Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Gregas

Strony: [1]
2
Pisarstwo / [Opowiadanie] Rycerskie Opowieści...
« dnia: 2008-01-24, 20:49 »
Nie wiem  czy komuś się spodoba.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział I

Zacznę od tych rękawic. Ano to rękawice noszone przez pokolenia. Teraz się marnują. Tyle lat tradycji poszło na marne, co pomyśli ściana lodu pradziada któren pierwszy raz założył je przed laty i miecz chwycił w obie, by bronić rodziny. Rękawice to jedno, teraz rodzinny miecz. Uderzenia łączą się z naturą - jest bezużyteczny, bo nikt nie potrafi go podnieść i władać nim tak jak rodzinny pot. Hełm ze znakami Chrystusa, na tej martwej głowie dalej spoczywał. I tak leżał wojownik nieżywy co o chmury walczył. Tak to już jest, że święta osoba włada życiem wojska, padniętego na kolana. Patrzącby na niego, no skok oka nie widać co się mu przydarzyło, tylko krew... Znasz tę historię? Mów dalej..
- Wybraniec który od Boga przychodzi postawił jasno, że miecz tylko do zwycięstwa prowadzi i do hegemoni. Chrystus miał zniszczyć pogan, przynajmniej tak niektórzy twierdzili. I z każdego kraju ruszyły wojska - nastała święta krucjata. Wojownicy przeszli i przejechali odcinek jednego łokcia mapy, by wiciągnąć stępione wiatrem miecze w stronę wroga. Podłóż do ognia, bo gaśnie przy... Co mówiłem? Ach, tak. Nocne pieśni i wino, które było ponad to zabierane. Już na niebie światła żywiołu i iskier. Armia dalej szła z mieczem, powagą i znakiem Boga w rękach i z jego imieniem na usta. Zabrali te rzeczy ze sobą, by nigdy ich już nie zwrócić. A w drzewach rodzina czeka i sobą je podlewa. Odpocznę, może ktoś inny dokończy?
- Gdy zaczęła się walka ruszyli w stronę murów, ale tylko część - mieli obejść pogan podstępem. Jeden oddział i ich stal mieli wejść bez śladu od oczu do fortecy od strony gdzie wciąż był pokój. Wyszli więc o świcie by wieczorem wejść. Ale dowódca oto chory jest i inny się pogodził z losem, o swojej nowej misji...
- Stanęli na wzgórzu widząc z dala przyjaciół i ich stale. Wziął jednego on na strone, by powiedzieć mu jak będzie: "Wszakże nie dojdziem żywi do celu, a jeden musi conajmniej wracać, by wiadomość nasze rodziny, żeśmy polegli" po czym krzyż jego pocałował i ruszył za towarzyszami. Na celu posłańca było wracać, a nie chciał się opierać, bo nie teraz to potrzebne. Ruszył więc za plecy.
- W myślach mu "Czemu mi to robisz?" - zaczął brodaty starzec podkładając do ognia - Stal była ciężka a wody brak, na tej wszech pustyni. Przyszło mu stal tedy rozluźnić by ją krwią spowić. Czterech ich było z południa w turbanach. Ni Turcy, ni inni też. Zrobił koło mieczem, i przypomniał sobie słowa przysięgi rycerskiej, i uświadomił sobie, że był w elicie - był krzyżowcem wybranym do walki pod świętym miastem. wstąpił weń duch przodka który mieczem tym co teraz on posiada władać zaciekle umiał. Jeden ruch i jedno krótkie spojrzenie w oczy przeciwników by westchnieniem padli. Obejrzał się on jeszcze raz za ramię - na murach fortecy bronili się zaciekle wojownicy tureccy, chowali się przed spadającymi strzałami. Łamane drabiny przyjaciół szły w drzazgi, a oni sami spadali na szranki. Nie było szans na zwycięstwo - źle władca postąpił przeliczając swoje siły w stal. Sto setek poszło tylko do walki na dwu takich przeciwników za murem. Gdy każdy by zabił dwóch zwycięstwo by było nie wielkie, ale heroiczne. Jednak powoli armii brakło, aż w końcu zostały łuki i brak strzał. Świstały im u ucha z grodem pociski, i jeden za drugim łączył się z naturą... - starzec wstrzymał powoli oddech i opadł na ziemię.
Na twarzach przyjaciół pojawiło sie zdziwienie, lecz po chwili wstał mówiąc wszystkim "Dobranoc", by powoli oddalić się do namiotu przed starym zniszczonym budynkiem.
- Biegł więc ten ojciec zdarzeń, a po drodze spotkał gapiów których przeszedł bokiem. Ku jego przerażeniu inne wojsko spostrzegł, ale nie bał się. "Rycerski kodeks honorowy" - powtarzał w ciszy. Po przebyciu wiostry i podejściu do wozu spytał z charyzmą "Czy z panem waszym możemy w cztery oczy?" odparł mu strażnik idący obok "Z Panem naszym spotkać można się tylko przez modlitwę i ofiarę." Ze zdziwieniem spojżał się na zbrojnego i wszedł do jadącego powozu kiwając głową spotkanemu. Ujrzał pana młodego. Gdy ten mu spytał:
- Dokąd to?
- W usługi przychodzę, ale gdy znajdę się w moim celu, tedy ruszę pod wasz zamek. - odparł, władca przez ciemność spojżał na jego zbroje.
- Czyżbyś służył następcy Karola Wielkiego?
- Jakżeś mnie rozpoznał?
- Brata swego nie poznajesz?
- Panie! Jakżem cię mógł nie rozpoznać.
- Więc co się dzieje? - zapytał Król
- Krucjata upadła, nieudana. Ja z wiadomością do papieża...

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

C.D.N

Gregi

Inne moje opowiadania:
- Chansons de Geste CLICK

3
Pisarstwo / Wojownicy Przeznaczenia
« dnia: 2008-01-20, 22:17 »
AUTOR: AN_AKONDAS

Cytat: #msg[b
AUTOR: AN_AKONDAS[/b][/u]

Cytat: an_akondas#msg[b
AUTOR: AN_AKONDAS[/b][/u]

Cytat: \'
Rozdział 1.
Ścieżka Ognia.

