Ja zaś mogę się pochwalić, że jako pierwsze Soulsy przeszedłem część trzecią, przynajmniej podstawkę z AoA, TRC zostawiam sobie na później, troszkę zmęczenie samą grą, a i chciałem najpierw ograć DS1, bo TRC to podobno masa smaczków z pierwszych Soulsów właśnie.
Generalnie DS3 było przyjemne i nie stanowiło wielkiego problemu. Większość bossów zaciukałem za pierwszym, albo drugim razem, choć zdarzyli się tacy, co zabili mnie troszkę więcej razy (NK, Friede [w drugiej fazie dodam], Lorian i Lothric). Jako że nie lubię patrzeć na poradniki, mój build na początku był typowym "na siłę", z tarczą i Broadswordem, potem przerzuciłem się na Refined Lothric Knight Sword pakując punkty na równi w STR i DEX. Przy takim Pontiffie nauczyłem się w końcu parowania, co też mocno pomogło w grze, zapewne bez tej umiejętności byłoby trudniej, w szczególności z takim Pontiffem właśnie czy Champion Gundyrem. Jeśli chodzi o zbroję to latałem sobie w tym, co mi się podobało, ale po zdobyciu Faraama głównie w tej. Niestety (a może na szczęście?) to gra, w której zbroja pomaga nieznacznie, więc jeśli jesteś dobry, to możesz równie dobrze latać nawet nago.
Potem zabrałem się za jedynkę i po doświadczeniu zdobytym w DS3, gra była jeszcze prostsza. Jedyny problem jaki miałem, to o wiele większy nacisk na obciążenie postaci, przez co całą grę jechałem na Ring of FaP i Havela, żeby mieć chociaż mid-rolla. Nie był to jakiś wielki problem, ale gra przez to wydaje się jeszcze mniej dynamiczna, bo i tak już taka jest. Jedynie Manus, Artorias, Kalameet czy Gwyn dają podobne wyzwanie/dynamizm co większość bossów w DS3, ale biorąc pod uwagę taką "ociężałość i toporność" postaci i systemu walki, są bardziej wymagający niż być powinni, jeśli zjadłeś zęby na trójce. Ogólnie jednak gra bardziej do mnie przemówiła, więcej jest eksploracji, dialogów (ciekawych w szczególności), fajnych historii czy lokacji. No i sam klimat. Grę ukończyłem oczywiście ponownie z tarczą, a że parowanie jest łatwiejsze niż w DS3, to wiele rodzajów przeciwników jest niczym więcej niż niuansem. Broń to halabarda +15 przy "środkowym końcu", tak jak w DS3 postarałem się pakować w STR i DEX po równo, mimo że dopiero przy końcówce się to udało, bo wracając do gry, widać było że wcześniej próbowałem pójść w czystą siłę.
No i teraz zostało mi DS2, od którego zacząłem. Ogólnie kolejność to: 30h w DS2, 30h w DS3, 30h w DS1, dokańczam DS3 z AoA, ostatnio dokańczam DS1 i teraz wracam do DS2.
Wrażenia raczej mniej pozytywne niż przy pierwszym kontakcie. Z tego co widzę leciałem ponownie czysto w siłę, a że DEX mam naprawdę mało, to już będę tak leciał dalej. Gra nie jest trudna jako tako z moim specyficznym sposobem grania (czyli powoli, wyciągając wrogów pojedynczo jeśli się da i sprawdzając jakie mają ataki, choć DS2 lubi rzucić w ciebie następną 3 wrogów z tyłka jak już walczysz z jednym). Mam jednak wrażenie z tyłu głowy, że czegoś po prostu brakuje. Co nie znaczy, że bawię się źle, po prostu.. Inaczej, takie mam wrażenie.