecz nigdy nie spocznie bezczynnie w jednej pochwie!
- Wasza krew jest słodka, ale śmierdzi strachem - Drow ostentacyjnie zlizał kilka kropel z miecza - Żałosna z was zgraja tchórzy! Nawet zdechnąć nie potraficie z honorem.
Gwardziści znowu cofnęli się o kilka kroków, po czym jak jeden mąż pokazali murdersom tylną część ciała i na wyścigi pobiegli w stronę stołpu.
- Chyba pora już na nas - murdersi odwrócili się jednocześnie.
Shergar posłał im brzydki uśmiech.
- Nie ma sensu czekać aż zmienią zdanie - stwierdził Siekacz i podszedł do przyjaciela - Zdaje się, że obaj powinniśmy być gdzie indziej.
- Zdaje się, że tak - mruknął Shergar i wskazał wschodnią bramę - Tam czekają wierzchowce i Vego.
- A ty nie idziesz? - zapytał zdziwiony Aver.
- Mam tutaj coś jeszcze do załatwienia - odparł elf i powoli ruszył w stronę stołpu.
Murdersi bez słowa ruszyli za nim.
- Jeżeli nie zawrócicie, zginiecie - tym razem w głosie Shergara nie było znać nawet cienia ironii.
- A kto chciałby żyć wiecznie - skwitował Siekacz i popluł w sękate dłonie.
- Przynajmniej zginę w dobrym towarzystwie - zauważył rzeczowo Aver posyłając całusa jakiejś dziewce, która o mało co nie omdlała z wrażenia.
- Kto wie, może jakiś skryba napisze o nas kiedyś jakąś balladę? - powiedział Drow nie wiadomo za bardzo do kogo i uniósł miecze.
- A co czeka za tą bramą? - Siekacz wskazał pokryte runami drzwieża stołpu.
- Nasze przeznaczenie, a być może coś więcej - mruknął Shergar i przyspieszył kroku.

***

 

Samotny jeździec wyłonił się z szarej mgły wiosennego deszczu. Brak słońca i nieustająca od kilku dni ulewa pogrążyły krainę Kazzlandu w całunie przygnębienia. Błotnisty trakt, zapadający się po pęciny wierzchowiec, przemoczony płaszcz, brak wina, to wszystko sprawiało, że jeździec był w paskudnym nastroju. Zaledwie przed kilkoma stajami był pewien, że widział w krzakach kopulujących mężczyzn. Oczywiście wolał się nie upewniać i założył, że to wzrok i szarość dnia spłatały mu figla.
Tawerna stała tam gdzie zawsze. Odbudowana, większa, piękniejsza, czystsza, ale... inna. Sam wolał omijać ją szerokim łukiem. To miejsce na milę cuchnęło brakiem dobrego bimbru. Jeździec westchnął i skierował wierzchowca w stronę budowli. Nie miał wyboru, musiał dać odetchnąć zwierzęciu a sam miał już dość deszczówki. Kiedy zsunął się z siodła dostrzegł samotną postać siedzącą na schodach tawerny. Potężny wojownik w zadumie oparł brodę na jelcu miecza. Poznał go od razu.
- Siekacz - głos przybysza był ochrypły i cichy, przebrzmiała w nim jednak nieskywana nuta radości - Witaj przyjacielu. Dlaczego nie wchodzisz do środka?
- Te psie mordy nie chciały mi sprzedać bimbru - burknął rycerz rzucając przybyszowi jakby zażenowane spojrzenie - No i się kurwa zdenerwowałem.
Elf w zdumieniu uniósł brwi, ale bez słowa podszedł do uchylonych drzwi karczmy i mocno je pchnął. Widok, który ukazał się jego oczom nawet jego zadziwił. Wnętrze karczmy przypominało plac boju. Porozrzucane i zniszczone meble, słuczone szkło a przede wszystkim kilkanaście ludzkich ciał walających się po całej karczmie. Większość dosłownie posiekana na kawałki.
- Faktycznie trochę ci nerwy puściły - mruknął Shergar i przysiadł się do rycerza.
Siekacz podał przyjacielowi pękatą butelkę. Elf wyraźnie się wzdrygnął i podziękował skinieniem głowy.
- Nie, dzięki. Ostatnim razem jak wypiłem to cholerstwo odzyskałem wzrok dopiero po miesiącu.
Przed długą chwilę panowało milczenie przerywane jedynie deszczową piosenką. Siekacz przytknął butelkę do ust i wychylił do dna.
- Co teraz zrobimy? - zapytał elfa dłubiąc w nosie.
- Nie wiem - odparł z rozbrajającą szczerościę Shergar i pogrążył się w zadumie.