-Królu, królu, zbliżają się! – Krzyknął rycerz podbiegając pospiesznie do króla.
-Achhh, zdaj raport rycerzu – odrzekł król.
-Xirell, Umbra, Nuthrall, Unmaja, padły a, Acron nadal walczy, ze wszystkich stron nadciągają Mythrellczycy- odpowiedział ze smutną miną poszytą bliznami.
-Rycerzu, karz wszystkim przygotować się na najgorsze, niech łucznicy zajmują miejsca,
Ale najpierw, zwołaj magów, oraz reprezentantkę Strażniczek, w imię Nok... Przyjacielu- powiedział król zmęczonym głosem starego człowieka, po tym odwrócił się i podszedł do
Okna. –W imię Nok nie poddamy się...- W tej samej chwili król usłyszał nawoływania rycerza do zajęcia pozycji do walki..., W chwile potem do sali weszło sześciu magów na czele, których stała strażniczka.
- Jakie rozkazy?? Królu!!- Zapytał mag.
- Ach przepraszam, zamyśliłem się..., przyszła ostateczność, musimy wezwać Darona... Smoka dziejów, który, pomoże nam wygrać....- powiedział król.
- Według mnie to zły pomysł, to zaklęcie miało służyć jako ostateczne wyjście- wtrąciła strażniczka.
- Tak, ale nie mamy wyboru... słyszycie te werble wojenne?? Są już bardzo blisko, musimy się śpieszyć.
- A więc. Przegłosowane- powiedział król, wyjmując berło Światłości.
- Zaczynajmy... niech rozpocznie się!! Ścieżka Ognia,
zbierzcie swą moc, i zjednajmy się w cierpieniu...-


* * * * * * * * * * * * *


-Za Acron- słychać było krzyki, które pochłaniał kórz i pył.
Wokół wrzała zawzięta walka, wojownicy walczyli do upadłego, Mythrellczycy szturmowali północny mur, który opierał się taranom, kulom ognistym, i różnego rodzaju amunicją, która sypała się z nieba.
Łucznicy Twinii* posyłali grad strzał w góre, pomagając tym samym w wyparciu wroga który za nic nie chciał ustąpić, rycerzom Twinni. Darnok* walczył dzielnie, powalał swych przeciwników którzy próbowali zabić go i zapewnić sobie chwałę, z kurzu wyłoniło się dwóch braci o czarnej skórze, którzy bezzwłocznie rzucili się na niego z okrzykiem na ustach, jeden zamachnął się na Darnoka, który zrobił gwałtowny unik do tyłu, i odpowiedział serią mocnych uderzeń w metalowy kirys, który opierał się klindze jego miecza, drugi dołączył się do ataków brata długim cięciem na oślep, Darnok sprowokował jednego do mocnego uderzenia, które chybiło i trafiło w ścianę budynku, który zawalił się na czarnoskórego wojownika zagrzebując go w rumowisku. Drugi natychmiast podbiegł do pogrzebanego, klęknął próbując pomóc swojemu bratu. W tej samej chwili Darnok usłyszał, dźwięk walących się ścian. To mur północny zamienił się w kupkę popiołu , do miasta zaczęły napływać siły nieprzyjaciela, Darnok zaczął biec do pomocy w obronie. Jednak niewiele mógł zrobić, ponieważ był po zewnętrznej stronie muru. Po wielu godzinach walki siły nieprzyjaciela zaczęły słabnąć.
Na polu walki pojawiły się nowe postacie które nadbiegły z południa, były to strażniczki*, które śpiewając piosenki wojenne szarżowały wrogów, swymi białymi końmi.
Darnok, nigdy wcześniej nie widział strażniczek, i nie sądził że jakąś kiedykolwiek spotka, ponieważ ciągle były zamknięte w czterech ścianach, swego klasztoru. Niektórzy ludzie uważali strażniczki za, pół boginie, ponieważ były one otoczone magiczną aurą, w niektórych momentach wydawało się, że promieniują mocą. Ich zakon czcił Nok, która jest boginią sprawiedliwości, wierności, mocy oraz opiekunką wszystkich wierzących. Jej największym wrogiem i bratem jest Beliar, który nienawidził ludzi, a tym bardziej strażniczek, jednak i ludzie go czcili, powstał tajny zakon sił zła, który rozniósł w pył czcigodny król Twinni. Walka coraz bardziej gęstniała, Darnok zaczął opadać z sił, jednak nie poddawał się, walczył ile sił w rękach, i nie tylko. Kilka godzin wcześniej wydawało się że Twinniczycy prowadzą, lecz z każdą minutą, robiło się coraz ciężej, widać było że w szeregi rycerzy wdarło się głód i zmęczenie, które uporczywie dokuczały w walce, Darnok po raz kolejny zmierzył się z czarnoskórym wojownikiem który rzucił się na niego z siłą byka.
-Za mojego brata...- krzyczał oddając serie pudłujących uderzeń.
-To nie moja wina, że był pusty jak but- odkrzyknął mu Darnok z uśmiechem na ustach.
-Zemszczę się, będziesz umierał w cierpieniu....- krzyknął uderzając mocno w tarcze Darnoka, który odleciał na kilka stóp.
-To nie są już żarty- powiedział do siebie podnosząc się i czmychając przed kolejnym atakiem wielkoluda, który płakał, tym razem Darnok zaatakował pierwszy, przebijając zbroje wojownika, który ryknął z bólu i przewrócił się na plecy, Darnok spojrzał na swój miecz, którego klinga złamała się na pół.
-No i co ja teraz zrobię- powiedział do siebie. Nagle zaatakował go wojownik w skórzanym pancerzu, jednak był zbyt mało doświadczony, i wolny Darnok chwycił go za szyje, i z głośnym trzaskiem złamał mu kark, następnie wziął jego miecz i przyjrzał mu się.
-Może to nie jakaś wyśmienita klinga, ale zawsze jakiś coś lepszego od noża- uśmiechnął się do siebie, i oddał się w wir walki...


Mam nadzieje że się wam spodoba, jednakże na pewno jest sporo błędów stylistycznych...
Mniejsza o nie biggrin2.gif Kolejny rozdział już wkrótce...

Cytat: #msg[b
AUTOR: AN_AKONDAS[/b][/u]

Cytat: an_akondas#msg[b
AUTOR: AN_AKONDAS[/b][/u]

Cytat: \'
Rozdział 2.
Pięć lat pracy, w kopalni.

