„Macki mroku”
Od środka katedra stwarzała wrażenie małości i słabości samotnej istoty ludzkiej, rodziła dumę z dzieła wzniesionego wspólnym wysiłkiem człowieka, budziła lęk przed ogromem przestrzeni, a jednocześnie podsycała pragnienie wzbicia się pod samo sklepienie. Jak z olbrzymich drzew delikatne gałęzie, tak z gotyckich filarów wybiegały u szczytu ceglane lub kamienne łuki zwane żebrami, łączące się z sobą po przekątnej. Każda czwórka filarów u góry powiązana była, więc na krzyż. Ponadto na ścianach i sklepieniu budynku rozkwitały obrazy iluzjonistyczne. Złoty ołtarz, wysadzany drogimi kamieniami mienił się we wszystkich kolorach tęczy za sprawą promieni słonecznych, niejako filtrowanych przez witraże. Pozostała część katedry oświetlana była przez tysiące świec.
Strużka krwi spłynęła po jej prawym policzku. Korina oblizała się delikatnie. Lewą ręką przeczesała długie włosy i przyjęła pozycję do ataku. Wyciągnęła zza pasa zakrzywiony sztylet o pozłacanej rękojeści i ruszyła przed siebie. Biegła nie zważając na ból, który rozpalał jej mięśnie. Korina już prawie dotarła do celu. Wiedziała, że jej los za chwilę się rozstrzygnie. Nie miała wątpliwości, co do tego, że teraz stanie się to coś, na co czekała całe życie. Uśmiechnęła się lubieżnie odgarniając z czoła czarną grzywę włosów. Spojrzała ostatni raz na wielką gwiazdę namalowaną nad jej głową, na suficie katedry. Wzmocniła uścisk na rękojeści sztyletu i rzuciła się do przodu, z bronią wymierzoną wprost w serce przeciwnika. Jej ręka, która miała zadać śmiertelny cios, zbliżała się do celu. Z każdą chwilą była coraz bliżej ciała wroga. Jeszcze tylko trochę. Wojowniczka pchnęła z całej siły…Nie trafiła. A raczej wrogowi udało się uskoczyć. Przebiegł, jak cień, między dwiema kolumnami i pognał w stronę drzwi, prowadzących na dzwonnicę. Wojowniczka chwyciła się jednej z kolumn, broniąc się w ten sposób przed upadkiem, a następnie z gracją i wdziękiem wyhamowała. Odetchnęła z ulgą i ruszyła w pościg. Z kocią zwinnością wyminęła rzędy ławek, biegnąc na skróty. Ponownie zbliżyła się do celu i przygotowała do uderzenia. Wtedy dostrzegła zmianę zachowania u rywala. Wysoki, szczupły mężczyzna o mysich włosach obrócił się błyskawicznie. Korina poczuła na brzuchu dotyk metalu. Spojrzenia dwóch, walczących w katedrze, samotnych postaci spotkały się przez chwilę. Zimne, brązowe oczy z iskierką rozbawienia i satysfakcji utrzymywały kontakt z tymi drugimi, zielonymi i pełnymi strachu. Korina splunęła krwią na posadzkę.
* * *
Gdy Korina była małą dziewczynką nie bawiła się z innymi dziećmi. Już wtedy oddawała się swoim ulubionym zajęciom. Łapała bezbronne myszy, krety, a nawet psy, czy koty i bawiła się z nimi na swój specyficzny sposób. Zazwyczaj rozbebeszała je i zadowolona patrzyła na to jak się zachowują. Tylko czasami przygotowywała im subtelniejszą drogę ku śmierci. Obserwowała wtedy ich ból i cierpienie. Czuła poczucie spełnienia, władzę i satysfakcję. Nie wiedziała, że to, co robi jest niewłaściwe.