Nagle błotnisty trakt ożył. Z szarej mgiełki wynurzyło się kilkadziesiąt ludzkich kształtów.
- To ten - doszły murdersów przyciszone głosy - To on ich zabił!
- Rzucił się na nich bez powodu - dodał inny głos - To jakiś wariat jest.
Murdersi spojrzeli na siebie i z uśmiechem na ustach wstali. Nie wiadomo kiedy w dłoniach elfa pojawiły się długie miecza. Siekacz niedbale oparł jedną rękę na mieczu a w drugiej ciągle trzymał pustą już flaszkę.
- Co to za chołota? - burknął rycerz rzucajac w tłum butelkę.
- To ty zabiłeś naszych towarzyszy! - pisnął wysokim głosikiem jakiś przysadzisty typ z toporem w ręku. Shergar był niemal pewien, że jest to jeden z tych dwóch mężczyzn, których widział wcześniej - Zapłacisz teraz za to gnojku głową!
- He, he już dawno nikt mnie tak nie nazwał - Siekacz wyraźnie się ucieszył - Dobra ja biorę pierwszych dwudziestu a ty resztę.
- Zdaje się, ża mają tam magów - wskazał Shergar na kilka zakapturzonych postaci, które dość nerwowo gestykulowały rękami - Obawiam się, że jest nas trochę za mało.
- Już nie - doszedł murdersów kpiący głos i z kniei wyłoniło się dwóch wojowników.
Jeden z nich o ciemnej skórze i z dwoma sejmitarami na plecach brzydko uśmiechnął się do gawiedzi. Drugi w ubraniu szlachcica i z mieczme przy boku rzucił Siekaczowi bukłak z bimbrem.
- Dzięki Aver. Uratowłeś mi życie - Siekacz był już w niebie. Wizja zbliżającej się bitwy i do tego dobry trunek. Czego można od życia chcieć więcej?
- Drow zajmiesz się prawą flanką - zadecydował Shergar - Aver lewą. Ja z Siekaczem weźmiemy na siebie główne uderzenia.
- Dlaczego wy? - tradycyjnie sprzeciwił się Aver.
- Bo byliśmy tu pierwsi - skwitował Siekacz pociągajac siarczystego łyka - Bo jesteśmy wredniejsi i oni przyszli tu po nas.
- Po ciebie - poprawił towarzysza Shergar - Ale zdaje się, ze mają pecha.
- Cholera jest ich coraz więcej - zauważył niby od niechcenia Drow - Ciągle nadchodzą nowi.
- Ilu?
- Teraz około setki. Mają kilkunastu magów, reszta to różna zbieranina.
- Kto zajmie się magami.
- Ja!
Z cienia spowijajacego tawernę wyłoniła się zakapturzona postać.
- Ken, dobrze, że wpadłeś - ucieszył się Siekacz - Brakuje jeszcze tylko...
- Arghthujhgtujthgrrr - rozległ się przerażajacy ryk.
- Melkora - dokończył z uśmiechem na ustach Shergar.
Przerażająca bestia stanęła za murdersami znowu rozdzierając i psujac powietrze.
- Kurde co on żarł?
- Jest na diecie wysokotłuszczowej - wyjaśniła smukła niewista opięta w skórę, która więcej odsłaniała niż zakrywała. W jej dłoni pojawił się bicz - Melkuś masz jeszcze kawałki Trola na zębach.
Bestia na dźwięk głosu kobiety jakby złagodniała i zaczęła nieudolnie dłubać pazurami w kłach długości przedramienia dorosłego meżczyzny.
- Mam mapę! - do murdersów podbiegł mały człowieczek z wielkim pergaminem - W końcu skończyłem renderować!
- Co to za gówno? - zapytał podejżliwie SIekacz.
- Plan ataku - obruszył się człowieczek - Wziąłem pod uwagę takie czynniki jak wiatry słonczne, wzrost populacji chrząszczy i tryskajace kałem pingwiny co daje...
- Nam dość duże prawdopodobieństwo na to, że ten papier przyda się tylko w kloace - dokończył dystyngowany mężczyzna w koronkowych szatach, który nie wiadomo skąd i kiedy pojawił się wśród murdersów. W ręku dzierżył pięknie zdobiony rapier.
- No proszę Wyz... tzn. Lord Zysk - Aver pozdrowił przybysza dworskim ukłonem - A tam gdzie Zysk tam też i...
- Kurwa to moja parówka!
Orc właśnie wsadził rękę aż po pachę w gardziel cieniostwora, który nieopatrznie próbował zeżreć jego przysmak. Wywrócony na lewą stronę zwierzak uciekł popiskując a Ork poprawił szeroki pas i z uwielbieniem na twarzy wpakował sobie w usta parówę.
- No to mamy prawie komplet.
- Nie zupełnie - tym razem do murdersów dołączył wysoki łucznik prowadzący kilkunastu innych wojowników i magów.
- Dobra Vego, kogo tam przyprowadziłeś? - zapytał Shergar.
- No wiesz tych co zawsze: Fenix, Angar, Diego, Elvans, Gorn, Bel, Silvara, Som, Kyro, Smok, Frater, Uther, Traff, Tom, Aeron, Lares, Vhailor...
- Dobra przestań już z tymi pierdołami bo aż mi się w głowie zakręciło - Siekacz pieczołowicie schował butelkę za pazuchę i uniósł miecz.
- To co może mała rozpierducha?
- Kurwa skończyły mi się ssy - mruknął Drow do Avera tak, żeby nikt ich nie usłyszał.
- Mi też, ale na tych dupków wystarczą nam patyki.
Po czym murdersi rycząc niczym banda demonów runęła na ponad 400 n00bów