Mijała piąta rocznica, upadku Twinni, król zginął od własnej magii. Gdy rycerze o tym usłyszeli rozpierzchli się we wszystkie strony świata. Darnok został wśród garstki nielicznych którzy nie uciekli, przed przewagą liczebną wroga.
Darnok nie raz rozmyślał, o tym co by się stało gdyby, wtedy ci rycerze dzielnie staneli do walki, na pewno przez kilka tygodni utrzymywali by Acron w rękach Twinni. Od tamtej pamiętnej chwili wiele się zmieniło, mapy, król, nowe prawa, wprowadzenie niewolnictwa, oraz kary śmierci za buntownictwo. Gdyby nie to że Darnok nie chciał już zabijać pewnie,odnalazł by obóz buntowników, no i zaczął powoli przejmować okoliczne wioski, jednak było to niemożliwe, z kilku przyczyn wymienionych powyżej.
Historia Darnoka miała dopiero się zacząć, jego wolność, miała rozpocząć się tego pamiętnego dnia, gdy z kopalni uciekło 25 niewolników, zabierając ze sobą broń i pancerze.
Zanosiło się na kolejny zwykły dzień, jednak w powietrzu krążyła dziwna atmosfera. Dzisiaj miał się odbyć wybór do jednej z mniejszych gildi. Jak zwykle obudził ich gruby mężczyzna, który uwielbiał Darnoka w każdym calu. Na plecach miał miecz serpentynowy taki jacy dzierżyli palladyni w ostatnich wojnach. Darnok obejrzał się w wiadrze zimnej wody, z wiaderka spoglądał na niego dość młody mężczyzna, przypominający zahartowanego w boju wojownika, jego bystre błękitne oczy przypominały dwa kamienie, kruczo-czarne włosy, na długość przykrywającą uszy, nos krótki mały, te wszystkie cechy sprawiały że Darnok był, dość przystojny, i lubiany przez kobiety. Ubrał się, zjadł śniadanie i ruszył ku wyzwaniom nowego dnia, jednak nie spodziewał się że ten dzień odmieni jego losy, i nie tylko jego.
-Witaj- powiedział jeden ze srażników i dodał –Jesteś Darnok, tak??-
-Taaaaaa- odpowiedział ziewając.
-Słuchaj no chcieli byśmy mieć, kogoś takiego jak ty w gildi, co oznacza że, składam ci propozycje- powiedział
-Propozycje??- zapytał.
-Taaaaa, propozycje, ty do nas dołączasz a my damy ci wolność, i kącik do spania- odpowiedział
-Brzmi nieźle, gdzie mam się zgłosić??- zapytał się Darnok, a strażnik odpowiedział mu:
-Chmmy piętro 3 namiot nr. 2 będę czekał.- odpowiedział mu z uśmiechem
- Ty jesteś z gildii poszukiwaczy przygód??- spytał Darnok, bo to właśnie ta gildia rozpoczęła ów wspomniany nabór.
- Tia, a co??-
- A nic tak z ciekawości...- odpowiedział.
- To dobrze- powiedział, a następnie powolnym krokiem oddalił się od miejsca pracy, w strony drabin. Darnok był zdziwiony, przecież to niemożliwe, pięć lat był niewolnikiem a tu przychodzi strażnik i oferuje mu pracę. To było dziwne, czuł się jakoś inaczej, coś mu podpowiadało żeby zaufał strażnikowi, ale z drugiej strony czuł że, jeśli pójdzie tam to już nie będzie odwrotu, to ostateczny wybór.
- Kości zostały rzucone- pomyślał Darnok i udał się kopać, czyli do swojej obecnej pracy, nie mógł się skupić ciągle myślał o propozycji strażnika. Nie wiedział czemu się tak czuje, lecz wiedział że przyniesie to w późniejszym terminie, pewne komplikacji życia...


X X X X X X X X X X X X X

Darnok spocony zbliżył się do drabiny, podrapał się po głowie chwycił jej brzeg, i zaczął wspinać się na górę. Będąc już tam rozejrzał się wokoło, i zauważył że to piętro kopalni różniło się od części wydobywniczej. „Namiot 2” pomyślał i rozejrzał się po numerach skórzanych domostw. Ruszył w kierunku dwójki, potykając się o kamienie. Rozsunął „drzwi”
I ujrzał wojownika który ówcześnie złożył mu propozycję.
-Wiedziałem że przyjdziesz- powiedział wskazując aby siadł na taborecie.
-Rozważyłeś moją propozycję??-
- Taaa, to znaczy... chyba, nie jestem do końca pewien- powiedział darnok, jąkając się co chwile.
- Nie bój się, ja też tak się dygałem jak byłem żółtodziobem, ale to mija po jakimś czasie.- powiedział strażnik i po chwili dodał
- Tak apropo, to nazywam się Angar, i zdradzę ci, że za dawnych czasów służyłem królowi Twini- powiedział strażnik, i po chwili dodał przyciszonym głosem
- Słuchaj, zaprosiłem cię tu aby powiedzieć ci o planie..., o planie ucieczki z tego, naszego , miłego, gównianego wspólnego, więzienia, no więc przejdźmy do rzeczy... jak już wiesz zaprosiłem cię tu aby, pomówić o „pracy” czyli ucieczce...
- Testujesz mnie?!- spytał Darnok urażonym głosem.
- Ależ skąd... bądź cicho wiele innych osób chce się z tąd zerwać, a więc słuchaj, przyjmę cię na służbę, ale obiecaj mi że nie opuścisz, tych ludzie wyprowadzisz ich, ale musisz mi obiecać... już wiesz nie opuścisz ich w potrzebie, to znaczy nie uciekniesz jak rozpocznie się walka...-
- Chmmmy – powiedział Darnok
- Dobra, dawaj co masz i mogę wyprowadzić ich na koniec świata- po chwili dodał.
- Dobra a teraz wprowadzę cię w szczegóły...


XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX


Darnok wyszedł z namiotu, przyodziany w pancerz z płyty pancernika. Poprawił miecz, który zwisał mu z pasa, chwycił tarcze, która leżała obok wejścia do namiotu. Ruszył w stronę drabin, aby wydano mu papiery, które umożliwiały by swobodne poruszanie się po kopalni. Gdy był już na dole zobaczył dawne miejsce pracy, jego pięcioletnie życie. Trudno było pomyśleć że tak szybko minęło pięć lat. Stąpał twardo po ziemi mijając karczmę, zbliżył się do miejsca zapisów. Podszedł do grubego mężczyzny, i chrząkną.
-Słucham?- spytał urzędnik.
-Pragnę złożyć podanie, o wydanie mi pozwolenia, jakie posiadają Łowcy przygód.- powiedział, a gruby mężczyzna odkładając pióro powiedział:
-A papiery?? Muszę mieć jakieś upoważnienie.- odrzekł prostując się w krześle.
-Proszę, cię bardzo.- powiedział Darnok kładąc zwitek pergaminu na stół.
-Achh, kolejny poszukiwacz przygód, ta kopalnia zchodzi na psy...- powiedział czytając pismo, następnie wyjął czysty papier, i wystawił urzędowym pismem glejt, który następnie podał Darnokowi. Mężczyzna włożył nowo otrzymany papier do kieszeni, i jako Łowca przygód, udał się do oberży, schlać się na trupa. (niewolnikom nie można wchodzić do oberży)

Następny rozdział... jeszcze gorszy kwasny.gif Liczą się chęci... biggrin2.gif

4
Pisarstwo / [Opowiadanie] Drugi Skazaniec
« dnia: 2008-01-20, 22:12 »
AUTOR: H1REK

Cytat: #msg[b
AUTOR: H1REK[/b][/u]

Cytat: H1rek#msg[b
AUTOR: H1REK[/b][/u]

Cytat: \'
Opowiadanie te obrazuje wstęp do modyfikacji Fear Factory...