Gdy miała dziesięć lat jej upodobania zwróciły uwagę starca imieniem Zalan. Jako, że Korina nie znała swoich rodziców i wychowywała się w domu dziecka Zalan z łatwością zdołał zabrać dziewczynę pod swoje skrzydła. Pozwalał jej robić wszystko, na co miała ochotę. Uczył ją tego, co wydawało mu się potrzebne. Przekazał jej umiejętności czytania i pisania. Nauczył rytuałów, jakie powinna odprawiać po zadaniu ostatniego ciosu każdej ze swych ofiar. W końcu dał jej moc zabijania za pomocą siedmiu słów śmierci. Korina nie wiedziała, że jest szkolona na członkinię Mrocznego Bractwa. Wciąż nie widziała niczego złego w zabijaniu, zadawaniu bólu i cierpienia. Może, dlatego, że sama nigdy nie doświadczała tego na własnej skórze. To czyniło z niej świetną, idealną maszynę do zabijania.
Podczas piątej z kolei zimy Zalan zmarł. Nie poruszyło to zbytnio Koriny. Przecież każdy kiedyś umiera. Do domu samotnej dziewczyny wtargnęli dwaj mężczyźni odziani w czarne płaszcze. Korina nie widziała ich twarzy.
- Pójdziesz z nami. – Powiedział wyższy i chwycił ją za ramię, nie zważając na protesty.
Wściekła dziewczyna sięgnęła pamięcią do jednego z siedmiu słów śmierci. Wysoki nieznajomy upadł bez oznak życia.
- Umiem chodzić! – Wrzasnęła obrażona Korina i spojrzała na drugiego przybysza. Ten wyszedł z domu Zalana jak gdyby nigdy nic. Dziewczyna wyszła za nim, pogrążając się w mroku.
Mrok, który ją wtedy ogarnął, pozostał przy niej na zawsze. Korina szybko została jedną z najlepszych wojowniczek Mrocznego Bractwa. Zyskała niezwykły posłuch i szacunek wśród nowej społeczności. Jej imię stało się synonimem słowa śmierć. Nierzadko właśnie tak o niej mówiono. Chciała zabić jak najwięcej osób. Liczyła swoje każde zabójstwo i pamiętała wyraz twarzy każdej ofiary. Korina wierzyła, że zdobywała siłę życiową każdego zabitego przez siebie człowieka. Mrok, który ją ogarnął, rzucił się na jej umysł. Z czasem wmówił jej, że została wybrana. Korina uwierzyła, że ma do wykonania misję. Miała oczyścić świat z grzeszników w imię Jezusa, Syna Bożego.
Wtedy Korina poznała Kaela. Był on przeciwieństwem dziewczyny. Miłował wszystkich. Nigdy nie skrzywdził nawet muchy. Służył pomocą i dobrą radą każdemu potrzebującemu. Kael był kolejnym celem Mrocznego Bractwa. Był kolejnym krokiem Koriny w celu wykonania świętej misji. Korina wyczuwała w nim wielką siłę i moc. Wtedy przejrzała na oczy. Pierwszy raz, otaczający ją, mrok osłabł. Przez czarne chmury, ogarniające jej serce, przebiły się słabe promienie. Korina zrozumiała, co czyniła. Znienawidziła siebie za to. Wszystkie cele i wierzenia okazały się niewłaściwe i zgubne. Korina nie wykonała zadania. Ostrzegła Kaela przed swoimi Braćmi i odeszła.
