Publikuję moje wypociny. Jest to zalążek historii, którą z czasem myślę, że będę kontynuował.
W historii poruszyć chcę temat najczęściej pomijany przez osoby zajmujące się pisaniem lub modowaniem Gothic. Mianowicie historią upadku Jarkendaru z czasów Rademesa. Chcę przekazać jak wygląda moja wizja wydarzeń z tamtych czasów, co spowodowało zniszczenie Jarkendaru i jak to wyglądało.
Spoiler
Było już bardzo późno, gdy Melker i jego ludzie przenieśli się z Doliny na tereny głównego placu. Ich oczom od razu rzuciły się ślady walki - na ziemi leżeli martwi członkowie Kasty Wojowników z ich pustymi oczami. W oddali leżał jeden z Kapłanów. Melker rozpoznał w nim Mistrza Matiosa. Podszedł do ciała i przyklęknął. Spojrzał w jego oczy, które pozostały otwarte - jak zawsze pełne powagi i jednocześnie dobrego nastroju. Jak widać nie zmieniło się to nawet w obliczu zdrady Rademesa i jego własnej śmierci.
- Niech twój duch spoczywa wśród spokojnych wód Adanosa, mistrzu Matiosie. - powiedział zamykając powieki zmarłego przyjaciela.
Jego ludzie patrzyli na tą scenę z mieszanką strachu i smutku. Melker nie patrząc w ich stronę powiedział:
- Nie ma czasu do stracenia. Prawdopodobnie nie dożyjemy następnej godziny, więc musimy ruszać. Do por…
W tym momencie spojrzał na piedestał, który zawsze - przy najmniej do tej pory - świecił i dawał możliwość teleportacji wprost do świątyni. Melker przeraził się. “Portal nie działa. To musi oznaczać tylko jedno…” - pomyślał.
- Do świątyni. Musimy się spieszyć.
Ruszyli. Weszli po schodach na kamienny taras wzdłuż którego stały kolumny z powiewającymi sztandarami z godłem Jarkendaru. Nie wiedząc co ich czeka - a Melker nie wyczuwał nic dobrego - weszli do świątyni.
*
- Trochę tu ciemno. - powiedział jeden ze strażników Melkera.
Znajdowali się wewnątrz świątyni. Wszystkie pochodnie przestały płonąć Wiecznym Ogniem więc musieli się ratować ręcznymi pochodniami, które nie dawały dostatecznie dobrej widoczności.
- Nie marudź. Ciesz się widokami póki możesz, bo mogą być one ostatnimi, które przyszło Ci oglądać.
- Mistrzu Melkerze, co my mamy właściwie zrobić? - zapytał inny strażnik - Mistrz Quachodron…
- Nie żyje! Właśnie wracamy z jego pogrzebu, który, jakbyś nie zauważył, był połączony z rzezią na ostatniej Kaście, która pozostała w Jarkendarze! Nie odzywajcie się i pilnujcie, byśmy szczęśliwie dotarli do portalu!
Strażnicy nie odzywali się więcej. Szli posłusznie dalej i wzdrygali się na każdy dźwięk, który nie był odgłosem skrzypiącej zbroi. Raz natrafili na dwójkę Kamiennych Strażników, na szczęście nie sprawiających większych problemów.
- Tych na szczęście nie opętało… - podsumował to Melker.
- Dlaczego więc nie mogli iść z nami? Zawsze to dodatkowe wsparcie. - zauważył strażnik.
- Twoja ignorancja mnie dobija… - prychnął mistrz.
Zeszli ze schodów z poprzedniego korytarza i znaleźli się w pomieszczeniu z kamieniem teleportacyjnym. Z tej strony też zdezaktywowanym. Melker nie odezwał się na ten temat, tylko od razu ruszył ku sąsiedniemu pomieszczeniu - Sali Przejścia.
Tutaj pochodnie paliły się pełnej okazałości. Pomieszczenie wyglądało na puste. Melker wyczuwał jednak, że coś jest nie w porządku, zachował więc czujność. Przeszli w pośpiechu przez salę i stanęli przed portalem.