-----------------------------


"Śniący został sprowadzony na inny świat.Niestety nasz bohater podczas ten śmiertelnej wyprawy zginął.Wielki wybawiciel sporadzony z kontynentu do górniczej doliny.Jego życie skończyło się właśnie w tamtym miejcu.Nawet Ja najpotężniejszy z magów nie zdołałem przywołać do życia naszego bezimiennego bohatera.Ludzie byli dalej uwięzieni pod barierą której przyczyną złego przyołania nie był demon Śniący.Trzeba było opracować inny plan...
Około rok później po tym wielkim zdarzeniu orkowie zajęli stary obóz.Nowy obóz razem z obozem sekty uległy zniszczeniu a ich mieszkańcy rozsiali się po całej koloni.Jednak nic o nich nie wiadomo,być może zgineli,zostali wzięci w niewole,albo ukryli się przed grożącymi niebezpieczeństwami.Byli magnaci oraz cienie z najtarszego w tamtych czasach obozu ukryli się na największej górze przy miejscu wymiany.Tam wybudowali swój obóz i zamieszkali gotowi na wszelkie niebezpieczeństwa.Obmyślając plan rozgromienia orkowych wojsk i przejęcie swego starego obozu wysyłali na bezpieczną część patrol rozpoznawczy.Tym czasem Khorninis złapano przestępce.Miał na swoim sumieniu liczne zabójstwa i kradzieże.Człowiek czyniący postrach na wyspie przejęty został przez straż a jego karą było spuszczenie do górniczej doliny wraz z nową dostawą żywności.Czyżby był to następny wybraniec jednego z bogów?Być może był to zwykły człowiek.Tego dowiemy się w późniejszym czasie.
Była godzina dziewiąta. Ludzie czychający na zrzucenie przestępcy do koloni stawali się coraz bardziej niecierpliwi. Nasz więzień spał jeszcze w celi.Piętnaście minut później przyszli po niego trzej strażnicy.On już wiedzał co będzie go czekać.Dał się jednak pobić i zemdlały został przyprowadzony na wzgórze przed miejscem wymiany.Byli tam już magowie wody,,ognia,sędzia oraz straż miejska.Wygłoszenie mowy trwało niewiele czasu.Bohater dostał zbroje,buty,kilka monet oraz list od maga wody który miał zostać wręczony nie jakiemu Adamsowi.Ludzie uwięzieni w barierze przypatrywali się nowemu z ciekawością.Po chwili wzrok skierowali na dół jak skazaniec został zrzucony na łódź pływającą po jeziorze.Teraz miało się rozpocząć jego prawdziwe życie..."


Xardas

5
Pisarstwo / Upadły Bohater
« dnia: 2008-01-20, 22:11 »
AUTOR: LEPPER

Cytat: #msg[u
AUTOR: LEPPER[/u][/b]

Cytat: LePPeR#msg[u
AUTOR: LEPPER[/u][/b]

Cytat: \'
Jest to moje pierwsze opowiadanie w uniwersum Gothica, lecz próbuje nawiązać do życie w kolonii karnej. To dopiero 1 rozdział, więc proszę się za wiele nie spodziewać, ale chciałbym żebyście subiektywnie oceniali i komentowali. Wtedy będę wiedział co poprawić w kolejnych rozdziałach. Początkowo zakładałem, że będzie ich 6, lecz zrezygnowałem z tego pomysłu i przerzuciłem się na 4-stopniowy podział. Miłego czytania.


ROZDZIAŁ I

Kolejny dzień, kolejne zmartwienia. Promienie słońca bijące z nieba oświetlały dachy domów płowym blaskiem. Stary obóz było to miejsce na pozór spokojne, lecz nie warto było zadzierać w tej dziurze z kimkolwiek. Ludzie w kolonii to najczęściej szumowiny pragnące za wszelką cenę przypodobać się władzy. No cóż, takie już życie, kto nie spodoba się Gomezowi, szefowi Starego Obozu, może skończyć w kopalni rudy lub jeszcze gorzej. Nie jest to chyba za ciekawa robota, bo co spotykam jakiegoś kopacza słyszę same bluzgi i obelgi. Wiem jedno, nie chciałbym tam trafić.
W południe w siedzibie magnatów miało odbyć się jakieś specjalne zebranie. Wyczekując spotkania przechadzałem się po zamkowym dziecińcu. Wszytko wyglądało tak jak zawsze, magowie ognia krzątali się koło swojego domu, niedoświadczenie strażnicy uczyli się lepiej władać orężem, a z kuźni Stone#msgAUTOR: LEPPER[/b]