Siekacz leżał wciśnięty w kąt zrujnowanej izby. Spruchniałe i nadpalone krokwie trzeszczały od podmuchów zimnego wiatru. Rycerz kurczowo trzymał w brudnych od krwi i błota dłoniach złamany miecz. Nienaturalnie wykręcona w kostce noga zdradzała dlaczego nie mógł opuścić tego miejsca. Nagle nocne niebo rozdarła jasna błyskawica. W mroku coś się czaiło, coś co sprawiało, że stary rycerz poczuł zimny dreszcz.
- Tylko głópcy nie okazują strachu - mruknął do siebie, jakby na usprawiedliwienie - Cholera jestem trzeźwy...
Ogromny kształt przesłonił wyrwę w ścianie starej tawerny.
- Chodź tu - krzyknął rycerz - Czekam na ciebie!
- To sobie jeszcze trochę poczekasz - kobiecy głos był zimny i arogancki.
Ogromny cień zaskomlał i zaczął lizać ubłocone buty swojej Pani.
- To ty... - Siekacz z panicznym strachem w oczach rozejrzał się wokoło jakby szukając drogi ucieczki.
- Długo kazałeś na siebie czekać ukochany - syknęła opięta w skórę kobieta tanecznym krokiem wchodząc do zrujnowanej tawerny. Zmurszałe deski smutno trzeszczały pod jej stopami - Więc doszłam do wniosku, że sama cię poszukam.
- Ja... Eee... - Siekacz wyglądał jak przestraszone dziecko. W ogromnych oczach zajaśniał strach i rozpacz - Nie mogłem... Była wojna... Musiałem..
- Dałeś słowo - tym razem w głosie kobiety zabrzmiała wroga nuta - Obiecałeś...
- Musiałem - szepnął rycerz i opuścił głowę - Nie dałaś mi wyboru.
- Ależ dałam. Mogłeś się tam wykrwawić na śmierć. Byłby z ciebie większy pożytek, przynajmniej kruki by skorzystały. Złamałeś dane słowo!
- Ja nie mogę... - jęknął Siekacz i błagalnie spojrzał na kobietę - Musisz mi uwierzyć.
- Ja nic nie muszę pieszczoszku - Eli'Ne trzasnęła batem. Melkor ryknął i wpadł do środka doszczętnie rujnując wschodnią ścianę.
Eli'Ne spojrzała na bestię i stwór znów czmychnął w mrok nocy.
- Miałeś być tylko mój...
- Aby żyć, kwiat potrzebuje wody. Moje serce umarło. Przykro mi...
Eli'Ne długo wpatrywała się w zmęczoną twarz rycerza. W końcu zdołała oderwać od niego wzrok.
- Pierwszy raz powiedziałeś prawdę. Niech i tak będzie. Odejdę, ale i tak nigdy o tobie nie zapomnę.
Siekacz śledził wychodzącą kobnietę.
- Twoi przyjaciele są już blisko - rzuciła przez ramię - Zlo, które obudziliście nie będzie jednak tak łaskawe jak ja.
Kiedy zniknęła w ciemnościach Siekacz odetchnął z ulgą. Drżącą rękę wydobył skórzany bukłak. Czerwona strużka pociekła po brodzie, kapiąc na brudne deski. Wino było przednie, ale dzisiaj smakowało gorzej niż pomyje.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet - mruknął rycerz i przymknął oczy.
Po chwili zasnął snem sprawiedliwym, choć niespokojnym. Wciąż widział mroczne cienie i demona, którego obudzili. Wiedział, że jego czas powoli dobiega końca...
 
Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku... Ale to nie cel podróży kształtuje ludzką duszę, tylko droga, która do niego zmierza...


0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
0 użytkowników
Do góry