Przez rok czasu nikt jej nie widział. Słuch o niej zaginął. Mroczne Bractwo było pewne, że umarła podczas próby wykonania jakiegoś zadania. Dokładnie dwanaście miesięcy później, w siedzibie Mrocznego Bractwa, pojawiła się piękna kobieta o ostrych, wyrazistych rysach twarzy. Jej kruczoczarny warkocz, opadający na czarny płaszcz, oświetlało jadowicie zielone światło, bijące z czar rozstawionych w kątach pomieszczenia. Kobieta obdarzyła srogim spojrzeniem tych, których zastała w Domu Wybranych. Było ich niewielu. Najwyraźniej reszta wypełniała święta misję. Korina wyciągnęła spod płaszcza kawałek zwiniętego materiału. Jednym ruchem rozłożyła go i rzuciła przed siebie. Wściekle czerwona tkanina opadła na posadzkę. W jej centrum zatańczyły płomienie. Ogień rósł z każdą chwilą, podobnie jak skrawek materiału. Korina, bez słowa, opuściła Dom Wybranych i zamknęła drzwi pieczęcią trzeciego stopnia. Po kilku minutach odpieczętowała budynek i weszła do środka. Siedziba Mrocznego Bractwa była nienaruszona. Jedynie w kilkunastu miejscach leżał popiół – pozostałość po członkach Mrocznego Bractwa.
Od tego dnia Korina tropiła każdego z tych, których nie zastała w Domu Wybranych. Wiedziała, że tylko w ten sposób może naprawić, choć w małej części, swoje błędy i zapobiec kolejnym niepotrzebnym zabójstwom. Poza tym robiła to też po części dla siebie. Nie potrafiła już nie zabijać. Towarzyszące temu poczucie władzy, adrenalina i satysfakcja działały jak narkotyk.
Minął kolejny rok. Korina zdołała wytropić i pozbawić życia wszystkich, prócz jednego. Hesus, najlepszy zabójca, jakiego miało Mroczne Bractwo, wciąż jej umykał. W końcu udało się jej spotkać go w Katedrze Rozdartych Obłoków.
* * *
Była bliska śmierci. Nie dbała o to. Jedyne, co się dla niej liczyło to zakończenie bytu i pamięci o naukach organizacji zwanej Mrocznym Bractwem. Korina nie była gotowa na śmierć do momentu, w którym ostatni z członków Bractwa nie wyzionie ducha. Potem mogła odejść na wieki.
Wiedziała, że wszystko rozstrzygnie się w tej chwili. Albo ona, albo on. Jedno z nich zwycięży i od tego, komu się uda będzie zależało powodzenie jej misji. Była członkini Mrocznego Bractwa wyciągnęła z kieszeni kawałek krwistoczerwonej tkaniny.
- Możemy zginąć oboje, Hesusie. – Rzekła, delikatnie się uśmiechając, po czym rzuciła materiał na posadzkę. Dwa płomienie zaczęły wirować i rosnąć.
Hesus dmuchnął na tańczące ogniki, a te zgasły.
- Znam to.
- A co powiesz teraz?
Z rękawa Koriny wyleciała chmurka, która uniosła się, prawie uderzając w sufit katedry. Chmura poczęła przybierać na masie i trzaskać śmiercionośnymi piorunami. Po chwili jednak zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
- To również. Musisz się bardziej postarać.
- Spokojnie, to nie wszystko.
Korina chwyciła sztylet i ruszyła ku przeciwnikowi, atakując ostatkiem sił. Hesus zaśmiał się ochryple i wykonał obrót, a następnie pchnął mieczem. Korina ponownie poczuła, jak zimny metal przeszywa jej ciało. Upadła na posadzkę katedry i zamknęła oczy na wieki z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Hesus rozczarowany wyczyścił broń, wycierając ją o płaszcz ofiary i ruszył ku wyjściu. Nagle poczuł, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Spojrzał w dół i zobaczył, otaczający je, cień. Cień ogarniał całe jego ciało. Zawęził się na szyi. Hesus daremnie próbował uwolnić się z morderczego uścisku. Z jego ciała odpływały siły życiowe. Z każdą sekundą słabł coraz bardziej. Kątem oka dostrzegł cień, przypominający kobietę, na pobliskiej kolumnie.
- Mówiłam, że zginiemy oboje – powiedział głosem Koriny. Po katedrze rozległ się dźwięczny, przerażający śmiech. Hesus zginął, a Korina dopięła swego. Pamięć o Mrocznym Bractwie niemalże w całości zaginęła, a w niewielkie jej strzępki, które przetrwały, stały się podstawą legend i mitów.