[quote author=a słychać było tylko zgrzyt metalu. Zniechęcony całą sytuacją postanowiłem udać się do Snafa, obozowego kucharza, aby przyrządził mi jakąś potrawę. Oby nie znowu ta okropna potrawka z chrząszcza, rzygać mi się chce na jej widok.
- Cześć Snaf, masz może dla mnie jakieś ciepłe jedzenie? Umieram z głodu.
- Jasne, czekaj chwile.
Kucharz po chwili przyszedł zadowolony.
- Oto moje główne danie, specjalnie dla ciebie. Potrawka z chrząszcza z kawałkami kretoszczura.
Chyba jednak się nie najem. Wole zjeść kupę ścierwojada niż te „pyszne” danie.
- Wiesz co Snaf ? Chyba już nie jestem głodny, a tak poza tym, spieszę się na zebranie.
- Hmmm, no nic. Sam zjem. Wpadnij jeszcze raz to przyrządze coś specjalnego.
Głodny i niewyspany udałem się na spotkanie u magnatów.
Po wyjściu z sali konferencyjnej wydawało mi się, iż było to zebranie w celach towarzyskich. Wszyscy sączyli piwo, rozmawiali na tematy w ogóle nie związane z obozem. Pewnie dla tego było to spotkanie specjalne. Wychodząc z siedziby zaczepił mnie jeden ze strażników. Stanął na baczność, starannie zasalutował i powiedział:
- Kapitanie słyszał pan kto dzisiaj walczy na arenie ?
- Mówiłem wam żeby zwracać się do mnie po imieniu.
- Ahh, tak przepraszam. - odpowiedział ze skruchą w głosie.
- No dobra, to kto dziś walczy ?
- Może nie uwierzysz, ale Mordrag, ten najemnik z Nowego Obozu, wyzwał na pojedynek Diega.
- Ten to ma tupet. Nie dość, że sprzedaje lewy sprzęt naszym ludziom, to chce jeszcze walczyć z jednym z najlepszych cieni. Haha, będzie ubaw na całego.
W całym obozie huczało na temat nadchodzącego pojedynku. Ludzie nie moli się go doczekać. W sumie się im nie dziwie, odkąd tu mieszkam nic ciekawego się nie dzieje, a to może dać w końcu trochę rozrywki. Wieczorem cała arena pękała w szwach. Diego chyba specjalnie się nie przejął, dla niego to będzie tylko zabawa, lecz Mordgar przeżywał swoje 5 minut. Dumnie chodził po obozie, przechwalał się swoimi historyjkami, w których rzekomo pokonywał cieniostwory. Ciekawe czy jest równie dobrym szermierzem jak gawędziarzem. Usadowiłem się wygodnie w sektorze dla vipów i spokojnie oczekiwałem na pojedynek. Arena miała kształt koła, a wykonana była w całości z drewna. Miała również zadaszenie nad nieznaczną częścią trybun. W końcu zaczęło się. Obaj wyszli na środek,Diego przywitany oklaskami i Mordgar, wyzywany i opluwany. Ostrza ich mieczy świeciły się srebrzystym blaskiem, a zbroje lśniły jak nowe. Stanęli naprzeciwko siebie i dobyli oręża. Przez chwilę badawczo mierzyli się wzrokiem, po czym najemnik ruszył ostro do ataku. Zadawał cios za ciosem, lecz nie mógł przełamać twardej obrony Diega, który zręcznym ruchem zadał cios w nogę. Mordrag wyjąć z bolu rzucił się do szaleńczego ataku. Okładał cienia seriami ciosów tak mocnych, że pewnie żaden wojownik długo by nie wytrzymał. Widownia co jakiś czas wydawała z siebie przeciągłe jęki. Najemnik cały czas nie ustawał w atakach, z prawej, z lewej, czasami z obrotu. Właśnie tym ostatnim ciosem pchnął Diega w bok. Ten oddalił się na chwile i przykucnął podpierając się mieczem. Wydawało się, iż cień zrezygnował z walki. Wtedy Mordrag wyciągnął łuk i wymierzył Diegowi prosto w głowę. Cała publika zgromadzona na arenie zamarła oczekując na egzekucję. Najemnik wyjął strzałę, naciągnął cięciwę. Grot lśnił, chyba był zaczarowany. Nie mogłem tego jednoznacznie określić, być może to tylko odbijające się światło od jednej z pochodni. Po kilku długich chwilach wreście wystrzelił. Strzała leciała ze zdumiewającą prędkością. Nikt nie chciał tego oglądać, lecz ja patrzyłem jak ginie jeden z najlepszych ludzi w Starym Obozie. Ale co to ? Diego wziął szybki zamach mieczem i usłyszałem tylko głośny szczęk metalu. Nieprawdopodobne, cień odbił strzałę, sam nie mogłem w to uwierzyć, lecz stało się coś dziwnego. Tak jak podejrzewałem strzała była zaczarowana, ponieważ substancja znajdująca się na grocie spaliła prawie całe ostrze. Nie zastanawiając się długo przeniosłem wzrok na arenę. Mordrag stał niedowierzając, a Diego podniósł się i rzucił pozostałością miecz w najemnika. Wyszczerbiony oręż przebił pierś napastnika, a widownia oszalała z radości. Cień podszedł do przeciwnika, chyba sprawdził mu puls.
Będzie żył – krzyknął i udał się kuśtykając w stronę wyjścia. Chciałem pierwszy mu pogratulować, więc już czekałem przy bramie.
- Gratulacje Diego, wspaniała walka.
- Dzięki, prawie nie przepłaciłem jej życie, ale cóż ? Przynajmniej publiczność miała zabawę.-
Jego zbroja już nie byłą taka piękna i lśniąca. Wszędzie miał jakieś rany, krew sączyła się z wielu miejsc.
- Nie najlepiej wyglądasz. Może idź do Dextera, ponoć ma jakąś nową recepturę na eliksir leczniczy. A tak poza tym, zastanawia mnie jedno. Jak odbiłeś tą strzałę ? Za cholere nawet jej nie widziałem jak leciała.
- Wiesz chłopcze, lata praktyki.
- No dobra niech ci będzie. Idź lepiej po ten wywar.
Diego oddalał się, a ja patrzyłem na niego jak na bohatera. Nie zabił Mordraga, chociaż miał do tego okazję. Ten jeszcze leżał na arenie głośno przeklinając. Nagle z daleka dobiegł mnie jakiś głos:
- Aleph, masz się stawić u Gomeza. Radzę ci się pospieszyć.
Wydawało mi się, iż krzyknął ktoś z okna zamku. Nie zastanawiając się długo ruszyłem pośród palących się pochodni w stronę siedziby Magnatów. Jeżeli Gomez chce się ze mną spotkać, na pewno nie jest to jakaś przyjemna sprawa, mam złe przeczucia.

6
Pisarstwo / Uciekinier
« dnia: 2008-01-20, 22:09 »
AUTOR: MINDRED

Cytat: #msg[b
AUTOR: MINDRED[/b][/u]

Cytat: Mindred#msg[b
AUTOR: MINDRED[/b][/u]

Cytat: \'
Każdy pisze to i może ja zacznę, a czy skończę zależy już od waszych Komentarzy
Opowiadanie będzie nawiązywało do Modu Mroczne Tajemnice ( Obozy, może też postacie )

Rozdział I : Ucieczka

Jest jeszcze wcześnie, nad Nowym Obozem, słońce jeszcze nie wzeszło, lecz zbieracze już wstali i szykowali się do pracy. Nazywam się Grand i jestem jednym ze zbieraczy ryżu w Nowym Obozie lecz jako jedyny mam zamiar się zbuntować przeciw Lewusowi, jego bandziorom i Ryżowemu księciu. Nie mam już nic do stracenia, cały swój "majątek" oddałem pewnemu Najemnikowi który miał zdobyć dla mnie Miksturę, która dodawała Sił, Zręczności i Zwinności. Dobrze że był uczciwy i zdobył dla mnie tą miksturę. Pewnie ją ukradł jednemu z Magów wody. Przyniósł mi ja parę dni temu ale jakoś nie mogłem się zdobyć na to aby ją wypić. Trzymałem ją w pewnym #msgAUTOR: MINDRED[/u]

[quote author=schowku". Dziś rano wyciągnąłem ją z pod starej płachty na której spałem i wypiłem. Uczucie było niesamowite, poczułem potężny napływ sił.