- Mistrzu Melkerze, dotarliśmy do portalu. Mógłbyś nam powiedzieć…
- Sierżancie, czyżbyś nie ty był jedną z osób nadzorujących zabezpieczenie Pierścienia Otwarcia? Czyżbyś nie ty narażał życie swoje i swoich żołnierzy, aby po drugiej stronie portalu w odpowiednich miejscach umieścić fragmenty jedynego klucza do Jarkendaru z tamtej strony? Tak. To byłeś ty. Nie zrozumiałeś?
- Ale…
W tym momencie ich rozmowę przerwał ogłuszajacy wrzask. Wszyscy padli na ziemię, zasłaniając uszy, nie mogąc postawić się tej wszechobecnej sile. Po chwili, może po kilku minutach wrzask ustał. Zdezorientowani mieszkańcy Jarkendaru powoli wracali do zmysłów. Pierwszy oczy otworzył Melker i to co ujrzał zaparło mu dech w piersiach. Drogę wgłąb świątyni zastawił szereg blisko czterdziestu Upadłych, pomiotów otchłani Beliara z samym Rademesem na czele.
- Ty… - powiedział Melker przez zaciśnięte zęby.
- Ja. - odpowiedział Rademes z kpiącym uśmiechem na ustach po czym przez ramię powiedział do Upadłych - Wiecie co robić…
Nieumarli w jednym momencie wyciągnęli miecze i wolnym krokiem ruszyli w kierunku portalu. Do uszu Melkera dotarł cichy dźwięk głosu Sierżanta:
- Mistrzu… rób co powinieneś. Zatrzymamy ich tak długo, na ile Adanos nam pozwoli.
Melker przez chwilę się wahał, bowiem nie w jego stylu było wysługiwanie się czyimś życiem. Jednak waga tego, co musi zrobić…
- Niech światło Adanosa zawsze będzie z Tobą bracie. - powiedział.
Sierżant powstał. Jego żołnierze również.
- Żołnierze, formować szyk! Jazda!
Standardowy wojenny szyk Jarkendaru wyglądał najprościej i najskuteczniej. Pierwsza linia zasłaniała szerokimi i wysokimi tarczami siebie i kompanów z tyłu. Tam natomiast stali żołnierze z włóczniami, które wystawione między tarcze siały zamęt w pierwszej linii wroga. Na samym zaś końcu stali wojownicy z toporami i mieczami. Taki szyk został właśnie utworzony, choć jego liczebność nie była duża. Szyk od razu ruszył w stronę Upadłych szybkim truchtem i pierwsza linia wroga szybko padła pod naciskiem włóczni. W tym momencie szyk rozstąpił się i z tyłu wybiegli wojownicy z toporami i mieczami siejąc pogrom wśród Upadłych. Nie spodziewający się oporu Rademes sam wpadł w wir walki.
Tymczasem Melker zaczął rytuał. Klęknął przed portalem kładąc przed sobą chowaną do tej pory w torbie podróżnej kamienną tablicę i wypowiadał Słowa Pieczęci:
- ...a gdy nadejdzie dzień nadejścia Tego, Który pokona Bestię wysyłając ją do Królestwa Beliara, kiedy nadejdzie dzień by zaprzepaścić ciążącą nad Jarkendarem klątwę, gdy przyjdą dni, w których Adanos, największy zbawca i stwórca świata, zezwoli nań - wrota się otworzą. Po ten czas niechaj Portal do Królestwa Ludu Adanosa - Jarkendaru, pozostanie zamknięty a zła moc ciążąca nad tym miejscem, nie ujrzy światła poza jego granicami.
Portal zaczął się zamykać. Na twarzy Melkora pojawił się uśmiech. Udało się. Zło, które zawładnęło Jarkendarem zostało powstrzymane przed dalszym rozprzestrzenianiem się.
W tym momencie na jego ramieniu spoczęła ręka okuta w blaszana rękawicę. Nad nim stał Rademes.
- Nie myśl, że to koniec… - powiedział z klasycznym dla niego uśmiechem.