- Pośpiesz się, bo Lewus nie będzie sie cackał jeśli się spóźnisz - krzyknął jeden ze zbieraczy
- Mam go głęboko tam, gdzie słońce nie dochodzi - Odburknąłem
- heh, jeśli chcesz zginąć proszę bardzo, przynajmniej będzie jakaś rozrywka podczas tych męczarni, które potocznie nazywamy pracą

Zacząłem iść powoli w stronę pola ryżowego. Przy ognisku siedział Lewus ze swoimi zbirami, których nazywał kumplami.

- Szybciej bydlaku, ociągasz się jak wieśniak przy płaceniu danin - Krzyknął do mnie
- Jak żeś taki mądry, dupogłowy, to chodź i mnie pogoń - odparłem z ironicznym uśmiechem
- Sam się o to prosiłeś - krzyknął rzucając się na mnie z buławą

Uskoczyłem przed jego ciosem, złapałem pochodnię wbitą w ziemie i uderzyłam nią prosto w głowę Lewusa. Zbieracze zaczęli się śmiać.

- Zamknijcie się, bo was wszystkich powybijam, jak z nim skończę - Powiedział Lewus, lekko wystraszony i oszołomiony.

Stałem dalej z moją "bronią", lecz zbiry obserwujące dotąd nasz sparing z zaciekawieniem już napinali łuki. Zacząłem biec w stronę jeziora, biegłem szybko jak nigdy dotąd, dwie strzały świsnęły koło mnie, lecz biegłem dalej, wskoczyłem do jeziora i zacząłem płynąć. W końcu wpłynąłem do rzeki i wyszedłem na brzeg. Przy jaskini z drzwiami siedział jakiś człowiek.
Podszedłem do niego i .... CDN


Może będę kontynuował, wszystko zależy od was.
Jeśli będę kontynuował, nowy rozdział pojawi się jutro mniej-więcej o tej samej porze
Następne rozdziały będą dłuższe
ps pierwsze moje opowiadanie więc błędy mogą się zdarzyć

7
Pisarstwo / [Opowiadanie] Trofea Orków
« dnia: 2008-01-20, 22:07 »
AUTOR: GOTH

Cytat: #msg[b
AUTOR: GOTH[/b][/u]

Cytat: Goth#msg[b
AUTOR: GOTH[/b][/u]

Cytat: \'
Trofea Orków

Rozdział I

Gdy bezimienny człowiek ukradł statek paladynów bezradny Lord Hagen wyruszył do Górniczej Doliny by uwolnić swoich towarzyszy.Byłem w tym oddziale jako zwiadowca.Swój obóz rozbiliśmy na zejściu do Górniczej Doliny.Bitwa rozpoczęła się rankiem .Lord Hagen rozkazał zabić wszystkich, którzy nie mają królewskich mundurów.Paladyni zeszli ze stoku jak lawina. Zdezorientowani orkowie na samym początku zaczęli się wycofywać, ale po chwili ruszyli na paladynów w bojowym szyku.Słychać było krzyki, wołanie o pomoc i hałas od bijającego się żelaza o żelazo.Gdy obrońcy fortecy zauważyli bitwę otworzyli bramę i wybiegli na tyły orków.Bitwa była głośna, w powietrzu unosił się kurz i popiół.Jeden z paladynów jednym machnięciem rozpruł dwóch orków.Lord Hagen był w centrum bitwy, poruszał się tak szybko i zwinnie machał swoim mieczem, że ciężko było się do niego zbliżyć.Widziałem jak jeden ork rozpruł jak kaszankę dwóch ludzi , nie wiem czy to byli paladyni czy strażnicy miejscy ciężko było zobaczyć w tej bitwie jakiekolwiek szczegóły.
Wydawało się ,że paladyni wygrają ,ale gdy palisada została przewrócona wylały się na cały teren bitwy hordy orków.Kiedy to zobaczyłem od razu uciekłem w stronę Khorinis.Było już jasne, że przegraliśmy.Musiałem ostrzec mieszkańców o zagrożeniu jakie spływa na wyspę.Gdy biegłem do miasta myślałem co się dzieje z moimi towarzyszami, może zdołali się wycofać albo ukryć się w zamku.Dziwne kiedy przebiegłem przez przełęcz i kierowałem się w stronę miasta nie zauważyłem żadnego potwora.To było na prawdę dziwne dlatego, że przy granicy przełęczy i Khorinis kręcą się tam pełno najróżniejszych stworów.Pewnie potwory wyczuły zbliżające się niebezpieczeństwo i uciekły.Gdyby tak ludzie umieli wyczuwać co ich czeka. Kiedy dotarłem do Khorins od razu pobiegłem do Andre jednego z głównych paladynów w mieście.Gdy już o wszystkim mu powiedziałem wybiegł z swojej kwatery wołając zabarykadować wszystkie wejścia do miasta.Powołano do straży miejskiej wszystkich zdolnych utrzymać broń obywateli.Rozpoczęto budować statki.W tym celu brano bez pytania wszystko co może sie przydać .W całym Khorinis panował chaos.Ludzi krzyczeli że to już koniec ze wszyscy umrzemy.Nie miałem za dużo odpoczynku od razu mnie przydzielono abym pilnował północnej bramy.
Jeśli ktoś się zbliżył na mniej niż 30 metrów miałem podnieść alarm.
Parę dni później miasto zostało oblężone przez hordy orków.Orkowie porozbijali dookoła miasta pełno namiotów.Wszędzie ich było pełno, nawet mysz nie mogła się prześliznąć przez linię tych potężnych stworzeń.
Oblężenie trwa już ponad 2 tygodnie orkowie w tym czasie nie zaatakowali miasta ani razu.Chcieli chyba wziąć nas głodem.W mieście zaczyna brakować jedzenia.Panował już ogólny głód.W końcu z kończono budowę 2 statków.Ludzie zaczęli się cieszyli, śpiewali, ale ich szczęście trwało krótko.Gdy Andre oświadczył, że na statkach zmieści się tylko 30 osób.To było za mało żeby ewakuować cały Khorinis.Na statkach mieli być Andre z paladynami, gubernator,sędzia i zamożniejsi obywatele Khorinis.Reszta miasta miała się dalej bronić, aż przypłyną statki z Myrtany żeby ich zabrać.Wszyscy wiedzieli, że to tylko bajki z tym, że przypłyną po nich.W dniu wypłynięcia doszło do buntu obywateli, niestety szybko został stłumiony przez paladynów i strażników miejskich.Akurat miałem wtedy zmianę, kiedy statki znikały za horyzontem.Patrzałem i myślałem co z nami będzie.Czułem się tak jak by ktoś na mnie patrzał.Odwróciłem się i zobaczyłem ludzi patrzących się na mnie z pode łba.Patrzyli się na mnie jak bym był jakimś złodziejem lub co gorsza mordercą.Przecież byłem tylko myśliwym, który został przydzielony do oddziału Lorda Hagena w tej nie udanej wyprawie.Czułem się tak jakby to była moja wina, że to przeze mnie ludzie głodują, orkowie są wokół miasta.Nie mogłem już dalej tak żyć pobiegłem do koszar, zdjąłem zbroje strażnika miejskiego i zostawiłem list na łóżku w liście napisałem, że dalej tak nie mogę i muszę się z stąd wydostać.Zgarnąłem wszystkie swoje rzeczy i wybiegłem z koszar.

Koniec pierwszego rozdziału.

Dobra poprawiłem!!

Cytat: #msg[b
AUTOR: GOTH[/b][/u]

Cytat: Goth#msg[b
AUTOR: GOTH[/b][/u]

Cytat: \'
Trofea Orków

Rozdział II


Pobiegłem do północnej bramy.Naglę zatrzymałem się i uświadomiłem sobie, że nie wydostanę się z miasta.Przecież miasto było zamknięte, a poza tym orkowie byli tuż za murami.Stałem tak i myślałem jak można się wydostać, kiedy nagle olśniło mnie, że mam runę teleportacyjną, którą dostałem w prezencie od Jacka za zabicie wilków grasujących niedaleko latarni.Wyciągnąłem runę i pomyślałem sobie czy nie ma innego wyjścia z miasta.Jednak nic nie przychodziło mi do głowy.Nie miałem innego wyjścia.Musiałem użyć runy, ale nie wiedziałem jak.Więc zamknąłem oczy i w myślach mówiłem sobie, że chcę być tam gdzie runa prowadzi.To głupie ponieważ nie wiedziałem gdzie runa mnie przeniesie.Otworzyłem oczy, ale nadal byłem przed bramą.Skupiłem się teraz bardzo mocno i poczułem jak bym się unosił.To uczucie było naprawdę miłe, i nagle te uczucie znikło.Otworzyłem oczy popatrzałem w lewo i prawo, nikogo w pobliżu nie było, tak mi się raczej wydawało.Popatrzałem w prost siebie i zobaczyłem zniszczoną latarnię.Była kompletnie zrujnowana .
Czubka latarni nie było pewnie przy dewastacji nie wytrzymał i spadł na plaże niżej.Dziury w ścianach, pełno porozwalanych rzeczy na trawie spalona mała szopa.To wszystko wyglądało bardzo smutno.Powoli podchodziłem do niegdyś pięknej latarni, kiedy naglę złapał mnie skurcz, gęsia skórka i chęć na wymioty.Zobaczyłem Jacka wbitego na pal.Wyglądał strasznie włosy miał powyrywane, ubranie całe zdarte, twarz całą posiniaczoną , jedno ucho zwisało mu na cienkiej skórce, a wokół pełno krwi.W powietrzu unosił się straszliwy smród.Poczułem jeszcze większą nienawiść do tych okropnych stworzeń, najwyraźniej przed zabiciem bawili sie nim jak zabawką.Biedny Jack.Musiałem przełamać swój próg obrzydliwości i pochować go.Podszedłem do palu i zdjąłem ciało Jacka.Smród był potężny, ciało pewnie tak było przybite przez kilka dni.Pochowałem Jacka pod drzewem gdzie zawsze lubił sobie usiąść.Nie miałem czasu na zbieranie rzeczy porozwalanych na trawie, było już późne popołudnie, troszkę mi tu zeszło.Pomyślałem sobie gdzie mogę się teraz udać.Farmy pewnie zostały zniszczone,latarnia Jacka także, z miasta uciekłem został mi jedynie klasztor magów ognia, miejmy nadzieje, ze jeszcze istnieję.Ale którędy miałem pójść mrocznym lasem czy główną drogą?Główna droga pewnie jest zajęta przez orków, więc zostaje mi mroczny las.Więc mroczny las nie miałem innego wyjścia musiałem do niego wejść.To nie jest taki zwykły las są tam prawie wszystkie rodzaje potworów.Szedłem bardzo powoli i cicho przez las.Nie było wiadomo skąd zaraz potwór wyleci.Szedłem tak już ok 10 min, ale żadnego potwora nie spotkałem.To naprawdę dziwne pomyślałem sobie, ale to lepiej dla mnie.Wyszedłem przed farmą Akila była cała zniszczona , wszystko spalone i zniszczone.Nawet nie miałem zamiaru podchodzić tam.Klasztor znajdował się już nie daleko.Musiałem szybko się tam dostać zbiegłem po kamiennych schodach i pędziłem ile sił w nogach w stronę gospody.Gdy ominąłem kamienny most zobaczyłem zniszczoną gospodę .Teraz szedłem bardzo powoli.Przeszedłem koło niej, już byłem około 10 metrów od gospody gdy naglę zobaczyłem orków siedzących sobie na ziemi i zajadających sobie mięsko.Ogarnęła mnie taka złość i nienawiść chciałem już tam podejść i ich zabić, ale nie miał bym z nimi szans.Już chciałem odchodzić, gdy naglę spostrzegł mnie jeden z orków.Podniósł się, wyciągnął swój topór i z krzykiem biegł w moją stronę.Sparaliżowało mnie natychmiast, ale wiedziałem, że jeśli nie zacznę uciekać to zostanę ich deserem.Wyrwałem od razu do tyłu, klasztory był już naprawdę blisko przebiegłem koło kapliczki Innosa.Czułem jak orkowie depczą mi po piętach.Czułem ich oddech na karku, gdy naglę wyskoczył za krzaków mag ognia rzucając na orków jakieś zaklęcie .
Orkowie z płaczem zawrócili.Z sapany i wystraszony podszedłem do maga ognia.Podziękowałem mu i zapytałem czy nie pomoże mi dostać się do klasztoru.Mag odpowiedział, że pomoże mi i razem poszliśmy do klasztoru w drodze zapytałem go jak zrobił, że orkowie uciekli.Powiedział mi , że użył zwoju strach, który wszystkich przestraszy.Opowiedziałem magowi o oblęrzeniu miasta i o wyprawie Lorda Hagena.Mag wogle się tym nie przejął.Doszliśmy do klasztoru.


Koniec drugiego rozdziału.

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE PRZEZ AUTORA

8
Pisarstwo / [Opowiadanie] Chansons de Geste
« dnia: 2008-01-20, 21:49 »
Nie jest to może nic nadzwyczajnego.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Podnieś głowę, spójrz w jego zasłane kwieciem czarnym oczy. Człowiek bez duszy, ust niemający. Nie kierowany, żądny niczego, starego świata wybawiciel. Wyjrzyj, jak zza drzwi odchodzi - widzi nas. Trafił do krainy nadmorskiej - wyspy. Nikt nie zna historii z życia jego przed dziejami nam widzianymi. Może to zbieg losów, pokierował nas w tę istne zakamarków pomieszczenia, a może to przeznaczenie i wszystko zostało dawno temu spisane? Czemu wybawiciel? Bohater, dla którego zagrały fale i morze się rozstąpiło, bo dokonał niezwykłych rzeczy. Miecz nim kierował. Miecz i runa - i w nich zaklęta magia. Teraz w wielkich miastach i po ich ulicach śpiewane są o nim ballady - chansons de geste. Potwory z jakimi zmierzyć mu się przyszło, dla nas są niewyobrażalne przyjacielu. Gdybyś ty był tym potworem - demonem. Wygnałby cię, dźgnąłby pięć razy mieczem w twoje serce. Potężną magie potrafi przełamać i przezwyciężyć. Nie może walczyć z własnymi słabościami. On nie niegodziwy sed militia. Nie obarczajmy go przydomkami, bo miejsca na nie teraz nie ma. Dalej jego dzieje w miasto poszły. I tam spokoju nie zastał, ani spoczynku, gdyż walczyć musiał znów i wracać w korzenie. Tyle się tego zdarzyło. Wzrok boski w ręku trzymał, bo z pięcioma potworami musiał odkrywać swoje przeznaczenie i serca im potem wykrajać, by wzrok znów był zdrowy tak jak dawniej. Każda rozmowa pogarszała wzrok, i bez boskiej ręki szedł dalej. Bo zawsze kończyło się na magach. Znaczy magowie go leczyli, a raczej ich nauka - wszelka chemia. W tym momencie życia chęć ucieczki miała większe znaczenie niż rycerski kodeks honorowy. Popełnił zbrodnie, tak, ale i tak nie pierwszą. Wypłynął statkiem do domu, bo mówił "Wracajmy..." i powrócił do domu z przyjaciółmi. Nie było tam ciepłego kominka. Ba! Nie było nawet domu. Tylko pola wrogów i ruin. Kraina zniszczonych kodeksem ziem, i jasnych słońcem iskier. Piasek, wiatr i lód - ze wszystkich stron. Wszędzie inne kultury. Nie spodziewał się że w ojczyźnie - w domu, mogą zajść takie zmiany pod jego nieobecność. Ale tak! Chansons de geste dotarły aż tu. Każdy go znał, i patrzyli mu w twarz kiedy wjeżdżał z malującym się na twarzy słowem: " Bohater...". Tak się działo tylko na pierwszym odcinku drogi ku wolności którą zamierzał przebyć, wraz z ludźmi którzy dawno trzymali z nim ciężki kawał stali pochodzący z przyjaznej kuźni. Miał trzy drogi do wyboru, nie pamiętam którą podążył, ale każda wskazywała inną ubóstwianą postać. Na pewno, jego najniżej położona część zbroi przekroczyła progi wysokich progów, gdzie spotkał się z najwyższym - teraz tak nisko postawionym. Chciał zająć jego miejsce, ale teraz jest tu z nami a on dalej żyje. Ten człowiek najwidoczniej ma dużo wspólnego z bogami. Boski wzrok, teraz jego rzeczy codzienne - ekwipunek, a raczej jego harmonijnego brata, co utrzymuje spokój w rodzinie boskiej, co trzech liczy towarzyszy. Ten wojownik chyba nie wierzy w boga - w żadnego. Trójca wysoko sobie go ceni, prócz jednego, a on nie chce podlegać ich władzy. Władza bogów była zawsze wielka. Ludzie odczuwali strach przed ich gniewem. Oddawali im hołd i pokłony, aby wyjść spod chmur ich mściwych myśli. Widzę, jak i ty drogi przyjacielu, że dalej żyje - czy bogowie istnieją? Czy powinniśmy się ich bać? Skoro ów człowiek sprzeciwiał się im przez tak długi okres miecza, nie przystając z żadnym, a oni jego nie karali i chmury ich go nie dogoniły. Nie wiem co teraz myśli, przekroczył otwór skalny i tu się znalazł - w nieznanym mu kraju, w nieznanych krainach. Był z nim jakiś mag, ale się utopił w gazie, i rozpłynął. Bądźmy szczerzy. To jest bohater jakich jeden na milion. Nie wyobrażam go sobie z butelką i z kilofem. Podobno jego miecz w potwornej czerwieni błyska, a gdy tak się nie dzieje wybiera się na łowy - łowy przygód. Za nim przeszedł przez skałę, poznał wielu ludzi, a ci ludzie przekazywali jego historie dalej, tak jak ja ci teraz. Niedoskonałości? Nie wiem czy jakieś ma. Nikomu się nie zwierza, nikomu także nie mówi kim jest, albo nie miał do tego sposobności. Powiem ci jeszcze, że ta postać nie jest prawdziwa, otaczają ją kwadraty - miliony kwadratów i kropek, a mózg i ciało ma puste. Szacunek dla niego tylko dlatego, że to legenda, a zwłaszcza jego ojcowie. Choć pewnie kiedyś umrze to dalej będą śpiewać chansons de geste - pieśni o śmiałych czynach...

9
Offtopic / Tawerna
« dnia: 2008-01-20, 19:22 »
Nie wiem co i jak, ale daje to starą Tawerne w wersji Lo-Fi do ściągnięcia:\
CLICK
Można chyba tu zacząć pisać.

Strony: [1]
Do góry